Bogdan w każdym z nas

Mimo licznych polaryzujących stereotypów o Polakach twórcom serialu „1670” udaje się przekroczyć podział na Polskę „oświeconą” i „sarmacką”.

Publikacja: 19.01.2024 10:00

Bogdan w każdym z nas

Foto: mat.pras.

Na serial „1670” często patrzymy w kategoriach polaryzacji politycznej. W recenzjach można przeczytać, że celem produkcji jest wyśmianie „pisowskiego” i/lub „neoliberalnego” typu Polaka – reprezentowanego przez głównego bohatera, Jana Pawła Adamczewskiego, oraz jego syna, księdza Jakuba – i postawienie za wzór typu „lewicowo-oświeconego”, symbolizowanego przede wszystkim przez Anielę. Sama, mając wewnętrznie zróżnicowane poglądy polityczne, obawiałam się zaszczucia łopatologicznym, polaryzującym przekazem. Jednak po obejrzeniu serialu stwierdzam, że jego treść pozwala dostrzec innego rodzaju przekaz. I niekoniecznie należy traktować serial jako młot na jedną połowę naszych rodaków, a pean na cześć drugiej połowy, lecz raczej powinno się dostrzec w każdej postaci cząstkę siebie.

Każdy może też utożsamić się ze swoistą pomysłowością bohaterów – czy będzie to pomocnik kowala Maciej stosujący ciekawy fortel, aby wygonić współlokatora z pokoju (a raczej stodoły), czy też rozczulająca troska Jana Pawła o swoje zdrowie w postaci naiwnego zakupu kilkudziesięciu opakowań „suplementu strawy z Góry Kalwarii”. Wyśmiana zdaje się być nie tylko stosowana przez Jana Pawła „motywacja” włościan, ale także podobny paternalizm, w jaki popada jego córka Aniela (w innych scenach ze słusznym zapałem orędująca za równością), gdy w ramach swego aktywizmu klimatycznego niczym przedszkolanka chwali chłopów za wrzucenie odpadów do właściwych pojemników albo kiedy nachodzi wiejskie kobiety, by nie paliły w piecu zdechłymi szczurami.

Jednak paradoksalną wzajemną bliskość różnorodnych postaci – a nie ich polaryzację na obóz „narodowo-konserwatywny” i „lewicowo-liberalny” – najlepiej widać w wątkach z turbopatriotą i szlachcicem bez ziemi Bogdanem. Choćby w scenie, gdzie ten bohater noszący husarskie skrzydła i zawsze gotowy bronić Polski przed Tatarami, Szwedami i Niemcami (który ma, jak się zdaje, stanowić metaforę ultraprawicowej, nieugiętej wobec UE sekcji prawicowej strony polaryzacji) z apetytem częstuje się grzybkami halucynogennymi od aktorów z teatru obwoźnego, w domyśle symbolizujących liberalną bohemę artystyczną. Przekroczony zostaje wtedy podział na Polskę „oświeconą” i „sarmacką”: gdy świadomi skutków działania substancji artyści mówią Bogdanowi, żeby wziął tylko jednego grzybka, ten z właściwą sobie dumą odpowiada: „ty nie będziesz szlachcicowi, obrońcy naszych granic, mówił, co mu wolno, a co nie”.

Przedawkowanie specyfiku skutkuje urojeniem Bogdana, że jest sułtanem Imperium Osmańskiego. Na swego królewskiego doradcę Bogdan zatrudnia Izaaka, skromnego i uroczo dzielącego włos na czworo żydowskiego właściciela karczmy. Wątek zgody ponad podziałami, w której jednak każdy zachowuje własną indywidualność, pojawia się też w odniesieniu do akcji ratowania Bogdana, gdy w końcu faktycznie zostaje on porwany przez trzech Tatarów. Łączą wtedy siły „ekofeministyczna” Aniela, jej „sarmacko-patriarchalny” ojciec Jan Paweł oraz jego kolega, apolityczny sybaryta Władysław, który myślał, że chodzi tylko o zaproszenie do konsumpcji tatara…

Jak na reprezentację „romantycznego wymachiwania szabelką” tudzież środowisk typu Suwerenna Polska i kluby „Gazety Polskiej”, Bogdan jest postacią niegroźną. Gdy śledczy badający sprawę pewnego zabójstwa pyta go, czy to tutaj znajduje się wieś Adamczycha, Bogdan, wręcz kokietując swoim patriotyzmem, odpowiada: „Jak pyta Polak, to tak – jak Niemiec, to nie… – jak Litwin, też tak”. Pojmany przez Tatarów Bogdan pozwala sobie na stwierdzenie, że nie tylko „podróże kształcą”, ale i… porwania, i nawet w tym smutnym położeniu stara się znaleźć jakąś radość. Nie miesza się do organizacji „marszu innowierców” (oczywistej alegorii współczesnych marszów LGBT) – interesuje go tylko jego polityczna obsesja, jaką jest obrona Polski przed najazdem obcych wojsk. Zresztą w pewnym momencie to właśnie odnalezienie porwanego Bogdana staje się postawionym przez Jana Pawła warunkiem organizacji w Adamczysze „marszu równości”.

Postać Bogdana pokazuje zatem, że jednostka może łączyć w sobie różne polityczne tożsamości, a świadomość wyższego politycznego celu, którą inni nazwą fiksacją i tromtadracją (u mnie jest to m.in. poparcie dla referendów), niekoniecznie jest niebezpieczeństwem, lecz może towarzyszyć temu poczucie humoru, powab, pewna doza tolerancji dla odmienności, urocza nieporadność, swoisty hedonizm. Dlatego osobiście określiłabym się jako Bogdan z domieszką Anieli oraz księdza Jakuba.

Czytaj więcej

Protesty Strajku Kobiet. Uczestnictwo ważniejsze niż lockdown

* * *

Są oczywiście momenty, w których należy zgodzić się z Konstantym Pilawą z Klubu Jagiellońskiego, że serial „wskazuje palcem, którzy Polacy winni są temu, jak ten kraj wygląda” (Interia.pl) – a zatem tradycjonaliści czy, szerzej, wszyscy ci, którzy w jakiejś mierze wierzą w odrębność Polski czy w działanie sił nadprzyrodzonych. Odnotowałam dwie takie sceny. Po pierwsze, chodzi o przedstawienie liberum veto Jana Pawła jako czynu pozbawionego pobudek patriotycznych – nakierowanego wyłącznie na podkreślenie swej ważności, na wręcz złośliwą radość z blokowania nawet tych potrzebnych i mało kontrowersyjnych aktów prawnych. Scena ta umacnia w społecznej świadomości postrzeganie aktów uporu w blokowaniu czy forsowaniu różnych ustaw jako czegoś zawsze śmiesznego, godnego politowania i egoistycznego. A przecież i takie czyny są potrzebne i znaczące. Można tu przytoczyć starania premiera Marka Belki w Brukseli o dopisanie Boga do preambuły konstytucji UE (2004), uparte negocjowanie unijnej polityki klimatycznej przez rząd Donalda Tuska (2008 i 2014) czy wystawienie przez PiS własnego kandydata na szefa Rady Europejskiej (2017), co wprowadzało na unijne salony pewną dozę politycznej rywalizacji i różnorodności.

Dla równowagi przydałoby się więc w serialu – być może w jego kontynuacji – uzupełnienie egocentrycznej motywacji politycznych aktów Jana Pawła Adamczewskiego o jakiś rys troski o ojczyznę. Przemawiają za tym, o czym wspomniał zresztą Pilawa, racje historyczne – przez większość okresu I Rzeczypospolitej liberum veto wcale nie wyrażało chęci zrywania całości obrad, lecz nacisk na wartość jednomyślności rozumianej jako „stopniowe ucieranie kompromisowych rozwiązań w toku żywych obrad”.

Drugim elementem serialu, w którym według mnie można mówić o propagandowej i polaryzującej przesadzie, jest scena, w której Zofia, odmawiając ujawnienia detektywowi, że jej mąż i Andrzej omyłkowo zastrzelili młodego magnata Lubopolskiego, a pośrednio odmawiając też rozstania z mężem, by żyć z Rozalią, mówi do swej kochanki: „Jeśli dobro i miłość staje na drodze rodziny, to rodzina zgniata je na miazgę. Bo tu jest Polska”.

Oczywiście, można się domyślać, o jakie sytuacje metaforycznie chodzi – od przypadków niechęci rodziców do „wychodzących z szafy” młodych osób homoseksualnych po częstą pozorność życzliwości i zainteresowania drugą osobą podczas rodzinnych Wigilii. Słowa te – zwłaszcza że padają jako ogólne, ponadczasowe stwierdzenie na temat Polski – wydają się jednak zbyt mocne, nawet gdy ktoś doświadczył poważnego niezrozumienia przez własną rodzinę. Wiele jest bowiem sytuacji, w których dobro i miłość, choćby w drobnych codziennych sprawach, urzeczywistniają się właśnie w rodzinie.

Czytaj więcej

Odpychająca Europa. Niechęć do przyjmowania imigrantów ponad podziałami

* * *

Te dwa elementy łopatologicznej propagandy nie wykluczają jednak możliwości traktowania serialu „1670” jako dzieła, w którym wszystkim bohaterom obrywa się po równo, ale jednocześnie promującego wizję społeczności, w której każdy zasługuje na swoje miejsce jako właśnie ta osoba, którą jest. Ponadto, o ile zniuansowanie postaci Anieli wykraczało poza wyobraźnię scenarzysty – a zatem poza klisze dotyczące konfliktu między emancypacją a tradycją – o tyle postać Bogdana faktycznie te stereotypy przekracza. Jego bojowe nastawienie – właśnie owo „nie pozwolę ci odejść, dopóki nie dasz mi błogosławieństwa” – w finale serialu łączy się z uspokojeniem naszego bohatera przez śledczego: „Bogdanie, zjesz tyle perliczek, ile tylko będziesz chciał”.

Anna Czepiel jest filozofką, publicystką, poetką, autorką m.in. „Ontologii symetryzmu” (2021).

Na serial „1670” często patrzymy w kategoriach polaryzacji politycznej. W recenzjach można przeczytać, że celem produkcji jest wyśmianie „pisowskiego” i/lub „neoliberalnego” typu Polaka – reprezentowanego przez głównego bohatera, Jana Pawła Adamczewskiego, oraz jego syna, księdza Jakuba – i postawienie za wzór typu „lewicowo-oświeconego”, symbolizowanego przede wszystkim przez Anielę. Sama, mając wewnętrznie zróżnicowane poglądy polityczne, obawiałam się zaszczucia łopatologicznym, polaryzującym przekazem. Jednak po obejrzeniu serialu stwierdzam, że jego treść pozwala dostrzec innego rodzaju przekaz. I niekoniecznie należy traktować serial jako młot na jedną połowę naszych rodaków, a pean na cześć drugiej połowy, lecz raczej powinno się dostrzec w każdej postaci cząstkę siebie.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi