Katarzyna Szumlewicz: To internet psuje szkołę

Jeżeli polska szkoła dyskryminuje uczennice, to dlaczego wygrywają one w europejskich rankingach osiągnięć edukacyjnych? Moim zdaniem, jeżeli dziewczynki są dyskryminowane w jakiejś przestrzeni, to są nią social media - mówi Katarzyna Szumlewicz, pedagożka.

Publikacja: 15.12.2023 10:00

Katarzyna Szumlewicz: To internet psuje szkołę

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: Zasłynęła pani niedawno z mema, w którym twierdzi pani, że polska szkoła jest dobra i równościowa. Jak to? Nie jest, zdaniem pani, dyskryminująca i zła?

To nie ja zrobiłam tego mema! Stworzył go jakiś aktywista, który uznał moje twierdzenia na temat polskiej szkoły za absurdalne. A ja powiedziałam tak w oparciu o dane dotyczące szkolnictwa i wyników w nauce. Wskaźniki edukacyjne dotyczące współczesnych dziewcząt z polskich szkół na tle krajów z OECD są bardzo wysokie. W większości dziedzin dziewczyny są na piątym miejscu, wyprzedzając np. Finlandię, którą jeszcze do niedawna uważano za kraj „cudu edukacji bez prac domowych”. Za polskimi dziewczynkami są ich rówieśniczki z takich krajów jak: Szwecja, Finlandia, Niemcy, Anglia. W zestawieniu światowym są bardzo blisko krajów o legendarnej dyscyplinie: Korei i Japonii, przynajmniej jeżeli chodzi o matematykę.

Co ciekawe – 15-latki idą łeb w łeb z chłopcami, pomimo że statystycznie na świecie chłopcy są z matematyki trochę lepsi. Mają też takie same wyniki w naukach przyrodniczych, w których na świecie dziewczynki nieco wyprzedzają chłopców. W kategorii „rozumienie czytanego tekstu” dziewczęta zaś przeciętnie wyprzedzają chłopców o trzydzieści parę punktów. Dobre wyniki w tych wszystkich trzech kategoriach – zarówno dziewcząt, jak i chłopców – oznaczają, że mamy zdolne dzieci, jak również to, że nauka w polskich szkołach jest po prostu efektywna. Summa summarum, wyniki dziewcząt uwzględniające wszystkie trzy kategorie są lepsze niż chłopców.

Ale może dziewczynki po prostu wkuwają nocami, bo się od nich tego wymaga, a przy okazji dyskryminuje?

A może to dobrze, że wkuwają? Może to świetnie, że są zdyscyplinowane i skupiają się na nauce, wyprzedzając pod względem wyników swoje fińskie koleżanki. Równie dobrze mogą mieć wewnętrzną motywację do tego – jak to pani nazywa – wkuwania i być nauczanymi przez dobrych specjalistów. Co ciekawe: można być w czymś dobrym/dobrą, ale nie wybrać tego przedmiotu do studiowania. Np. kobiety rzadko wybierają informatykę, mimo że są niezłe z tego przedmiotu. Mężczyźni natomiast dobrze się czują zarówno w informatyce, jak i w technice czy technologii. I teraz nie należy mylić pojęć: jeżeli kobiet na jakimś kierunku jest mniej, to niekoniecznie dlatego, że nastąpiło jakieś wykluczenie, tylko często z powodu ich wyborów osobistych. Jasne, że wciąż silne są stereotypy, ale chyba nikogo nie dziwią dzisiaj kobiety na politechnikach. Tym bardziej zaś nie dziwią na przedmiotach humanistycznych, filologiach czy lingwistykach. W końcu mają wybitne umiejętności rozumienia czytanego tekstu, które mogą przeważyć nad zdolnościami technicznymi jako atrakcyjniejsze dla części kobiet.

I to jest dowód na to, że szkoła – której wizja była skonstruowana jako miejsce dla chłopców, zarówno tych bardziej „technicznych”, jak i humanistów – stała się instytucją bardzo równościową i feministyczną. Okazuje się, że kobiety w instytucji – jak by na to nie spojrzeć – zaprojektowanej dla chłopców, czują się lepiej niż oni. W Polsce mamy jeden z większych odsetków kobiet z wyższym wykształceniem (jest ich ponad połowa, mężczyzn – 33 proc.).

Czytaj więcej

Źródeł konfliktu wokół sądownictwa należy szukać w PRL-u

I z czego wynika ta dysproporcja?

Wygląda na to, że kobiety – mimo że w przeszłości nie były do szkoły dopuszczane lub kończyły ją na wczesnym stadium – mają po prostu uczenie się we krwi. Pamiętajmy też – i kobiety doskonale to wiedzą – że bez wykształcenia nie mają szansy zarobić tyle, ile mężczyźni. Statystyczny mężczyzna bez wykształcenia zarobi na budowie nawet trzy razy więcej niż kobieta np. na kasie w dyskoncie.

Nie każda różnica wynika z dyskryminacji. W książce „Rozpieszczony umysł” Jonathana Haidta i Grega Lukianoffa mamy passus o tym, że dziewczyny w mniejszej liczbie zapisywały się na zajęcia kajakarskie. Zaczęto więc mocno faworyzować kobiece drużyny. Ale wynikało to najprawdopodobniej z tego, że dziewczęta populacyjnie mniej lubią grupowe sporty, bo nie przepadają za rywalizacją: wolą jogę, aerobik, pilates.

Ponieważ są socjalizowane do nierywalizowania, spolegliwości...

Nie zgodzę się z tym. Chłopcy częściej niż dziewczęta nie przepadają za czytaniem, ale nie dlatego, że są wychowywani do nieczytania, tylko dlatego, że wolą działać, niż siedzieć. Nie zawsze różnica się przekłada na nierówne szanse czy na jakąś formę dyskryminacji.

Nie jesteśmy w stanie zmierzyć czy udowodnić, że dziewczynki w szkołach są dyskryminowane?

Tego akurat nie da się wyliczyć – na pewno społecznie mamy uprzedzenia wobec kobiet i kobiecości. Miesiączkę uważa się wciąż za zjawisko nacechowane negatywne, dojrzewająca dziewczyna jest śmieszna i żałosna. Dominuje brutalny język, którymi chłopcy określają koleżanki, np. „świnie”. Do starych uprzedzeń dochodzą nowe pochodzące z mizogonistycznego środowiska tzw. redpillów czy inceli. Widziałam jakieś badania, z których wynika, że ta dyskryminacja zaczyna się w szkole. A to jest moim zdaniem nieprawda – ona zaczyna się poza szkołą, w domu, w mediach społecznościowych takich jak Twitter czy Wykop. I stamtąd może do szkoły zawędrować. I tu muszę przyznać, że mamy ogromy problem z uznaniem kobiecości i daniem dziewczynkom wolności do swobody ekspresji i niepostrzeganiem ich przez pryzmat pornografii jako towaru, który szybko się „psuje”. Widzieliśmy to w kontekście Pandora Gate, która opierała się na tym, że influencerzy licytowali się, który z nich miał kontakty z jeszcze młodszą nastolatką.

Jeżeli dziewczynki są dyskryminowane w jakiejś przestrzeni, to są nią social media. To stamtąd łapią kompleksy związane ze swoim ciałem, tam są groomingowane, molestowane seksualnie, obrażane.

Szkoła z definicji traktuje wszystkich równo. Dzisiejsza szkoła polska w porównaniu z tą, do której chodziłam, jest mocno równościowa. I to nie tylko placówki prywatne czy społeczne, także najzwyklejsze publiczne. Przy czym – zaznaczam – ja wcale nie uważam, jak ogromna liczba rodziców, że wstawanie rano do szkoły jest złe, zadawanie pracy domowej jest złe, a czerwone paski są zgubą. Sporo dziewczyn w takim kieracie dobrze się odnajduje i wcale to nie świadczy o nich źle. Najwięcej na edukacji zyskują osoby, które nie mają kapitału kulturowego, one muszą bardzo ciężko pracować, ale to właśnie wykształcenie, w tym m.in. pilność, daje im szansę na emancypację.

Pojawiają się też opinie, że szkoła jest opresyjna dla dziewczynek, bo nie mogą w niej nosić bluzek na ramiączkach czy odsłaniających brzuch.

Znam ten rodzaj argumentacji – że to „kultura gwałtu” wobec dziewczynek, bo w istocie chodzi o to, żeby swoim widokiem nie rozpraszały chłopców. A moim zdaniem takie ubieranie się to po prostu zwykła nieuprzejmość wobec innych i brak umiejętności dostosowania się do społecznych norm. Chłopcy także raczej nie chodzą do szkoły w siatkowych koszulkach, „żonobijkach”.

Co pani myśli o zajęciach z feminizmu w szkole?

Zajęcia z feminizmu zadziałałyby tak, jak mądre słowa elit pouczające ludzi, jak mają żyć. Wyszedłby z tego raczej antyfeminizm. Co ciekawe, w badaniu jakościowym dotyczącym tego, czego brakuje dziewczynkom w szkole, wyszło, że za mało jest różowych skrzyneczek. Dziewczynki deklarowały też, że jest im przykro, kiedy ich koledzy z klasy źle traktują… gejów. To są – według tego badania, przypuszczalnie przeprowadzonego na córkach aktywistek – rzeczy, które najbardziej je martwią. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie brakuje im bardziej np. tego, że nie ma jak wziąć prysznica po WF-ie, bo jest za krótka przerwa, a akurat ta lekcja jest w środku dnia. Martwienie się o gejów nie nazwałabym kluczowym problemem dziewcząt, a jeżeli rzeczywiście tak by było, to niepokoiłoby mnie to. Z podstawowego względu: że zamiast myśleć o sobie, myślą o jakiejś wykluczonej grupie, ale jednak mężczyzn. Nie socjalizujmy dziewczynek do opiekowania się wyłącznie innymi! Co ciekawe, niedawno razem z koleżanką profesorką z wydziału pracowałam nad hasłem do encyklopedii: „gender and childhood”, czyli „płeć a dzieciństwo”. Co mnie mocno uderzyło, to fakt, że im kraje były bardziej patriarchalne, tym opracowanie tego hasła było porządniejsze i bardziej merytoryczne, choć oczywiście smutne.

Czytaj więcej

Wygnanie z raju autentyczności

Co to oznacza?

Było oparte na licznych danych, pokazywało rzeczowo problemy, próbowało stawiać diagnozy i troszczyło się o kwestię równości płci. Czym zaś kraj był bardziej postępowy – tym bardziej nonsensowne było rozwinięcie tego hasła. Apogeum prezentowała Kanada, ponieważ w haśle tym nie było w ogóle... dziewczynek. Nie istniały, nawet jako lesbijki. Hasło „gender and childhood” odchodziło całkiem od rozumienia słowa „gender” jako „płeć” ku rozumieniu go jako dekonstrukcja czy względność ról płciowych. Toteż opowiadało wyłącznie o osobach trans i gejach. Najważniejsze było założenie, żeby już od przedszkola mówić dzieciom, że ekspresja płciowa, podobnie jak orientacja seksualna, może być rozmaita i nie musi być „normatywna”. I właściwie można by się zastanawiać, po co takie informacje przedszkolakom, skoro nie odczuwają one nawet pociągu seksualnego. Podkreślone tam było również z ubolewaniem, że w społeczeństwie utrzymuje się dość duża grupa, która jest negatywnie nastawiona do inkluzywnego języka. Nic więc dziwnego, że socjalizowane w ten sposób dziewczynki mogą za kilka lat naprawdę uznać, że prawa gejów są ważniejsze od ich własnego losu. Powtarzam: nie uważam, że dzieje się to z korzyścią dla dziewczynek.

Dziewczynka empatyczna wobec mniejszości seksualnych to nie jest dobry wzorzec społeczny?

Dziewczynki muszą chronić przede wszystkim siebie i dbać o siebie, a nie poświęcać się obronie mniejszości seksualnych. Uważam taki komunikat za szkodliwy, ponieważ jest w istocie nową odsłoną starego patriarchalnego porządku, w ramach którego kobiety mają zajmować się wszystkimi dokoła, tylko nie sobą.

A może dziewczynki takie po prostu są? Pilne, ambitne, grzeczne i troszczące się o wszystkich dookoła?

Niewykluczone. W końcu niektóre cechy mamy ze względu na możliwość urodzenia dziecka i troski o nie. Jest to jednak troska o dziecko, nie o mężczyzn naokoło. Ta ostatnia wzięła się raczej z tego, że w patriarchacie wszystko w życiu kobiety, a także jej dziecka, zależało od życzliwości mężczyzn. Dlaczego nagle mamy się troszczyć o mężczyzn jak o dzieci? W końcu troska to także troska o inne kobiety. Dla mnie jako dla feministki nie ma nic piękniejszego niż kobiety stające po stronie innych kobiet. Niefaworyzujące synów nad córki czy kolegów nad koleżanki. Wybierające z LGBT „L”. Zastanawiające się, jak traktowane są kobiety z mniejszości etnicznych i religijnych.

Feminizm jest jednak wyśmiewany jako nienawiść do mężczyzn i działanie na niekorzyść relacji z nimi, w tym tworzenie rodziny. „Nadmierna” edukacja kobiet, a zwłaszcza to, że radzą sobie w niej lepiej od mężczyzn, unieszczęśliwia podobno obie płcie i stoi za kryzysem rodziny…

I mówią to zwykle młodzi mężczyźni, którzy panicznie boją się ojcostwa! Często ci sami, którzy głoszą, że chcieliby w domu mieć niepracującą żonę, ale rozglądają się raczej za kobietami dobrze ustawionymi i czującymi potrzebę opiekowania się niezaradnym partnerem. A tak serio – talenty edukacyjne kobiet są faktem. Gdy tylko kobiety dostają szanse w miarę równe z mężczyznami, kształci się ich więcej. Dla dzieci ambitna, wykształcona matka to dobry wzór. Oczywiście dotyczy to nie tylko dostępu do edukacji, ale też wszystkich innych dóbr, od których kobiety były w przeszłości odcinane. Wracając do pytania z początku, w moim odczuciu dzisiejsza polska szkoła nikogo nie faworyzuje i w tej kwestii odróżnia się in plus do oddziałujących na dzieci mediów społecznościowych.

Katarzyna Szumlewicz

Doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, magister filozofii. Pracuje jako adiunkt na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książek „Emancypacja przez wychowanie, czyli edukacja do wolności, równości i szczęścia” (2011) oraz „Miłość i ekonomia w literackich biografiach kobiet” (2017). Prowadzi z Bojanem Stanisławskim podcast „Kroniki odchodzenia od rozumu”. Krytyczka literacka, eseistka i publicystka. Interesuje się przede wszystkim problemami nierówności i wykluczenia, którym przeciwstawia praktyki i projekty społecznej emancypacji.

Plus Minus: Zasłynęła pani niedawno z mema, w którym twierdzi pani, że polska szkoła jest dobra i równościowa. Jak to? Nie jest, zdaniem pani, dyskryminująca i zła?

To nie ja zrobiłam tego mema! Stworzył go jakiś aktywista, który uznał moje twierdzenia na temat polskiej szkoły za absurdalne. A ja powiedziałam tak w oparciu o dane dotyczące szkolnictwa i wyników w nauce. Wskaźniki edukacyjne dotyczące współczesnych dziewcząt z polskich szkół na tle krajów z OECD są bardzo wysokie. W większości dziedzin dziewczyny są na piątym miejscu, wyprzedzając np. Finlandię, którą jeszcze do niedawna uważano za kraj „cudu edukacji bez prac domowych”. Za polskimi dziewczynkami są ich rówieśniczki z takich krajów jak: Szwecja, Finlandia, Niemcy, Anglia. W zestawieniu światowym są bardzo blisko krajów o legendarnej dyscyplinie: Korei i Japonii, przynajmniej jeżeli chodzi o matematykę.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS