Wszystkie dzieci pani Beatki

Trzy małe dziewczynki szukały domu. Córki mojej byłej wychowanki z domu dziecka. Nie pytaliśmy, co i jak, tylko ile mają lat. Najmłodsza – 2 latka i 8 miesięcy. A ile mamy czasu na zastanowienie? A tak ze dwie, trzy godziny.

Publikacja: 22.12.2023 10:00

Dzieci z domu dziecka to są dzieci odrzucone. Poranione, każde w inny sposób. Każde niesie własny ci

Dzieci z domu dziecka to są dzieci odrzucone. Poranione, każde w inny sposób. Każde niesie własny ciężki bagaż, którego nie dźwignąłby niejeden dorosły. I potrzebuje, tak jak my wszyscy, swojego małego, intymnego miejsca, człowieka dla siebie – mówi Beata.

Foto: Zenturio Designs/AdobeStock

To jest naprawdę piękne. Kiedy dziecko spokojnie kładzie się spać. Kiedy nie musi uciekać, nie musi się zrywać. Ma ciepło, jest zaopiekowane. Mają swoje marzenia, wytyczają swoje własne cele”. Tak Beata opowiada o rodzinie zastępczej, którą tworzy razem z mężem. Jest mamą biologiczną dwojga dzieci, zastępczą dziesięciorga, a w domu dziecka, gdzie pracuje – wychowawczynią, powierniczką i przyszywaną ciocią dla kolejnych dziesiątek.

Na tę rozmowę rezerwujemy sobie z Beatą i jej mężem Mariuszem cały dzień. Odwiedzam ich w małym miasteczku na południowym wschodzie. Siedzimy w salonie, w jadalni obok długi stół z kilkunastoma krzesłami, komoda prawie co do centymetra zastawiona zdjęciami domowników. Dzieci jedno po drugim przychodzą ze szkoły, witają się i przechodzą do jadalni na obiad, który już na nie czeka w półmiskach i garnkach nieprzeciętnych rozmiarów, albo idą do własnych spraw na górę. Gospodarze czasem przerywają swoją opowieść i wymieniają krótkie komunikaty typu: „Daria przyszła?” „Daruni nie ma, Krzysia nie ma i Wiktora”. „To odliczanie ustaje dopiero wtedy, gdy ostatnie dziecko zamyka za sobą drzwi” – mówią. Wygasa na jakiś czas tryb czuwania – wszyscy są bezpieczni.

Czytaj więcej

Czeczeńska imigrantka: trzeba szanować to miejsce, gdzie mieszkasz

Człowiek dla siebie

Ich historia jako rodziców zastępczych zaczęła się dziesięć lat temu. Igor i Michał, biologiczni synowie, mieli wtedy lat 12 i 23, ale w domu zawsze były obecne też dzieci z domu dziecka, w którym pracuje Beata. – Dzieci z domu dziecka to są dzieci odrzucone. Poranione, każde w inny sposób. Każde niesie własny ciężki bagaż, którego nie dźwignąłby niejeden dorosły. I potrzebuje, tak jak my wszyscy, swojego małego, intymnego miejsca, człowieka dla siebie – mówi Beata.

Do wyjęcia dziecka z rodziny biologicznej i umieszczenia go w pieczy zastępczej (rodzinie zastępczej lub domu dziecka) dochodzi w Polsce niezwykle rzadko, biorąc pod uwagę skalę problemu przemocy domowej. Ze sprawozdania ministerialnego Krajowego Programu Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie wynika, że w 2022 r. 1172 dzieci zostało odebranych z rodzin w sytuacji bezpośredniego zagrożenia ich zdrowia lub życia. Dzieci krzywdzonych przez osoby najbliższe jest 40 razy więcej. W 2022 r. odnotowano 47 674 dzieci doświadczających przemocy w rodzinie i objętych działaniami w ramach procedury Niebieska Karta.

Dzieci, które zostają w wyniku decyzji sądu umieszczone w pieczy zastępczej, mają za sobą doświadczenie poważnego zaniedbania lub krzywdzenia. A więc braku poczucia bezpieczeństwa, braku przewidywalnej przyszłości, poczucia, że są dla kogoś ważne. Przemocy fizycznej, psychicznej lub seksualnej albo mieszanki tych cierpień doświadczają w różnych proporcjach. Jeśli służby nie podejmą interwencji w porę, często dochodzi do tragedii. Z danych Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że od stycznia do końca października 2023 r. 26 dzieci w Polsce straciło życie z rąk osób najbliższych.

Codziennie od nowa

Pierwsze dzieci, które trafiły do Beaty i Mariusza dziesięć lat temu, to rodzeństwo. Paulinka, Karolinka, Wiktor i Maja. Przez rok mieszkały w domu dziecka i Beata znała je jako opiekunka. W czasie tych miesięcy w placówce mały Wiktor potrafił w ciągu dwóch godzin wyłamać wszystkie drzwiczki w szafkach w pokoju. „Zobacz, kogo sobie bierzesz, zobacz” – mówiła jej koleżanka z pracy.

Kiedy pytam o przedplacówkową historię rodzeństwa – nie po to, żeby ją opisać, tylko lepiej zrozumieć drogę, którą mają za sobą – Beata i Mariusz uprzejmie, ale konsekwentnie zmieniają temat. Jakby nawet w rozmowie nie chcieli wracać do ran swoich dzieci. Mówią tylko o tym, że ich wspólne początki były bardzo trudne. Trudniejsze, niż się spodziewali. Szybko okazało się, że jeśli chcą rzeczywiście pomóc, muszą zacząć intensywnie się doszkalać – na własną rękę, bo organizator pieczy zastępczej w tej sprawie (ani w wielu innych) im nie pomoże.

Każdy z pewników, który zdobyli jako rodzice biologiczni, przestał być pewnikiem. Każde z dzieci wymagało ogromnej pracy, każdą rzecz trzeba było w dobrej wierze ćwiczyć codziennie od początku.

– Miałam wtedy takie myśli trudne w głowie. Zadawałam sobie pytanie, czy moje życie ma tak wyglądać do końca. Czy ja muszę zbawiać świat. Nasi chłopcy byli tacy poukładani. Szliśmy do pracy, wracaliśmy do domu, zamykaliśmy bramkę, byliśmy dla siebie. Gdyby któryś z nich wtedy powiedział, że jest mu źle w tej nowej sytuacji, to nie wiem, jakie decyzje by zapadły w naszym życiu. Pamiętam, że czułam chroniczne zmęczenie – po dyżurze w domu dziecka zaczynałam dyżur mamy zastępczej we własnym domu – mówi Beata. Być może zostaliby rodziną zastępczą tylko dla tej pierwszej czwórki, ale 14 miesięcy po przyjęciu Wiktora i jego sióstr zadzwonił telefon z powiatowego centrum pomocy rodzinie.

– Trzy małe dziewczynki szukały domu. Córki mojej byłej wychowanki z domu dziecka. Nie pytaliśmy, co i jak, tylko ile mają lat. Najmłodsza, Darunia – 2 latka i 8 miesięcy. A ile mamy czasu na zastanowienie? A tak ze dwie, trzy godziny. I taka burza mózgów nastąpiła – dodaje.

Domena mędrców

Wicię, Natalię i Darunię przywieziono następnego dnia. Rzeczy zabrane razem z nimi z domu rodzinnego panie z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie wrzuciły do dużych czarnych worków jak śmieci.

– Nikt nie zadbał o jakąś torbę, żeby to dziecko poczuło się jak człowiek. Do dziś widzę, jak dziewczynki siedzą na tych worach, a ja nie mogę się skupić na tym, co mówią ci pracownicy, którzy je przywieźli. Im chodziło tylko o to, żeby w dokumentach się zgadzało. Żeby przywieźć dzieci do obcego dla nich domu, zostawić na tych workach, popodpisywać papiery, jakby nic się nie wydarzyło, i wyjść. Ciągle się zastanawiam, jak to jest możliwe, że to właśnie papiery mogą być dla kogoś najważniejsze w takiej chwili – mówi Mariusz.

Szybko okazało się, że jedna z dziewczynek ma zespół RAD, czyli reaktywne zaburzenia przywiązania. Diagnostykę i całą wieloletnią terapię, która po niej nastąpiła i ciągle trwa, małżeństwo przeprowadziło bez żadnego dodatkowego wsparcia finansowego ani merytorycznego od organizatora pieczy zastępczej. O zespole RAD wiedzieli niewiele, poznawali go jednocześnie w teorii i w działaniu.

Natalia nie zachowywała żadnych granic, była bardzo agresywna. Potrafiła kłaść się na ulicy, walić rękoma i nogami w chodnik. Biła inne dzieci. W ciągu pięciu godzin zajęć w zerówce czasem trzeba było trzy razy wynosić ją z sali za ręce i nogi. W szkole szybko zdołali nastawić przeciwko sobie wszystkich rodziców i radę pedagogiczną, ale nie odpuścili.

– Kiedy chciałam zbadać, w jakim jest nastroju, bawiłyśmy się w tatuaże. Rysowała mi kwiatki na ręku. Po nacisku długopisu poznawałam, z czym możemy się mierzyć wieczorem. Czy ten wieczór będzie dla nas dobry, czy nastąpi eskalacja złych emocji, które zebrały się w ciągu dnia. Wypracowałam to, żeby móc jak najlepiej pomóc Natalii, kiedy najbardziej nas potrzebuje – mówi Beata.

O Natalię walczą do dziś i zawsze będą, ale ostatnio uśmiechają się częściej. Efekty pracy czasem ukazują się w zaskakujący sposób. Wspominają, kiedy jeździli z nią na terapię. To była cała wyprawa, ponad 100 km w jedną stronę. Co kilka minut mała pytała: „Kiedy dojedziemy?”, i za każdym razem słyszała to samo: „Jeszcze trochę. Cierpliwość jest domeną mędrców”. Po jakimś czasie sama zaczęła sobie udzielać tej odpowiedzi: „Kiedy dojedziemy? Aha – cierpliwość jest domeną mędrców”.

Czytaj więcej

Anna Cieplak: Mojemy pokoleniu zbyt dużo obiecano. Jest rozczarowane kapitalizmem

Mamo, tato, ciociu, wujku

Decyzję o wzięciu pod opiekę kolejnego dziecka Beata i Mariusz podejmują wtedy, gdy sytuacja w rodzinie jest stabilna i mają pewność, że mogą szczególnie skupić się na tej nowej osobie, która będzie najbardziej potrzebowała ich wsparcia. W takim właśnie momencie ponad trzy lata temu trafił do nich Krzyś. Byli dla niego trzecią rodziną zastępczą, w poprzednich domach bił dzieci i sypiał z nożem pod poduszką. Mimo obaw wierzyli, że są już na tyle doświadczonymi rodzicami zastępcznymi, że zdołają mu pomóc. W 2020 r. przyjęli Mateusza i Kasię, pięciolatka i trzylatkę. Dzieci, zanim do nich trafiły, mieszkały w pomieszczeniu bez dachu, chłopiec ma poważne problemy zdrowotne – nie było się nad czym zastanawiać.

– To był sam początek pandemii, nikt nie chciał przyjmować dzieci. Kiedy Mateusz i Kasia do nas przyjechali, ich ubrania były przesycone zapachem dymu – w takich warunkach przebywali wcześniej. Nie mieliśmy w co ich ubrać, a tu wszystkie sklepy pozamykane. Ubrania kupowaliśmy w supermarkecie – trochę za duże, ale nie było innej możliwości – opowiada Mariusz.

Jedną z jego nieformalnych specjalizacji w rodzinie jest wsparcie okołoszpitalne. Trzy razy opiekował się Mateuszem podczas kilkudniowych badań okresowych w klinice. Miał już doświadczenie, bo wcześniej do szpitala trafiła Maja, u której podejrzewano niskorosłość.

Nad Krzysiem, Mateuszem i Kasią Beata i Mariusz sprawują opiekę tylko czasowo, do momentu wyklarowania się sytuacji prawnej dzieci. Mama Krzysia powoli zdrowieje z alkoholizmu, wszystkie służby mające z nią kontakt to potwierdzają. Beata osobiście z nimi rozmawia i o to pyta, niezależnie od kontroli opieki społecznej nad matką. Chłopiec odwiedził ją już trzy razy i poważnie rozmawia z rodzicami zastępczymi o swojej przyszłości: „Ja nie wiem, czy dobrze robię, że wracam do domu. Nie wiem, czy mama wyzdrowieje, ale bardzo ją kocham” – mówi.

Dla Mateusza i Kasi znaleźli się rodzice adopcyjni, dzieci stopniowo nawiązują z nimi relację. Na początku nazywali ich ciocią i wujkiem, aż w którymś momencie, w czasie kolejnych odwiedzin w swoim przyszłym domu, przeszli na „mamo, tato”.

– Kiedy wrócili z odwiedzin razem z tamtym małżeństwem, które gościliśmy potem tutaj, to dalej mówili do nich „mamo, tato”, ale zaraz poprawiali się na „ciociu, wujku”, żeby nam nie było przykro. Musiałam ich upewnić w tym, że mówią dobrze, że ja chcę, żeby tak mówiły. To jest taka trudna rola rodzica zastępczego, żeby pomóc dziecku podjąć najlepszą dla niego decyzję, w pewnym sensie podprowadzić za rękę do nowego domu – opowiada Beata.

Okres preadopcyjny Mateusza i Kasi dobiega końca, dzieci niedługo zamieszkają u rodziców adopcyjnych i czasem rozmawiają z Beatą, jak to wtedy będzie: „Jak będziemy tu przyjeżdżać, to będziemy was odwiedzali” – mówią dzieci. „Tak, będziecie nas odwiedzali” – obiecuje Beata.

Nad pozostałą siódemką swoich dzieci małżeństwo sprawuje opiekę prawną, co oznacza, że zostaną razem do ich pełnego usamodzielnienia – ale tak naprawdę o wiele dłużej.

– Powtarzamy dzieciom: „Nasz dom jest waszym domem zawsze. Bez względu na to, czy będziemy tu mieszkać razem, czy będziecie dorośli i się wyprowadzicie. My będziemy dziadkami dla waszych dzieci, my wam wyprawimy wesele, jeśli będziecie chcieli”. Jeśli mamy być rodzicami dla tego dziecka i ono z nami mieszka i wychodzi z tego domu, to zawsze może tu wrócić. Przyjechać do nas na obiad, na święta albo wtedy, kiedy jest mu źle i czuje, że sobie nie radzi – mówi Beata.

Małżonkowie przyznają jednak, że nie każda rodzina zastępcza jest w stanie pomóc każdemu dziecku. Kilka lat temu pod ich opiekę trafiła 17-latka wyrzucona z domu przez babcię. Miała spędzić u nich siedem miesięcy, do osiągnięcia pełnoletności. Niestety, zaraz po tym, jak udało im się nawiązać jakąś relację, nastolatka zaczęła brać nakrotyki, co stwarzało niebezpieczeństwo dla ich pozostałych dzieci. Nie mogli się zgodzić na to, żeby dalej z nimi mieszkała. Dziewczyna musiała zamieszkać w domu dziecka, niedługo potem zaszła w ciążę i urodziła dziecko.

Kryzys pieczy

O pracy swojej, swoich koleżanek i kolegów z placówki Beata mówi, że oddają z siebie wszystko, ale i tak nie są w stanie sprawić, aby dom dziecka stał się dla dzieci po prostu domem, własnym miejscem na świecie. Placówki z każdym rokiem zmieniają się na lepsze – pokoje są dobrze wyposażone, wychowankowie wyjeżdżają na wakacje. Ale nie mają tego, co najważniejsze – stałych opiekunów, bezpiecznych więzi, człowieka dla siebie, który będzie na zawsze.

Zgodnie z ustawą o pieczy zastępczej z 2011 r. rodzinne formy pieczy mają priorytet nad formami instytucjonalnymi. Rozwijanie rodzinnej pieczy zastępczej jako najlepszego środowiska dla dzieci, które nie mogą dorastać w swoich rodzinach biologicznych, jest jedną z rekomendacji Komitetu Praw Dziecka ONZ dla Polski.

Tymczasem raport Najwyższej Izby Kontroli z 2023 r. pokazuje kryzys rodzinnej pieczy zastępczej. „Kontrola wykazała, że minister do spraw rodziny nie dofinansowywał lokalnych programów wspierania rodziny i pieczy zastępczej, nie opracowywał programów rządowych, a prace nad nowelizacją ustawy o pieczy zastępczej trwały prawie 4 lata” – czytam w podsumowaniu raportu.

Za mało jest chętnych do pełnienia funkcji rodziców zastępczych, co wynika z niedostatecznego wsparcia państwa dla tych, którzy już się tej funkcji podjęli. W latach 2012–2021 liczba przeszkolonych kandydatów do stworzenia rodzin zastępczych zawodowych spadła o 36 proc. To efekt m.in. zbyt niskich wynagrodzeń rodziców zastępczych oraz braku stałości zatrudnienia, czyli umów o pracę.

Z powodu braku miejsca w rodzinach zastępczych, dzieci (również te do 10. roku życia) są umieszczane w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Według NIK w 2021 r. w takiej sytuacji było 16 285 dzieci. Dodatkowo, jak podaje raport alternatywny organizacji pozarządowych z 2020 r., kilkanaście tysięcy dzieci w Polsce żyje poza rodziną i poza pieczą zastępczą, w takich instytucjach jak domy pomocy społecznej i zakłady opiekuńczo-lecznicze.

To skala makro. Skala mikro w przypadku Beaty i Mariusza jest rozpisana na wiele lat rozczarowań i złych doświadczeń.

– Chcemy być traktowani jak partnerzy. Jesteśmy wykształceni, kompetentni, mamy doświadczenie – chcemy pracować z organizatorem pieczy zastępczej jak równy z równym. Oczekujemy wsparcia, gdy z dziećmi dzieje się coś złego. Nie tak jak wtedy, gdy zdiagnozowano u córki epilepsję i musieliśmy szukać pomocy zupełnie sami. Oczekujemy zainteresowania sytuacją dzieci, bo to one są tu najważniejsze i powinniśmy z PCPR-em współpracować dla ich dobra – mówi Mariusz.

Czytaj więcej

„Twórcy obrazów”: Magia analogowego teatru

Na podstawie swoich kontaktów z rodzinami zastępczymi z całej Polski małżonkowie podkreślają jednak, że w różnych powiatach wsparcie ze strony jednostek organizacyjnych wygląda bardzo różnie – niektóre z nich dobrze wywiązują się ze swoich zadań.

– Być może ustawodawca w którymś momencie zorientuje się, że tylko człowiek się liczy i obywatel, który nie wraca do systemu. Przeważająca większość dzieci, które wychowywały się w pieczy rodzinnej, a nie placówce, w dorosłym życiu nie wymaga wsparcia ani kontroli państwa jako osoby długotrwale bezrobotne, będące klientami pomocy społecznej, wchodzące w konflikty z prawem. Nasze dzieciaki będą pracowały, zarabiały, realizowały swoje marzenia. To jest wartość nadrzędna. Tylko że ona nie jest widoczna tu i teraz. Będzie widoczna za ileś tam lat. Jeśli będziemy szli w tym kierunku, to jest naprawdę duże prawdopodobieństwo, że będzie mniej trudnych miejsc, trudnych środowisk – dodaje Beata.

***

Kilka miesięcy po mojej wizycie u Beaty i Mariusza telefonuję, żeby zapytać, co słychać. Krzyś mieszka ze swoją biologiczną mamą, dzwoni do nich, prawie codziennie pisze z Darią, od czasu wyprowadzki nie płakał jeszcze ani razu. Kasia i Mateusz odwiedzają ich – wujka i ciocię – ze swoimi rodzicami, dokładnie tak jak było planowane. Natalia tańczy i jeździ konno, Paulina zaczęła studia, Karolina ma w tym roku studniówkę. Życie płynie dzień po dniu.

Imiona niektórych dzieci zostały zmienione

To jest naprawdę piękne. Kiedy dziecko spokojnie kładzie się spać. Kiedy nie musi uciekać, nie musi się zrywać. Ma ciepło, jest zaopiekowane. Mają swoje marzenia, wytyczają swoje własne cele”. Tak Beata opowiada o rodzinie zastępczej, którą tworzy razem z mężem. Jest mamą biologiczną dwojga dzieci, zastępczą dziesięciorga, a w domu dziecka, gdzie pracuje – wychowawczynią, powierniczką i przyszywaną ciocią dla kolejnych dziesiątek.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi