„Zabójca": Czekając na spadek tętna

Podsumowując rok 2023, warto sobie nadrobić seans ostatniego filmu Davida Finchera, w którym reżyser powraca do swoich ulubionych motywów, nie popadając zarazem we wtórność.

Publikacja: 29.12.2023 17:00

„Zabójca": Czekając na spadek tętna

Foto: mat.pras.

Paryż. Zabójca bez imienia (świetny jak zawsze Michael Fassbender), zaczaiwszy się na swoistej ambonie, za którą robi opuszczona przestrzeń biurowa, czeka niczym myśliwy, aż w stojącym naprzeciwko hotelu zjawi się zwierzyna. Mężczyzna doskonale wie, co robi. Jest przygotowany. By zachować koncentrację, przechodzi przez kolejne asany. Godziny mijają, a on wciąż czeka. Gdy wreszcie facet, którego ma sprzątnąć, wyłania się zza ściany, nie mając chwili do stracenia, kiler sięga po broń. Uspokaja oddech i… znowu czeka, tym razem na to, aż tętno mu spadnie poniżej 60 uderzeń na minutę. W końcu strzela. I oto zaskoczenie. Pudłuje. Tyle czekał, by ostatecznie odstawić fuszerkę. Teraz to on staje się celem.

Wsiada w samolot i udaje się na Dominikanę, gdzie czeka na niego kolejna niespodzianka. Profesjonaliści zwerbowani do tego, by posłać go do piachu, ubiegli go i niemal na śmierć zakatowali jego partnerkę (Sophie Charlotte). Anonimowy płatny morderca nie daje na siebie długo czekać napastnikom i rozpoczyna krwawą wendetę, po kolei likwidując tych, którzy nadepnęli mu na odcisk. Inicjuje bitwę, za którą nie dostanie wynagrodzenia, chyba że jest tym dlań poczucie sprawiedliwości. Choć wielokrotnie powtarzał, że w jego zawodzie należy zapomnieć o empatii, na wojenną ścieżkę wkracza, niosąc na sztandarach chęć pomszczenia ukochanej. Improwizuje, mimo iż – zgodnie z wygłaszanym ponad kadrem credo – miał tego nie robić.

Czytaj więcej

„To może boleć”: Miłość spod paznokcia

Niewykluczone, że ci, których rozczarował „Mank” (2020), nie znajdą w „Zabójcy” (2023), najnowszym filmie Davida Finchera, zadośćuczynienia. Tak się bowiem składa, że reżyser, owszem, oddala się od charakteru poprzedniego dzieła i ponownie sięga po zbrodnię, a więc temat, wydawać by się mogło, bliższy jego wcześniejszym projektom (na czele z „Siedem” czy „Zaginioną dziewczyną”), ale i tym razem nie obywa się bez przewrotki. Biorąc na warsztat opowieść o człowieku za pieniądze pozbawiającym ludzi życia, motyw jakże ograny przez X muzę, Fincher kreśli nie tyle kino akcji, ile filozoficzny traktat spod znaku Jeana-Pierre’a Melville’a. Podobnie jak w „Samuraju” (1967) francuskiego twórcy, tak i tu działania głównego bohatera – który wszak dokonuje aktów niegodziwych – nie podlegają moralnemu osądowi.

O ile jednak Melville’a najbardziej interesuje egzystencjalna kondycja bohatera, o tyle Fincher tworzy wręcz kliniczny opis funkcjonowania płatnego zabójcy. Jasne, pozwala mu mówić o etosie pracy i rysować przed widzem kodeks postępowania, ale nie tylko to stoi w kręgu jego fascynacji. Odżegnując się od fajerwerków i typowych dla konwencji rozwiązań, znanych np. z serii o Bondzie, reżyser przygląda się profesji kilera, którą utożsamia z permanentną nudą. Uprawiany przez Bezimiennego Zabójcę fach czyni z niego postać samotną, zimną, bliską odhumanizowania. Aż dziw bierze, że gdzieś na Karaibach ma kogoś, za kogo gotów jest walczyć do utraty tchu. Przecież jego chłód i nieskazitelna precyzja, jaką operuje, sytuują go po stronie wyrzutków, którzy nie mają prawa zaznać miłości.

Skoro zaś rzemiosło Zabójcy cechuje się monotonią, tak też Fincher – na wzór komiksu, na podstawie którego całość powstała – igra z ogniem, prowadząc narrację tak niespiesznie, że niewiele brakuje, by przekroczył granicę i zrobił film wiejący właśnie nudą. Niemniej reżyserowi udaje się uniknąć popadnięcia w marazm dzięki wyprowadzaniu odbiorcy w pole i pogrywaniu z jego przyzwyczajeniami. Zabójca rzadko kiedy robi to, czego można się po nim spodziewać. Fincher też nikomu nie schlebia.

Rafał Glapiak, Mocnepunkty.pl

Paryż. Zabójca bez imienia (świetny jak zawsze Michael Fassbender), zaczaiwszy się na swoistej ambonie, za którą robi opuszczona przestrzeń biurowa, czeka niczym myśliwy, aż w stojącym naprzeciwko hotelu zjawi się zwierzyna. Mężczyzna doskonale wie, co robi. Jest przygotowany. By zachować koncentrację, przechodzi przez kolejne asany. Godziny mijają, a on wciąż czeka. Gdy wreszcie facet, którego ma sprzątnąć, wyłania się zza ściany, nie mając chwili do stracenia, kiler sięga po broń. Uspokaja oddech i… znowu czeka, tym razem na to, aż tętno mu spadnie poniżej 60 uderzeń na minutę. W końcu strzela. I oto zaskoczenie. Pudłuje. Tyle czekał, by ostatecznie odstawić fuszerkę. Teraz to on staje się celem.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku