Co poszło nie tak?
Mogę mówić o edukacji i pomocy społecznej, bo na co dzień doświadczam problemów związanych z tym obszarem. Widzę, że największe problemy usiłuje się zamiatać pod dywan i wstawiać w zamian inne, np. straszy się edukacją seksualną, zamiast dostrzec, że jest konieczna. Są różnego rodzaju systemy wsparcia, ale wszystko to działa po omacku. W powieści „Ma być czysto" zwracam uwagę na to, jak często niesprawiedliwie są osądzane dzieci, których rodzice mają problemy z prawem czy uzależnieniami. Czasem ktoś jest źle oceniany, bo spóźnił się na lekcje, a on w tym czasie opiekował się rodzeństwem.
Problemy tych dzieci nie znajdują zrozumienia?
To znowu kwestia indywidualna, ale kiedy sąd wysyła cię do ośrodka wychowawczego, bo dookoła nikt nie miał czasu i narzędzi, aby wesprzeć cię na miejscu, to jest słabe. Jeśli wychowawca zmienia się co pół roku i nie ma czasu na rozmowy z uczniami, to jak ma ich zrozumieć? Kiedy rodzice nie chcą współpracować z kuratorem albo traktuje on ich rutynowo, to jak w takiej sytuacji pomóc dziecku. A na koniec jeszcze przychodzi reforma edukacji i stawia wszystko na głowie.
Właśnie za sprawą książki „Ma być czysto" stałaś się ekspertką w dziedzinie gimnazjów. Jak patrzysz na to, co dzieje się wokół reformy?
Nie jestem ekspertką, tylko praktyczką, która uczestniczyła w tym procesie. Dostrzegam, że cały czas jest ogromny chaos. W siódmych klasach wygląda to strasznie, dzieci są przemęczone. Spędzają w szkole ogromnie dużo czasu, a do tego jeszcze muszą opanować potężną ilość materiału. Są detale, o których się nie mówi, ale to one najlepiej podsumowują tę reformę.
I jak ta reforma wygląda w terenie?
Tak, że nawet nie możesz przesadzić dzieci w klasie, bo brakuje krzeseł. Mała rzecz, a potrafi wszystko zdezorganizować. Szczególnie gdy nagle jesteś nauczycielem polskiego w podstawówce, a nie w gimnazjum, i musisz zapanować np. nad czwartoklasistami, z którymi nie miałeś wcześniej do czynienia. Albo kiedy musisz jeździć od szkoły do szkoły, żeby wyrobić pensum i nie masz czasu, żeby spokojnie porozmawiać z uczniami. Systemowe bolączki dopiero zaczną się ujawniać w przyszłym roku, gdy będzie więcej zwolnień niż do tej pory.
Likwidacja gimnazjów nie zlikwiduje problemów?
Problemy dzieci i młodzieży nie znikną. A w tej chwili nikt nie ma czasu się nimi zajmować, bo wszyscy są zajęci reformą.
Zmiany były jednak potrzebne.
Wiele osób czuje się tak, że wciśnięto im te zmiany, jako dowód troski państwa o dzieci i młodzież. Teraz mają dać spokój i nie zastanawiać się, czemu nikt nie pracuje nad długofalowymi zmianami.
Ale to jakiej reformy właściwie oczekujesz?
Takiej, która brałyby pod uwagę, co będzie z Polską za 20 czy 50 lat. Chciałabym, żeby ktoś się zajął zmianami, które uwzględniałyby rozwój kapitału społecznego, a nie tylko jednostkowego. Obecny system wzmacnia zależność, według której nasz rozwój zależy przede wszystkim od tego gdzie, w jakim miejscu i rodzinie, się urodziliśmy. Patrząc szerzej na społeczeństwo i panujące w nim relacje widać, że wiele nam nie wychodzi. Brakuje kompetencji miękkich, które wiążą się z umiejętnością współpracy. Nie da się żyć normalnie w kraju, gdzie jest tak niski poziom zaufania.
Jest jakaś inna droga?
Musi być. Przecież są kraje, gdzie możliwa jest mądra edukacja i nie trzeba kończyć studiów, by czytać książki.
Jak się pracuje w korporacji, to nie ma się czasu na czytanie książek.
Zwłaszcza gdy pracujesz na umowie śmieciowej i nie jesteś nawet ubezpieczony. To, że możesz awansować w pracy, nie zawsze oznacza, że się rozwijasz. Praca powinna być adekwatna do tego, jakie mamy aspiracje i do tego, jak wiele bodźców potrzebujemy, żeby się rozwijać. Wiele osób jest wyzyskiwanych, straszy się ich utratą pracy. Nikt też nie zapisze się do związku zawodowego, bo często go zwyczajnie nie ma.
Transformacje przeprowadzały związki zawodowe, a przy Okrągłym Stole pamiętano o pracownikach. Czemu tak szybko o tym wszystkim zapomniano?
Nie bez znaczenia jest narracja neoliberalna wraz z jej mitami. W optyce, gdzie jednostka jestem panem swojego losu, żeby osiągnąć sukces, mamy być przede wszystkim konkurencyjni. Trudno więc budować poczucie wspólnoty wokół warunków pracy czy problemu społecznego. Nie bez znaczenia jest też poczucie tymczasowości powiązane z elastycznością na rynku pracy. To jest jeden z problemów prekariatu. Być może lata 90. wraz z ogromnym bezrobociem i lękiem przed nim wytworzyły niezdrowe praktyki społeczne, które stały się odniesieniem dla dzieci dorastających po 1989 roku. Można mieć nadzieję, że się to zmieni. Wydaje mi się, że nowe pokolenie, urodzone po transformacji, jest już trochę inne.
Jego przedstawiciele nie chcą pracować tyle, co ich starsi koledzy, a w dodatku mają oczekiwania finansowe. Nie wstydzą się tego.
Najłatwiej mówić, że przyszli roszczeniowi młodzi ludzie i nie wiadomo, czego się domagają.
Wiadomo czego. Tego, co jest prawie w całej Europie.
Pojechali za granicę nie tylko po to, by zarobić pieniądze, ale i zobaczyć jak wygląda świat. I wygląda inaczej. Dla mnie zdanie typu: jak ja byłem młody, to ciągle pracowałem, nie jest żadnych argumentem. Przecież ja nie muszę powtarzać tego, co robili moi rodzice. Praca od rana do wieczora daje pieniądze, ale sprawia, że ludzie częściej zapadają na różne zaburzenia psychiczne. To że młode osoby chcą żyć inaczej wcale nie jest oznaką roszczeniowości. Może to właśnie jest świadomość własnych praw pracowniczych, a nawet obywatelskich. Mogę przecież chcieć robić w Polsce coś więcej, niż tylko pracować.
Skąd bierze się ta świadomość?
Częściowo z doświadczeń wyniesionych zza granicy, choć pewnie jest to związane z szerszymi zmianami społecznymi. Leciałam niedawno do Londynu i miałam okazję porozmawiać z ludźmi, którzy tam pracują. Fala emigracji naszych rodziców polegała na tym, że kiedy wyjeżdżało się za granicę, to wracało się za 20 lat. Współcześni emigranci są przyzwyczajeni do życia między dwoma krajami. Tam pracują, a tu spędzają czas w święta czy nawet dłuższe weekendy. Nie musisz się wszystkiego wyrzekać. Choć oczywiście nie jest lekko.
Nie wiem czy pokolenie eurosierot jest tu podobnego zdania.
Teraz wiele dzieci wyjeżdża z rodzicami lub już urodziło się za granicą. Niektórzy wracają całymi rodzinami i nie chcą pracować w Polsce tak, żeby ledwo wiązać koniec z końcem. Nie jestem socjolożką, aby przedstawiać diagnozy o emigrantach. W swoich książkach chce powiedzieć o ciekawych postawach i wybieram bohaterów, którzy niekoniecznie są szczególnie reprezentatywni czy oddają sytuacje szerokich grup społecznych. Anita leci do Szkocji i wraca z niej z pewną wiedzą, ale i rozczarowaniem.
Pracujesz w świetlicy „Krytyki Politycznej". Co się robi w takim miejscu?
Nasza świetlica jest mocno osadzona w realiach Cieszyna. Utworzyliśmy to miejsce, by pracować z dziećmi ze śródmieścia, które nie miały wcześniej gdzie się podziać. Poza tym organizujemy debaty i spotkania, wydarzenia artystyczne, które odnoszą się do problemów otoczenia, staramy się patrzeć szerzej.
Indoktrynujecie ich lewicowo?
Mam wrażenie, że zawsze używa się słowa „indoktrynujecie", jeśli ktoś ma lewicowe poglądy. Już się przyzwyczaiłam do tego koszmarnego terminu.
Tak, to straszne słowo, ale może po prostu zabraniacie się modlić i każecie czytać Zizka?
Nie tworzymy miejsca, które do czegokolwiek (poza myśleniem) zmusza. Staramy się raczej dawać możliwość rozwoju, wyboru. Na początku staramy się określić, jakiego typu problemy mogą mieć dzieci i planujemy jak „łatać dziury", które powstają na linii dom – szkoła. Kultura może być narzędziem wyrównywania szans. Polega to na organizowaniu warsztatów artystycznych, wyjazdów wakacyjnych czy zajęć edukacyjnych, które poszerzałyby wiedzę i wrażliwość dzieci, dawały poczucie sprawczości. W wielu domach w Polsce pojawiają się różne kryzysy, co sprawia, że trzeba pomagać dzieciom nie tylko w pracach domowych, ale i w budowaniu poczucia własnej wartości. Właściwie to nasza praca polega na tworzeniu sieci odpowiedzialności. Młodzież przychodzi na zajęcia literackie czy plastyczne, a potem pomaga innym w trakcie korepetycji. Zależy nam na tym, żeby umieli się dzielić wiedzą i umiejętnościami.
Jak przy tylu innych obowiązkach znajdujesz czas na pisanie?
Kiedy jestem w Cieszynie i nie mam zaległości z codzienną pracą, staram się pisać przynajmniej przez dwie godziny dziennie, żeby nie wyjść z rytmu. Może zabrzmię jak grafomanka, ale po prostu lubię pisać.
rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)
Anna Cieplak – animatorka kultury, aktywistka miejska i pisarka związana z Krytyką Polityczną. Laureatka Nagrody Conrada (2017) za powieść „Ma być czysto", za powieść „Lata powyżej zera" nominowana do Paszportu Polityki.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95