Najnowsza książka Zbigniewa Rokity „Odrzania”, w zamyśle autora i wydawcy (Znak litera nova) jest „włóczęgowskim poematem reporterskim, którego geograficzną przestrzeń wyznaczają tzw. Ziemie Odzyskane”. Podróż pisarza po zachodnich i północnych ziemiach Polski to poszukiwanie dowodów na istnienie krainy o wdzięcznej i wymyślonej przez niego nazwie Odrzania. Krainy, która zgodnie z konceptem Rokity odrębna jest i odmienna od pozostałych obszarów określanych mianem Wiślanii. Podstawowym wyznacznikiem osobności Polski odrzańskiej jest zaś jej poniemieckość.
Wyprawa Rokity ma podłoże osobiste – jako „kundel Ziem Odzyskanych, w którego żyłach płynie krew i autochtonów, i osadników”, chce dowiedzieć się więcej o tej dziwnej krainie; o jej starych i nowych mieszkańcach. W poszukiwaniu informacji udaje się do znaczących miast zachodnich i północnych rubieży, by wymienić Wrocław, Szczecin, Gdańsk, Olsztyn czy Gorzów. Czasem przystaje w mniejszych ośrodkach, takich jak Krosno Odrzańskie, Brzeg czy Słubice. Przechadza się po nich, łazikuje, zapisuje przemyślenia i obserwacje. Ma rzecz jasna przewodników – to ich opowieści, zarówno te bardziej, jak i mniej profesjonalne, nadają historyczny kontekst snutej narracji. A ta poprowadzona jest linearnie, jej początkiem zaś jest historia, już nie niemiecka, ale jeszcze nie polska. Raczej taka przynależna zwycięzcom spod znaku Wielkiej Trójki, co to mają prawo ją pisać. Mają też prawo do przesuwania granic, przerzucania mienia i przesiedlania/usuwania milionów ludzi.
***
Dziwi się Rokita, że ten „jeden z największych eksperymentów demograficznych w dziejach ludzkości (…) zajmuje w polskiej pamięci tak niewiele miejsca”. I bardzo się stara, aby ten stan rzeczy zmienić, wykorzystując pokaźny i różnorodny arsenał argumentów. Wspiera się ustaleniami litewskich, ukraińskich i polskich badaczek oraz badaczy, tłumaczy semantyczną pułapkę „repatriacji”, stara się uchwycić powody wielkiej i wymuszonej wędrówki ludów lat 1944-1945. Pisze o Polakach nieświadomych sowieckich zbrodni dokonywanych na Niemcach, gdyż nie byli oni „świadkami podbicia Odrzanii”. Krainy, w której „taki Breslau czy Stettin niemal do końca wojny nie doznały szczególnych zniszczeń”. Umknęły Rokicie niszczycielskie naloty dywanowe dokonywane przez alianckie lotnictwo, wskutek których niemal w całości zmiecione zostało z powierzchni ziemi szczecińskie Stare Miasto.
Takich eufemistycznych uproszczeń, będących de facto merytorycznymi błędami, w książce jest więcej. Jak choćby wzmianka o „produkowaniu mydła z ludzkiego tłuszczu” w Gdańsku czy budowaniu przez Niemców w Namibii „swojego małego afrykańskiego hajmatu”. O tym, że jego tworzeniu towarzyszyła bezprecedensowa zagłada miejscowych ludów Nama i Herero, autor milczy, tak jakby zbrodnie niemieckie nie były częścią „poniemiecczyzny”.
Czytaj więcej
Tylko dzięki relacjom nawiązanym pomiędzy zwolennikami myśli zachodniej a przejmującymi monopolistyczną władzę polskimi komunistami możliwy był skomplikowany, geopolityczny gambit, jakim była „zamiana" ziem wschodnich na zachodnie.