Berman: To nie były normalne sądy i normalni sędziowie. Nie należeli do zbyt wnikliwych, z tym się zgadzam. Ale musi pani zrozumieć, że ci sędziowie chcieli też wykonywać uczciwie swoje obowiązki partyjne, wynikające z konieczności państwowej”.
Bilans stalinowskiego sądownictwa był zatrważający. Do 1955 r. sądy wojskowe wydały 5641 wyroków śmierci, z czego połowę wykonano. W sądach powszechnych wydano ponad 2 tys. takich wyroków.
Obraz represji podsumowywał tzw. raport Mazura wydany w 1957 r. Zawierał m.in. listę wojskowych sędziów, prokuratorów, oficerów śledczych i ich ofiar, listę skazanych na śmierć i informację o wykonanych wyrokach.
Na rygle i zasuwy
Okres poststalinowski ustabilizował sądownictwo, również kadrowo. Choć nie dochodziło już do mordów sądowych, jak pod koniec lat 40. i na początku 50., komuniści sprawowali nad nim pełną kontrolę aż do 1989 r. W Polsce Ludowej zasada trójpodziału władzy nie istniała. Obowiązywała za to zasada jednolitości władzy państwowej. Ta oznaczała podporządkowanie wszystkich instytucji PZPR.
Komuniści stworzyli wręcz perfekcyjny mechanizm, który nie pozwalał wyjść Temidzie z roli zdefiniowanej w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Niezależność sądów i niezawisłość sędziów zaryglowano. Już samo usytuowanie władzy sądowniczej nie pozwalało jej odegrać samodzielnej roli. Sądy stały bowiem w strukturze władzy państwowej niżej od milicji. Przed nimi była jeszcze „niezależna”, sformułowana według sowieckich wzorców prokuratura i wojsko.
Sędziami mogli zostać tylko ludzie bez wątpienia wierni socjalistycznemu państwu. Same nominacje w pełni kontrolowali minister sprawiedliwości i Rada Państwa. Kryteria merytoryczne nie zawsze miały pierwszorzędne znaczenie. Liczyła się za to opinia podstawowej organizacji partyjnej, wszechobecnej w sądach.
Bezpiecznikiem dla władzy była rękojmia wykonywania zawodu sędziego. Jeżeli kandydat nie podobał się władzy, jego kariera na zawsze mogła zostać zamknięta. Przepis dawał możliwość usunięcia z zawodu na każdym etapie kariery sędziego. Uzasadnienie nie było potrzebne. Rękojmię z całą złowieszczą mocą uruchomiono podczas stanu wojennego i usunięto z zawodu kilkudziesięciu najbardziej krnąbrnych i niepokornych sędziów.
Istotną rolę odgrywały także wytyczne ministra sprawiedliwości i SN. Miały kształtować linię orzeczniczą, głównie w sprawach karnych. W totalitarnym państwie kodeks karny był bardzo ważny. Stąd szczególna troska władz właśnie o tę część sądownictwa.
W PRL szybko rozwinął się system nagród i premii dla sędziów, o których decydowały partyjne władze sądu. Budził postawy oportunistyczne i konformistyczne. Na premię mogli liczyć ludzie zaufani, orzekający zgodnie z linią partii.
Sędziami funkcyjnymi nie mogły być osoby przypadkowe. Przynależność do PZPR odgrywała tu zasadniczą rolę. Przykładowo w sądzie warszawskim niemal wszyscy należeli do partii.
Sąd Najwyższy cieszył się szczególnym zainteresowaniem komunistów. Tam trafiali, zresztą na pięcioletnie kadencje, ludzie najbardziej zaufani i sprawdzeni. W Izbie Karnej SN nie mogło być sędziów bez partyjnej rekomendacji. Sąd Najwyższy w PRL był bardzo ważny, odgrywał on rolę bezpiecznika, kiedy zwykłe sądy zaczynały odbiegać od kursu nakreślonego przez partię.
Sierpień ’80
Przełomem dla pogrążanego w marazmie polskiego społeczeństwa był rok 1980. Kraj ogarnęła fala strajków i bunt przeciwko polityce partii. Rozpoczęty wtedy karnawał Solidarności doprowadził do podpisania porozumień sierpniowych. Okazało się, że w szeregach Temidy są ludzie, którzy chcą nie tylko dołączyć do solidarnościowej rewolucji jako zaplecze eksperckie dla ruchu społecznego, lecz pragną stworzyć spójne koncepcje ustrojowych reform dla sądownictwa, które gwarantowałyby jego niezależność i niezawisłość.
Generalnie jednak wśród sędziów dominował sceptycyzm i dystans wobec domagającego się radykalnych reform ruchu Solidarność. Do związku zdecydował się przystąpić co czwarty z nich. Brak poparcia w środowisku sędziowskim dla „S” wiązał się z tym, że większość była niechętna zbyt daleko idącym zmianom ustrojowym i wiązała swoją przyszłą karierę zawodową z PZPR i partiami satelickimi, do których należało blisko 70 proc. sędziów. Same postulaty rewizjonistyczne wysuwane przez Solidarność wobec członków PZPR mogły być zagrożeniem również dla sędziów partyjnych. Zwłaszcza że w 1980 r. w sądach ciągle byli sędziowie orzekający w latach 50. lub później, którzy zapisali się niechlubnie w czasie tłumienia zrywów wolnościowych w latach 1968, 1970 czy 1976. Naturalnie bali się oni weryfikacji.
Noc generała
Stan wojenny brutalnie przerwał próby przemian ustrojowych w Polsce. Rozpoczął ponury okres dla wymiaru sprawiedliwości, który był też czasem próby dla sędziów. Komunistom zależało na odzyskaniu pełnej kontroli nad sądownictwem. Temida miała być użyta to tłumienia wolnościowego zrywu Polaków. Bezwzględnie, z wykorzystaniem najsurowszych środków karnych. Wielu sędziów nie przeszło tej próby, aktywnie uczestnicząc w tłumieniu wolnościowego zrywu. Stosowali bez skrupułów i refleksji drakońskie prawo, pozwalające skazać na kilka lat bezwzględnego więzienia za wrogi okrzyk czy posiadanie ulotki.
Również niepokorni wobec władzy sędziowie i aktywni działacze Solidarności poddawani byli represjom, ale też naciskom przełożonych. Kilkudziesięciu z nich zostało usuniętych z sądownictwa lub zmuszonych do rezygnacji.
W ten sposób władza poprzez wprowadzenie stanu wojennego skutecznie zdezintegrowała środowisko sędziowskie. Unicestwiła nie tylko związki zawodowe, ale też wszelkie postulaty, które miały zapewnić sądownictwu autonomię od władz partyjnych i zalążki rodzącej się samorządności. Twardy kurs wobec Temidy był kontynuowany do końca PRL. Na wniosek gen. Jaruzelskiego pojawiały się różne pomysły, mające zabezpieczyć sądy przed podejrzanym elementem. Jedna z lansowanych w pierwszej połowie lat 80. koncepcji zakładała np. stworzenie systemu naboru opartego na wzorcach enerdowskich. Tam kandydat na sędziego był „prowadzony” przez władze już od poziomu liceum. O przyjęciu go na studia prawnicze, asesurę, sędziowski urząd decydował jego ideowy profil, wszelkie odstępstwa światopoglądowe dyskwalifikowały potencjalnego kandydata. Koncepcji tej nigdy nie zrealizowano. Do końca PRL sądownictwo było pod butem władzy, która nigdy nie pozwoliła już na tak niebezpieczne eksperymenty z wolnością jak w 1980 r.
Warto podkreślić, że sędziowie walczący o niezależność sądownictwa w PRL byli w swoim środowisku mniejszością. Reszta pozostawała bierna lub niechętna postulatom wolnościowym Solidarności. Wskazuje na to bardzo wysoki stopień upartyjnienia tego środowiska, a także stosunkowo niewielkie represje, jakie go dotknęły w stanie wojennym, a szczególnie jego kadry kierowniczej, która poza wyjątkami była całkowicie oddana władzy.
Wielu sędziów brało aktywny udział w dławieniu solidarnościowego zrywu, skazując na więzienie dziesiątki tysięcy ludzi. Mimo że zdarzały się wtedy również postawy szlachetne czy heroiczne, to właśnie przez pryzmat uległości i bierności definiowana i postrzegana jest Temida z lat 80., do czasu transformacji kontrolowana przez komunistów.
Haniebne wydarzenia z udziałem sędziów nie doczekały się jednak weryfikacji. Temida wchodziła do III RP w prawie niezmienionym składzie, bez refleksji nad swoją przeszłością. Do rangi symbolu urasta fakt, iż ustanowiony już w wolnej Polsce przywilej stanu spoczynku został przyznany generalnie wszystkim sędziom przebywającym na emeryturze, również tym, którzy w czasach terroru wydawali najcięższe i zwykle najmniej sprawiedliwe wyroki.
To właśnie brak rozliczeń sędziów z mroczną przeszłością stał się imperatywem dla kolejnych rządów w III RP, zmierzających do przywrócenia sprawiedliwości dziejowej. Brak rozliczeń sądownictwa zaraz na początku transformacji sprawił, że nigdy potem nie udało się tego zrobić, mimo podejmowanych prób. Pominięcie sprawy rozliczeń przy Okrągłym Stole i doktryna „grubej kreski” sformułowana przez gabinet Tadeusza Mazowieckiego nigdy nie zostały naruszone. A kolejne próby rozliczenia sądownictwa kończyły się ustrojowymi tarciami i polityczną klęską tych, którzy chcieli wracać do przeszłości.
Prof. Andrzej Bryk: Populizm potrafi przywrócić poczucie ładu
Na Zachodzie elity uznały, że obowiązujący od dziesięcioleci model liberalnej demokracji jest doskonały i kropka. To, co dziś jest nazywane populizmem, to bunt przeciwko brakowi alternatywy dla tego systemu - mówi prof. Andrzej Bryk, historyk ustroju, amerykanista z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W 2015 r. PiS, mając bezprecedensowy mandat do samodzielnego rządzenia, rozpoczął w tym względzie operację na niespotykaną dotąd skalę, chociaż na faktyczne rozliczenia z przeszłością było już za późno. Po ponad trzech dekadach wolnej Polski sędziów z komunistyczną kartą pozostała zaledwie garstka. Ich obecność w sądach tylko symbolicznie przypominała o zaniechaniach.
Chociaż rozliczenia były dla Jarosława Kaczyńskiego politycznym priorytetem – szybko uległ on rozmyciu. Spóźniono się ponad 30 lat. Była to poważna rysa na rodzącym się państwie, którego budowy nie oparto na fundamentach moralnych, wpuszczając sędziów, którzy sprzeniewierzyli się swojemu powołaniu lub mieli krew na rękach. To od samego początku zaciążyło na społecznym odbiorze sądownictwa. I kiedy PiS wstrząsnęło jego fundamentami, tylko niewielka część społeczeństwa zdecydowała się stanąć w jego obronie.
W artykule wykorzystałem fragmenty mojej książki „Trzecia władza. Sądownictwo w latach 1946–2023”, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Księgarnia Akademicka