Dzieci uciekają ze szkoły. Rodzice też

Tradycyjna szkoła powoli odchodzi do lamusa, na co złożyło się wiele czynników. Rodzice przestali wierzyć w skuteczność powszechnej edukacji i zamiast tego stawiają na tę domową, na placówki niepubliczne czy płatne korepetycje. W efekcie nierówności społeczne się pogłębiają.

Publikacja: 03.11.2023 10:00

Dzieci uciekają ze szkoły. Rodzice też

Foto: mat.pras.

Choć dla wszystkich partii politycznych resort edukacji nie jest i nigdy nie był kluczowy, to jednak jest on ważny dla życia społecznego. Stąd też, jak wynika z informacji docierających od polityków opozycji demokratycznej, przyszła koalicja dyskutuje o tym, kto posprząta oświatę po ministrze Czarnku i jego poprzednikach. A jest co robić, bo ostatnie osiem lat cechował stale postępujący proces destrukcji szkół.

W jakim stanie PiS pozostawił polskie szkolnictwo? Przede wszystkim nie ma już gimnazjów, które zostały zastąpione przez ośmioletnie szkoły podstawowe. I choć może się wydawać, że – zwłaszcza na prowincji, gdzie wybór szkół jest ograniczony – były one dla dzieci lepszym rozwiązaniem, dziś nie ma już do nich powrotu. – Jeżeli ktoś przyjdzie i powie, że wracają gimnazja, to powiemy nie – mówił kilka dni temu w wywiadzie prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz.

Ale wiele rzeczy można i należy zmienić – sprowadzić kompetentnych i dobrze wynagradzanych nauczycieli, odchudzić podstawę programową, odideologizować szkoły i kuratoria oświaty. No i zatroszczyć się o to, by do szkół wróciły także dzieci, bo dziś coraz więcej z nich znajduje się poza klasycznym systemem edukacji. I wygląda to wszystko tak, jakby gdzieś obok tworzył się system edukacji równoległej.

– Ucieka ten, komu jest źle. Rodzice, kierując się dobrem dziecka, chcą, by szkoła, w której kształcą się ich dzieci, była dla nich miejscem przyjaznym. Tymczasem jest tak, że w szkole publicznej najważniejsze są programy, a nie dziecko. I to najlepiej, żeby było to dziecko zdolne, bo idea jest taka, że szkoła ma dostarczać wiedzę, a potem z niej odpytywać. Jeśli dziecko w jakimś stopniu od tej normy odstaje, jest mniej zdolne czy ma specjalne potrzeby edukacyjne, to ciężko mu w tych ramach funkcjonować – mówi prof. Marek Konopczyński, pedagog, członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.

Ekspert dodaje, że ten drugi system edukacji powstał w kontrze do edukacji klasycznej. – Szkoda tylko, że rozwija się on nie jako alternatywny system, znajdujący się pod merytorycznym, pełnym nadzorem ze strony państwa. Myślę, że przyszły minister powinien rozważyć wprowadzenie tych alternatywnych form do polskiego systemu edukacji – mówi prof. Konopczyński.

Czytaj więcej

Przemoc, przemęczenie, autoagresja. Polskie dzieci są przemęczone

Koniec z tradycją

A jedną z takich przyjaźniejszych, alternatywnych i niezwykle w ostatnich latach popularnych form edukacji jest edukacja domowa. Z jednej strony przyczyniła się do tego nieprzyjazna szkoła, z drugiej – pandemia, po której wielu rodziców zdecydowało, że ich dzieci nie wrócą do klas. Zobaczyli, że są w stanie uczyć je sami i paradoksalnie zabiera im to mniej czasu, niż kiedy siedzieli z nimi nad lekcjami wtedy, gdy jeszcze chodziły do szkoły. Ważne jest także to, że pojawiły się wtedy narzędzia umożliwiające naukę na odległość i zaczęto z nich powszechnie korzystać.

Edukacja domowa polega na tym, że uczeń opanowuje konieczny materiał sam w domu, a jego wiedza jest cyklicznie sprawdzana w szkole. Bo dziecko jest zapisane do szkoły – co stanowi także informację o tym, że realizuje obowiązek szkolny – ale na co dzień w placówce się nie pojawia.

Jak wynika z raportu opracowanego przez Fundację Edukacji Domowej „Nowa jakość czy patologia? Edukacja domowa w Polsce”, w roku szkolnym 2022/2023 z takiej formy korzystało przeszło 42 tys. dzieci. Dla porównania w poprzednim roku było to 31 770 uczniów, a rok wcześniej 19 947. To oznacza, że w ciągu dwóch lat liczba dzieci uczących się poza szkołą wzrosła o 112 proc.

W bieżącym roku szkolnym, jak pokazują dane Ministerstwa Edukacji i Nauki, z tej formy kształcenia korzysta jeszcze więcej dzieci, bo 48 tys. O ile jednak w poprzednich latach częściej byli to uczniowie szkół podstawowych, tak w tym roku edukację domową wybrali przede wszystkim ci ze szkół średnich. Raport pokazuje, że z takiej formy nauczania korzysta obecnie 54,6 proc. z nich i 45,4 proc. uczniów podstawówek.

„W szkołach ponadpodstawowych widoczna jest największa zmiana – przyrost aż o 369 proc. w ciągu trzech lat. W 2021 roku uczyło się w nich 4 103 uczniów w edukacji domowej, następnie w 2022 – 11 611, a w 2023 już – 19 232” – czytamy we wskazanym raporcie. „Często w tle przejścia na edukację domową stoją wyznawane wartości ideologiczne czy też religijne. Dla osób kierujących się tym kryterium ważne jest, aby środowisko, w którym przebywa uczeń, wyznawało podobne wartości” – piszą autorzy raportu.

Wielu rodzicom w podjęciu decyzji o przejściu z dziećmi na naukę w domu pomogły także zmiany wprowadzane w szkołach przez Przemysława Czarnka. „Swój wkład w dynamicznie rosnącą liczbę uczniów w edukacji domowej mogły mieć także działania polityczne związane z tzw. Lex Czarnek 2.0, czyli projektem ustawy zmieniającej zapisy dotyczące edukacji domowej (ustawa z dnia 4 listopada 2022 r. o zmianie ustawy – Prawo oświatowe oraz niektórych innych ustaw, która została zawetowana przez Prezydenta RP Andrzej Dudę 15 grudnia 2022). Spory polityczne i zaangażowanie społeczności sprawiło, że temat edukacji domowej był głośno omawiany w mediach. Spowodowało to duże zainteresowanie Polaków, także tych, którzy dotychczas nie byli zainteresowani tą formą nauczania lub w ogóle o niej nie wiedzieli” – wskazują twórcy raportu.

W 2023 roku najwięcej uczniów korzystających z tej formy edukacji zapisanych było do szkół na terenie województwa mazowieckiego (21 687), wielkopolskiego (4828) i śląskiego (4721). Najmniejszą liczbę odnotowano w województwach opolskim (197), lubuskim (154) i świętokrzyskim (87). Wynika to z tego, że nie w każdym województwie istnieją szkoły przyjazne edukacji domowej.

Duża liczba uczniów na Mazowszu ma chyba związek z działającą tu najpopularniejszą placówką edukacji domowej – Szkołą w Chmurze, w której liczba uczniów wzrasta z roku na rok. Na koniec ubiegłego roku szkolnego korzystało z niej przeszło 18 tys. dzieci i młodzieży.

Skąd zainteresowanie tą formą nauki? – Nasi uczniowie wskazują dwa główne powody. Po pierwsze, chcą mieć więcej czasu i więcej wolności w swoim życiu. Chcą ten czas wykorzystać na rozwijanie zainteresowań, zajmować się tym, co ich pasjonuje. Chcą też rozwijać się we własnym tempie i zgodnie z własnym pomysłem. Drugi powód to zbytnie obciążenie tradycyjną szkołą i szukanie zmiany tej sytuacji – mówiła w wywiadzie udzielonym w sierpniu „Rzeczpospolitej” dyrektorka Szkoły w Chmurze Barbara Jędrusiak. – Uczniowie najczęściej mówią, że w szkole jest zbyt dużo przymusu, stresu i pośpiechu, a za mało miejsca na nawiązywanie relacji z kolegami i nauczycielami. Tradycyjna szkoła bardziej koncentruje się na realizacji programu, a nie na byciu człowieka z człowiekiem – tłumaczyła.

Edukacja domowa to jednak problem nie tylko dla ministerstwa, ale także dla samorządów. Przemysław Czarnek nazwał Chmurę patologią. – Jeżeli na bazie edukacji domowej tworzy się wielotysięczne szkoły, to nie ma to nic wspólnego z edukacją domową – mówił przed wakacjami.

Z kolei wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska zwracała uwagę na to, że duża liczba uczniów w Chmurze, w dodatku z różnych województw, to ogromny wydatek dla stołecznego samorządu, bo jednak tu szkoła ma swoją siedzibę. A koszty prowadzenia szkół stacjonarnych są wyższe niż tych prowadzonych online.

Nauczyciel jak gwiazda rocka

Edukacja domowa ma też minusy. „Tak dynamiczny wzrost popularności spełniania obowiązku szkolnego poza szkołą niesie za sobą ryzyko pojawienia się przypadków zbyt pochopnej zmiany trybu nauczania. Zagrożeniem jest pojawianie się w nadrzędnych powodach przejścia na edukację domową chęci uwolnienia się od aktualnego systemu szkolnego, a nie chęci zdobywania wiedzy na własnych zasadach z maksymalizacją potencjału ucznia” – czytamy w przytaczanym wyżej raporcie. Jego autorzy podkreślają, że w ten sposób w edukację bardzo mocno muszą być zaangażowani rodzice. Trudno oczekiwać, ze dziecko samo, bez wsparcia czy pewnego rodzaju nadzoru, będzie samodzielnie zdobywało wiedzę na najwyższym poziomie. Choć możliwe, że zdarzają się i takie dzieci.

Ale o ile rodzice potrafią pomóc z nauką uczniom szkół podstawowych, to w przypadku liceów, gdzie wiedza jest już na bardziej zaawansowanym poziomie, sprawa nie jest taka prosta. Tu z pomocą przychodzą prywatni nauczyciele.

Z ich wsparcia uczeń może korzystać albo na online’owych platformach tworzonych przy szkołach świadczących edukację domową, ale także poprzez inne strony internetowe, albo w takich serwisach jak np. YouTube.

Stąd już tylko krok do nauczycieli celebrytów, z których wsparcia podczas przygotowania się do egzaminów korzysta wielu uczniów. Dariusz Martynowicz od języka polskiego, Agnieszka Jankowiak-Maik znana jako Babka od histy, Aneta Korycińska, czyli Baba od polskiego, Joanna Gadomska wprowadzająca uczniów w tajniki biologii (Biologia z blondynką), Pan Belfer – Dawid Łasiński tłumaczący dzieciakom chemię czy wykładający matematykę Dariusz Kulma lub Arkadiusz Lotek – te nazwiska i jeszcze wiele innych zna chyba większość przygotowujących się do matury. Popularny jest zwłaszcza Lotek, prowadzący największy na Facebooku matematyczny live (bierze w nim udział nawet 25 tys. osób). Nauczyciele celebryci prowadzą zajęcia nie tylko w internecie, lecz także organizują eventy na dużych salach, w teatrach, a nawet na stadionach.

Po co to robią? Oczywiście, z jednej strony jest to dla nich źródło dochodów. Ale nie chodzi tylko o pieniądze. – To cudowne uzupełnienie mojej pracy w szkole. Staję na scenie i czuję się ważny, słuchany i mam poczucie, że robię coś istotnego dla dzieci. Nie chodzi tu o moje gwiazdorzenie, ale o to, że mogę wesprzeć denerwujące się osoby już na ostatniej prostej, prawie przed maturą. Dla młodych te spotkania to bardzo atrakcyjny sposób przekazywania wiedzy, a potrzebują wtedy maksimum konkretów – mówi Dariusz Martynowicz, polonista i zdobywca tytułu Nauczyciela Roku w 2021 r. – Choć muszę przyznać, że czuję się wtedy na scenie jak gwiazda rocka – dodaje.

Przesady w tym za wiele nie ma, bo w ubiegłym roku Martynowicz brał udział w evencie polonistycznym organizowanym na Stadionie Narodowym. Uczestniczyło w nim tysiąc osób.

Pytanie, dlaczego młodzi nie dostają takiego wsparcia w szkole? – Nie ma na to czasu, a nauczyciele, ci, którzy jeszcze w szkole zostali, są przemęczeni. Lekcje w szkołach są bardzo rozproszone, nie ma nauczania blokowego. Gdyby w ostatnim miesiącu szkoły maturzyści mieli np. przez tydzień na wszystkich lekcjach powtórki z języka polskiego, w kolejnym z matematyki, a w następnych z innych przedmiotów egzaminacyjnych, dałoby się zrobić więcej – przekonuje Martynowicz.

Czytaj więcej

Mieszkanie jako życiowy cel? A może to prawo człowieka?

Szyte na miarę

Jednak edukacja domowa, choć dla wielu może być ucieczką od obecnego, pruskiego systemu edukacji, nie jest rozwiązaniem dla wszystkich. Nie każdy potrafi się zmobilizować do pracy, nie każdy może liczyć na merytoryczne wsparcie w domu. Wreszcie są i tacy, dla których niezwykle ważny jest codzienny kontakt z koleżanką czy kolegą.

Bywa, że taki uczeń w klasycznej szkole sobie nie radzi. Albo ma poczucie, że radzi sobie zbyt dobrze i na tle zwykłej klasy wyróżnia się wiedzą i szkolnymi umiejętnościami. Dlatego ci rodzice, których na to stać, decydują się często na przeniesienie dziecka do szkoły niepublicznej.

Trend ucieczki z placówek publicznych do niepublicznych jest wyraźnie widoczny. W roku szkolnym 2022/2023 do niepublicznych placówek uczęszczało 318 714 dzieci (na 4699 465 w szkołach państwowych), podczas gdy rok wcześniej 289 324 (na 4 599 450 uczniów), a dwa lata wcześniej 271 183 (na 4 557 332 uczniów). To oznacza, że w ciągu trzech lat nastąpił wzrost liczby dzieci kształcących się w szkołach niepublicznych aż o 25 proc.

Minister Czarnek przekonuje, że ten wzrost zainteresowania to skutek bogacenia się społeczeństwa, które coraz chętniej inwestuje pieniądze w wykształcenie dzieci. Ale prawda jest też taka, że ci, którzy mają dzieci i pieniądze, mogą wybrać dla nich szkołę taką, jaka spełnia ich oczekiwania. Czasami jest to placówka, która zajmuje wysokie miejsce w rankingach, a czasami taka, gdzie panuje przyjazna atmosfera.

– Od szkół publicznych placówki niepubliczne różnią się na kilku polach. Jednym z nich jest liczba uczniów w klasie, w szkołach niepublicznych klasy są najczęściej mniej liczne. Jest to możliwe, bo dzięki czesnemu stać nas na zatrudnienie większej liczby nauczycieli – mówi Jarosław Pytlak, dyrektor Zespołu Szkół STO na warszawskim Bemowie.

Jak dodaje, pieniądze przydają się także w przygotowaniu szerszej oferty edukacyjnej. – Możemy pozwolić sobie na uruchomienie dodatkowych zajęć. Szkoły publiczne często nie mają na to środków, ale też fizycznie miejsca, bo są przepełnione. Nas też nie trzyma za gardło dyscyplina finansów publicznych, z którą musi sobie radzić dyrektor szkoły publicznej. Ja mogę na wszystko reagować elastycznie – opowiada Pytlak.

W szkołach niepublicznych jest też łatwiej pod tym względem, że mogą one zadecydować o tym, czy i ile mogą przyjąć dzieci z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego. – Praca z takim dzieckiem jest trudniejsza, więc decyduję się na taką liczbę, z którą wiem, że szkoła sobie poradzi. Dyrektor szkoły publicznej musi przyjąć wszystkie takie dzieci, niezależnie od tego, jakie ma możliwości zapewnienia im wsparcia – tłumaczy Pytlak.

I ważne jest także podejście do ucznia. Oczywiście, są szkoły niepubliczne, w których rodzice oczekują, że placówka będzie wysoko w rankingach, a uczniowie na egzaminach osiągną bardzo wysokie noty. Ale są też takie, gdzie ważna jest atmosfera i wzajemne relacje. – My chcemy, żeby nasi uczniowie mieli czas na własne zainteresowania, na chodzenie do kina i kontakty z przyjaciółmi. Chcemy, by szkoła była miejscem, w którym nawiązuje się relacje. Dlatego też wszystkie przerwy w mojej szkole trwają nie mniej niż 15 minut. By był czas na rozmowę z drugim człowiekiem – dodaje Pytlak.

Łatanie dziury w oświacie

Problem w tym, że powszechna edukacja ma za zadanie wyrównywanie szans. Gdy rozwarstwienie narasta, dzieci z zamożnych domów, mające wykształconych rodziców, mają większe szanse na dobre studia, pracę i wysokie zarobki – bo dostaną wsparcie w edukacji. Może to być szkoła niepubliczna, ale także płatne korepetycje, które są powszechne w całym kraju. I niezastąpione na prowincji, gdzie oferta szkół niepublicznych jest ograniczona.

Wsparcie korepetytorów zaczyna się już w młodszych klasach podstawówki, ale standardem staje się w klasie ósmej czy maturalnej. Szczególnie z tych przedmiotów, z których należy napisać egzamin.

Wiadomo, że jeśli pójdzie on źle, będzie to miało wpływ na dalszą edukację. O ile jednak maturzyści będą mogli ewentualnie poprawić swój wynik w kolejnym roku, o tyle ósmoklasiści już nie. A ponieważ szkoły są przepełnione, wszyscy walczą o jak najwyższe noty i tym samym możliwość wybrania jak najlepszej szkoły średniej.

Czy dziecko nie może opanować materiału samodzielnie przy pomocy szkolnych nauczycieli? Niestety, często jest to niemożliwe i to nie tylko dlatego, że tych pedagogów nie ma. Podstawa programowa jest tak przeładowana, że nauczyciel nie ma czasu na powtórzenie i utrwalenie wiadomości z uczniami. Dzieci muszą to zrobić samodzielnie w domu. Jeśli nie dają rady – rodzice sięgają po korepetycje.

Jak pokazują badania przeprowadzone na zlecenie szkoły online Tutlo, już blisko 80 proc. rodziców dzieci w wieku 7–18 lat deklaruje, że wyśle swoje dzieci na zajęcia dodatkowe lub korepetycje – najczęściej na dwa rodzaje. Co prawda rodzice najczęściej wskazywali zajęcia sportowe (40 proc.), ale już o lekcjach z języka angielskiego wspominał więcej niż co trzeci rodzic, a z przedmiotów ścisłych – 22 proc. To miesięcznie kosztuje ok. 600 zł.

Odsetek deklarujących zapisanie dzieci na zajęcia dodatkowe lub korepetycje jest istotnie wyższy wśród rodziców mieszkających w największych miastach (89 proc.), z wyższym wykształceniem (86 proc.) oraz o średnich dochodach gospodarstwa domowego, czyli powyżej 7 tys. zł netto (88 proc.).

Tylko 21 proc. ankietowanych zdecydowało, że ich dzieci nie będą uczęszczały na żadne zajęcia dodatkowe lub korepetycje w bieżącym roku szkolnym. To przeważnie mieszkańcy wsi (29 proc.), osoby z podstawowym lub zawodowym wykształceniem (48 proc.) oraz o średnich dochodach gospodarstwa domowego – poniżej 2 tys. zł netto (63 proc.).

Czytaj więcej

Polski rodzic: w parku, nad smartfonem i... w sklepie budowlanym

Fakultatywne lekcje z języka angielskiego cieszą się największą popularnością wśród uczniów klas 5–8 szkoły podstawowej (42 proc.), co po części może być związane z przygotowaniami do egzaminów. Natomiast przy wyborze korepetycji z języka polskiego rodzice najczęściej wskazywali, że dziecko nie radzi sobie z tym przedmiotem w szkole (36 proc.). Ten sam powód był decydujący w przypadku przedmiotów ścisłych (39 proc.), jednak tutaj niemal równie ważna była inwestycja w przyszłość (35 proc.). Obecnie szacuje się, że wartość rynku korepetycji w Polsce może sięgać nawet do 10 mld zł.

Warto przypomnieć, że w niektórych krajach, takich jak np. Finlandia, korepetycje są zabronione. To szkoła ma zapewnić uczniom odpowiednią wiedzę i wsparcie, jeśli sobie w niej nie radzą. Obecnie niemal wszystkie partie – zarówno opozycji, jak i PiS, mówią o konieczności zlikwidowania systemu płatnych korepetycji. Tyle że trudno uwierzyć, iż byłoby to możliwe bez odchudzenia podstawy programowej i gruntownej reformy oświaty.

– Reformując system oświaty w Polsce, a należy zająć się tym jak najszybciej, trzeba mieć na uwadze przede wszystkim dobro dziecka i jego wszechstronny rozwój. Szkoła powinna myśleć nie tylko o dostarczaniu wiedzy, którą w dzisiejszych czasach można łatwo posiąść, wykorzystując zdobycze technologiczne, ale także skupić się na rozwoju emocjonalnym i społecznym dziecka – mówi prof. Konopczyński. – Dzieci w szkole po prostu muszą czuć się dobrze – podsumowuje pedagog.

Choć dla wszystkich partii politycznych resort edukacji nie jest i nigdy nie był kluczowy, to jednak jest on ważny dla życia społecznego. Stąd też, jak wynika z informacji docierających od polityków opozycji demokratycznej, przyszła koalicja dyskutuje o tym, kto posprząta oświatę po ministrze Czarnku i jego poprzednikach. A jest co robić, bo ostatnie osiem lat cechował stale postępujący proces destrukcji szkół.

W jakim stanie PiS pozostawił polskie szkolnictwo? Przede wszystkim nie ma już gimnazjów, które zostały zastąpione przez ośmioletnie szkoły podstawowe. I choć może się wydawać, że – zwłaszcza na prowincji, gdzie wybór szkół jest ograniczony – były one dla dzieci lepszym rozwiązaniem, dziś nie ma już do nich powrotu. – Jeżeli ktoś przyjdzie i powie, że wracają gimnazja, to powiemy nie – mówił kilka dni temu w wywiadzie prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS