Gdzieś w niedalekiej przyszłości istnieje technologia, dzięki której pary mogą się dowiedzieć, czy łączy je miłość. Wystarczy oddać do badań wyrwane uprzednio paznokcie, a maszyna przedstawi wynik. Pozytywny i przynoszący ulgę oznacza, że się kochają. Negatywny – że nie darzą się uczuciem, więc bez żalu mogą się rozstać (choć wcale – ot, paradoks – nie muszą!). Jest też ostatnia opcja, chyba najgorsza, zakładająca, że tylko jedna połówka straciła głowę dla drugiej.

Anna (Jessie Buckley) i Ryan (Jeremy Allen White) zdali ten test. Od trzech lat są pewni, że dobrali się jak w korcu maku. Ona tymczasem chce poznać system od podszewki. Zatrudnia się w Instytucie Miłości, którego celem jest wzmacnianie więzi interpersonalnych. Trafia do zespołu Amira (Riz Ahmed), do którego zbliża się coraz bardziej... Jak to możliwe? Przecież diagnostyka wyraźnie wykazała, że kocha swojego chłopaka.

Czytaj więcej

„W tłumie”: Piękne umysły

To tylko jedno z pytań, jakie w „To może boleć” stawia Christos Nikou, debiutujący w języku angielskim autor „Niepamięci” (2020). W tej okraszonej subtelnym humorem dystopii reżyser się zastanawia, dlaczego ludzkość przestała ufać głosowi serca, a zamiast tego zawierzyła algorytmom. Pobrzmiewają tu echa „Lobstera” (2015) Yórgosa Lánthimosa, innego Greka przyglądającego się rozpadowi miłości. Jest w tym jakaś tęsknota za analogowością, co widać już w warstwie formalnej dzieła, ale bodaj najważniejsza wydaje się kwestia: po co, znajdując szczęście u boku człowieka, szukać dowodu na jego prawdziwość? Dobre kino.

Rafał Glapiak, Mocnepunkty.pl