Jak przystało na twórcę legendy, założyciel firmy jest czczony niczym bóg, lecz w rzeczywistości Enzo Ferrari to skomplikowana postać, właściwie nieprzystająca swoim pochodzeniem czy osobowością ani do świata luksusowych, sportowych i koszmarnie drogich samochodów, ani do wielkich wyścigów, z ich wizjonerami i geniuszami.
Wśród wiernych tifosi – kibiców słynnej Scuderii (stajni), których znaleźć możemy nie tylko w Italii, lecz praktycznie na całym globie – dominuje spiżowy wizerunek niezłomnego „Il Commendatore”, który inżynieryjnym sprytem i żelazną ręką wytrawnego menedżera poprowadził swoją firmę do bezprecedensowych sukcesów na torach wyścigowych oraz podbił serca miłośników wyjątkowych aut drogowych. Jednak za fasadą włoskiej legendy krył się regularnie zdradzający żonę wybuchowy despota, targany tak przyziemnymi uczuciami jak żądza zemsty czy dominacji za wszelką cenę. Potęgę Scuderii zawdzięczał przede wszystkim właściwym ludziom, których napotykał na swojej drodze – inżynierom, jak Vittorio Jano, Aurelio Lampredi czy Mauro Forghieri; kierowcom – jak Tazio Nuvolari, Alberto Ascari, John Surtees, Niki Lauda; czy takim menedżerom jak Luca Cordero di Montezemolo.
Niestety, ulubioną metodę zarządzania zaczerpnął od swych starożytnych przodków – dzięki doktrynie „divide et impera” starożytni Rzymianie podbili cały Półwysep Apeniński, lecz wzniecanie wewnętrznych konfliktów we własnej firmie nie sprzyjało wykorzystywaniu wyjątkowych talentów wymienionych wyżej gwiazd. Przynosiło wręcz odwrotny skutek – prędzej czy później współpraca z geniuszami kończyła się rozstaniem. Najlżejsze życie u boku Ferrariego mieli zwykli pochlebcy i klakierzy, odpowiednio filtrujący informacje z torów wyścigowych – na które Enzo nie zwykł się wybierać, polegając na doniesieniach spływających do jego ponurego gabinetu w Maranello. Bez wykształcenia, z prostymi manierami rubasznego robotnika z prowincji – prawdziwe oblicze Enza Ferrariego może szokować wychowanych w jego kulcie.
Czytaj więcej
Świat sportów jeździeckich za eleganckimi kapeluszami, szykownymi garniturami i szkłem z burbonem wciąż skrywa cierpienia zwierząt. Konie giną z powodu urazów oraz dopingu. Tylko ludzie zarabiają.
Śpiewak, tokarz i wojak
Zadanie odkłamania narastających przez lata mitów wziął na swoje barki Brock Yates. Amerykański dziennikarz zasłynął nie tylko wkładem w scenariusz drugiej części „Mistrz kierownicy ucieka” czy organizacją drogowego wyścigu przez całe terytorium USA, od wybrzeża do wybrzeża – wygrał zresztą jedną z edycji jako nawigator znakomitego kierowcy Dana Gurneya, zwycięzcy 24h Le Mans i czterech Grand Prix Formuły 1. – Ani razu nie przekroczyliśmy 280 km/h – tłumaczył zawodnik. Ich błękitne Ferrari 365 GTB/4 Daytona pokonało ponad 4,5 tysiąca kilometrów w niespełna 36 godzin, a po drodze Gurney zapłacił tylko jeden mandat. Yates napisał scenariusz do filmu akcji na kanwie tego wyścigu – w „Armatniej kuli” zagrali Burt Reynolds, Roger Moore, Jackie Chan i Farrah Fawcett. Znacznie ważniejszym dziełem są jednak spisane przez niego dzieje twórcy firmy, która wyprodukowała ich zwycięskie auto.