Populiści przychodzą i mówią: nie ma zgody na tak zdefiniowany świat.
Tak, jednak ruchy populistyczne są zróżnicowane. Pewne cechy wspólne, jak bunt przeciwko bezalternatywnemu globalnemu modelowi neoliberalnemu i wykorzenieniu, oczywiście są, jednak uzasadnianie tego buntu jest różne. Na Zachodzie buntują się ludzie, którzy żyją już w tej rzeczywistości postpolitycznej, postreligijnej, posthistorycznej, postnarodowej. Marine Le Pen we Francji i Matteo Salvini we Włoszech podkreślają rolę państw narodowych, a społeczeństwa buntują się przeciwko wykluczeniu ekonomicznemu, degradacji klasy średniej, rozpadowi państwa opiekuńczego i oligarchicznym elitom postrzeganym jako zawierające rodzaj sojuszu z mniejszościami i imigrantami, tworząc alternatywne społeczeństwa i niszcząc powojenną umowę elit ze społeczeństwem. To bunt służący przywróceniu decyzyjności państwom narodowym wbrew globalistycznym elitom.
W krajach Europy Środkowo-Wschodniej trudno mówić o kryzysie państwa opiekuńczego, bo takiego tu nigdy nie było po rozpadzie jego siermiężnej komunistycznej wersji.
W Europie Środkowo-Wschodniej mamy do czynienia z zakwestionowaniem neoliberalnego, w konsekwencjach neokolonialnego, modelu dojścia do nowoczesności. To główna oś sporu tych krajów, szczególnie Grupy Wyszehradzkiej, z tzw. starą Unią. Kraje te, wzmacniając naprawczą rolę państwa, starają się też wesprzeć wspólnotowe, tworzące solidarność społeczną instytucje, rozwijają programy społeczne, by zneutralizować niesprawiedliwości. To też bunt przeciwko arogancji liberalnych elit starej Unii w swoistym sojuszu z elitami liberalnymi nowej Unii, w tym postkomunistycznych, głównych beneficjentów neoliberalnej transformacji.
Chyba największym buntownikiem jest jednak Donald Trump w USA.
Trump skanalizował bunt, lecz nie skierował go wyłącznie przeciw liberalno-lewicowym elitom, jak Ronald Reagan, lecz też prawicowym, dostrzegając oligarchiczny sojusz obu establishmentów kosztem Amerykanów klas niższych i klasy średniej, starając się przywrócić sterowność państwa narodowego w warunkach niekorzystnej globalizacji.
Istotnym punktem definiowania populistów była ich niechęć do imigrantów. I sprzeciwianie się lansowanej przez Brukselę polityce imigracyjnej.
Zachodnie elity żyły w przekonaniu, że liberalny model demokracji jest dostatecznie silny, by przemienić wszystkich imigrantów w Europejczyków. Teraz widać, że to błędna kalkulacja. Ruchy protestu, zdefiniowane pogardliwie jako „populistyczne", ksenofobiczne czy wręcz rasistowskie, wskazywały na zagrożenia niekontrolowanej imigracji traktowanej jako wsparcie ideologii globalnych praw człowieka. Na jej rzecz nastąpił swoisty sojusz elit liberalnych, organizacji pozarządowych i mafii przemytniczych.
Czy w USA kwestia polityki imigracyjnej też miała wpływ na dojście populistów do władzy?
Tak, jednak w USA problem imigracji jest inaczej definiowany, może poza liberalnymi uniwersyteckimi kampusami i mediami. Generalnie nie ma tam dyskusji o sensowności etosu imigracji, tylko o jej legalności bądź nielegalności. W Europie problem został zdefiniowany jako moralny obowiązek przyjęcia nie tylko tych bezpośrednio prześladowanych, ale i imigrantów traktowanych jako upośledzonych niegdysiejszym kolonializmem. A masową imigrację traktuje się jako prawo podmiotowe przybywających. Wskazywanie, że jest to moralność, która stwarza nowe problemy, nie rozwiązując żadnych starych, jest definiowane jako rasizm i ksenofobia.
Dlaczego globalizacja przestała być atrakcyjną ideą?
W 1776 r. Edmund Burke wygłosił w parlamencie brytyjskim słynną mowę o przyczynach niezadowolenia. Rzucił oskarżenie, że system polityczny został skorumpowany przez oligarchię, która używa parlamentu wyłącznie we własnym interesie. Ta obserwacja Burke'a jest nadal aktualna. Bo z jednej strony mamy ciągle formalnie demokrację, wybory odbywają się periodycznie. Z drugiej, jeżeli przyjrzymy się bliżej, to jest to struktura fasadowa, świetnie to widać na przykładzie Parlamentu Europejskiego. Od dziesięcioleci rządzi w nim jeden blok polityczny, z partiami o historycznie różnych nazwach obecnie bez znaczenia. Ma charakter de facto kartelu politycznego. Jest to sojusz niezagrożony, bo nikt się tam o nic nie spiera, zgodnie wszyscy wdrażają program federacji unijnej i liberalny program „nowego humanizmu", a protesty są marginalizowane.
Co się stało, że nagle model obowiązujący na Zachodzie od dziesięcioleci zaczyna być kwestionowany?
Wydawało się, że nie naruszy on struktury społecznej i ekonomicznej państwa opiekuńczego, powojennego solidarnościowego kompromisu społecznego, opartego na zasadach zrównoważonego rządu mieszanego: elit władzy, ludu i czynnika „królewskiego", który obecnie oznacza rządy konstytucyjnoprawne. Bogaci się bogacili, ale większość społeczeństwa też. Państwo opiekuńcze gwarantowało poczucie solidarności bogatych z biednymi na poziomie ekonomicznym, ale i szacunku dla wspólnej kultury. Ten model równowagi w pewnym momencie zaczął się załamywać, a otwarcie granic na niekontrolowaną imigrację stało się detonatorem buntu.
A jak to wyglądało w Stanach Zjednoczonych? Załamanie konsensusu liberalnego nie nastąpiło chyba z dnia na dzień, to był długi proces.
Wybór Donalda Trumpa podważył porządek powojenny. Załamały się pewniki: przekonanie, że zasobność i bezpieczeństwo przedstawicieli klas niższych i średniej oraz ich dzieci będą rosły z poszanowaniem klasycznego amerykańskiego etosu równych szans, mit hegemonii Ameryki i wolnego rynku globalnego działającego na korzyść wszystkich grup społecznych.
Fiasko poniosła nowa etyka solidarności tworzonej na bazie liberalizmu, wielokulturowości, różnorodności i politycznej poprawności zakazującej wszelkiego wartościowania, mającej zastąpić etykę białych anglosaskich protestantów, kod kulturowy Ameryki od XVIII w. Motorem tej nowej etyki było wyzwolenie z wszelkiej dyskryminacji i opresji. Lecz etyki solidarności nie udało się zbudować na rozpadzie więzi międzyklasowych, międzyrasowych i między płciami, zjawisku widocznym też w Europie Zachodniej, lecz jeszcze nie Środkowo-Wschodniej.
I właśnie to zrozumiał Trump.
Tak. Elity liberalne i prawicowe przespały ten moment. Logika globalizacji faworyzowała amerykańskie elity globalne kosztem dużych warstw społecznych, stąd atrakcyjność wyborczego hasła Trumpa „America First" (Przede wszystkim Ameryka). „Przestańmy się czuć zbawcami świata, zacznijmy zajmować się własnymi problemami" – powiedział wyborcom Trump. Rozbił język politycznej poprawności i, mając wyczucie rynku medialnego, wygrał.