To tajemnica poliszynela, że w dwóch najbardziej wpływowych stolicach Europy ustalono nieformalny zakaz używania słowa „Zachód” przez dyplomatów. Dlaczego? Bo „Zachód”, czyli „cywilizacja zachodnia”, to wspólnota transatlantycka, łącząca z konieczności USA oraz Europę. I cóż w tym złego? – można spytać. Dla Polaków jedność transatlantycka zawsze była i wciąż jest bardzo piękna: Zachód zawsze był przedmiotem naszej materialnej i duchowej aspiracji, a jego jedność pozostaje gwarantem bezpieczeństwa i długofalowym celem większości naszych elit. Jednak dla przywódców za sterami Niemiec i Francji Zachód jest dziś raczej brzemieniem niż marzeniem – dlatego w zasadzie można by się go z naszych głów i serc pozbyć.
Bądźmy szczerzy, według wielu w owych dwóch stolicach – Berlinie i Paryżu – wiele rzeczy byłoby łatwiejszych, gdyby nie ta Ameryka. Na przykład nikt by się nie mieszał w sprawy bezpieczeństwa i nie przymuszał – jak były prezydent Donald Trump – do wydawania więcej na obronność. Nikt by nie sterował – jak obecny prezydent Joe Biden – sytuacją w Ukrainie w kierunku niezgodnym z interesami gazowymi niemieckich i francuskich lobby. Nikt by nie mieszał się w wewnętrzną politykę Unii Europejskiej wraz z jej pokazowym dyscyplinowaniem tych słabszych przez silniejszych. Jednym słowem, życie bez pieśni o Zachodzie, czyli o cywilizacji zachodniej jako ideale, dawałoby pewne perspektywy.
– Po co nam USA jako źródło przymusu? – można było do niedawna słyszeć w Berlinie, Paryżu i Brukseli. – W końcu w Europie sami sprawujemy pokój, a dzięki naszej sprytnej polityce zbliżenia przez handel okiełznaliśmy nawet niedźwiedzia z Rosji. Tak było przed 24 lutego 2022. Potem nastała cisza.
Czytaj więcej
Czego nam brakuje, by być Niemcami Europy Środkowo-Wschodniej? Czy mocarstwowość leży w naszym charakterze narodowym? Jak nas widzą na Wschodzie? I czy De Gaulle zawarł pakt ze Stalinem? O tym wszystkim dyskutują Hubert Salik i Michał Płociński w podcaście „Posłuchaj, Plus Minus”.
Konkubinat z kacapem
Gdy gruchnęła wieść o inwazji Putina na Ukrainę, zachód Europy łapał się za głowę. To nie miało prawa się wydarzyć! Dekady starań, by zbliżyć Rosję do Europy, poszły na marne. Jak pokazuje politolog Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego Marcin Kędzierski w tekście „Niemieccy kapłani politycznego idealizmu”, inwazja rosyjska uderzyła w strategiczne filary niemieckiej polityki międzynarodowej. Jednym z nich było uznanie, że Niemcy są państwem handlowym, które buduje potęgę środkami gospodarczymi (Handelstaat) oraz kapitałem moralnym (Zivilmacht). Obie te idee służyły do uzasadniania handlu z potęgami autorytarnymi, w myśl przekonania, że wraz ze zbliżeniem gospodarczym przyjdzie zbliżenie cywilizacyjne i kulturowe (Wandel durch Handel). Demokratyczny wpływ kulturowy miał jakoby przenikać do państw autorytarnych wraz ze wzrostem dobrobytu. Niestety, agresja rosyjska pokazała, że są to mrzonki.