Nibylandia to wyspa Piotrusia Pana. Wyspa utopijna, w której można latać, pływając, i pływać, latając. Wszyscy zagubieni mogą się tam dostać z pomocą marzeń. Świat Nibylandii jest więc czysty i pogodny, a ja chcę pisać o sprawach raczej ponurych, więc ta wyspa nie powinna przychodzić mi na myśl.
Od razu też przypomina mi się piosenka, która mogłaby być hymnem naszej polskiej Nibylandii. Melodia piosenki jest skomponowana do wiersza Jana Brzechwy „Ryby, żaby i raki”. Można śmiało powiedzieć, że istoty z tego wiersza stworzyły sobie Nibylandię. Zacytuję pierwszą zwrotkę: „Ryby, żaby i raki raz wpadły na pomysł taki, żeby opuścić staw, siąść pod drzewem i zacząć zarabiać śpiewem. No, ale cóż, kiedy ryby śpiewały tylko na niby, żaby na aby-aby, a rak byle jak”. W każdej kolejnej zwrotce wodne stworzenia postanawiają zająć się jakąś robotą, ale nic z tego nie ma, bo wszystko robią na niby. I mosty, i buty, i podkowy.
Czytaj więcej
W felietonach staram się nie pisać wiele o teatrze, jednak tym razem skupię się na dyskusji wokół Teatru Dramatycznego w Warszawie. A robię to dlatego, że jest to dyskusja o czymś więcej niż o zamieszaniu wewnątrz instytucji kultury.
Piosenkę skomponowaną z tego wiersza śpiewała jako pierwsza Krystyna Sienkiewicz, zresztą znakomicie i przejmująco sennie, przez co utwór zyskał jakiś większy wymiar, stawał się czymś więcej niż wierszem o niby-inicjatywach wodnych stworzeń. Brzechwa zresztą też tego wiersza z pewnością nie pisał ot tak, jako dziecięcą rymowankę. Sprawdziłam, że pierwsze wydanie książkowe pochodzi z 1958 r. i chyba przemknęło przez cenzurę tylko dlatego, że wiersz znalazł się w tomiku dla dzieci.
No i właśnie rzeczywistość Nibylandii z Piotrusia Pana oraz rzeczywistość tego wiersza łączy coś, co można nazwać rzeczywistością lunatyczną. Piosenka jednak łatwiej wpada w ucho i może dlatego przyszła mi do głowy, kiedy oglądałam przedziwną niby-misję stworzenia rządu przez Mateusza Morawieckiego. Cała ceremonia przyjęcia dymisji i powierzenie misji tworzenia rządu były żywcem wyjęte z Nibylandii, jaką stworzyły sobie ryby i żaby Jana Brzechwy. Była to niewątpliwie rzeczywistość lunatyczna, a nawet lunatyczny taniec. Mateusz Morawiecki jako premier zrobił kilka kroków w stronę prezydenta Andrzeja Dudy i wrócił na miejsce jako ktoś, kto już nie posiada władzy. Po kilku minutach zrobił kilka takich samych kroków w stronę prezydenta i wrócił na miejsce jako ktoś, kto dostał władzę. Może inaczej: niby dostał niby-władzę.