Dramat, która rozgrywa się na południu Polski, jest pierwszą taką klęską żywiołową, która nawiedza Polskę w czasach świata 2.0 – czyli rzeczywistości, w której każdy z nas nosi multimedialne centrum dowodzenia swoim życiem, a przy okazji prywatne okno na Polskę i cały świat – w kieszeni. W rzeczywistości wszechobecnych mediów społecznościowych i smartfonów można, niemal nie posługując się metaforą, powiedzieć, że „wszyscy jesteśmy powodzianami” – choć oczywiście, większość z nas tragedię obserwuje z bezpiecznej odległości.
Powódź w świecie 2.0: Każdy rzuca worek z piaskiem na wały
Tym niemniej oczy całej Polski i to niemal przez 24 godziny na dobę, zwrócone są na Głuchołazy, Nysę, Stronie Śląskie, Lądek Zdrój, Brzeg Dolny – nawet jeśli jeszcze tydzień temu większość Polaków nie wskazałaby na mapie nawet województwa, w którym te miejscowości się znajdują. Ale przez zalewającą nas falę relacji, zdjęć, dramatycznych historii, takich jak opowieść o mieszkańcach Nysy, którzy w środku nocy ratowali swoje miasto przed zalaniem, jest nam łatwo współodczuwać z ofiarami powodzi i czuć się trochę, jakbyśmy to my rzucali na wały worki z piaskiem, nawet jeśli w rzeczywistości co najwyżej rzucamy się na kanapę ze smartfonem w dłoni.
Czytaj więcej
55 proc. wszystkich komentarzy, polubień czy innych reakcji w sieci na informacje o powodzi w Polsce dotyczy tak naprawdę polityki i służy polaryzacji. Zdaniem badaczy, to efekt czyjegoś celowego działania. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Powódź w Polsce. Dlaczego Donald Tusk musi być we Wrocławiu
Drugą stroną tej rzeczywistości jest jednak to, że doskonale widzimy kogo przy walce z powodzią nie ma. Gdyby Donald Tusk nie robił dwa razy dziennie marsowej miny na posiedzeniach sztabu kryzysowego i nie odwiedzał kolejnych miejscowości ciężko doświadczonych przez wielką wodę – w multimedialnej opowieści o heroicznej walce z powodzią byłby nieobecny. Gdyby prezydent Wrocławia Jacek Sutryk nie nagrywał się na wałach (nawet jeśli czasem przesadnie epatuje w tych filmach swoim poświęceniem) i zarządzał walką z powodzią z ratusza – jego też by w tej historii zabrakło. A nieobecni nie tylko nie mają racji, ale – co gorsza – mogą być uznani za winnych. Bo jak to: tu mieszkańcy Nysy walczą o swoje miasto, a premier w Warszawie? Bo jak to – Odra przybiera we Wrocławiu, a Jacek Sutryk w gabinecie?
Nieprzypadkowo Andrzej Duda, gdy wreszcie pojawił się na Dolnym Śląsku, podkreślał, że on tak naprawdę cały czas tam był – w osobie szefa BBN Jacka Siewiery, a w ogóle to nie chciał przeszkadzać, bo inaczej też siedziałby przez całą dobę nad Odrą, Nysą i Bystrzycą.