Migranci i roboty to dwie strony tej samej monety. Ważne przestrogi Gunnara Heinsohna

Zmarły w tym roku Gunnar Heinsohn, niemiecki myśliciel z Gdańska, zostawia polskim politykom arcyważną przestrogę na przyszłość: technologia i migracja to dwie strony tej samej cywilizacyjnej monety. Zaniedbaj jedno, a stracisz drugie. A wtedy przegrasz z kretesem wiek XXI.

Publikacja: 25.08.2023 10:00

Rządząca światem cywilizacja cyfrowa będzie mogła być krainą ludzi starych, za których część pracy b

Rządząca światem cywilizacja cyfrowa będzie mogła być krainą ludzi starych, za których część pracy będą wykonywać automaty

Foto: aapsky - stock.adobe.com

1 września 1939. Naziści atakują Wybrzeże. Pancernik Schleswig-Holstein ostrzeliwuje Westerplatte, a inny, Schlesien, właśnie niszczy port w Helu. Z metalowego pokładu na ginących Polaków spogląda porucznik Heinrich Heinsohn. „Po prostu” wypełnia rozkazy, pisząc pierwszy rozdział ludobójstwa Polaków i Żydów. Gdy jednak w kasynie w Sopocie słyszy przechwałki kolegów o bestialskich mordach na cywilach, coś w nim pęka. Robi mu się niedobrze. Chce uciec z Europy, ale nie zdejmuje munduru. Zaciąga się na oceaniczne u-booty. W maju 1943 Heinsohn tonie w odmętach gdzieś w pobliżu Kanady razem z niemieckimi snami o potędze. De facto zabija go technologiczny geniusz Polaków: pozycję jego łodzi podwodnej alianci poznali dzięki naszym rodakom, którzy rozpracowali kod Enigmy.

Czytaj więcej

Putin chciał rozbić NATO. Czego nie przewidział?

Pogrobne dla nazisty

Listopad 1943. W Gdyni rodzi się chłopiec o imieniu Gunnar. W szpitalu mówią: pogrobowiec – nigdy nie zobaczy ojca. Polska niania Irena Przytarska daje mu jednak dużo miłości. W 1944 Gunnar zostaje wywieziony z Polski, ale ludobójstwo dokonane niemieckimi rękami staje się marą prześladującą go przez całe życie. Jak można dopuścić się czegoś takiego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, Heinsohn studiuje niemiecką winę razem z Żydami w kibucu, robi dwa doktoraty, zakłada pierwszy w Europie ośrodek badania nad ludobójstwem na Uniwersytecie w Bremie. Ponadto prognozuje przyszłość kontynentu dla niemieckich służb i analizuje przyczyny wojen w NATO Defense College. Gdzie tylko może, podkreśla, że ludobójstwo i zniewolenie Słowian przez nazistów było planowane tak samo, jak ludobójstwo Żydów. Kiedy po dekadach wróci do Trójmiasta, by odnaleźć nianię, przypadkiem pozna żonę i założy rodzinę. Jego syn Tadeusz będzie się z nim potem przekomarzał, używając zwrotu „wy, Niemcy”.

Lato 2006. Aukcja dzieł sztuki w Bremie. Wśród wystawionych obrazów znajduje się „Szlachcic w Wenecji”. Nikt go nie nabywa. Gunnar ma przeczucie, że to ktoś ważniejszy. Polskie pracowniczki galerii nie potrafią potwierdzić tych przypuszczeń, ale mimo to Heinsohn kupuje portret po aukcji. – Czy pan wie, kto to? – pyta Polaka pakującego obraz. – Oczywiście, to Jan III Sobieski, gdy był jeszcze hetmanem wielkim koronnym. – To dlaczego pan o tym nie mówił tym na górze? – Bo mnie nikt nie pytał – odpowiada Polak, w jakże typowy dla zahukanej niemieckiej Polonii sposób.

Ostatecznie portret Sobieskiego stanie się centralnym punktem mieszkania Heinsohnów przy zabytkowej ulicy Piwnej w Gdańsku. Niemiec stworzy w nim sięgającą sufitu minigalerię map, ksiąg i dzieł sztuki, związanych z polską historią. Gdy 16 lutego 2023 będzie umierał w Gdańsku, zostawi po sobie jednak znacznie więcej – dorobek ekonomiczny, archeologiczny, demograficzny, geopolityczny i prognostyczny. A w nim ważne przestrogi dla Polski. Można je streścić tak: technologia i migracja to dwie strony tej samej cywilizacyjnej monety. Jeśli tego nie zrozumiemy, przegramy cywilizacyjny wyścig o sztuczną inteligencję i zostanie technologicznym hubem Europy. Puścimy też z dymem sen o spójnym kulturowo kraju, w którym budzimy się bez strachu przed zamieszkami.

Epoka, w której dzieje się wszystko

Tezy Heinsohna o migracji i technologii należy przypomnieć szczególnie dziś, kiedy toczą się dwa kluczowe dla naszej suwerenności procesy. Pierwszy to unijna debata na temat migracji i możliwa reforma Unii na przykład tzw. metodą passerelle, która może wprowadzić nowe mechanizmy zarządzania migracją w całej UE. W najgorszym możliwym scenariuszu – długofalowo – proces ten doprowadzi do utraty kontroli przez Polskę nad miksem kulturowym na własnym terytorium. Jeśli tak się stanie, grozi nam przyśpieszona fragmentacja kulturowa i alienacja migrantów, taka sama jak w Europie Zachodniej.

Drugi kluczowy proces to wyłanianie się nowego porządku światowego po inwazji Rosji na Ukrainę w cieniu rywalizacji między mocarstwami. USA ścigają się z Chinami o prymat technologiczny m.in. w sektorze infrastruktury informacyjnej, sztucznej inteligencji (AI) i rozwiązań militarnych. W cieniu tej rywalizacji kraje, które nie załapią się na nowy pociąg rewolucji informacyjnej, zostaną na zapyziałym peryferium. Na całe dekady lub nawet stulecie.

Polska wobec tych dwóch trendów musi stworzyć nową wizję strategiczną, a bycie państwem przyfrontowym – sąsiadującym z Ukrainą – paradoksalnie daje wyjątkową szansę. Tym bardziej że po latach, w których z perspektywy bezpieczeństwa systemu globalnego nie działo się nic, nagle mamy epokę heroiczną, w której dzieje się wszystko. To nie przypadek, że wokół hubu logistycznego dla pomocy Ukrainie, jakim stało się dziś lotnisko w Rzeszowie, ceny gruntów rosną dziś jak na drożdżach. Wielki biznes po prostu widzi, że sceniczna lampa dziejów przez moment świeci prosto na Polskę, a region Trójmorza (między Morzem Bałtyckim, Adriatyckim i Czarnym) staje się tymczasowo kluczowym trójkątem strategicznym dla największych graczy globalnych. Pytanie jednak, co na tych rzeszowskich, podkarpackich gruntach powinno wyrosnąć – jakie firmy, jakie instytucje – żebyśmy za dziesięć lat mogli z czystym sercem uznać, że nie zmarnowaliśmy szansy.

Tu właśnie z pomocą przychodzi Heinsohn. Oto trzy najważniejsze jego tezy, pozwalające naświetlić przyszłość technologii.

Czytaj więcej

Polexit to nie jest żadne wyjście

Teza 1: Cywilizacja cyfrowa zapanuje nad całą resztą

Postęp technologii, w tym sztucznej inteligencji, spowoduje rozwarstwianie się cywilizacji globalnej i jej szybki podział na scyfryzowane centrum oraz biedne, technokolonizowane peryferia. Heinsohn nazywa technologiczne centrum świata „cywilizacją cyfrową” – geograficznie mając na myśli część świata Zachodu oraz Azji. Ten właśnie obszar będzie jak odkurzacz zasysać talenty ludzkie z pozostałych części globu (m.in. Ameryki Południowej, Afryki i części Azji Południowej), chcąc nie chcąc, utrudniając peryferiom samodzielny rozwój ze względu na drenaż mózgów.

Ta dynamika wynika według Heinsohna z coraz większego globalnego niedoboru osób o wysokich kompetencjach cyfrowych – czyli obliczeniowych, matematycznych, informatycznych i pokrewnych. Kompetencje te będą coraz bardziej niezbędne u pracowników wykwalifikowanych w erze postępującej automatyzacji i ekspansji AI, ale popyt na nie będzie większy niż podaż. Dlatego tylko kraje będące w stanie „produkować” oraz importować talenty matematyczne utrzymają się w obrębie cywilizacji cyfrowej i unikną technologicznej kolonizacji.

Pozostałe kraje zostaną zaś pozbawione możliwości rywalizacji w globalnej gospodarce opartej na technologiach i będą musiały wejść w sieć niekorzystnych dla siebie zależności z tymi, którzy technologie dostarczają. Heinsohn poświęcił temu problemowi książkę pt. „Walka o najzdolniejszych”.

Teza 2: Migracja selektywna i kontrolowana zastąpi niekontrolowaną

Heinsohn podkreśla, że kompetencje migrantów są ważnym czynnikiem dla stabilności kraju gospodarza i należy je brać pod uwagę, projektując politykę akulturacji. Zwłaszcza że według szefa niemieckiego wywiadu Brunona Kahla niedługo miliard ludzi będzie gotowy do zmiany miejsca zamieszkania. Aby w wyniku migracji dochodziło do spotkania, a nie zderzenia cywilizacji i tożsamości kulturowych, należy przyjąć, że kapitał kulturowy i intelektualny tego, kto przekracza nasze granice, ma znaczenie. Należy więc traktować kompetencje kulturowe oraz intelektualne jako ważne czynniki w analizie procesów migracyjnych.

Jeszcze do niedawna w Europie Zachodniej takie tezy były uznawane za kontrowersyjne (bo przecież nie można dzielić migrantów na mniej lub bardziej potrzebnych); dzisiaj stają się one mainstreamem – czego dowodzi np. oparta na profilach kompetencyjnych przybyszów polityka migracyjna Kanady czy Australii, a także obecne trendy w polityce bezpieczeństwa np. Niemiec. Heinsohn zresztą doradzał niegdyś niemieckim służbom także w kwestiach migracyjnych, postulując przywiązywanie większej wagi do kompetencji migrantów, jednak nie został wysłuchany. Do czasu. Jego postulaty odrzucano najprawdopodobniej dlatego, że bano się stygmatyzacji służb ze strony zwolenników politycznej poprawności – jako rzekomo popierających eugenikę czy instrumentalne traktowanie ludzi. Jednakże dziś, pod presją opinii publicznej i tarć na tle etnicznym w Niemczech oraz innych krajach Europy, powoli zaczyna się to zmieniać, a kolejne kraje europejskie zaczynają myśleć o migracji w duchu Heinsohna. Po prostu dlatego, że zaczyna brakować im migrantów wykwalifikowanych.

Aby to zmienić, np. Niemcy w najnowszej reformie chcą stworzyć system wstępnej oceny migrantów, przyznając im punkty za takie rzeczy, jak kwalifikacje, znajomość niemieckiego, doświadczenie zawodowe, biograficzna łączność z Niemcami (np. rodzina w kraju) czy wiek. Posiadanie pożądanych przez gospodarkę atrybutów miałoby umożliwiać szybkie procedowanie podań migrantów o ustanowienie ich trwalszej więzi z krajem. Heinsohn dodatkowe punkty za język niemiecki zapewne zastąpiłby punktami za język angielski, który zna ogromna większość wykwalifikowanych migrantów. Według gdańskiego myśliciela to właśnie wędka w postaci łatwości podjęcia pracy przez talenty, a nie ryba w postaci gwarantowanych transferów socjalnych, zbuduje siłę państw w dobie AI.

Czytaj więcej

Osiem cywilizacji, trzy internety

Teza 3: Ludzie są jak woda, nadmiar wykipi albo się wyleje

Według Heinsohna każdy system społeczny ma określony poziom chłonności młodych osób, którym jest w stanie zapewnić godną przyszłość. Poza tym poziomem dochodzi do załamania stabilnej zastępowalności pokoleń w państwie. Zarówno zbyt mało urodzeń – jak dziś w Europie – jak również zbyt dużo urodzeń – jak dziś w Afryce – powoduje niestabilność kulturową.

Z punktu widzenia międzynarodowego groźniejszy jest nadmiar dzieci, szczególnie synów. Młodzi bowiem chcą znaleźć miejsce w systemie i z czasem wypierają starych, jednak jeśli młodych jest za dużo, wtedy społeczeństwa stają się niestabilne niczym przelewający się gar. Nadmiar werwy (ang. youth bulge) trudno zagospodarować. Narasta społeczny gniew, a „nadmiarowe” dzieci stają się podatne na zachęty do rewolty wewnętrznej (wojna, domowa rewolucja, ludobójstwo), zewnętrznej (podbój, kolonizacja) lub migracji. Więcej o tym Heinsohn pisał w bestsellerowej w Niemczech książce „Synowie i władza nad światem”.

Po tym, jak na ten temat napisał w 2006 tekst do „Wall Street Journal” pt. „Wojny wygrywają dzieci”, zatrudnił go NATO Defense College w Rzymie. Podczas wykładów Heinsohn pokazywał wojskowym swój demograficzny indeks wojny, czyli indeks demograficznej presji na podstawie średniej liczby dzieci na matkę w poszczególnych krajach. Kraje o współczynniku dzietności 5 lub 6 co do zasady należy uznać za wysoce niestabilne. W tym duchu, przy braku wojen czy epidemii, optymalna do wzrostu państw zachodnich byłaby średnia pomiędzy 2 a 3, ponieważ daje zastępowalność pokoleń i niewielki nadmiar populacyjny, ale nie generuje presji na system.

Nadwyżkowi synowie Europy

Zastanówmy się teraz, co te trzy tezy mówią nam o przyszłości Europy. Europa się kurczy. Według Heinsohna jest to związane nie tylko ze wzrostem dobrobytu, ale również z zaawansowanym modelem gospodarczym opartym na wysokich kwalifikacjach. Zachód jest dziś po prostu cywilizacją najemników, gdzie przewagę nad rywalami o podobnym do naszego kapitale możemy zwiększać, poświęcając więcej czasu na edukację i zdobywanie nowych kompetencji. Zdobywanie kompetencji wymaga czasu, który przeznaczalibyśmy na wczesne wychowywanie dzieci. Tymczasem w regionach świata, gdzie najemników jest mniej, a więcej jest np. rolników, dzietność jest z reguły większa, bo dzieci są bardziej „opłacalne” z egoistycznego punktu widzenia rodziców: rodzic rolnik dla rozwoju swojego kapitału potrzebuje bowiem parobków, a rodzic najemnik – niekoniecznie. Nie musi mieć dzieci, bo w razie czego zadba o niego państwo.

Wynikające stąd niedobory populacji Europa Zachodnia łatała po II wojnie światowej szerokim otwarciem na migrację. Jednak szerokie, a nie selektywne otwarcie spowodowało, że przybywała głównie populacja niewykwalifikowana, czasem nie tylko bez odpowiednich kompetencji edukacyjnych, ale też bez odpowiednich kompetencji kulturowych, pozwalających na bezproblemową integrację. Sprzężenie tych dwóch braków w państwach zachodniej Europy powoduje dziś, że często migranci – nie tylko w pierwszym, ale też w kolejnych pokoleniach – zamiast integracji czy asymilacji wybierają separację lub tzw. integrację konfliktową, czyli postawę tylko szczątkowej, nietrwałej integracji.

Tacy migranci nie zajmują satysfakcjonującego ich miejsca w systemie, co gorsza, nie mają kompetencji obliczeniowych, by zostać inżynierami czy informatykami. Efektem jest gniew: taki sam jak gniew, który odczuwają „nadmiarowi” synowie w krajach o wielkiej, niezagospodarowanej dzietności. W ten sposób Afryka czy Arabia wlewa swoje normy kulturowe do Europy, a przy tym poczucie bycia nadmiarowym i niepotrzebnym prowadzi do wrzenia. Ostatnio w sposób radykalny problem takiej alienacji objawił się podczas wakacyjnych zamieszek we Francji po śmierci Nahela Merzouka. Podpalono szkoły, komisariaty, ratusze. „Nic takiego nie wydarzyło się we francuskich miastach od rewolucji francuskiej 1789, przyczyną jest masowa migracja” – powiedział w lipcu Pierre Brochand, były szef wywiadu wojskowego Francji. A internet zalały memy z prezydentem Emmanuelem Macronem siedzącym na stołku w tle płonących zgliszczy, mówiącym do kamery: „This is fine” (wszystko jest w porządku).

Być może te problemy z migrantami oraz ich kompetencjami byłyby mniejszym zagrożeniem dla Europy, gdyby nie zew cywilizacji cyfrowej i rywalizacja technologiczna między USA a Chinami. Ta rywalizacja globalna wciąga nas do gry, czy tego chcemy, czy nie. Ta właśnie gra zdecyduje, czy Europa znajdzie się w obrębie Heinsohnowej cywilizacji cyfrowej, czy też wyląduje poza nią i stanie się skansenem technoskolonizowanym przez największe mocarstwa. Jak jednak spowodować, aby młodzież zamiast atakowania komisariatów zaatakowała konkursy matematyczne?

Czytaj więcej

Czy pochłonie nas chiński kapitalizm roju?

Kto kapuje, ten kopiuje

Według Heinsohna fala automatyzacji oraz AI może być dla Europy i jej populacji wybawieniem. Automatyzacja zastąpi bowiem wiele zawodów niskowykwalifikowanych i dlatego – przynajmniej tymczasowo – może zmniejszyć potrzeby migracyjne Europy. Według niemieckiego myśliciela rządząca światem cywilizacja cyfrowa będzie mogła być krainą ludzi starych, za których część pracy będą wykonywać automaty. Dlatego właśnie w „Walce o najzdolniejszych” Heinsohn zakłada, że to nie starzenie się społeczeństw będzie kluczowe dla przyszłości państw, ale niewystarczający odsetek populacji o wysokich kompetencjach cyfrowych (cognitive ability).

Cytując dane z międzynarodowych konkursów i rankingów kompetencji matematycznych (m.in. ranking OECD PISA, międzynarodowy układ o współpracy patentowej PCT czy badanie osiągnięć naukowych ósmoklasistów TIMSS), Heinsohn dowodzi, że na razie przewagę kognitywną globalnie wydają się mieć narody Azji. Co gorsza, wiele państw bagatelizuje zagrożenie wynikające ze swojej słabości kognitywnej. Dla Zachodu – a więc USA, Europy i Australii – niedomaganie kognitywne w przyszłości stanowić będzie wielki problem, zwłaszcza że „innowacje przyszłości nie będą już dziełem uzdolnionych, ale niemal wyłącznie wysoko uzdolnionych”.

Aby zilustrować problem, Heinsohn przytacza historię niewybudowanej fabryki monitorów tajwańskiej firmy Foxconn w USA. Pomimo woli współpracy na linii Tajwan–USA do budowy fabryki nie doszło, bo kompetencje lokalnych mieszkańców okazały się za niskie dla potrzeb Tajwańczyków.

To właśnie Chiny i inne kraje Azji wydają się dziś najbardziej zmobilizowane poznawczo, rzucając wyzwanie Zachodowi. Dziś kompetencyjnie – twierdzi Heinsohn – kraje wschodniej Azji mają większy potencjał do „produkcji” talentów i w tej kwestii rywalizują na świecie w zasadzie już tylko między sobą. Nie boją się też naśladownictwa, uznając je – słusznie – za cnotę pomocną w rozwoju. Sławne chińskie kopiowanie wszystkiego świadczy według Heinsohna o mechanizmie uczenia, bo „kopiuje tylko ten, kto kapuje”.

Tak samo robili Niemcy, zanim wyrośli w XX wieku na potęgę przemysłową zdolną do zaatakowania całej Europy: w pierwszej dekadzie XIX wieku – mówił Heinsohn w wywiadzie z Justyną Schulz z Instytutu Zachodniego – niemieccy inżynierowie masowo kopiowali przemysł brytyjski, który ówcześnie był na topie. Jeździli do Manchesteru z ołówkami i przepisywali oraz opisywali wszystko, co zobaczyli. Kopiowanie okazało się być preludium do technologicznej dominacji Niemiec. Mało kto pamięta, że na dorobku niemieckiej nauki, medycyny i technologii opiera się dziś duża część XX-wiecznego postępu technicznego. Zaraz po wojnie Amerykanie podkupywali wręcz nazistowskich naukowców, obiecując brak wyroku w Hadze w zamian za współpracę.

Dziś według autora „Walki o najzdolniejszych” wcale nie wiadomo, czy USA są jeszcze zdolne rywalizować o kognitywną palmę pierwszeństwa z Azją. Z jednej strony Chiny mają osiem razy więcej talentów rodzimych, z drugiej USA są na razie skuteczniejsze w przyciąganiu talentów z zagranicy. Przy tym jednak w większości państw Zachodu jest widoczny ujemny efekt Flynna, czyli powolny spadek ilorazu inteligencji, skorelowany ze spadkiem kompetencji kognitywnych. Źle to wróży stabilności geopolitycznej państw Zachodu, ponieważ – jak pisze Heinsohn – „spośród dwóch starzejących się narodów, zwycięży ten, który jest bardziej uzdolniony, choćby z racji tego, iż prędzej będzie w stanie zastąpić swoich emerytów i rencistów automatami-robotami”.

Technomigracja do Trójmorza

A jak wypada Europa, w szczególności Europa Środkowo-Wschodnia? Najlepszymi kuźniami talentów matematycznych są u nas: Wielka Brytania, Dania, Norwegia, a także Polska, Holandia, Szwajcaria. Jednak już nie Francja czy Niemcy, bo w krajach tych kompetencje spadają ze względu m.in. na niewykwalifikowanie migrantów. Heinsohn jest przekonany – słusznie bądź nie – że różnice między kompetencjami wśród obywateli są dużo ważniejsze dla integracji migrantów niż dystans kulturowy. Inaczej mówiąc, grupy ludzi o wielkich różnicach kompetencji nie zintegrują się z wysoko wykwalifikowanymi „ani w Stambule czy Damaszku, ani w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku”.

O kwalifikacje obywateli musimy zadbać jak najprędzej, bo – jak wskazuje Heinsohn – w początkowej fazie rozwoju sztucznej inteligencji, czyli w fazie trenowania algorytmów, AI będzie wymagać też ogromnych zasobów inteligencji ludzkiej. Część krajów Europy Zachodniej nie rozumie tego, skazując się w przyszłości na zapóźnienie cyfrowe. W przypadku Francji i Niemiec możemy wręcz mówić o tzw. dekwalifikacji obu państw. Równocześnie duża szansa stoi przed regionem Europy Południowo-Wschodniej, odpowiadającej mniej więcej obszarowi Trójmorza. Region ten nie tylko posiada kraje o dużej liczbie talentów matematycznych, ale też prowadzi odmienną od Europy Zachodniej politykę migracyjną, stawiając na migrację selektywną, zależną głównie od aktualnych potrzeb gospodarczych i kompetencyjnych państw. Niestety, region ten podlega także drenażowi mózgów – czyli odpływowi talentów gdzie indziej. Państwa regionu, w tym Polska, muszą więc ten odpływ zatrzymać, inaczej nie dołączą do światowych liderów kompetencji poznawczych i nie przyciągną do siebie technomigracji – czyli wykwalifikowanej migracji zdolnej do budowania lokalnej przewagi technologicznej, także w dziedzinie AI. Jedną z możliwych strategii radzenia sobie z tym problemem Heinsohn określa jako „konserwatywny internacjonalizm”, czyli otwarte podejście oparte na prymacie demokracji, trójpodziału władzy, instytucji rodziny oraz troski o wysoki poziom kompetencji kognitywnych poprzez odpowiednie polityki publiczne.

Czy Polska ma potencjał, aby stać się europejskim centrum technomigracji? Z pewnością posiada świetne talenty matematyczne w edukacji podstawowej i średniej, jednak same talenty to nie wszystko. Jak twierdzą autorzy raportu „National Power After AI” (2021) Matthew Daniels i Ben Chang z Uniwersytetu Georgetown, w ciągu zaledwie dekad dojdzie do fundamentalnej przemiany systemu międzynarodowego. Tak jak kiedyś w historii świata zaczęły się liczyć stal (po wynalezieniu silnika spalinowego), uran (po bombie atomowej) czy praca inżynierów (po automatyzacji produkcji), tak dziś coraz bardziej zaczyna się liczyć praca ekspertów AI. Według autorów cztery zasoby zaważą na szybkim wzroście potęgi krajów:

(a) dostęp do talentów AI,

(b) dostęp do danych,

(c) dostęp do mocy obliczeniowej,

(d) odpowiednie organizacje mogące to wszystko razem wykorzystać.

Rzut oka na te czynniki wystarczy do zrozumienia, kto zostanie namaszczony na zwycięzcę w tej grze: to duże kraje, zdolne wystawić do gry duże firmy, generować duże moce obliczeniowe, duże zbiory danych i posiąść najwyżej wykwalifikowanych pracowników do kreowania rozwiązań, a także dużo wysoko wykwalifikowanych do ich wdrażania. A zatem: USA, Chiny, być może Indie i Unia Europejska. Co z Polską? Mamy dostęp do talentów, ale możemy ich nie utrzymać. Z dostępem do danych jest gorzej, bo złote żniwa w tym zakresie prowadzą przede wszystkim amerykańskie i chińskie firmy Big Tech, natomiast Unia dopiero stara się zastosować mechanizmy prawne do zassania tych danych z rąk gigantów i ich kontroli. Jeśli chodzi o moc obliczeniową, to nie jesteśmy liderami, podobnie zresztą z kreatywnymi i użytecznymi społecznie instytucjami.

Jednak obecna niestabilność w regionie paradoksalnie sprzyja technologicznemu wzmocnieniu wschodniej części UE. U naszego progu trwa wojna. A to właśnie innowacje wojenne i rolnicze były w całych dziejach ludzkości największymi wyzwalaczami potencjału cywilizacyjnego. Do takich wniosków doszli badacze pod wodzą Petera Turchina z austriackiego Vienna Complexity Hub, testując 17 predyktorów rozwojowych „na bazie danych historycznych SESHAT”. Swoje wyniki spisali w publikacji „Disentangling the evolutionary drivers of social complexity” (2021). Wysiłek technologiczny związany z rywalizacją i wojną może dać całym regionom bodziec do gwałtownego rozwoju cywilizacyjnego. Wniosek dla nas: jeśli Polska będzie w stanie zająć miejsce w nowych – tworzących się właśnie – łańcuchach technologicznych, to zagwarantuje przyszłym pokoleniom trwałe źródła dobrobytu.

Czytaj więcej

Czy Polska może być światowym mocarstwem

Testament Heinsohna

Gunnar Heinsohn jako jeden z nielicznych myślicieli współczesnych łączył w jednym ciągu analitycznym migrantów i roboty; zarządzanie migracją i politykę wielokulturowości z potencjałem rozwoju sztucznej inteligencji. Nie dbał przy tym o to, że nie zdobędzie tymi tezami celebryckiej popularności. Jak pokazują obecne wydarzenia globalne, miał jednak rację, traktując technologię oraz migrację jako dwie strony tej samej cywilizacyjnej układanki. Dziś wielu, jeśli nie większości krajów świata grozi los technologicznych peryferiów, podlegających kolonizacji przez gigantów. Regiony te zostaną skoszone i wypłukane z talentów. Ostatecznie będą musiały wykupywać technologie tylko jako usługi – bez kontroli nad podmiotami świadczącymi te usługi – lub jako towar – bez wpływu i kontroli nad tym towarem.

Jaką radę zostawiłby nam gdański myśliciel na jutro? Heinsohn zastanawiał się, czy może predyspozycja Azji do rozwoju kompetencji cyfrowych nie wynika przypadkiem z tego, że jej mieszkańcy częściej niż ludzie Zachodu są z siebie niezadowoleni: kraje Azji Wschodniej w międzynarodowych rankingach szczęścia wypadają bowiem niezmiernie nisko. Co więcej, samozadowolenie człowieka w konfucjańskich krajach Azji zależne jest w dużym stopniu od zadowolenia, jakie czerpie z nas nasze otoczenie społeczne. Może zatem musimy przestać być zadowolonymi z siebie, sytymi Europejczykami. Może powinniśmy zostać bardziej wspólnotowi i zacząć myśleć trochę jak wybrane demokracje konfucjańskie (Tajwan, Korea Płd., Singapur)? Może troska o dobrobyt przyszłych pokoleń powinna także uwzględniać ich dobrobyt kognitywny, a nie tylko materialny? Pomyślmy o tym. Ostatecznie w kopiowaniu przez Zachód podejścia Azji do kultury rozwoju nie byłoby nic zdrożnego. Wszak kto kapuje, ten kopiuje!

Grzegorz Lewicki

Futurolog, specjalista od stosunków międzynarodowych, doktor filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, absolwent m.in. London School of Economics i Maastricht University. Doradza korporacjom i sektorowi publicznemu.

1 września 1939. Naziści atakują Wybrzeże. Pancernik Schleswig-Holstein ostrzeliwuje Westerplatte, a inny, Schlesien, właśnie niszczy port w Helu. Z metalowego pokładu na ginących Polaków spogląda porucznik Heinrich Heinsohn. „Po prostu” wypełnia rozkazy, pisząc pierwszy rozdział ludobójstwa Polaków i Żydów. Gdy jednak w kasynie w Sopocie słyszy przechwałki kolegów o bestialskich mordach na cywilach, coś w nim pęka. Robi mu się niedobrze. Chce uciec z Europy, ale nie zdejmuje munduru. Zaciąga się na oceaniczne u-booty. W maju 1943 Heinsohn tonie w odmętach gdzieś w pobliżu Kanady razem z niemieckimi snami o potędze. De facto zabija go technologiczny geniusz Polaków: pozycję jego łodzi podwodnej alianci poznali dzięki naszym rodakom, którzy rozpracowali kod Enigmy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi