Nie, najlepszych win świata – wielokrotnie tu udowadniałem, że takie nie istnieją, ale na użytek chwili zapomnijmy o tym – otóż ich nie łączyłbym z potrawami. Niebywale rzadkich, bo unikatowych lub po prostu starych butelek chciałbym spróbować sauté, ot, po prostu tak, jak one smakują, bez podpórki lub obciążenia gastronomicznego. Ale to absolutny wyjątek, wszak wino to eliksir stworzony do posiłków.
Czytaj więcej
Małmazja, to nawet brzmi wyjątkowo! Jak ambrozja, cymes, delikates, cud-miód, ultramaryna. Ale to było dawno, kto dziś o niej pamięta, kto do niej wraca?
Niedawno zasiadałem do kolacji w towarzystwie dwóch wybitnych, obsypanych międzynarodowymi splendorami, sommelierów. Podawane przez kolegę wina oceniali wyłącznie nie w kategorii „dobre – niedobre”, ale „pasuje – nie pasuje”. To pierwsze było poza dyskusją, w tamtej restauracji zasadniczo nie było win złych, można je było tylko lepiej lub gorzej dobrać. To była fascynująca lekcja. Nie ma jednej reguły łączenia wina z potrawami. Nie ma jej, choć przecież wszyscy znają rymowankę: „Ryby, drób i cielęcina lubią tylko białe wina. Zaś pod woły, sarny, wieprze jest czerwone wino lepsze. Frukty, deser i łakotki lubią tylko wina słodkie. A szampany, wie i kiep, można podczas, po i przed”. Zgrabne, ale nieprawdziwe.
Niebywale rzadkich, bo unikatowych lub po prostu starych butelek chciałbym spróbować sauté, ot, po prostu tak, jak one smakują, bez podpórki lub obciążenia gastronomicznego.
Tomasz Prange-Barczyński w „Rieslingu i tapasach” twierdzi, że sprawdza się tylko jedna reguła – lokalności. „Jeśli przez dziesiątki lat Toskańczykom do bistecca alla fiorentina najlepiej smakowało solidne sangiovese, to im ufam”. Cała ta książka utkana jest z opowieści o podróżach przez Europę autentycznego znawcy win i wielkiego smakosza. A są to anegdoty niewymuszone, ot, wszystko mu się przydarza przypadkiem, a to niechcący z najlepszym winiarzem Alzacji wsuwa gęsinę w barze za rogiem, a to we Frankonii do silvanera podają mu szparagi, a to w Bułgarii zachwyca się wędlinami.