Odpychająca Europa. Niechęć do przyjmowania imigrantów ponad podziałami

Niechęć do przyjmowania imigrantów powoli zaczyna na Starym Kontynencie przekraczać bariery ideologiczne. Najpierw wyrażały ją partie skrajnej prawicy, potem tę retorykę przejęła chadecja. Teraz następuje zwrot na lewicy.

Publikacja: 19.01.2024 17:00

Zwinięte nadmuchiwane łodzie i silniki w porcie Dover były najprawdopodobniej używane przez migrantó

Zwinięte nadmuchiwane łodzie i silniki w porcie Dover były najprawdopodobniej używane przez migrantów podjętych z morza w trakcie prób przeprawienia się przez kanał La Manche (zdjęcie z marca 2023 r.). Dramatyczne losy przybyszów coraz mniej poruszają nie tylko europejskich polityków, ale też opinię publiczną

Foto: Ben STANSALL/AFP

Hangary przy ulicy Montevideo 3 u ujścia rzeki Skaldy w Antwerpii – to tu przez 60 lat XIX i XX wieku europejscy emigranci podróżujący trzecią klasą statków linii Red Star przechodzili kontrole i procedury przed podróżą po lepsze życie do Ameryki Północnej. Basia Cohen, dziesięcioletnia Żydówka z Europy Wschodniej, po raz pierwszy jadła lody w Antwerpii, zanim weszła na pokład statku płynącego do Nowego Jorku. A jej cała rodzina, podobnie jak setki tysięcy innych emigrantów, została dokładnie sprawdzona i przebadana w hangarze. Wszyscy rozebrani musieli wziąć kąpiel pod prysznicem, ale oprócz normalnej wody z mydłem spryskano ich octem i benzyną, a potem jeszcze benzoesanem. Ich bagaże poddano parowej dezynfekcji w wysokich temperaturach. Wszystko to ze strachu przed chorobami, które w czasie 16-dniowej podróży przez Atlantyk mogłyby doprowadzić do epidemii, a potem do konieczności 40-dniowej kwarantanny. A przecież wszyscy pasażerowie chcieli szybko jechać dalej, a statek miał wracać do Antwerpii po następnych emigrantów.

Procedury dezynfekcji brzmią groźnie, ale choć podróż statkiem w trzeciej klasie odbywała się w dość ciasnych kabinach, to jednak warunki nie były bardzo ciężkie, a jedzenie wręcz smaczne i obfite. Przewoźnik nie miał interesu dowozić emigrantów wygłodniałych i osłabionych. To były czasy, gdy Stany Zjednoczone i Kanada czekały na nowych mieszkańców z otwartymi rękami. Red Star Line miał biura w Europie Wschodniej, w tym w małych polskich miastach. Tam agenci przewoźnika sprzedawali kompletną ofertę – bilety na pociągi do Antwerpii, ale też do brytyjskich portów Liverpool i Southampton, nocleg w hotelu na miejscu, bilet na podróż przez Atlantyk i potem na pociąg dowożący z Nowego Jorku lub Filadelfii do miejsca przeznaczenia.

Z samej Antwerpii linie przewiozły 2 mln ludzi, z tego jedna czwarta to Żydzi z Europy Wschodniej, najpierw pragnący lepszych warunków materialnych, potem też uciekający przed nazizmem, w tym najbardziej znany pasażer tych linii Albert Einstein. Ale oprócz Red Star były inne gwiezdne linie transatlantyckie, jak choćby White Star, właściciel Titanica. W sumie w okresie od połowy XIX wieku do lat 30. XX wieku do Ameryki Północnej wyemigrowało 20 mln mieszkańców Europy, a na inne kontynenty – głównie do Ameryki Południowej i Australii – kolejne 40 mln. Z bogatej światowej historii migracji ta fala uznana jest za największą. W muzeum zorganizowanym w hangarze Red Star Line można się zapoznać z historią tego miejsca, zobaczyć losy indywidualnych ludzi – jak wspomnianej Basi Cohen – wyznaczyć kierunki ich podróży, a nawet zajrzeć do ich kufrów.

Czytaj więcej

Podstawą Unii Europejskiej jest solidarność i odpowiedzialność

Koniec niemieckiej gościnności

Migracja była i pozostanie globalnym zjawiskiem, zmienia się tylko natężenie i kierunki przepływu ludzi. Kiedyś Europę opuszczano w poszukiwaniu szczęścia, dziś to nasz kontynent jest mekką dla setek tysięcy mieszkańców Afryki i Azji. Gdy widzimy miejsce po prysznicach i wąchamy ocet i benzynę, przypominają się nam opowiadane przez Jarosława Kaczyńskiego i jego działaczy historie o imigrantach przywożących brud i choroby.

