Gdy w styczniu zatrzymano w Polsce pracowników chińskiego giganta telekomunikacyjnego Huawei pod zarzutem szpiegostwa, nasz kraj znalazł się na ustach całego świata. Zatrzymania związane były z chińskimi planami sprzedaży Polsce infrastruktury 5G – a więc technologii umożliwiającej stworzenie lepszego, szybszego internetu przyszłości – takiego, który będzie się rozpościerał między twoim komputerem, telewizorem, odkurzaczem, smartfonem i lodówką (tzw. internet rzeczy, organizujący i łączący różne przedmioty, sprzęty itp. – red.).
Chińczycy oferowali tani i dobry sprzęt, który pospinałby polski internet rzeczy w jeden sprawny system. Problem jednak w tym, że na odrzucenie tego sprzętu usilnie nalegają Amerykanie. Nasi sojusznicy nie tylko postrzegają chińskie oprzyrządowanie sieciowe jako zagrożenie dla bezpieczeństwa, ale wręcz uzależniają budowę baz wojskowych w Polsce od naszego odrzucenia chińskich ofert. Według USA Huawei dopuszcza się oszustw bankowych i elektronicznych oraz kradnie technologie, dlatego Polska po przyjęciu ich infrastruktury sieciowej stałaby się mniej bezpiecznym i mniej stabilnym miejscem.
Tak oto Polacy stanęli przed dylematem: Fort Trump w zamian za pogorszenie relacji z Chinami. I co teraz?
Zimna wojna o śnieżynki sieci
Skąd w ogóle te emocje? Stąd, że masz w domu internet. Z 80-procentowym prawdopodobieństwem łączysz się z nim przez router – plastikowe pudełeczko z antenką, które „rozpyla" sygnał wi-fi. Sprawdź jego markę – TP-Link, ZTE, a może Huawei? To marki chińskie. A może Cisco, Linksys albo Netgear? To marki amerykańskie. O to, czyje pudełeczka będą w każdym domu toczy się dziś wielka, globalna gra. To nic takiego – pomyślisz – w końcu rywalizacja firm to w kapitalizmie norma. Ale najwięksi dostawcy infrastruktury internetu i jego usług to nie są „po prostu" firmy. To wielkie machiny pozwalające na kształtowanie i kontrolę obiegu informacji. A w efekcie na kreowanie i podglądanie twoich marzeń, pragnień i przekonań. Jako że internet już dawno nas zarósł swoimi pnączami, dziś nie za bardzo możesz decydować, czy komuś pozwalać by wpinał się w twoje życie. Możesz tylko zdecydować, komu dasz taką władzę. Amerykanom, Chińczykom, a może wszystkim po trochu?
Zanim odpowiemy na to pytanie, zauważmy, że ewolucja internetu podlega pewnym prawom. Biorą się one stąd, że internet jest siecią hierarchiczną. Oznacza to, że formuje się według określonych zasad. Jeśli ktoś dziś robi gdzieś mapę internetu, ostatnia jej część – z tobą i twoimi sąsiadami wpatrzonymi w ekrany – wygląda mniej więcej tak jak płatek śniegu. Typowa śnieżynka wygląda następująco: na obrzeżach ma wiele drobnych koniuszków, które stopniowo łączą się w coraz większe i grubsze struktury, aż spotykają się w centrum płatka. Z perspektywy hipotetycznego nadzorcy internetu ty i twoi bliscy wyglądacie właśnie jak śnieżynka. Twoje urządzenia (komputer, smartfon, telewizor) to koniuszki, które podpinają się pod gałązki (np. routery wi-fi). Z kolei gałązki podpinają się pod trzon śnieżynki (dostawcę internetu). A ten z kolei podpina się pod światłowody. Dlaczego to ważne? Bo ten, kto ma wiedzę o aktywności węzłów sieci (telefonów, routerów i innych urządzeń) – a producent taką wiedzę mieć może – jest w stanie zmapować sieć, zobaczyć, dokąd płyną dane, od kogo i po co. Może też odtworzyć, gdzie jesteś i z kim jesteś powiązany. A nawet szpiegować.