Gucza. Fałszywe nuty serbskich trąbek

Trąbka niesie energię, wolność i zabawę. Litera umieszczana na rosyjskich czołgach i armatach – strach, zniszczenie i śmierć. W Serbii ktoś próbuje połączyć coś, czego połączyć się nie da, psując jedną z ważniejszych wizytówek tego kraju.

Publikacja: 16.09.2022 10:00

Gucza. Fałszywe nuty serbskich trąbek

Foto: Katarzyna Piechowicz (2)

Chłopcy zbierają się rano, gdy zmęczona nocną zabawą Gucza budzi się z krótkiego snu. To jedyny salon gier w dwutysięcznym miasteczku i całej okolicy. Atrakcja jak wesołe miasteczko nie tak dawno, kiedy byli jeszcze dziećmi. Instrumenty stoją oparte w rządku o ścianę kamienicy. Lśnią w słońcu. Mirko siedzi na schodkach, pilnuje. Reszta w środku za pomalowanymi na zielono szybami wydaje zarobione wczoraj pieniądze. Czekają, aż festiwalowicze ruszą do niezliczonych knajpeczek, straganów, przydrożnych stołów, suto zastawionych jedzeniem, pieczonymi w całości prosiakami, baranami, plaskawicą, rakiją i czym tylko dusza zapragnie.

Międzynarodowy festiwal trębaczy w serbskiej Guczy to największa tego rodzaju impreza na świecie. Ściąga każdego roku tysiące muzyków i, jak twierdzą organizatorzy, pół miliona gości – z Belgradu, Nowego Sadu, Suboticy, ale też Niemiec, USA, a nawet Argentyny czy Australii. Każdy, kto ceni trąbkę, wie, czym jest Gucza.

Czytaj więcej

Prof. Andrzej Bryk: Europa Środkowo-Wschodnia ma być uległa, albo opuścić UE

* * *

Kiedy na ulicach robi się gwarno, a kawiarnie i restauracyjki zaczynają zapełniać się ludźmi, rusza muzyka. Najpierw idą trąbki, a za nimi potężny bęben, który nadaje rytm i wzywa do zabawy. Muzykanci będą odwiedzać knajpę po knajpie, skwer po skwerku, długo w noc, a zarobione pieniądze mają starczyć na wiele miesięcy. Plan jednak może nie wypalić. Automaty do gry, wizja wielkiej wygranej i chłopięce marzenia sprawiają, że zdobyty majątek szybko się kurczy.

Taktyka jest prosta. Sprawić, aby siedzący przy stolikach goście złapali rytm. Poczuli melodię. Wtedy chętnie wrzucają banknoty w czary mosiężnych trąbek. Kiedy ignorują rytm, dźwięki instrumentów stają się wysokie, nieznośne dla ucha. Wówczas klienci też płacą, ale po to by uwolnić się od uciążliwych grajków.

Mirko i koledzy nie występują na festiwalu. Przyjechali do Guczy, jak wiele romskich kapel, widząc szanse na „duże pieniądze”, które chętnie wydają upojeni rakiją przybysze. O występie na festiwalowej scenie mogą tylko pomarzyć. To dla trębaczy Himalaje. Na trwającej cztery dni imprezie ma zaszczyt wystąpić zaledwie kilkadziesiąt najlepszych zespołów, które wcześniej przejdą organizowane na początku roku eliminacje.

Finaliści mogą zagrać po dwa utwory, które walczą o statuetkę Złotej Trąbki. Obok nich w najlepszych porach, z transmisją w telewizji, występują gwiazdy, takie jak serbscy trębacze Boban Marković czy Dejan Petrović. W ich wykonaniu rytmy znane z filmów niegdyś cenionego reżysera, dziś propagandzisty Putina Emira Kusturicy – z „Czasu Cyganów”, „Białego kota, czarnego kota” czy kultowego „Undergroundu” – wprawiają publiczność w ekstazę. Nikt nie pozostaje obojętny. W tłumie tworzy się „kolo” – korowodowy taniec, który na Bałkanach znają wszyscy. Nad wielotysięcznym tłumem powiewa flaga w serbskich barwach. Identyfikacja z symbolami narodowymi podkreślana jest w Guczy na każdym kroku.

Tłem rytmicznej muzyki trąbek i bębnów czasem są chórki kobiet w tradycyjnych strojach. Z trębaczami na żywo raz „miksuje” didżej, raz trębacz solo rozpoczyna swój popis.

Występy na scenie przeplatają procesje muzykantów. Setki ich ciągną przez miasto, reprezentują regiony, wsie. Wśród nich starszyzna w tradycyjnych strojach z charakterystycznymi stożkowymi czapkami – śubarami, kobiety na ludowo, dzieci w dziwnych kierpcach z czubkami wywiniętymi do góry. Przyciąga uwagę jadąca konno dziewczyna z włosami zaplecionymi w gruby warkocz, w odświętnym haftowanym stroju podążająca dumnie główną ulicą. To inscenizacja starego serbskiego wesela.

* * *

Skąd się wzięła ta muzyka? Jak piszą organizatorzy festiwalu na swojej stronie internetowej: „miłość mieszkańców Dragačeva [górskiego regionu Serbii – red.] do muzyki, zwłaszcza do trąbki, rozpoczęła się za rządów księcia Miloša Obrenovicia, który w 1831 roku zlecił utworzenie pierwszej wojskowej orkiestry dętej. Zgodnie z obyczajami ogrzewa duszę jego mieszkańców. W środku Dragačeva leży Gucza, jej stolica. Gucza jest nieodłączną częścią Dragačeva, a Dragačevo jest nierozłączne z Guczą”.

Wielu etnologów uważa jednak, że trębacze w tych rejonach pojawili się i rozpowszechnili muzykę znacznie wcześniej, co kłóci się z patriotycznym przekazem o trąbce jako odwiecznym elemencie rdzennej serbskiej kultury, nośniku tożsamości, odporności na obce wpływy. Już w XII wieku dętą muzykę na te tereny mieli przynieść Romowie. Jako wojskowi muzycy przybyli z armią osmańską, która przez wieki okupowała Bałkany. Serbowie uciekli wtedy w góry, tworząc w niedostępnych miejscach „zadrugi”, odcięte od świata wielopokoleniowe siedliska. Chroniły ich tożsamość, tradycje i kulturę przed osmanizacją. Wtedy doszło do adaptacji cygańskiej muzyki, która stała się częścią kultury nie tyle przyszłej Serbii, ile mieszkających tam ludzi.

Odtąd trąbka towarzyszy im we wszystkich ważnych wydarzeniach: urodzinach, chrzcinach, weselach i pogrzebach. W czasach wojen podtrzymywała na duchu, przypominała o tożsamości. Jej melodia wyznacza rytm życia. Muzyka nie oddaje tylko emocji grających, ale tak samo kreuje emocje, nawyki otoczenia, słuchaczy.

Kiedy 61 lat temu po raz pierwszy zorganizowano w Guczy festiwal, wystąpiły na nim zaledwie cztery zespoły, ale z roku na rok ich przybywało. Już po kilku latach w komunistycznej Jugosławii dopuszczono do festiwalu romskich trębaczy, odpornych na partyjną propagandę, którą na festiwalu serwowali ludzie Josipa Broz Tity.

Romowie szybko zdominowali festiwal. To im od lat przypadają główne nagrody, a ich zespoły biją na głowę serbskie czy przyjeżdżające z innych krajów kapele. Większość to samoucy, grający ze słuchu.

W latach 90. ubiegłego wieku bałkańską muzykę świat poznał za sprawą m.in. Gorana Bregovicia i filmów Kusturicy. Zrodził się turbofolk, najważniejszy towar eksportowy Serbii i serbskiej części Bośni.

Jest w tym wszystkim jakaś plątanina paradoksów. W społeczeństwie o silnych tendencjach nacjonalistycznych, pielęgnującym wciąż ideę „Wielkiej Serbii”, to właśnie cygańskie rytmy nadają ton tutejszej kulturze. I chodzi tu o coś znacznie więcej niż tolerancję dla romskiej muzyki, która jest adaptowana do kultury serbskiej. Tu serbskie poczucie tożsamości, odrębności, obrona przed obcymi wpływami zachodnimi spajają się z niezależną i odporną na próby asymilacji kulturą Romów.

Czytaj więcej

Epidemia lęku to nie wymysł naukowców

* * *

Romowie stanowią w siedmiomilionowym społeczeństwie Serbii nieco ponad 2 proc. populacji. Jest to grupa etniczna o najniższym statusie społecznym, najbardziej poszkodowana po rozpadzie Jugosławii. Ma najwyższy poziom przestępczości, najniższy poziom edukacji, wysokie bezrobocie. Mężczyźni wykonują najprostsze prace fizyczne lub żyją z trąbki, kobiety wychowują dzieci albo są tancerkami. Doroczny festiwal w Guczy jest dla wybranych często jedyną szansą na zarobienie większych pieniędzy. Ale nie tylko o pieniądze tu chodzi.

Kiedy w końcu w niedzielny, gorący sierpniowy wieczór ogłoszono na uroczystej gali zwycięzców 61. festiwalu w Guczy, owacjom nie było końca. Kiedy chłopcy schodzili ze sceny odprowadzani przez kamery i fotografów, płakali ze szczęścia. Jeden z nich uniósł w geście triumfu nad głową wielki bęben, jak bokserski pas po wygranej walce.

Inny ze smartfonem w dłoni pokazywał swój triumf staruszce w chustce na głowie, po drugiej stronie ekranu. Kobieta płakała razem z nim. To był ich Oscar, największe trofeum.

Finał festiwalu transmitowała główna serbska telewizja publiczna, gromadząc przed telewizorami setki tysięcy ludzi. Bo w Serbii trąbka to coś więcej niż instrument.

Obraz dziesiątek tysięcy ludzi na ulicach, bawiących się pod sceną, w niezliczonych kawiarniach, na imprezach towarzyszących, przy stołach z jedzeniem i prosiakami piekącymi się na wolnym ogniu, coś jednak psuło.

* * *

Chociaż scena była wolna od złowieszczych symboli, a politycznych kontekstów starali się unikać artyści i realizatorzy medialnych przekazów, „zetka” – litera znana z rosyjskich czołgów atakujących Ukrainę i propagandowych imprez putinowskiej Rosji – pojawiała się na każdym kroku. Stragany, które gęsto oplotły Guczę, pełne były koszulek z literą Z, czetnickich czapek, portretów Putina ustawianych w rzędzie z takimi serbskimi „bohaterami”, jak rzeźnik Srebrenicy gen. Ratko Mladić czy przywódcy bośniackich Serbów z lat 90. Radovan Karadzić i Željko Ražnatović „Arkan”, który ze swoimi ludźmi dokonywał masakr w Bośni i Hercegowinie.

Na pierwszy rzut oka bazarowy nacjonalizm. Było w tym jednak coś więcej. Młodzi ludzie z dziećmi przymierzający koszulki z „zetką”, paradujący w nich z dumą po ulicach widzieli w tym znaku dobro. Nie widzieli Buczy, Mariupola, masakrowanych i równanych z ziemią ukraińskich miast. Tak samo jak nie dostrzegali wcześniej Srebrenicy, rujnowanego Sarajewa czy Vukovaru. Dla nich Mladić czy Arkan są bohaterami ratującymi Serbów przed chorwackimi faszystami i islamistami z Bośni. Dla nich Putin dziś broni tej samej cywilizacji i wartości prawosławnego świata przed „ukraińskimi nazistami”.

Bo Serbia to nie Zachód. Fetowanie skazanych w Hadze: Mladicia, Karadzicia czy Arkana, paradowanie pod portretem Putina jest dla zgromadzonych tutaj Serbów czymś innym niż dla przybysza z zachodniego świata. Dla wielu z nich to bohaterowie, a litera Z to znak wyzwolenia. Dla nas to współczesna swastyka, symbol zła. A ludzie na portretach to osądzeni zbrodniarze. Putin pasuje do nich, bo kiedyś za zbrodnie, za którymi stoi, również trafi do Hagi.

A jednak jest jakiś dysonans. Przecież ten kraj od dziesięciu lat kandyduje do Unii Europejskiej, dokonując w ten sposób cywilizacyjnego wyboru. Władze w Belgradzie idą na trudne kompromisy i zderzenie z radykalną częścią społeczeństwa. Przecież wydanie Hadze własnego prezydenta Slobodana Miloszevicia czy zaciśnięcie zębów w sprawie uniezależniającego się Kosowa motywowane były właśnie chęcią zbliżenia się do zachodniego świata.

Wojna w Ukrainie postawiła świat na głowie, ale też sprawiła, że wszystko zaczęło wracać na dawne tory. Część akcji filmu „Underground” Kusturicy toczy się pod ziemią, w tunelu, którym transportowana jest broń i ludzie. Symbolicznie to podziemna rzeka. Nagle wybija na powierzchnię, uwalniając tłumione demony.

W Guczy w czasie festiwalu w niektórych knajpkach grała inna muzyka, zbierali się młodzi wysportowani chłopcy, często w uniformach. Śpiewali nacjonalistyczne pieśni, unosząc trzy palce.

Dlaczego nie wygrywa wizja zbliżenia z zachodnim światem, dobrobytem, otwartymi granicami? Dlaczego atrakcyjniejsza jest ukraińska pożoga setki kilometrów od ich granic, którą rozpętali ludzie z literą Z?

Czytaj więcej

Coaching: ratunek czy kuglarstwo

* * *

Serbskie społeczeństwo jest podzielone. Prorosyjska jest szczególnie prowincja, prozachodni naturalnie mieszkańcy dużych miast. Tegoroczne badania pokazują, że tylko 52 proc. Serbów jest za integracją z UE, a ponad 80 proc. nie chce, aby ich kraj przystąpił do NATO. Ma to swoje historyczne podstawy, podobnie jak prorosyjskie skłonności.

Serbia była rozgrywana, a interesy wielkich mocarstw krzyżowały się tu podczas obu wojen światowych. Współcześnie Serbowie zostali przez Zachód skrzywdzeni, upokorzeni. Upadek dwubiegunowego świata w 1989 r. był dla nich początkiem serii klęsk i porażek, utraty iluzji o potędze.

Trwająca w latach 90. krwawa wojna w Bośni i Hercegowinie nie zakończyła się dla nich sukcesem. Nie zdołali obronić wszystkiego, co serbskie, w rozpadającej się Jugosławii. To do nich przylgnęła łatka zbrodniarzy wojennych, zwłaszcza po masakrze ponad 8 tys. bośniackich muzułmanów w Srebrenicy, chociaż zbrodni dokonywały przecież wszystkie strony konfliktu. W 1995 r. chorwacka armia w błyskawicznej akcji „Oluja” wypędziła z terenów Krajiny niemal 100 tys. Serbów, dokonując jednej z największych czystek etnicznych w Europie. Tymi zdobyczami Chorwaci przypieczętowali zwycięstwo.

Po wymuszonym pokoju w Dayton w 1995 r., gdzie nakreślono nowy ład dla wyczerpanych wojną Bałkanów, utworzono na nowo Bośnię i Hercegowinę, dziwny twór państwowy składający się z zamieszkanej przez bośniackich Serbów Republiki Serbskiej i federacji bośniacko-muzułmańskiej, sankcjonujące miejscami etniczne czystki.

Chorwaci najszybciej podnieśli się z wojennej pożogi. Kraj znowu zaczął pachnąć Adriatykiem, a nadmorskie kurorty, jak te pod Dubrownikiem, opustoszałe i podziurawione od kul, zaczęły tętnić życiem dla zachodnich turystów. Bośnia została okaleczona, opuszczona, brzydka. Jeszcze wiele lat po wojnie w muzułmańskim Bugojnie w blokach zamiast szyb mieszkańcy używali rolniczej folii, aby chronić swoje mieszkania przed zimnem. Zostały blizny, pamięć okrucieństw, syndrom stresu pourazowego i bieda. Ale wojny nikt tam już nie chciał i ducha wojny, i nacjonalizmów nikt tam raczej już nie wskrzesi.

Serbowie walczyli dalej. Kosowo z historycznym Kosowym Polem, gdzie pokonano Turków, jest dla nich kolebką państwowości. Odebranie im tego regionu na rzecz albańskiej większości pod presją bombardowań dokonywanych przez NATO w 1999 r. utrzymało ten kraj w nacjonalistycznych, antyzachodnich nastrojach. Serbowie nie mogą wybaczyć zachodnim elitom bomb spadających na Belgrad i łatwego uznania za równoprawnego partnera ludzi z Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UCK), wcześniej uważanej przez CIA za organizację terrorystyczną.

Kiedy kilka lat później aksamitnie odłączyła się od Serbii Czarnogóra, Belgrad stracił dostęp do morza, a idea „Wielkiej Serbii” stała się jeszcze bardziej iluzoryczna. Zwrot w kierunku rosyjskim był więc czymś naturalnym. Władimir Putin też chciał mieć sojusznika w bałkańskim kotle. Zresztą Rosja wspierała już Serbię w czasie wojen w Bośni i Hercegowinie i później, kiedy spadochroniarze Specnazu wylądowali na lotnisku w Prisztinie, gdy w Kosowie zrobiło się gorąco.

Pokłady pamięci są jednak znacznie głębsze niż współczesna polityka. Godłem Serbii jest biały dwugłowy orzeł (czarny jest w Albanii). To symbol Cesarstwa Bizantyjskiego, które wywarło silny wpływ na świadomość żyjących tu ludzi. Złoty dwugłowy orzeł to znak heraldyczny Federacji Rosyjskiej – który symbolizuje rosyjski imperializm. Chęć dominacji nad innymi, okrucieństwo, narodowy mesjanizm to spuścizna Bizancjum, ciągle żywa na Bałkanach. Tworzy mentalny pomost dla relacji z putinowską Rosją.

Serbia jest wciąż na rozdrożu. Niepotępienie rosyjskiej agresji w Ukrainie, nieakceptowanie zachodnich sankcji i przyjmowanie z otwartymi rękami czołowych rosyjskich polityków, wpływy chińskie i tlący się, podsycany przez Kreml konflikt wokół Kosowa splatają się z prozachodnimi deklaracjami części serbskich elit. Kilka tygodni temu prezydent Aleksandar Vučić oświadczył stanowczo, że nie ma zgody na tworzenie rosyjskich baz na terytorium kraju, a armia ma być szkolona według natowskich wzorców. To było deklaracją zbliżania się do struktur sojuszu.

Rozwścieczyło to polityków rosyjskich. A dyktator Białorusi Aleksander Łukaszenko oświadczył, że „Serbia chciałaby siedzieć na trzech krzesłach: UE, USA, Rosji, ale już nie będzie mogła”, co uznano za wyrażone jego ustami ultimatum Moskwy.

* * *

Tradycyjna trąbka Dragačeva z czasem zyskała światową sławę. „To dzięki trąbce Serbia rozbrzmiewała na całym świecie, na wszystkich kontynentach” – czytamy na festiwalowej stronie.

Muzyka zawsze dla polityków jest łatwym kąskiem. Można z jej pomocą sterować emocjami, zdobywać popularność. Dziś polityka niebezpiecznie zbliżyła się do Guczy, jest tuż za festiwalowym płotem. Gucza, jak cała Serbia, stoi na rozdrożu. Czy oprze się czyhającym na nią demonom spod znaku „Z”?

Stragany, które gęsto oplotły Guczę, pełne były koszulek z literą Z czy portretów Putina ustawianych

Stragany, które gęsto oplotły Guczę, pełne były koszulek z literą Z czy portretów Putina ustawianych w rzędzie z takimi serbskimi „bohaterami”, jak rzeźnik Srebrenicy gen. Ratko Mladić

Foto: WOJTEK WIETESKA

Chłopcy zbierają się rano, gdy zmęczona nocną zabawą Gucza budzi się z krótkiego snu. To jedyny salon gier w dwutysięcznym miasteczku i całej okolicy. Atrakcja jak wesołe miasteczko nie tak dawno, kiedy byli jeszcze dziećmi. Instrumenty stoją oparte w rządku o ścianę kamienicy. Lśnią w słońcu. Mirko siedzi na schodkach, pilnuje. Reszta w środku za pomalowanymi na zielono szybami wydaje zarobione wczoraj pieniądze. Czekają, aż festiwalowicze ruszą do niezliczonych knajpeczek, straganów, przydrożnych stołów, suto zastawionych jedzeniem, pieczonymi w całości prosiakami, baranami, plaskawicą, rakiją i czym tylko dusza zapragnie.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich