Jan Maciejewski: Chrześcijanie i marksiści według Franciszka

I choćby przyszło tysiąc egzegetów, i każdy zjadł po tysiąc wegańskich kotletów, to nie. Nie, Wasza Świątobliwość, nie dzielimy z marksistami wspólnej misji.

Publikacja: 19.01.2024 17:00

Jan Maciejewski: Chrześcijanie i marksiści według Franciszka

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Pierwsza myśl – Kołakowski. Ależ on jednak czuł pismo nosem. Kiedy inni, o jemu podobnych życiorysach, zachłystywali się wychodzeniem katolicyzmu ze starych kolein, przeżuwali w ustach słowo „aggiornamento”, jakby miało smak mlecznej czekolady – on wypluwał je na chodnik, twierdząc, że jakoś dziwacznie smakuje. Gdy odtańcowywano święto wiosny Kościoła, otwarcia w nim okien – on podpierał ścianę. Jeśli jego teksty z lat 70. rymują się z głosem któregoś z ówczesnych hierarchów, to chyba tylko – o zgrozo! – abp. Lefebvra. Chcecie się pozbyć sacrum? Proszę bardzo, tylko nie zdziwcie się, jeśli to świeckie cele i środki przypiszą sobie jego cechy. Chcecie „zaangażowanej społecznie religii”? No to dostaniecie: fanatycznie religijny społeczny aktywizm. Namawiacie Kościół, żeby „wreszcie zajął się czymś realnym” – zaczął wspierać feminizm, reformy rolne, rewolucje polityczne, prawa homoseksualistów, rozbrojenie; szukacie dla katolicyzmu „nowych rynków zbytu”? Twierdzicie, że w ten sposób odzyska to, co stracił? Naprawdę sądzicie, że chrześcijaństwo będzie mogło uratować się jako takie, przyjmując za swoją jakąś sprawę dlatego, że jest popularna?

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Cyniku, to do ciebie

Traf – a może „zwykła” Opatrzność – chciał bowiem, by Wiosna Kościoła przypadła na czas, w którym Kołakowski pracował nad „Głównymi nurtami marksizmu”. Trzytomowym antidotum na marzenie o wewnątrzświatowym zbawieniu. Przeszło tysiącstronicową szczepionką na doczesne eschatologie, marzenia o „raju na ziemi”. Książką, po uważnym przeczytaniu której można być jeszcze marksistą, ale tylko w tym sensie, w jakim utrzymywać da się wiarę we wróżkę zębuszkę po osiągnięciu pełnoletniości, albo w XXI wieku twierdzić, że samoloty to ptaki ze stali.

 Hobbici wracający do domu po zniszczeniu pierścienia. Dopiero co unicestwili wielkie, zagrażające całemu światu zło, a tu pod ich własnym nosem panoszy się ono w formie śmieszno-strasznej parodii. 

Kiedy myślę o tym, jak musiał się czuć Kołakowski po wykarczowaniu tamtego zabobonu, widząc równocześnie, jak zaczyna on wypuszczać pędy wewnątrz Kościoła, przychodzi mi na myśl tylko jedno porównanie. Hobbici wracający do domu po zniszczeniu pierścienia. Dopiero co unicestwili wielkie, zagrażające całemu światu zło, a tu pod ich własnym nosem panoszy się ono w formie śmieszno-strasznej parodii. Saruman nie ma już swojej mocy, ale tym bardziej wyżywa się w realizacji swoich wielkich planów na skalę małego Shire. Nie ma już nawet dawnego imienia, jest tylko groteskowym starszym panem w białej szacie. Śmiesznym, choć nie mniej przez to niebezpiecznym. To jak ze sprzątaniem – kiedy wydaje ci się, że już skończyłeś, podłoga lśni czystością, z szafy wylatuje naraz sterta kurzu.

Tolkien zatytułował rozdział poświęcony ostatecznemu starciu z Sarumanem „Porządki w Shire”. Kołakowski najważniejszy swój tekst z tamtego okresu – „Odwetem sacrum w kulturze świeckiej”. Tak czy inaczej, chodziło o odparcie ciosu zadanego z najmniej spodziewanej strony.

Czytaj więcej

Zwiastowanie to nie temat zachodniej sztuki, lecz jej nowy początek

Kołakowski był moim pierwszym skojarzeniem po przeczytaniu wystąpienia papieża Franciszka, podczas którego zapewniał on, iż marksiści i chrześcijanie „posiadają wspólną misję”. Wszystkim nam chodzi przecież o budowę lepszej przyszłości. Bardziej braterskiego, sprawiedliwego społeczeństwa. Likwidację różnic, stworzenie społecznej sprawiedliwości – tu, niestety, zgrana płyta pobożnych głupot zacina się w miejscu.

I choćby przyszło tysiąc egzegetów, i każdy zjadł po tysiąc wegańskich kotletów, to nie. Nie, Wasza Świątobliwość, nie mamy z marksistami wspólnej misji. Powołanie chrześcijanina i marksisty mają się do siebie tak samo jak prawdziwy raj do każdej z prób realizacji raju na ziemi. Czy – jak kto woli – normalne krzesło do elektrycznego. Ale wypowiedź w tak oczywisty sposób absurdalna jest jednak wspaniałą wiadomością. Oznacza ona, że pędy, których wzrost obserwował Kołakowski w latach 70. i później, nie tylko dojrzały, ale wydały swoje owoce. Błąd, jak każda rzecz w przyrodzie, przejść musi widać pełen cykl rozwoju: wykiełkować i zakwitnąć, zanim zwiędnie i obumrze. Na koniec trzeba będzie jeszcze tylko po nim posprzątać.

Pierwsza myśl – Kołakowski. Ależ on jednak czuł pismo nosem. Kiedy inni, o jemu podobnych życiorysach, zachłystywali się wychodzeniem katolicyzmu ze starych kolein, przeżuwali w ustach słowo „aggiornamento”, jakby miało smak mlecznej czekolady – on wypluwał je na chodnik, twierdząc, że jakoś dziwacznie smakuje. Gdy odtańcowywano święto wiosny Kościoła, otwarcia w nim okien – on podpierał ścianę. Jeśli jego teksty z lat 70. rymują się z głosem któregoś z ówczesnych hierarchów, to chyba tylko – o zgrozo! – abp. Lefebvra. Chcecie się pozbyć sacrum? Proszę bardzo, tylko nie zdziwcie się, jeśli to świeckie cele i środki przypiszą sobie jego cechy. Chcecie „zaangażowanej społecznie religii”? No to dostaniecie: fanatycznie religijny społeczny aktywizm. Namawiacie Kościół, żeby „wreszcie zajął się czymś realnym” – zaczął wspierać feminizm, reformy rolne, rewolucje polityczne, prawa homoseksualistów, rozbrojenie; szukacie dla katolicyzmu „nowych rynków zbytu”? Twierdzicie, że w ten sposób odzyska to, co stracił? Naprawdę sądzicie, że chrześcijaństwo będzie mogło uratować się jako takie, przyjmując za swoją jakąś sprawę dlatego, że jest popularna?

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi