Jednym z głównych bohaterów „Zniewolonego umysłu", wydanego na emigracji w 1953 r. przez Czesława Miłosza, jest Jerzy Andrzejewski (figurujący w powieści jako Alfa). W swojej książce z kluczem przyszły noblista pisał o nim, a jednocześnie o pierwszych latach Polski komunistycznej: „Alfa nie pomylił się sądząc, że jemu należy się pierwsze miejsce wśród pisarzy kraju. Jedno z miast ofiarowało mu i umeblowało znacznym kosztem piękną willę. Użyteczny pisarz w demokracjach ludowych nie może się uskarżać na brak względów". Można dodać więcej. Owa piękna willa znajdowała się w podszczecińskiej dzielnicy Głębokie. Dzielnica ta, zgodnie z planami regionalnych władz, miała stać się swoistą enklawą, a może wręcz rajem na ziemi, dla popierających komunizm literatów. Doświadczenie jednak uczy, że z tworzeniem rajów na ziemi bywa pewien problem. Przyjrzyjmy się jak poszło w niniejszym przypadku.
Lep na pisarzy
Teoretycznie komunizm powinien kojarzyć się z egalitaryzmem. Bez żadnych jaśnie panów traktowanych lepiej od innych. Wszakże to w imię zasady równości w latach 40. skrupulatnie zabierano majątki ocalałym po wojnie ziemianom. Ale oczywiście wówczas nikt nie myślał o zachowaniu pełnej konsekwencji i praktyka wielokrotnie zaprzeczała szczytnym założeniom ideologicznym. Dotyczyło to zwłaszcza pisarzy. Z jednej strony władza miała wobec nich konkretne oczekiwania, które potrafiła bezwzględnie egzekwować, a z drugiej dysponowała różnymi wabikami. Wystarczy wymienić – patrząc na całą historię PRL – chociażby Willę Astoria w Zakopanem lub dwór w Oborach, gdzie rezydowali żyjący w zgodzie z reżimem literaci.
Podobną przynętą miała być również w latach 40. dzielnica Głębokie z pięknymi poniemieckimi willami. Wojewoda szczeciński Leonard Borkowicz, wspólnie z pisarzem Witoldem Wirpszą – ówczesnym naczelnikiem wydziału kultury i sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie – od roku 1947 próbowali sformułować swoją koncepcję pozyskiwania literatów dla komunizmu. Postanowili zebrać możliwie największą ich grupę w jednym miejscu, zapewniając im jednocześnie świetne warunki mieszkaniowe.
W skali krajowej najbardziej rzucały się w oczy przykłady Jarosława Iwaszkiewicza czy Juliana Tuwima. Pierwszy mógł dalej spokojnie rezydować w rodzinnym majątku w podwarszawskim Stawisku, a ten drugi dostał m.in. willę w Aninie. Podobne historie dotyczyły również nieco mniej popularnych twórców. Już od 1945 r. przedstawiano im perspektywę zamieszkania w dużych domach z ogrodami, nie precyzując jednak ich lokalizacji. Potencjalni adresaci tych ofert w okresie powojennym często błąkali się po różnych miastach i w większości czekali na podobne gesty rządzących. W znaczącej części byli wówczas młodymi ludźmi, szukającymi po wojnie na nowo swojego miejsca w życiu.
W pewnym momencie, dosyć niespodziewanie pojawiła się moda na odległą od centrum stolicę Pomorza Zachodniego. Istotną rolę odgrywała w tym zapewne ciekawość nowych „zdobytych" ziem. Jednak główną atrakcją miało być samo Głębokie. Jak przekonuje w swych publikacjach znawczyni tematu Katarzyna Rembacka, Witolda Wirpszę trzeba uznać za głównego pomysłodawcę zrobienia z tejże dzielnicy literackiej enklawy, rzecz jasna przy pełnym poparciu wojewody Borkowicza.