Strach przed epidemią pozostał, ale reszta epopei afrykańskich imigrantów nie przypomina już tej historycznej odysei atlantyckiej. Wtedy biura organizujące podróże działały oficjalnie. Dziś to nielegalni przemytnicy pomagają Afrykańczykom przedostać się przez Morze Śródziemne czy Egejskie. Wtedy podróż przez wielki ocean, choć trwała 16 dni, była bezpieczna i w miarę komfortowa. Dziś znacznie krótszy dystans pokonywany jest w rozpadających się łódkach, których celem nie jest nawet dobicie do portu w Europie, lecz dowiezienie imigrantów na wody międzynarodowe i oczekiwanie tam na pomoc ze strony przepływających w pobliżu statków. Ale przede wszystkim wtedy imigrantów witano z otwartymi rękami, dziś robi się wszystko, żeby ich zniechęcić.

Rozrywające serce historie uchodźców tonących po drodze do Europy nie robią już teraz wrażenia ani na politykach, ani na większości opinii publicznej. Choć jeszcze 4 września 2015 r., dzień po opublikowaniu wstrząsającego zdjęcia martwego Alana Kurdi, syryjskiego dwulatka wyrzuconego przez morze na plaży koło tureckiego Bodrum, Angela Merkel otworzyła granice dla syryjskich uchodźców. I była chwalona nie tylko za swoje miłosierdzie, ale też za polityczną mądrość – cierpiąca na brak siły roboczej niemiecka gospodarka zyskała zastrzyk pracowników teraz i na kolejne lata.

Jednak kilka lat po tych wydarzeniach scena polityczna nad Renem zaczyna odczuwać skutki wyboru dokonanego przez byłą kanclerz. Z milionem przybyłych wtedy uchodźców Niemcy poradziły sobie modelowo, biorąc pod uwagę, jak dużo i w jakim krótkim czasie przybyło ludzi z zupełnie innego kręgu kulturowego i bez znajomości języka niemieckiego. Ale tamta decyzja niesie swoje skutki dziś. Niemcy zostały uznane za kraj najbardziej przyjazny imigrantom i kolejne ich fale przybywają tutaj – czy to przez Włochy, czy Grecję i szlakiem bałkańskim, wreszcie przez Polskę ze strony Białorusi. W ubiegłym roku o azyl w Niemczech poprosiło 350 tys. osób, najwięcej od 2016 r. Przy czym liczba ta nie obejmuje ponad miliona Ukraińców, którzy nie muszą prosić o azyl, tylko – podobnie jak w innych państwach UE – podlegają nadzwyczajnym unijnym przepisom o ochronie tymczasowej, z wszystkimi prawami do pracy, nauki, opieki zdrowotnej czy pomocy socjalnej.

Faktyczna presja, z którą muszą sobie radzić władze lokalne (mieszkania, miejsca w szkołach), zmusza do zmiany polityki rząd federalny. Gościnność ery Merkel po cichu odchodzi do lamusa. I choć nikt otwartej polityki antyimigracyjnej nie głosi, w końcu przy władzy są socjaliści i Zieloni, to jednak zmiana kursu następuje, bo zmieniają się nastroje społeczne i niepokojąco rośnie poparcie dla antyimigracyjnej i flirtującej z nazistami Alternatywy dla Niemiec.

Berlin na tę zmianę nastrojów społecznych odpowiada zaostrzaniem kursu. Bardziej skuteczna ma być polityka odsyłania imigrantów, którzy nie dostali azylu. W tym celu rząd zdecydował m.in. o zniesieniu obowiązku informowania o deportacji z wyprzedzeniem, a także negocjuje z Gruzją, Mołdawią, Kirgistanem, Uzbekistanem, Kolumbią i Kenią porozumienia o przyjmowaniu z powrotem osób przybyłych z tych krajów. Ponadto procedura rozpatrywania wniosków azylowych ma być skrócona z dwóch lat obecnie do trzech–sześciu miesięcy. Wreszcie ograniczony zostanie dostęp do zasiłków społecznych, mniej korzystne będą także warunki przydzielania mieszkań socjalnych.

Reformę polityki migracyjnej wprowadza też Francja. Idzie ona tak daleko, że poparcie dla niej wyraziło nawet Zjednoczenie Narodowe – partia Marine Le Pen. Rozróżnia między legalnymi imigrantami bez obywatelstwa a obywatelami Francji, tym pierwszym znacząco ograniczając dostęp do świadczeń socjalnych, a także utrudnia sprowadzanie rodzin imigrantów.

Ratunek w państwach trzecich

Te wszystkie zmiany nie następują w próżni. Unia Europejska miesiąc temu przyjęła nowy pakt migracyjno-azylowy, który znacząco reformuje dotychczasową politykę. I choć rząd PiS głosował przeciw, argumentując, że nowe przepisy zmuszą Polskę do przyjmowania azylantów, to faktycznie są one raczej zwycięstwem zwolenników restrykcyjnej polityki migracyjnej. I jako takie spotkały się z gremialną krytyką organizacji pozarządowych.

Chodzi przede wszystkim o pomysł uszczelnienia granic i powstrzymywania imigrantów na wejściu do UE. Obecnie każda osoba zainteresowana złożeniem wniosku azylowego jest rejestrowana przy wjeździe do Unii, ale bardzo często może się potem swobodnie po niej przemieszczać. Albo przemyka bez kontroli granicznej i składa wniosek o azyl w innym państwie niż to, w którym przekroczyła granicę. Wreszcie zdarza się, że składa wniosek w państwie wejścia do UE, a potem w kolejnym, wykorzystując luki w unijnym systemie. To ma się zmienić, bo faktycznie wszyscy imigranci będą czekać na rozpatrzenie wniosków azylowych w nowo tworzonych centrach na granicach zewnętrznym UE.

Stworzy to nieproporcjonalną presję na państwa graniczne, obecnie przede wszystkim Włochy i Grecję, bo to do nich przybywa główna fala imigrantów. Ale w zamian kraje te dostały zasadę solidarności. Polega ona na tym, że w razie kryzysu na granicy, gdy państwa frontowe nie będą w stanie obsłużyć fali migracyjnej, zostanie ona przekierowana do innych krajów. Ma się to odbywać na zasadzie dobrowolności, czyli jeśli państwa nie będą chciały tego robić, to będą mogły płacić po 20 tys. euro na każdego przysługującego im imigranta po to, żeby zajęło się nimi inne państwo.

Przy rozdzielaniu imigrantów będzie też brany pod uwagę fakt, jak bardzo inne państwa znajdują się pod presją wynikającą np. z przyjmowania Ukraińców (którzy formalnie uchodźcami nie są) czy z wcześniejszych fal imigracji. Ma być też zaostrzona polityka powrotów, czyli odsyłania tych osób, których wnioski azylowe zostały odrzucone.

Przede wszystkim jednak UE chce sobie radzić z problemem, przerzucając go na państwa trzecie. Tak jak kryzys migracyjny lat 2015–2016 został zatrzymany poprzez zawarcie umowy z Turcją, która za kilka miliardów euro zgodziła się zatrzymać Syryjczyków u siebie, tak teraz podobne umowy mają być zawierane z innymi państwami, np. Tunezją i Egiptem.

Jeszcze dalej idzie Wielka Brytania, która co prawda w UE już nie jest, ale z imigrantami też ma wielki problem, głównie z tymi, którzy przeprawiają się na łódkach przez kanał La Manche. Tamtejszy rząd zawarł umowę z Rwandą, która zgodziła się przyjmować u siebie imigrantów, którzy już przybyli na Wyspy. I w tym afrykańskim kraju mieliby czekać na rozpatrzenie wniosków o azyl w Wielkiej Brytanii. Nad podobnymi umowami zastanawiają się też państwa UE, jak Dania czy Austria.

Nowy pakt został przyjęty większością głosów państw UE (przeciw były Polska – jeszcze pod rządami PiS – oraz Węgry), a także przez większość w Parlamencie Europejskim, na którą składają się partie chadeckie, socjaldemokratyczne i liberalne. Przeciw byli komuniści i Zieloni. Pakt spotkał się też, jak wspomnieliśmy, ze zmasowaną krytyką ze strony organizacji pozarządowych. „Uchodźcy będą musieli przebywać w krajach granicznych UE w obiektach, które najprawdopodobniej będą przypominać więzienia, więc ludzie będą prawdopodobnie przetrzymywani na granicy przez co najmniej sześć miesięcy, podczas gdy ich wnioski o azyl będą rozpatrywane” – zwracała uwagę Caritas.

Czytaj więcej

Katarskie łapówki w świątyni demokracji

Secesja pani Wagenknecht

Niechęć do przyjmowania imigrantów zaczyna powoli przekraczać bariery ideologiczne. Najgłośniej sprzeciw wyrażały partie skrajnej prawicy, ale potem ich postulaty, choć ze znacznie złagodzoną retoryką, przejęła chadecja. Zmiany następują też na lewicy, co szczególnie widać w państwach skandynawskich. Dania już od dawna prowadzi restrykcyjną politykę migracyjną niezależnie od barw partyjnych, podobny zwrot dokonuje się teraz w Szwecji, kraju przez dekady otwartym na uchodźców. Na razie zmiany następują w partiach umiarkowanej lewicy, i to nie we wszystkich krajach. Lewica bardziej radykalna, w tym np. komuniści, trzyma się promigracyjnego kursu, ale też z trudem.

Najciekawsze zmiany zachodzą w Niemczech. Sahra Wagenknecht, czołowa działaczka komunistycznej Partii Lewicy, opuściła jej szeregi i założyła nowe ugrupowanie, bo opowiada się za ograniczeniem imigracji. Tymczasem jej macierzysta partia na swoją wiodącą kandydatkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego wyznaczyła Carolę Rackete, działaczkę na rzecz praw imigrantów, znaną przede wszystkim jako kapitan statku Sea Watch. Dla obrońców praw człowieka broni ona honoru Europy, ratując imigrantów przeprawiających się przez Morze Śródziemne. Dla włoskiego rządu takie działania są nielegalne i tylko zachęcają imigrantów do podejmowania niebezpiecznej podróży do Europy. Na razie ta polityczna nominacja nie przyniosła wzrostu poparcia dla partii Lewicy.

O tym, jak drażliwa jest kwestia migracji i do jakich może doprowadzić zawirowań politycznych, pokazuje też przykład Holandii, gdzie ostatnie wybory parlamentarne wygrała Partia Wolności Geerta Wildersa. Od 20 lat karmił on opinię publiczną ostrą antyimigracyjną retoryką. Wystarczyło to do posiadania reprezentacji w Tweede Kamer, niższej izbie parlamentu. Ale już nie do uczestniczenia w rządzeniu, bo partię otaczał kordon sanitarny. Niechęć do imigracji trochę wzrosła, Wilders trochę złagodził retorykę i to dało Partii Wolności w listopadzie 2023 r. najlepszy wynik w wyborach i przekonało kilka innych partii do wejścia w koalicję z politykiem uznawanym jeszcze do niedawna za zbyt radykalnego. Już premier Włoch Giorgia Meloni, liderka Braci Włochów, wydawała się antyimigrancka, ale Wilders to polityk okupujący jeszcze bardziej skrajne pozycje.

A jeśli pakt nie wystarczy?

Unia nie może kompletnie zamknąć się na imigrację. Po pierwsze, to fizycznie niemożliwe. Można zbudować mur na granicy z Białorusią, choć i on jest mocno dziurawy. Ale już nie na Morzu Śródziemnym czy Egejskim. Po drugie, ludzie będą uciekali do świata, gdzie można żyć godnie i bezpiecznie – tak było zawsze w historii, a teraz jeszcze zjawisko to napędzane jest zmianą klimatu. Po trzecie wreszcie, Unia potrzebuje imigrantów. Ylve Johansson, unijna komisarz spraw wewnętrznych, zwracała uwagę, że co roku ubywa milion mieszkańców UE. Trzeba stworzyć kanały legalnej migracji, gdzie to Unia będzie decydowała o tym, kogo przyjmuje. Cała polityka musi być jednak inaczej zorganizowana, żeby ludzie mieli poczucie, że rządzący panują nad sytuacją i przyjmują tych, których chcą jako pracowników – jak USA i Kanada ponad 100 lat temu. I tych, których powinni jako uchodźców – zgodnie z przyjętym po II wojnie światowej kanonem fundamentalnych wartości dotyczących praw ludzi prześladowanych przez własne państwo.

Nowy unijny pakiet migracyjny jest próbą zapanowania nad sytuacją. Czy skuteczną, zobaczymy już niedługo, bo na pewno presja migracyjna nie zmaleje. Jeśli okaże się, że podejmowane próby ani nie są efektywne w ograniczaniu nieregularnej imigracji, czego chcą rządzący, ani nie są humanitarne, o co apelują obrońcy praw człowieka, Unia będzie musiała znaleźć inne porozumienie.

Hangary przy ulicy Montevideo 3 u ujścia rzeki Skaldy w Antwerpii – to tu przez 60 lat XIX i XX wieku europejscy emigranci podróżujący trzecią klasą statków linii Red Star przechodzili kontrole i procedury przed podróżą po lepsze życie do Ameryki Północnej. Basia Cohen, dziesięcioletnia Żydówka z Europy Wschodniej, po raz pierwszy jadła lody w Antwerpii, zanim weszła na pokład statku płynącego do Nowego Jorku. A jej cała rodzina, podobnie jak setki tysięcy innych emigrantów, została dokładnie sprawdzona i przebadana w hangarze. Wszyscy rozebrani musieli wziąć kąpiel pod prysznicem, ale oprócz normalnej wody z mydłem spryskano ich octem i benzyną, a potem jeszcze benzoesanem. Ich bagaże poddano parowej dezynfekcji w wysokich temperaturach. Wszystko to ze strachu przed chorobami, które w czasie 16-dniowej podróży przez Atlantyk mogłyby doprowadzić do epidemii, a potem do konieczności 40-dniowej kwarantanny. A przecież wszyscy pasażerowie chcieli szybko jechać dalej, a statek miał wracać do Antwerpii po następnych emigrantów.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku