Coaching: ratunek czy kuglarstwo

Coach, od kilku sezonów niezbędny doradca modnego Polaka. Mistrz celnie stawianych pytań czy sprzedawca marzeń? Szalbierz czy następca Sokratesa?

Publikacja: 28.11.2015 00:01

Fot. Hans Wretling

Fot. Hans Wretling

Foto: Matton Collection/Corbis

Rozwiążę każdy twój problem", „Poznaj osiem mentalnych nawyków okradających cię ze szczęścia", „Dzięki mnie rozwiniesz się i odnajdziesz siebie"... Czy poprowadzi mnie ciemną doliną i demonów (własnych) się nie ulęknę, bo on ze mną? – Uwalniam się od mentalnych blokad, jestem cudowna, sky is the limit! – wznoszę ręce, wykrzykując przed monitorem motywujące cytaty coachingowe. Zza uchylonych drzwi patrzą przerażone oczy moich dzieci: – Mamo... serio?

Konie uczą ludzi

Do niedawna coaching funkcjonował w obrębie wielkich korporacji jako forma psychologicznego wsparcia pracowników w osiąganiu zawodowych celów i budowaniu relacji międzyludzkich. Podnoszenie wydajności korpoludu, a tym samym zwiększanie sprzedaży, podnosiło bowiem zyski firm.

Obecnie szwadrony coachów wyległy na ulice, kusząc spełnianiem marzeń, „rozwojem osobistym", nauką wywierania wpływu na ludzi czy władztwem dusz. Obok „trenera kariery" modnie jest zatrudniać „speca" od życiowych czy rodzinnych problemów (life coach i parenting coach), najlepiej prowadzącego też coaching w wersji tantrycznej czy opartej na tao bądź zen. Istnieją dziesiątki odmian coachingu: dietetyczny, dla chorych, singli, do spraw relacji damsko-męskich, a nawet sztuki uwodzenia. Salzburg zaprasza zaś nawet na coaching dla... psów.

Kim jest coach? To osoba, która niesie pomoc w układaniu strategii rozwiązań naszych problemów i towarzyszy nam w trakcie jej realizowania. Pobudza nas do myślenia i działania, dostarcza też motywacji z zewnątrz.

Głównym, choć niejedynym narzędziem pracy coacha są pytania. W czasie spotkań (sesji) zwanych procesem coachingowym zadaje ich klientowi setki.

Rozkładając jego życie na drobne, wydobywa z niego wiedzę o nim samym. Co jest dla ciebie ważne? Do czego dążysz i dlaczego? Idea coachingu zakłada, że człowiek w dużej mierze sam odpowiada za swój los, nosząc w sobie potencjał i siły, by osiągać obierane cele. Także kształtować swoje życie według woli, na ile się da. Główną przeszkodę stanowią jednak nie warunki zewnętrzne, lecz drzemiące w nas „demony": lęków, przekonań, ograniczeń, z którymi pomoże nam się uporać coach.

I z jednej strony wieloletnia światowa popularność tej metody wśród kadry zarządzającej wielkich firm zdaje się potwierdzać jej wartość. Tym bardziej że legitymizują ją z wolna także ośrodki naukowe. Instytut coachingu działa np. przy Uniwersytecie Harvarda, w Polsce zaś podyplomowe studia w tej dziedzinie proponują publiczne uczelnie w Warszawie czy Łodzi, a Fundacja na rzecz Nauki Polskiej prowadzi program coachingowy dla młodych naukowców. Nawet Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich proponuje coaching w ujęciu religijnym.

Z drugiej strony to wciąż jest paranauka. Co gorsza, obietnice zdobycia omnipotencji i spełnionego życia lekko rzucane przez coachów na internetowych witrynach kojarzą się z gruszkami na wierzbie albo też posiadaniem przez nich jakiejś wiedzy tajemnej stawiającej coacha raczej w rzędzie znachorów i wróżek niż kompetentnych pomocników. Zwłaszcza że gęsto oblewa je lukier tanich złotych myśli rodem z dzieł Paula Coelha. A usługa tania nie jest. Godzina pracy „osobistego trenera" kosztuje więcej niż lekarza specjalisty, choć może nim zostać praktycznie każdy, nawet po jednodniowym szkoleniu online.

I raz, i dwa. Duet półnagich mężczyzn (jeden ma zawiązane oczy) zadaje sobie nawzajem ciosy w brzuch. „Musisz stracić człowieczeństwo, by je odzyskać" – tłumaczy lektor. Akcja dzieje się w warszawskiej szkole zajmującej się coachingiem uwodzenia. W ramach treningowego sex campu oprócz pobicia oferuje się też „warsztaty" z atrakcyjnymi paniami – w słonej cenie.

Równie intrygująco wygląda strona coacha płodności. Oto zdjęcia dokumentujące „Warsztaty z koniem" organizowane dla niepłodnych par w ramach „innowacyjnego sposobu uczenia się" metodą „Konie uczą ludzi". „Koń staje w roli trenera i pozwala na pełne uświadomienie uczestnikom wspólnych zależności pomiędzy myślą, emocjami i zachowaniami" – stoi na stronie.

Po ośmiu treningach i dwóch piwach

Coach jest profesją młodą, wpisaną na listę zawodów w lipcu 2014 roku. Nie ma ograniczeń prawnych czy wymogu posiadania określonego wykształcenia, może więc być nim każdy. Przeważają jednak byli pracownicy korporacji, psychologowie i aktorzy. Interesy tego środowiska reprezentuje Polska Izba Coachingu wydająca certyfikaty. Istnieją też międzynarodowe uprawnienia do wykonywania zawodu (w skrócie: ICF czy ICC).

Szkolenie coacha składa się z teorii, czyli poznawania dostępnych w podręcznikach „narzędzi coachingowych" (gotowych zestawów pytań czy technik wizualizacji), także praktyki w prowadzeniu rozmowy coachingowej, w końcu zaś egzaminu.

Dr Joanna Żukowska, coach z Instytutu Międzynarodowego Zarządzania i Marketingu SGH w Warszawie, zwraca jednak uwagę, że obok szkół wymagających wielu godzin pracy funkcjonują także szkolenia jednodniowe, a także szybkie kursy online mające na celu bezproblemowe „wydanie papierka". Tymczasem zdolność do empatii, intuicja czy „znajdowanie pasji w rozmowach z ludźmi" (jak reklamuje się wielu trenerów) to ledwie predyspozycje, nie zaś kwalifikacje do uprawiania tego zawodu. – Po 100 godzinach praktyki i 70 godzinach teorii coach jest dopiero jak kursant przystępujący do egzaminu na prawo jazdy – szacuje dr Żukowska.

Ale czasem warto poświęcić na to swój czas. Bo potem honorarium coacha za sesję z klientem (ok. półtorej godziny) sięga od 150 do kilku tysięcy złotych. Z ofert w sieci wynika, że „Olbrzyma w Sobie" odkryjemy, zapłaciwszy za osiem, czasem sześć spotkań. Na taki cykl mogą sobie już pozwolić nie tylko „młodzi, wykształceni z wielkich miast", lecz także przedsiębiorcy, pracownicy naukowi i dobrze sytuowani studenci.

Jak wygląda praca z coachem? – Dla mnie rzetelnie prowadzony proces szkolenia składa się z trzech składowych: zdefiniowania celu, rozpoznania motywacji i podjęcia działania – tłumaczy prof. Krzysztof Wójtowicz z Zakładu Filozofii Nauki UW, filozof matematyki i coach.

Krok pierwszy to sprecyzowanie celu, by móc potem oceniać postępy i efekt. Cel można kształtować. Ma on być: specyficzny, mierzalny, atrakcyjny, osiągalny i określony w czasie.

– Weźmy najprostszy przykład: Chciałabym żyć zdrowiej...

– Zapytam, co dokładnie to dla pani znaczy? – mówi coach. – „Zdrowiej" bowiem to dla jednego eliminacja słodyczy, a dla drugiego przejście z codziennej butelki whisky do dwóch piw. Kolejną częścią składową jest rozpoznanie motywacji, czyli po cóż mi taki cel? Dlaczego to dla mnie ważne? Jak spodziewam się poczuć, gdy będę to już miał? – mówi prof. Wójtowicz.

Istotą coachingu jest bowiem, jego zdaniem, dochodzenie do dużych odpowiedzi prostymi pytaniami, których nie zwykliśmy sobie zadawać. W trakcie pracy klient przygląda się sferom, do których zagląda rzadko, bo nie ma czasu lub od nich ucieka. Z doświadczeń Wójtowicza wynika, że paliwem, które nas życiowo napędza, są wyznawane wartości: sens naszej pracy, bezpieczeństwo rodziny, stabilność czy żądza przygody.

W trakcie badania motywacji zdarzają się jednak przypadki, gdy zakładany cel okazuje się w istocie inny, niż nam się wydaje, albo też dochodzimy do wniosku, że poniesione koszty mogą być zbyt wysokie, więc gra nie jest warta świeczki. Bywają też klienci z celem zastępczym. Ci starają się np. o awans nie dla stanowiska, ale by zapewnić rodzinie lepszy byt, sobie zaś ekscytujące lub spokojne życie. Zasadniczy cel jest więc inny. A pierwotnie deklarowany okazuje się tylko jednym ze środków do celu – niekoniecznie najlepszym.

Miernikiem sukcesu pracy coacha jest jednak etap trzeci: działanie. – Praca z klientem, który chętnie mówi i doznaje wewnętrznych poruszeń, ale wychodzi i nie robi nic, jest bezowocna – mówi nam jeden z coachów. Przytacza przykład naukowca, który ma problem z organizacją czasu. Zajęty innymi obowiązkami chciałby znaleźć na lekturę choć godzinę dziennie. – Jeśli zatem po sesji coachingowej uda mu się wdrożyć nawyk czytania, choćby 20 minut dziennie, to już jest jakiś owoc. Jako minimalista sądzę, że czytający co dzień przez 10 minut osiąga większy efekt niż ten, który planuje czytać od razu dwie godziny, lecz wciąż nie znajduje ani minuty. To taka metoda małych kroków – dodaje nasz rozmówca.

Skąd wiadomo, jaki zestaw pytań zadać? Ze szklanej kuli? – pytam dr Joannę Żukowską. Odpowiada, że wiele narzędzi czerpie się z nauki: praktyki zarządzania czy psychologii – nie ma tu żadnej wiedzy tajemnej.

Proszona o konkretne wyjaśnienia używa jednak języka, który dla wielu będzie brzmiał nader tajemniczo: – Weźmy popularną w biznesie analizę SWOT, czyli ocenę mocnych i słabych stron oraz szans i zagrożeń organizacji czy projektu. Można odnieść ją nie tylko do firmy, ale też do pojedynczego człowieka. To skuteczne narzędzie przygotowujące nas do procesu osiągania celu. Pokazuje, co jeszcze musimy pozyskać, na co uważać, jakie mamy atuty. Podobnie inna popularna w coachingu praktyka, usprawniająca dochodzenie do celu. Bazuje na zdefiniowaniu zamierzeń, analizie istniejącej rzeczywistości i diagnozie zasobów: co mam, co muszę pozyskać, ustaleniu rozwiązań i możliwości osiągnięcia celu, wyborze odpowiedniej drogi, w końcu zaś realizacji – mówi.

Żukowska przestrzega przed stosowaniem metod inspirowanych psychologią. Stosowanie zaawansowanych technik psychoterapii albo teorii Junga czy psychologii Gestalt, gdy coach nie jest psychologiem, może przynieść, jej zdaniem, więcej szkody niż pożytku.

Wujek Dobra Rada

Także prof. Wójtowicz odżegnuje się od stosowania wiedzy tajemnej. – Pracuję z naukowcami. Sądzi pani, że krążę nad nimi z wahadełkiem lub otwieram czakry energetyczne? To ludzie skłonni pracować tylko z tym, kto robi to w racjonalny sposób – przekonuje. Opowiada o inspiracji praktyką i teorią zarządzania, ale dodaje też doświadczenia trenerów sportowych, teksty dotyczące literatury pięknej i duchowości chrześcijańskiej (nie bez przyczyny ulubionym cytatem coachów jest „po owocach ich poznacie" – cytat z Ewangelii św. Mateusza). Na koniec Krzysztof Wójtowicz wspomina o filozofii.

– Dlaczego filozofia? – pytam i zaraz po minie filozofa widzę, że dałam się wkręcić.

– Niejeden coach chętnie powie pani, że wydobywanie mądrości z rozmówcy przez pytanie to metoda sokratejska, a Sokrates był pierwszym coachem. To żart, ale coś w nim jest. Istotą filozofii jest przecież dociekanie, drążenie, szukanie istoty rzeczy. Zarówno filozofia, jak i coaching to sztuka stawiania pytań – mówi.

W materiałach szkoleniowych dla coachów są gotowe zestawy takich pytań i narzędzi coachingowych. Nie zmienia to jednak faktu, że „coaching" to pojęcie nieostre. Nie ma spójnej i empirycznie dobrze ufundowanej teorii. – Ale nie istnieje także „najlepsza i jedynie słuszna" teoria psychologiczna czy metoda zarządzania – Wójtowicz usiłuje rozwiać moje wątpliwości.

Trenerzy twierdzą, że ich praca potrzebna jest dlatego, że wielu z nas to ludzie pasywni, niesieni falą wydarzeń. Ponoć często tylko nam się wydaje, że jesteśmy szczęśliwi, lecz w rzeczywistości wybory, których dokonujemy, nie są ani pożądane, ani nasze własne. Polem do działań coacha mogą być wówczas problemy zawodowe: planowanie kariery, poprawa stosunków z pracownikami, starania, by być lepszym szefem.

Bywa jednak, że sesje z trenerami okazują się dla niektórych koszmarem. Tomasz, właściciel małej firmy, wspomina grupowy kurs coachingu asertywności. – Doprowadziliśmy jedną z kursantek do płaczu, bo asertywność pomylono tam z podłością – mówi. Ale mówi też, że po rozmowie z coachem zwolnił z pracy, ku swojej osobistej uldze, uparcie podkopującego jego autorytet pracownika.

Kolejną materią coachingu jest relacja klienta z samym sobą – panowanie nad emocjami, sztuka wystąpień publicznych, nauka odmawiania, gospodarowanie czasem. Ba, nawet przezwyciężanie niechęci do rannego wstawania. Coaching dietetyczny ma prowadzić nas ku wymarzonej wadze, kurs dla singli nauczy czerpać radość z wolności, coach parentingowy naprawi relacje z „pokoleniem kciuka"... A jaki jest zatem cel coachingu płodności? Czy zagwarantuje ciążę?

– W żadnym razie – odpowiada zdziwiona Agnieszka Grobelna, coach i trener płodności. Jej zdaniem kobieta starająca się bez skutku o dziecko bywa załamana i zamknięta w sobie. Żyje w obłędzie kolejnych cykli, owulacji i testów. W poczuciu własnej ułomności i „wybrakowania". Coaching ma poprawić jej samopoczucie, wzmocnić wiarę w siebie, dać siłę do dalszych starań i odwrócić uwagę od obsesyjnych myśli o ciąży.

Grobelna starała się o dziecko przez dziesięć lat. Niepłodnym kobietom oferuje teraz to, czego jej w tym czasie brakowało: empatię, zrozumienie oraz, jak mówi, konkretne działanie w ramach autorskiego programu „Dotknij swojej płodności", który obejmował też wspomniane warsztaty z koniem. Rozmowy coachingowe łączy, jak mówi, m.in. z zajęciami „jogi hormonalnej" (prowadzi je nawet przez Skype'a) i masażami płodności „przyczyniającymi się do rozbicia zrostów pozapalnych w obrębie jajowodów oraz wzmocnienia ogólnej detoksykacji organizmu".

– Czasem wystarcza jedna sesja, bywa, że przepłakana, na której dochodzi do przełomu. „Dobrze, że jesteś..." – słyszę w gabinecie – wspomina trenerka płodności. Czas trwania programu dostosowuje do indywidualnych potrzeb kobiety. Koszt szacuje na 600 zł miesięcznie.

Wydaje się, że nie ma łatwiejszej pracy niż meblowanie komuś życia „za jego kasę" bez ponoszenia odpowiedzialności za owoce tych działań. – Uznawszy, że klient idzie złą drogą, niczym Stanisław Mikulski jako Wujek Dobra Rada (z „Misia" Stanisława Barei), mówi pan „Daruj sobie, rzuć to! Zostań stolarzem!"? – pytam prof. Wójtowicza.

– Nigdy. To byłby zasadniczy błąd. Coach nie doradza, nie sugeruje, nie osądza i nie ocenia. Nie odgrywa roli sędziego ani domorosłego spowiednika. Nie usłyszymy zakamuflowanych sugestii pod tytułem: „Czy nie sądzi pan, że mądrzej byłoby tego nie robić?". Klient szuka i sam w sobie znajduje odpowiedzi. Coaching jest budowaniem samoświadomości, odpowiedzialności i poczucia sprawstwa, nie tresurą – bulwersuje się Wójtowicz i dorzuca: – A gdy ktoś potrzebuje rady, lepiej niech krzyknie na ulicy: hej, kto mi doradzi?! Zaręczam, że zbiegnie się tłum. Wszyscy mamy pokusę płynącą z próżności i przekonania, że wiemy, co dla kogo najlepsze.

Profesor wspomina, jak pewien młody naukowiec wahał się między pracą na uczelni a oferowaną mu posadą w biznesie. – Zapytałem go, w jakim charakterze chciałby przejść na emeryturę? Jako profesor czy prezes? Noblista czy szef Coca-Coli? Jak wyobraża sobie siebie za 20 lat? I cóż? Został w nauce. Nie pod wpływem moich „światłych rad", ale własnego rozeznania – wspomina profesor.

Coach nie będzie dla nas mentorem, doradcą zawodowym ani terapeutą. Nie przepracuje naszej przeszłości i tkwiących w niej traum. Nie zastąpi wizyty u psychiatry, psychoterapeuty lub księdza, gdy czujemy, że nasze życie nie ma sensu i celu, cierpimy na depresję, prześladują nas myśli samobójcze, fobie, nerwice czy inne poważne zaburzenia. Kryzysowi połowy życia też nie zaradzi coach, skłóconej parze nie pomoże. – Tym zajmuje się psychoterapia czy terapia małżeńska, nie słyszałem o „coachingu par" – twierdzi prof. Wójtowicz.

Coacha nie potrzebuje ten, kto nie czuje przymusu uśmiechania się do lustra bladym świtem, z lubością daje się ponieść (niektórym) emocjom, ośmiela się nie mieć „hobby" czy „blokuje rozwój" swoich dzieci, pozwalając im grzebać patykiem w ziemi, zamiast prowadzać je z zajęć rysunku piórkiem na malowanie na szkle. Uchowaj Boże od coacha również artystów! Lwia część sztuki urodziła się wszak nie z sytości, lecz z wewnętrznego rozdarcia, frustracji, niespełnienia, zawiedzionej miłości, poranionych dusz i innych stanów niemodnych.

Coaching jest na pozór światopoglądowo neutralny. Ale trener – gdy z czasem staje się osobą, której jesteśmy skłonni bezwarunkowo zawierzyć – uzyskuje możliwości, aby dyskretnie sterować naszymi poglądami. Na przykład przekonać poczciwego konserwatystę, że jest zwykłym hipokrytą.

Doskonale ilustruje to historia Oli, socjologa, matki licealistki Magdy. – Pewnego popołudnia weszłam do pokoju córki i zastałam ją z chłopakiem in flagranti. Przeżyłam szok. Czułam gniew i rozczarowanie. Miałam też ponurą świadomość, że mleko już się wylało i... mętlik w głowie. Trzy godziny potem siedziałam u coacha, psychologa wyklikanego naprędce w internecie. „Co dokładnie przeszkadza pani w tym, że córka podjęła decyzję o współżyciu? Jaki wpływ miała pani na tę decyzję?" – pytała. „Jaką decyzję? To jeszcze smarkacz, a ja nie wiem, co mądra matka ma w takiej sytuacji powiedzieć, jak się zachować" – chlipałam wściekła. „Kim jest pani zdaniem mądra matka? Co chciałaby pani powiedzieć córce?" – naciskała trenerka.

– I okazało się, że wcale nie jestem konserwatystką z zasadami, lecz Dulską sto lat później. Bulwersował mnie nie tyle seks, ile fakt, że uprawiają go, gdy czytam za ścianą, co zmusza mnie do reakcji. Nie chciałam być tylko „narażana" na tę wiedzę, co warto było sobie uświadomić po to, by zweryfikować swoje poglądy i poczuć... wstyd – opowiada podekscytowana „swoim" odkryciem Ola. Nie przychodzi jej nawet do głowy, że trenerka mogła ją zmanipulować, wykorzystać naiwność i zaufanie, aby nagiąć jej poglądy.

Przeprogramowanie submodalności

Warto też pamiętać, że coaching to świetny biznes. Za obietnice udanego życia, podobnie jak za wieczną młodość, oddamy każde pieniądze, proste pytania dają zatem potężny zysk. Czy coaching nie jest „kremem o działaniu lasera"? Czy w tej metodzie jest szalbierstwo?

Coachowie przyznają, że tak się zdarza. Zdaniem prof. Wójtowicza oszustwem jest na przykład wmawianie klientowi, że po „przeprogramowaniu submodalności" zacznie znakomicie uwodzić albo wywierać na ludzi wielki wpływ. – A czy słyszała pani o metodzie kontaktu z „polem informacyjnym"? – dodaje.

To rzekomo jedna z teorii fizyki kwantowej: twierdzi się, jakoby rzeczywistość nie była materią, lecz informacją materializującą się w zetknięciu z tajemniczym „polem". Coach niby medium może mnie z nim połączyć, dzięki czemu uzyskam dostęp do głębin swego jestestwa i energii płynącej wprost z kosmosu. Mogłoby być ciekawie...

– A szeroko reklamowany online coaching metodą Tao czy Zen? – pytam.

– Po sprzedaży książek na ten temat widać, że elementy duchowości wschodniej trafiają w nasze potrzeby, bo pustkę czymś trzeba zapełnić. Mnie bliższa jest duchowość wywodząca się z naszej tradycji – mówi ostrożnie prof. Wójtowicz.

Zanim zgodził się wypowiadać dla „Plusa Minusa", musiałam zapewnić, że nie połączę podstępnie jego nazwiska z coachingiem płodności, tantrycznym, uwodzenia czy z ustawieniami mandal. Także z praktykami typu „programowanie energetyczne" czy „neurolingwistyczne" (NLP). Wszystkie te metody budzą jego sprzeciw jako naukowo nieuzasadnione.

Wójtowicz podkreśla, że o uczciwej i solidnej pracy coacha świadczą osiągane efekty: konkretne i wymierne w czasie. Zdaniem profesora warunkiem udanej pracy jest kontakt osobisty, a nie – oferowany czasem – coaching przez telefon, Skype'a czy e-maila. Także zdaniem dr Żukowskiej obecna moda przyciąga „trenerów" uważających metodę coachingu tylko za marketingowy chwyt.

Sowy nie są

Cóż, chętnych nie brakuje, bo samospełnienie i ogniotrwały uśmiech to niezbędnik sukcesu społecznego. Co więcej, skupieni na krótkim życiu doczesnym, coraz mocniej stawiamy na jego jakość, zatrudniając polepszaczy naszych relacji z ludźmi wokół i z samym sobą. W świecie bez autorytetów po omacku czepiamy się więc wszelkich przewodników, choćby w ostatecznym rozrachunku mieli się okazać szarlatanami.

Po kilku dniach obcowania z coachingiem w różnych odmianach serwuję rodzinie do snu coachingowe złote myśli: „Siedzący na gałęzi ptak ma pewność, że nie spadnie, nie dlatego, że gałąź się nie złamie, lecz dzięki wiedzy o tym, że potrafi latać" – czytam z emfazą. „Sowy nie są tym, czym się wydają" – odparł ponuro spod kołdry mój syn mądrością z „Miasteczka Twin Peaks".

Rozwiążę każdy twój problem", „Poznaj osiem mentalnych nawyków okradających cię ze szczęścia", „Dzięki mnie rozwiniesz się i odnajdziesz siebie"... Czy poprowadzi mnie ciemną doliną i demonów (własnych) się nie ulęknę, bo on ze mną? – Uwalniam się od mentalnych blokad, jestem cudowna, sky is the limit! – wznoszę ręce, wykrzykując przed monitorem motywujące cytaty coachingowe. Zza uchylonych drzwi patrzą przerażone oczy moich dzieci: – Mamo... serio?

Konie uczą ludzi

Do niedawna coaching funkcjonował w obrębie wielkich korporacji jako forma psychologicznego wsparcia pracowników w osiąganiu zawodowych celów i budowaniu relacji międzyludzkich. Podnoszenie wydajności korpoludu, a tym samym zwiększanie sprzedaży, podnosiło bowiem zyski firm.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena