Czy Polska może być światowym mocarstwem

We współczesnej polityce liczy się wizerunek i walka o kontrolę informacji. Dzisiejsze wojny toczą się na poziomie umysłów. Rywali osłabia się, wykupuje czy przechytrza w innowacjach i biznesie. Polsce potrzebne są więc własne globalne koncerny technologiczne, zmiana społecznych ideałów oraz nowy model patriotyzmu.

Aktualizacja: 26.02.2021 23:06 Publikacja: 26.02.2021 00:01

Czy Polska może być światowym mocarstwem

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Polacy przez wieki nie doczekali się w historii ani jednego świętego władcy. Chociaż koncepcja Polski jako przedmurza chrześcijaństwa broniącego Europy przed inwazją obcych wiar i ideologii sięga czasów Piastów, to jednak nie da się ukryć, że nikt nam za tę rolę w dziejach godnie nie zapłacił.

Mimo licznych zasług polskich władców dla wiary papieże nie kwapili się do obdarzania ich nagrodą świętości. Węgrzy mają np. św. króla Stefana (969–1038), Francuzi św. Ludwika IX (1214–1270), a Polacy – przez wieki długo, długo nic. Mieszko I dopiero co przyjął był chrzest i się nie nadawał, a Bolesław Chrobry walczył ze świętym królem Niemiec Henrykiem II: głupio byłoby papieżowi dwóch walczących ze sobą władców czynić świętymi. Dopiero w 1997 r. polski papież Jan Paweł II zrobił porządek z deficytem świętych królów i na ołtarze wyniósł Jadwigę – pierwszą kobietę króla, a potem współwładczynię (z Jagiełłą) i królową Polski.

Dziejowe niedocenienie polskich władców przez papiestwo nie przysłania faktu, że kategoria świętości – a wraz z nią opowieść o moralnej wartości polityki zagranicznej – bliska była Polakom przez wieki. Powracała szczególnie w czasach trudnych, kiedy to Kościół spajał polski naród, np. podczas totalitarnej okupacji niemieckiej i sowieckiej. To umożliwiło wyjątkową rolę Kościoła po roku 1989, w czasach liberalnej demokracji. Jednak po triumfie przyszło zaniechanie, a efekty widać gołym okiem. Po pierwsze, ostatnie skandale pedofilskie i brak rozliczenia ze współpracy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa stworzyły wrażenie, że Kościół jest niezdolny do samoregulacji niczym giganci technologiczni typu Facebook czy Google (tzw. Big Tech).

Po drugie, Kościół nie zdołał przetłumaczyć ideałów świętości na język atrakcyjny w czasach rosnącego dobrobytu. Po co być świętym, gdy można bez moralnych obciążeń konsumować? Po co, kiedy wokół jest tyle ideologicznych alternatyw?

W wyniku braku odpowiedzi na te pytania w sferze publicznej Polska laicyzuje się tak samo jak Irlandia: według badań Pew Research Center z 2018 r. jesteśmy dziś globalnym liderem relatywnego spadku religijności – z pokolenia na pokolenie w Polsce nastąpił w ostatnich latach największy ubytek religijności na świecie. Z wysokiego pułapu, ale jednak.

Od opatrzności do opaczności

Polska pełniła funkcję przedmurza chrześcijaństwa od średniowiecza do czasów nowożytnych, np. w stosunku do pogańskiej Litwy i później islamskiego imperium osmańskiego. Dziś ta rola wyczerpała się, ponieważ religie uległy terytorialnemu przemieszaniu – w samej Unii Europejskiej mamy ateizm, chrześcijaństwo, islam i inne wyznania, które przenikają się zgodnie z teorią gier i teorią sieci. Ale gdybyśmy mieli być przedmurzem chrześcijaństwa dzisiaj, to przed kim ten mur? Przed laicyzującym się zachodem Europy? Wobec trendu radykalnej laicyzacji samej Polski propagowanie takiej opowieści nie będzie wiarygodne.

Oczywiście, chrześcijaństwo ma moc kulturotwórczą. Dlatego dziś polscy chrześcijanie mogą pomóc Europie Zachodniej odkryć nową, przyszłościową formę wiary. Ale da się to zrobić tylko, świecąc dobrym przykładem. Nic więcej. Niezależnie od tego, jak byśmy się starali, laicyzująca się Polska nie wygeneruje dzisiaj większościowej opowieści o świętej Polsce niosącej wolę Opatrzności na zachód Europy. Jeśli elity będą próbować takiej opowieści, to zamiast Opatrzności czeka je opaczność – będą opacznie zrozumiane nie tylko za granicą, ale też we własnym kraju. Pokazują to dobitnie protesty po zaostrzeniu prawa aborcyjnego w 2020 r. – jakby na przekór Polacy zaczęli (według badań CBOS) deklarować swoją większą lewicowość.

Mirosław Owczarek

Świecki patriotyzm

W magazynie „Wszystko Co Najważniejsze" Andrzej Zybertowicz wymienia trzy jego zdaniem najbardziej dziś istotne trendy cywilizacyjne – automatyzacja, cyfryzacja i usieciowienie. Niestety, do okiełznania żadnego z nich nie przyda się wzór osobowy żołnierzy wyklętych. Pamięć o wojnie i niezłomności oczywiście należy kultywować. W tym kontekście wpisanie polskiej gry „This War of Mine" o wojnie widzianej z perspektywy cywila na listę lektur szkolnych jest krokiem przenikliwym. Jednak należy pamiętać, że przez najbliższe 10-20 lat potęgi geostrategiczne nie będą nas raczej najeżdżać, a na arenie polityki liczyć się będzie walka o kontrolę informacji i wizerunku. Wojna będzie prowadzona więc na poziomie umysłów – po prostu nas osłabią, wykupią i przechytrzą (outsmart) w innowacji czy biznesie, w dyplomacji ośmieszą narracyjnie, a przy tym oślepią kontrwywiad tak, że sami spadniemy z cywilizacyjnego rowerka. Żeby takim scenariuszom przeciwdziałać, Polsce bardziej niż bagnety przydałby się Big Tech – albo chociaż solidny wpływ na niego. A także kontrola nad pociskami, które sami wyprodukujemy, po to by przypominać wszem i wobec, że naprawdę wszystkim najbardziej opłaca się pokój.

Do tego wszystkiego konieczne jest przeprogramowanie naszych społecznych ideałów. Jeśli mogła to zrobić Estonia, przestawiająca wszystkie silniki rozwojowe na branżę cyfrową, my też możemy przeprogramować się zgodnie z megatrendami. Zgodnie z laicyzacją, automatyzacją, cyfryzacją i usieciowieniem potrzebny jest nowy model polskiego patriotyzmu, który będzie musiał być atrakcyjną ofertą dla sekularnego społeczeństwa. Rola katolicyzmu w polskiej kulturze będzie zawsze wyjątkowa, ale pragmatyzm wymaga zrozumienia, że bez nowej oferty świeckiego patriotyzmu ogromnie utrudnimy budowę polskiej podmiotowości w świecie międzynarodowym.

Podobny model pragmatyzmu przez wieki działał całkiem nieźle: w czasach ostatnich Piastów oraz w wielokulturowych czasach jagiellońskich. Opierał się m.in. na religijnej tolerancji, piętnowaniu radykalizmów obyczajowych, integrowaniu mniejszości etnicznych, a przy tym zdecydowanym braku akceptacji dla wspólnot wywrotowych. Opisywałem szerzej ten model m.in. w eseju „Nowy multikulturalizm jagielloński jako odpowiedź na migracyjne problemy Europy" (2018) w magazynie „Pressje". To nie heroizmem religijnym zbudowano wielkość Polski, a można by wręcz dowodzić, że właśnie przez niego zaprzepaszczono np. opanowanie Rosji. Gdyby Zygmunt III nie sprzeciwiał się przejściu na prawosławie swojego syna, ten objąłby w XVII wieku moskiewski tron. Tak jak Paryż był wart mszy, tak Moskwa warta była boskiej liturgii. Ale my postawiliśmy na świętość, zamiast wybrać świetność.

Trzy trendy jutra

Pod pewnymi warunkami jednakże konserwatywne przymioty polskiej kultury mogą być w przyszłości ogromną zaletą. Najbliższe dekady przyniosą bowiem:

(1) dalszą polaryzację sceny politycznej w Europie, która będzie coraz groźniejsza, gdyż redukuje polityczne centrum

(2) wzrost lewicowości gospodarczej z jej wymogiem „więcej socjaldemokracji" oraz

(3) wzrost prawicowości obyczajowej z jej wymogiem „więcej rozwiązań opartych na tym, co już znamy".

Wszystkie trzy trendy wynikają ze strukturalnych, obiektywnych przemian systemu międzynarodowego, które w pracy „Miasta w nowym średniowieczu" nazywam neomediewalizmem. Bez wchodzenia w szczegóły, chodzi o to, że gdy system międzynarodowy pęka, a reguły globalizacji ulegają przeprogramowaniu, to w polityce rośnie tendencja do postaw asekuracyjnych. Pokazał to m.in. psycholog Jonathan Haidt w książce „Prawy umysł". Przy tym poczucie ochrony przed nieznanym daje zarówno więcej państwa w gospodarce, jak i więcej tradycyjnych norm w życiu społecznym. Jeśli uznamy, że powyższe trzy trendy są założeniami, wtedy może się okazać, że polski umiarkowany konserwatyzm ma właśnie teraz okienko strategiczne. Dlaczego? Bo niestety demony radykalizmu już wracają do Europy i już się kotłują pod pokrywką – w Niemczech rośnie w siłę radykalna prawica (AfD), która chce „wreszcie skończyć z poczuciem winy za wojnę", natomiast we Francji szykują się nowe tarcia społeczne na prawicy i lewicy, bo prezydent Macron na poważnie bierze się do walki z islamskim separatyzmem. A we Włoszech być może nastąpi próba wycofania waluty euro, ale bez wychodzenia z Unii. W tym wszystkim kotłują się jeszcze antyszczepionkowcy, płaskoziemcy, ekodruidzi i inne ruchy alternatywne.

W tej sytuacji, zgodnie z trendem narastającej polaryzacji, szykujmy się na wysyp politycznych gier językowych, w których każda będzie zarzucać drugiej totalitaryzm i wyzywać od nazistów. Gdy do tego dojdzie, Polska powinna przestać toczyć święte wojny o moralność zwykłego Kowalskiego w Polsce, a zadbać o własny interes w Europie. A jest nim m.in. budowanie swojego miękkiego wpływu kulturowego. Np. poprzez stworzenie opiekuńczej, centrowej, umiarkowanie konserwatywnej tożsamości Polski zgodnej z naszym kulturowym „odciskiem palca", który pokazują m.in. badania World Values Survey.

Taki projekt byłby też zgodny z trendami wzrostu lewicowości gospodarczej i prawicowości obyczajowej. Dziś w Polsce możemy zbudować nowy model umowy społecznej dla Europy, która będzie coraz bardziej targana bałkanizacją kulturową. Tak jak kiedyś polska tolerancja Jagiellonów była atrakcyjna na tle radykalizmu Krzyżaków i rzezi religijnych na zachodzie Europy, tak dziś polskie umiarkowanie (jeśli zatriumfuje) mogłoby być atrakcyjne na tle pogłębiającego się radykalizmu skrajnej prawicy, lewicy oraz ekspansji islamistów w państwach Europy Zachodniej. Tylko że najpierw temu intuicyjnemu polskiemu rozsądkowi trzeba dać głos w debacie publicznej.

UE. Ziemia Obiecana to Pax Europeana

Była nam kiedyś dana Ziemia Obiecana, niezabliźniona rana, zielony młody liść" – śpiewali Daniel Olbrychski, Wojciech Pszoniak i Andrzej Seweryn w piosence Jonasza Kofty do filmu „Ziemia obiecana" (1975). Czy Polacy w ogóle kiedyś mieli swoją Ziemię Obiecaną? Historycy za sto lat z pewnością stwierdzą, że po roku 1989 polska Ziemia Obiecana to była Pax Europeana – czyli sfera europejskiego pokoju. W porównaniu z państwami uniwersalnymi, takimi jak Imperium Rzymskie, które trwało stulecia, UE to twór młodziutki niczym liść z piosenki. Jeśli Polacy wykorzystają ten „unijny" moment, Polska wreszcie przekroczy swoją syzyfową świętość w kierunku dziejowej i rozwojowej świetności.

Nie należy oczywiście popadać w nadmierny optymizm, ale fakty są jasne: ostatnie 30 lat to dzięki UE i NATO najlepszy gospodarczo i politycznie okres w naszych dziejach. Nie tylko nie było wówczas klasycznie rozumianych wojen, ale pod względem dobrobytu zbliżamy się do średniej europejskiej. Według szacunków ekonomisty Marcina Piątkowskiego (z książki „Europe's Growth Champion") w czasach Jagiełły nasz PKB na osobę wynosił 42 proc. średniego PKB Europy Zachodniej. I rósł, osiągając za Zygmunta III Wazy 53 proc. Oczywiście, potem było tylko gorzej: system gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej w Polsce zaczął się zapadać, a my nie załapaliśmy się na rewolucję strukturalną i nie zbudowaliśmy klasy średniej. Skończyło się rozbiorami, a potem udręką dwóch totalitaryzmów – nazizmu rodem z Niemiec i komunizmu rodem z Rosji.

Jednak po 1989 r. odbudowujemy gospodarkę, ściśle wiążąc ją ze stabilną dotąd gospodarką niemiecką. Według Komisji Europejskiej do 2050 r. możemy osiągnąć 80 proc. PKB per capita UE. W skali porównawczej byłby to najlepszy wynik Polski w dziejach! A stać nas na dużo więcej. Aby to osiągnąć, będziemy potrzebowali m.in. pragmatycznej polityki zagranicznej. W przypadku UE przekroczenie mirażu świętości powinno prowadzić do stworzenia nowej sieci płynnych, praktycznych sojuszy z państwami tzw. Południa (Włochy, Hiszpania, Grecja), ze społeczeństwami coraz bardziej krytycznymi wobec eurowaluty, jak również wzmocnienia polskiej reprezentacji w Unii Europejskiej, szczególnie jeśli chodzi o urzędników średniego szczebla. Należy też na nowo pomyśleć o sojuszach europejskich. Całkiem możliwe jest, że w ciągu dziesięciu lat wyłonią się nowe przestrzenie ideologiczne, które Polska mogłaby zagospodarować, idąc na pewne kompromisy.

USA. Nowa dyplomacja moralna

Jeśli szukać obszaru, w którym Polacy już przekroczyli poczucie świętości i postawili na pragmatyczną politykę w ostatnich latach, to z pewnością są to relacje z Ameryką w czasach prezydentury Donalda Trumpa. Dzięki aktywnemu zabieganiu o wsparcie Trumpa i użyciu preferowanego przez niego języka obopólnych korzyści (słynne „deals") Polacy zdołali uzyskać wsparcie USA dla Inicjatywy Trójmorza – czyli inicjatywy rozwojowej 12 członków UE od Estonii do Bułgarii. Jak wiadomo, projekt ten ma na celu wzmocnienie bezpieczeństwa całej UE poprzez zlikwidowanie zapóźnienia technologicznego krajów postkomunistycznych i zabezpieczenie wschodnich rubieży Unii przed energetyczną destabilizacją ze strony Rosji. Dziś inicjatywa ma zarówno błogosławieństwo UE, jak i własny fundusz założony przez Bank Gospodarstwa Krajowego, który otwiera dla inwestorów w regionie doskonałe perspektywy na najbliższe dekady. Były ambasador USA w Polsce Daniel Fried w rozmowie z Radosławem Sikorskim z 11 listopada 2020 r. stwierdził wręcz, że działanie polskiej dyplomacji w tym kontekście było modelowym wyczuciem momentu politycznego dla Polski.

Nowa administracja USA z katolikiem Joe Bidenem, tak jak administracja poprzednia, też powinna otrzymać konkretną ofertę współpracy. Tym bardziej że istnieje wiele przestrzeni do praktycznej kooperacji z USA – choćby ze środowiskami katolickimi i wspólnotami chrześcijan ewangelikalnych. Ci ostatni w USA to bardzo wpływowe grono. Ich preferencje od dekad formują agendę polityczną. Dotychczas zdał sobie z tego sprawę m.in. Izrael, który swój miękki wpływ kulturowy na USA wywiera w dużym stopniu właśnie przez podkreślanie jego wkładu w historii zbawienia. „Z pewnością tak mocno religijny kraj jak Polska, gdyby był znany [chrześcijanom], wzbudzałby wśród nich naturalną sympatię" – przekonywał w roku 2018 amerykański historyk Philip Earl Steele w „Rzeczpospolitej". W tym duchu, zamiast spalać swój wizerunek w świętych wojnach kulturowych, polscy konserwatyści mogliby eksportować za granicę zarówno historię średniowiecznej chrzcielnicy z Lednicy, jak i historię protestanckiego Leszna. Brakuje nam wielkiego globalnego Centrum Tolerancji Religijnej pokazującego, jak pod niebem Rzeczypospolitej pokojowo współżyli katolicy, protestanci, prawosławni, Żydzi i muzułmanie tatarscy.

Niemcy. Współpraca kultur

Berlin to dziś najważniejszy architekt UE. Z jednej strony jako naród filozofów zdolny jest do myślenia strategicznego, z drugiej strony jako naród poetów – do konfabulacji. Objawia się ona na przykład deklarowaniem przyjaźni polsko-niemieckiej, a przy tym promowaniem antyeuropejskich projektów uderzających w Polskę i cały region, takich jak rurociąg Nord Stream 2. Przy tym Niemcy to największy partner handlowy Polski, od którego jesteśmy ściśle zależni.

Niestety, choć relacje handlowe układają się idealnie, relacje polityczne i wymiana myśli z Polakami idzie dziś Niemcom nie najlepiej. Niemcy traktują nasz kraj paternalistycznie, a jeśli przebijają się do nich poglądy Polaków na sprawy zagraniczne, to najczęściej są to głosy lewicy lub skrajnej lewicy obyczajowej. Inne głosy z Polski są świadomie ignorowane i przemilczane. Tworzy to zupełnie zaburzony obraz Polski w Niemczech.

Taka strategia wynika po części z kulturowej reorientacji niemieckiej po drugiej wojnie światowej – wobec skrajnie nieatrakcyjnej wizerunkowo historii współczesnej (Niemcy jako kaci XX wieku) system kulturowy Niemiec stara się podkreślać dziedzictwo uniwersalne, uciekając od historii jako ryzykownej. To, że takie podejście generuje egzystencjalny ból, widać choćby w teledysku do utworu „Deutschland" (2019) Rammsteina, w którym podmiot liryczny nie może zdecydować, czy Niemcy ma kochać czy potępiać.

Tymczasem według Barometru Polska–Niemcy 2020 (coroczna analiza relacji obu krajów sporządzana przez Instytut Spraw Publicznych i Fundację Konrada Adenauera) większość Niemców i Polaków postrzega wzajemne relacje jako dobre – Niemcy kojarzą się nam z wojną i silną gospodarką, natomiast Polacy Niemcom z tanią turystyką. Poza tym jednak nie widać za bardzo projektów dotyczących współpracy kulturowej – jeśli już, to Niemcy z wyraźnym poczuciem kulturowej wyższości zachęcają Polskę do reorientacji społecznej w duchu swojego niezbyt działającego multikulturalizmu. Tymczasem przestrzeń do współpracy kulturowej jest bardzo szeroka. Oczywiście musi się ona odbywać na zasadach partnerskich, z asertywnym stosunkiem do fałszowania historii, które musi się spotkać z odpowiedzią stanowczą – lecz bez świętego oburzenia i tonów histerycznych.

Jak zauważa Grzegorz Kucharczyk w publikacji „Wizerunek Polski w świecie: idee i działania" (2020), „aż do okrzepnięcia absolutystycznej monarchii Hohenzollernów atrakcyjność kultury politycznej Korony Polskiej była mocno utrwalonym przekonaniem u sporego odłamu szlachty pruskiej spoglądającej na Warszawę". Później było gorzej. Kulturkampf i nazizm pokazały najgorszą twarz niemieckiego nacjonalizmu. Co gorsza, próby formowania samodzielnych narracji o kulturze przez Polskę po 1989 r. były nieskuteczne. A tymczasem Niemcom zaczynają się wyczerpywać powoli recepty na postępującą w Europie bałkanizację kulturową – czyli fragmentację wspólnot narodowych i wypieranie ich przez różne lokalne tożsamości etniczne czy religijne. Wraz z postępowaniem tego procesu wzmogą się poszukiwania recept na stabilność cywilizacyjną UE. I tutaj współpraca polsko-niemiecka, w której obie strony postrzegają się jako równorzędni partnerzy, może mieć trwałe dokonania cywilizacyjne (np. zielony konserwatyzm, nowe modele wielokulturowości i tolerancji etc.).

Ostatecznie Polska dzięki sukcesowi gospodarczemu i odbudowie dziedzictwa historycznego może stać się dla wielu Niemców poddanych ogromnej presji politycznej poprawności (i innych radykalizmów) atrakcyjnym, alternatywnym modelem rozwoju w Europie.

Rosja. Czekając na zmianę

Relacje polsko-rosyjskie są trudne. I pozostaną trudne dopóty, dopóki car (bo system rosyjski to de facto carat) Władimir Putin będzie rządził krajem. Nie jest jednak wcale pewne, że jego następca będzie kimś innego formatu. Feudalny autorytaryzm może przetrwać cara, a osłabić go może jedynie gospodarcza zapaść. Nawet jeśli tak by się stało, a do władzy, hipotetycznie, doszedłby lider opozycji Aleksiej Nawalny, trudno przewidzieć kierunek, w którym pójdzie Rosja pod jego przywództwem. Nawalny jest wybitnym strategiem i performerem, postacią z Dostojewskiego i z TikToka równocześnie, a ryzyko, jakie podejmuje, potrafi budzić podziw u wszystkich, nawet u jego nieprzyjaciół. Mimo że ma ciągoty nacjonalistyczne, prawdopodobnie dążyłby do pewnych zmian demokratycznych – oczywiście na tyle, na ile pozwala nieelastyczność systemu. Należy bowiem pamiętać, że zmiana Rosji w demokrację mogłaby trwać dekady – reforma zbyt gwałtowna mogłaby doprowadzić do rozpadu kraju.

Skoro zatem relacje Moskwy z Warszawą mogą w najbliższej przyszłości nie ulec poprawie, zamiast na moralizatorskim antyputinizmie, należy raczej skoncentrować się na praktycznych sankcjach i wspieraniu procesów westernizacji na Białorusi i Ukrainie. Te procesy są bowiem pewne: będą postępować, choćby bardzo wolno. Obecny system rosyjski nie potrafi bowiem wygenerować dużo siły miękkiej (soft power) w postaci promieniowania kulturowego i dobrowolnego przyciągania krajów w swoją orbitę. Ostatni raz, gdy Rosjanie w 2020 r. używali języka soft power, informowali po prostu świat o tym, że wartości rosyjskie są „lepsze" od zachodnich, i zapowiadali, że nie wypuszczą Ukrainy spod swego wpływu, a zrobią to, „używając siły miękkiej". Nie da się ukryć, że czai się tu pewna złowrogość. Dlatego Ukraińcy – by użyć słów poety Jurija Andruchowycza – pragnęliby, żeby Rosja była jak indyjski Tadż Mahal – piękna, egzotyczna, atrakcyjna, ale jednak daleka.

Te odśrodkowe dążenia Ukrainy i Białorusi należy w dalszym ciągu wspierać. Choćby pośrednio, pomagając obywatelom tych krajów. Dziś spośród 2 mln cudzoziemców w Polsce aż 1,4 mln to Ukraińcy. Z kolei większość aktywnych zawodowo Białorusinów pragnących wyemigrować z kraju chce się osiedlić nad Wisłą. Powoli rośnie też liczba osób z Europy Zachodniej zainteresowanych osiedleniem się u nas. I tego się trzymajmy.

Być jak Conrad i Kazimierz Wielki

Warszawa nie zastąpi Watykanu. Odnowa chrześcijaństwa w Europie nie nadejdzie dziś z jednego z najszybciej sekularyzujących się państw świata. Zachodnia chadecja też raczej nie stanie się obrońcą roli Kościoła w życiu publicznym, a i konserwatywne partie sprzeciwu jak VOX czy Bracia Włosi dalekie są od religijności chadeckich Ojców Zjednoczonej Europy. Dziś musimy przede wszystkim walczyć z postimperialnym językiem Zachodu względem Europy Środkowo-Wschodniej. Ten język wyrasta z oświeceniowej tradycji, co znakomicie opisał Larry Wolff w książce „Wynalezienie Europy Wschodniej". Z pewnością strategia zmiany percepcji naszego regionu się nie uda, jeśli – zamiast kojarzyć się z pozytywnym przekazem o kluczowej roli rodziny – będziemy kojarzeni z negatywnym przekazem o walce z LGBT. Bronić swej tożsamości kulturowej można i trzeba, ale mądrze i bez świętej zapiekłości.

Dlatego Polska potrzebuje dziś nowej zagranicznej opowieści moralnej. Ten sukces zwiększymy, jeśli staniemy się symbolem zachodniego cudu gospodarczego. Wzmocni on naszą atrakcyjność kulturową i polityczną. Powinniśmy pójść śladami Kazimierza Wielkiego, który nie fiksował się na świętości, ale skupił na rozwoju gospodarczym i podniósł znaczenie państwa na arenie międzynarodowej. W warstwie symbolicznej można zacząć odbudowywać zamki kazimierzowskie i polskie dziedzictwo historyczne. Dzięki temu da się rozwinąć turystykę i politykę historyczną zarazem. Dziś polskie soft power osłabia jednak konserwatorska doktryna tzw. trwałej ruiny, według której ruiny powinny pozostać nietknięte. Tymczasem można je odbudować, modyfikując dla celów turystyki, aby stworzyć nową europejską opowieść o Polakach. Gdybyśmy tak zrobili, nasza turystyka stałaby się nadawcą pozytywnej opowieści o Polsce, zasypując brak polskich, globalnych grup medialnych zdolnych do niesienia w świat skryptów kulturowych, na których nam zależy.

Równocześnie Polska powinna lepiej wykorzystać dziedzictwo Josepha Conrada. Dzisiejszy świat zmaga się z widmami imperializmu, terroryzmu i niestabilności – tematami, o których pisał. Tymczasem zrozumienie Conrada niejako wymusza zrozumienie także polskości. Dlatego Polska jako ofiara imperialnej przemocy i ekonomicznego wyzysku może stać się – dzięki Conradowi – głosem na rzecz sprawiedliwszego ładu międzynarodowego, tym bardziej mając w zapasie tradycje Solidarności. W tym kontekście zbudowanie sieci instytutów Conrada, gdzie moderowano by dyskusję o współczesnym świecie, może odnieść sukces. Zarówno Conrad, jak i Kazimierz Wielki to dwa atrakcyjne symbole naszej kultury. Możemy je wprawić w ruch, jeśli w duchu umiarkowania za cel postawimy polskiemu państwu nie świętość, lecz cywilizacyjną świetność.

Dr Grzegorz Lewicki – futurolog, specjalista od stosunków międzynarodowych. Absolwent m.in. London School of Economics i Maastricht University. Doradza korporacjom i sektorowi publicznemu. Kontakt: www.greglewicki.com

Polacy przez wieki nie doczekali się w historii ani jednego świętego władcy. Chociaż koncepcja Polski jako przedmurza chrześcijaństwa broniącego Europy przed inwazją obcych wiar i ideologii sięga czasów Piastów, to jednak nie da się ukryć, że nikt nam za tę rolę w dziejach godnie nie zapłacił.

Mimo licznych zasług polskich władców dla wiary papieże nie kwapili się do obdarzania ich nagrodą świętości. Węgrzy mają np. św. króla Stefana (969–1038), Francuzi św. Ludwika IX (1214–1270), a Polacy – przez wieki długo, długo nic. Mieszko I dopiero co przyjął był chrzest i się nie nadawał, a Bolesław Chrobry walczył ze świętym królem Niemiec Henrykiem II: głupio byłoby papieżowi dwóch walczących ze sobą władców czynić świętymi. Dopiero w 1997 r. polski papież Jan Paweł II zrobił porządek z deficytem świętych królów i na ołtarze wyniósł Jadwigę – pierwszą kobietę króla, a potem współwładczynię (z Jagiełłą) i królową Polski.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi