Putin chciał rozbić NATO. Czego nie przewidział?

Zegar biologiczny starzejącego się Putina kazał mu rozmyślać o dziejowej wielkości. Władca Kremla nie przewidział, że chcąc rozbić NATO i Unię Europejską, może je zjednoczyć.

Publikacja: 01.07.2022 10:00

Kto tu kogo podtrzymuje. Energiczna i stanowcza reakcja 79-letniego Joe Bidena na rosyjską agresję n

Kto tu kogo podtrzymuje. Energiczna i stanowcza reakcja 79-letniego Joe Bidena na rosyjską agresję na Ukrainę zaskoczyła nie tylko Moskwę, ale też Paryż i Berlin. Na zdjęciu amerykański przywódca z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem podczas szczytu G7 w Niemczech, 26 czerwca 2022 r.

Foto: JONATHAN ERNST/POOL/AFP

To tajemnica poliszynela, że w dwóch najbardziej wpływowych stolicach Europy ustalono nieformalny zakaz używania słowa „Zachód” przez dyplomatów. Dlaczego? Bo „Zachód”, czyli „cywilizacja zachodnia”, to wspólnota transatlantycka, łącząca z konieczności USA oraz Europę. I cóż w tym złego? – można spytać. Dla Polaków jedność transatlantycka zawsze była i wciąż jest bardzo piękna: Zachód zawsze był przedmiotem naszej materialnej i duchowej aspiracji, a jego jedność pozostaje gwarantem bezpieczeństwa i długofalowym celem większości naszych elit. Jednak dla przywódców za sterami Niemiec i Francji Zachód jest dziś raczej brzemieniem niż marzeniem – dlatego w zasadzie można by się go z naszych głów i serc pozbyć.

Bądźmy szczerzy, według wielu w owych dwóch stolicach – Berlinie i Paryżu – wiele rzeczy byłoby łatwiejszych, gdyby nie ta Ameryka. Na przykład nikt by się nie mieszał w sprawy bezpieczeństwa i nie przymuszał – jak były prezydent Donald Trump – do wydawania więcej na obronność. Nikt by nie sterował – jak obecny prezydent Joe Biden – sytuacją w Ukrainie w kierunku niezgodnym z interesami gazowymi niemieckich i francuskich lobby. Nikt by nie mieszał się w wewnętrzną politykę Unii Europejskiej wraz z jej pokazowym dyscyplinowaniem tych słabszych przez silniejszych. Jednym słowem, życie bez pieśni o Zachodzie, czyli o cywilizacji zachodniej jako ideale, dawałoby pewne perspektywy.

– Po co nam USA jako źródło przymusu? – można było do niedawna słyszeć w Berlinie, Paryżu i Brukseli. – W końcu w Europie sami sprawujemy pokój, a dzięki naszej sprytnej polityce zbliżenia przez handel okiełznaliśmy nawet niedźwiedzia z Rosji. Tak było przed 24 lutego 2022. Potem nastała cisza.

Czytaj więcej

Czy Polska może stać się mocarstwem

Konkubinat z kacapem

Gdy gruchnęła wieść o inwazji Putina na Ukrainę, zachód Europy łapał się za głowę. To nie miało prawa się wydarzyć! Dekady starań, by zbliżyć Rosję do Europy, poszły na marne. Jak pokazuje politolog Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego Marcin Kędzierski w tekście „Niemieccy kapłani politycznego idealizmu”, inwazja rosyjska uderzyła w strategiczne filary niemieckiej polityki międzynarodowej. Jednym z nich było uznanie, że Niemcy są państwem handlowym, które buduje potęgę środkami gospodarczymi (Handelstaat) oraz kapitałem moralnym (Zivilmacht). Obie te idee służyły do uzasadniania handlu z potęgami autorytarnymi, w myśl przekonania, że wraz ze zbliżeniem gospodarczym przyjdzie zbliżenie cywilizacyjne i kulturowe (Wandel durch Handel). Demokratyczny wpływ kulturowy miał jakoby przenikać do państw autorytarnych wraz ze wzrostem dobrobytu. Niestety, agresja rosyjska pokazała, że są to mrzonki.

W odróżnieniu od Niemiec, które przeszły autentyczną przemianę duchową w wyniku traumy totalitaryzmu, Rosja okazała się być totalitarna do szpiku. Gwałty, mordy i tortury na Ukraińcach pokazują, że to ten sam stepowy barbarzyńca, który nastawał na Zachód przez wieki. Żaden krawat czy zachodni garnitur, żadne transfery euro płynące do Moskwy nie zmieniły tego ani na jotę. Niemcy chyba już mają tego świadomość, ale nie do końca wiedzą, co to dla nich oznacza.

Rząd w Berlinie oczywiście zauważył, iż związek, w który lokowano mnóstwo pieniędzy i uczuć, okazał się konkubinatem z kacapem. Jednak patologiczne przywiązanie do partnera jest wciąż tak silne, że wielu w Niemczech nadal wypiera ogrom jego zbrodni. Oczywiście, trudno być autorytetem moralnym, tkwiąc w tego typu związku ze zbrodniarzem…

Równocześnie, gdy zachód Europy łapie się za głowę, wschód Europy wykrzykuje dla odmiany: „przecież ostrzegaliśmy!”. Tych głosów nie da się dziś tak łatwo uciszyć. Wcześniej, wiadomo, można było argumentować, że tzw. nowa Europa to rusofoby, młodsi bracia, którym trzeba pobłażać, a w razie czego można ich przykładnie ośmieszyć. Co jednak w sytuacji, w której twój młodszy brat okazuje się od ciebie mądrzejszy i w porę buduje gazoporty dające alternatywę dla krwawego gazu z Moskwy? Do tego robi to we współpracy z wujkiem z USA, który był u ciebie na cenzurowanym?

Niemcy Boromirem Europy

Dla nas, obywateli Europy Środkowej, moralny wymiar inwazji Rosji na Ukrainę jest zupełnie jednoznaczny. To walka dobra ze złem – niczym nieprowokowana Rosja atakuje mniejszy, słabszy kraj, obwiniając go o to, że w ogóle istnieje. Jeden z internetowych memów ilustruje ten dramat dobitnie, pokazując kraje Europy wspierające Ukrainę jako drużynę pierścienia, czyli bohaterów sławnej powieści „Władca Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Warto się przyjrzeć tej metaforze, wszak krytycy literaccy niejednokrotnie upatrywali w tolkienowskim Śródziemiu analogię do Europy.

W książce Tolkiena drużyna wyrusza z misją zniszczenia złego pierścienia, co ostatecznie ma powstrzymać władcę Mordoru, Saurona, przed podbiciem Śródziemia. Według sieciowego memu dziś patronem drużyny, czyli magiem Gandalfem, są USA. Z kolei kraje Trójmorza to reprezentanci zjednoczonych ras wspierających hobbita – Ukrainę – niosącego pierścień. Co ciekawe, w tym zestawieniu Niemcy otrzymują dwuznaczną rolę Boromira – szlachetnego i silnego wojownika, który jednak skuszony mocą pierścienia w kluczowym momencie zdradza i chce ukraść pierścień dla siebie. Dopiero gdy czar pierścienia słabnie, Boromir stara się odkupić swoje winy.

Niemcy to dziś modelowy Boromir Europy – szlachetne i potężne, lecz kuszone zyskiem ze współpracy z Rosją w chwili próby udają, że wojny nie ma – i milczą. A potem robią groteskowe ruchy i udają, że pomagają. Nie chcą przyznać, że od losu krainy Śródziemia/Europy bardziej zależy im na władzy, jaką daje pierścień. A co dalej? Podobnie jak Boromir Niemcy będą w przyszłości starały się dokonać aktu zadośćuczynienia.

Problem w tym, że Europa dziś jest nawet w trudniejszej sytuacji niż tolkienowskie Śródziemie – w naszym prawdziwym dramacie z 2022 roku Boromirów jest bowiem dwóch. Tym drugim jest Francja, która urządza dyplomatyczne pikniki z Putinem w momencie, gdy jego żołnierze mordują cywilów, gwałcą kobiety i wywożą na zatracenie do Rosji ukraińskie dzieci; a strefa buforowa, Trójmorze, przyjmuje presję w postaci milionów migrantów i licznych wyzwań logistyczno-obronnych.

Z perspektywy wschodniej flanki UE i NATO to wszystko jawi się jako niebywałe – oto zachodnie kraje Europy, chronione strefą buforową, chcą budować dobre relacje z agresorem. Innymi słowy: podcinają gałąź, na której siedzą, bo potrzebne im drewno. Przez takie postawy europejska jedność trzeszczy i chwieje się, Niemcy tracą wizerunek moralnej potęgi, Francja marnuje możliwość wybicia się na przywództwo, a Bruksela musi deklarować pomoc Ukrainie niejako wbrew skrytej woli dwóch najsilniejszych graczy. Do tego jeszcze NATO wywołane do tablicy przez wojnę się wzmacnia, przy czym amerykański prezydent okazuje się o wiele bardziej wytrawnym graczem, niż chcieliby ci nazywający go „dziadziem Bidenem”.

Wszyscy czują, że to koniec belle epoque Angeli Merkel w Europie – lecz poczuć, to jeszcze nie to samo, co zrozumieć. Sama Merkel milczy ponad kwartał. Wreszcie, w czerwcowym wywiadzie udzielonym dziennikarzowi „Der Spiegla” mówi, że wcale nie żałuje swojej polityki wobec Moskwy: „Fakt, że (teraz z Rosją – red.) zawiodła dyplomacja, nie oznacza, że nie miałam racji”. Innymi słowy, to Rosja jest winna zerwania układu „handel w zamian za pokój”. Problem jednak w tym, że kolejne pokolenie Europejczyków może ocenić to zupełnie inaczej.

Czytaj więcej

Dokąd zmierza Wielka Brytania po brexicie? Scenariusze przyszłości

Sauron i przodkowie Putina

Tymczasem postawa USA wydaje się być bardziej przemyślana, niż wielu sądziło. Oczywiście, gdy prezydentem zostawał Joe Biden, w Berlinie i Paryżu odetchnięto z ulgą. Oto do władzy dochodzi ktoś, kto nie będzie grał na Europę Środkowo-Wschodnią, lecz tradycyjnie, na Niemców. Po wywrotowym Trumpie sędziwy Biden jawił się jako ostoja i powrót do biznesu jak zwykle.

Początkowo tak to właśnie wyglądało – krytyka Europy Wschodniej za niedostateczną ochronę praw mniejszości seksualnych czy wskazywanie na wyzwania związane z praworządnością wydawały się mówić opinii światowej, że demokrata Biden myśli „po niemiecku”. I prawdopodobnie tak było – z jednym wyjątkiem w postaci Nord Stream 2. Okazało się, że w kwestiach geopolitycznych i gospodarczych amerykańska polityka ma wbrew pozorom dość dużo ciągłości, niezależnie od tego, czy rządzą demokraci czy republikanie. Ku utrapieniu Berlina Biden tak samo jak Trump popierał i wzmacniał sankcje na zdradliwy rurociąg, który miał łączyć Niemcy z Rosją z pominięciem całej Europy Środkowo-Wschodniej. Gdyby go ukończono, Rosja byłaby w stanie omijać Trójmorze i zyskać przewagę strategiczną.

Być może ten miękki spór USA–Niemcy o rurociąg trwałby jeszcze lata, gdyby nie zegar biologiczny starzejącego się Putina, każący mu rozmyślać o dziejowej wielkości. W przypadku Rosji, ze względu na jej specyfikę cywilizacyjną, nie może być jednak mowy o wielkości w postaci wielkiej gospodarki, wielkich dzieł intelektu, wielkości kultury czy technologii. Stałą Rosji jest bieda, apoteoza stepowej udręki, odarcie pojedynczego człowieka z godności oraz przekonanie, że tę biedasferę można narzucać innym. Rosja to także typowy dla stadium przedcywilizacyjnego autorytaryzm połączony z kultem przodków i gloryfikacją napaści, co objawia się militaryzacją kultury – od chóru Aleksandrowa, przez balet na tankach, aż po weaponizację (uzbrajanie), tzn. zaprzęganie do polityki wszelkich tej kultury przejawów – z literaturą i filmem włącznie. Jeśli wyjąć z tego kraju militaryzację i zasoby naturalne, de facto Rosja przestaje być Rosją.

Skoro jako cywilizacja Rosja nie potrafi sięgać w głąb siebie, zostaje jej szukanie wielkości wyłącznie w wymiarze terytorialnym. Na prawosławnych kazaniach powtarzają to do bólu – Rosjanie są narodem wybranym, bo ich kraj zajmuje (co najmniej) jedną ósmą terytorium świata. Musi być wielki, bo przodkowie patrzą. Nic dziwnego, że jego prezydent zechciał przodkom dorównać, odnosząc ich wzorem jakieś mityczne zwycięstwo.

Konieczność nowego zwycięstwa system zresztą od lat uzasadniał za pośrednictwem propagandystów w typie Aleksandra Dugina, teoretyka „rosyjskiej geopolityki”, tzn. pseudonauki mówiącej o tym, że określone kraje mają „naturalne” i zakodowane w geografii prawo do konkretnych terenów. Zupełnie jak zły władca z „Władcy Pierścieni” – Sauron, który miał obsesję terytorialną na punkcie całego Śródziemia i uważał, że jego kraina w zasadzie nie kończy się nigdzie – tak samo jak Putin. Z tą różnicą jednak, że tolkienowski Sauron działał racjonalnie, podczas gdy Putin czuje na plecach oddech zmitologizowanych przodków.

Gandalf Europy Środkowej

Zewu wielkości u Putina albo w Berlinie nie dostrzeżono, albo dostrzec nie chciano. Dostrzegano go jednak w Waszyngtonie. To właśnie dlatego USA rozumiały, że ukończenie Nord Stream 2 jeszcze bardziej uzależni Niemcy od Rosji – a przez to umożliwi bezkarne napadanie na kraje Europy Wschodniej przy równoczesnym trzymaniu Niemiec w kleszczach szantażu gazowego. W tym sensie administracja Bidena wcale nie myślała – jak miano nadzieję w Europie – po niemiecku, lecz była w stanie trzeźwo założyć, iż zbytnie uzależnienie od Rosji jest słabością.

Stany Zjednoczone były też w stanie kontrolować międzynarodową narrację na temat rosyjskich przygotowań do inwazji, rozbrajając – nierzadko z kilkudniowym wyprzedzeniem – propagandowe miny o rzekomej broni biologicznej w Ukrainie czy masowych grobach Rosjan w okręgach kontrolowanych przez separatystów. USA udostępniały też Kijowowi narzędzia cyfrowe pozwalające na osiągnięcie lepszej świadomości sytuacyjnej. Niczym czarodziej Gandalf z „Władcy Pierścieni” starały się nie dopuszczać do zdobycia przez zło płynące z Rosji przewagi jeszcze w czasie, gdy świat żył w nieświadomości, a Berlin łudził się, że to wszystko jest tylko grą nerwów nastroszonej Moskwy.

Gdy nastąpiła inwazja, USA dalej grały rolę Gandalfa – tak jak on, długo nie chciały używać swojej mocy. Sugestia Bidena o tym, że „pomniejsze wtargnięcie” (minor incursion) Rosji do Ukrainy będzie inaczej traktowane niż pełnoskalowa inwazja – choć szczera – de facto została odebrana na arenie międzynarodowej jako wahanie się. Jednak po kluczowym pierwszym tygodniu, gdy Ukraina obroniła się przed początkowym atakiem, USA-Gandalf przeszły transformację i strumień pomocy zaczął się zwiększać. Biden odwiedził też polsko-ukraińskie pogranicze, zrezygnował z narracji obyczajowych w relacji z Europą Wschodnią, a zdjęcie prezydenta USA jedzącego z żołnierzami pizzę pod Rzeszowem stało się już ikoniczne.

Według portalu Statista od stycznia do maja 2022 roku USA przekazały Ukrainie pomoc wartą niemal 25 mld dolarów, a kolejne dwa kraje – Wielka Brytania i Polska – odpowiednio 2,5 oraz 1,6 mld. Co więcej, jowialny zdawałoby się Biden twardo zakomunikował w maju, że jeśli wojenną okazję wykorzystają Chiny i zaatakują Tajwan, to USA zareagują militarnie. To bardzo czytelna, choć przeoczona – lub wręcz wyciszona – przez część mediów wypowiedź sugerująca „utwardzenie” postawy USA wobec Tajwanu. Od 1979 roku USA przyjmowały bowiem postawę tzw. strategicznej niejednoznaczności (strategic ambiguity), co oznacza, że nie definiowały jednoznacznie typu swojej reakcji w sytuacji, gdyby Tajwan został zaatakowany przez Chiny. Zmiana tonu przez Bidena spotkała się oczywiście z radością na wyspie oraz złością w Chinach.

Administracja prezydenta natychmiast zaczęła wycofywać się z tych słów, podkreślając, że USA nie mają z Tajwanem porozumienia o współpracy militarnej, a umowa z 1979 roku pozostaje niezmieniona. Mimo wszystko jednak czytelny sygnał poszedł w świat – wojna w Ukrainie nie osłabia założeń strategicznych USA w Azji. Wręcz je wzmacnia.

Ten sam Biden w celu przeciwdziałania szantażowi energetycznemu Rosji gotów jest w lipcu rozmawiać z takimi trudnymi dysponentami surowców jak Arabia Saudyjska, za którą ciągnie się infamia (spowodowana morderstwem dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego). Ten sam Biden, w celu przeciwdziałania szantażowi zbożowemu, tzn. blokadzie przez Rosję transportu zboża z Ukrainy, zaproponował w czerwcu pomoc w budowie silosów na zboże na polsko-ukraińskim pograniczu. Widać zatem, że rola amerykańskiego prezydenta jest dużo aktywniejsza, niż się spodziewano po jego potknięciach taktycznych w trakcie wycofywania się USA z Afganistanu. Widać też, że nie ma mowy o jakimkolwiek wycofywaniu się USA z Europy. Jeśli ktokolwiek w Waszyngtonie rozważał taką możliwość, to niezdolność Niemiec i Francji do przejęcia przywództwa w czasie kryzysu, a potem wojny u bram UE, te wątpliwości rozwiały. Przemienione – niczym Gandalf – przez wojnę USA weszły w region Trójmorza, całe na biało, i w przyszłości będzie ich tu raczej więcej niż mniej.

Czytaj więcej

Czy pochłonie nas chiński kapitalizm roju?

Znowu zderzenie cywilizacji

We wrześniu 2021 pisałem w „Plusie Minusie” w tekście „Wrzenie cywilizacji”, że dynamikę współczesnego świata możemy opisać poprzez dwa procesy cywilizacyjne – wrzenie i zderzenie. Wrzenie polega na ścieraniu się i wewnętrznym konflikcie w obrębie jednego organizmu cywilizacyjnego o podobnych wartościach, a zderzenie – na starciu dwóch cywilizacji o odmiennych wartościach. Dziś oba te procesy są widoczne w Europie – cywilizacja zachodnia ulega tu całkiem poważnemu wrzeniu: wschód Europy próbuje odtwarzać jedność Zachodu, natomiast część zachodniej Europy wręcz przeciwnie – w zasadzie kwestionuje zasadność istnienia Zachodu jako wspólnoty. W sensie historiozoficznym ten trend jest bardzo groźny.

Tymczasem u granic Unii Europejskiej w najlepsze trwa zderzenie cywilizacji – zachodniej, czyli tej, do której przynależność wybrali Ukraińcy sercem, oraz rosyjskiej, czyli tej sączonej Rosjanom przez konglomerat cerkiewno-paliwowy. Rosyjska cywilizacja ewidentnie nie ma mocy przyciągania poza swoimi geograficznymi granicami, a sąsiadujące z nią kraje – jak Kazachstan – grają układne tylko dlatego, że nie mogą uciec w inny rejon globu. Dlatego rację ma poeta Michał Zabłocki, który w piosence Mateusza Zagórskiego „Russkij wojennyj karabl” przyrównuje Rosję do okrętu wojennego: „Każdy spogląda, radośnie macha mu, byle z daleka i jeszcze dziś nie tu!”.

Ten strach przed rosyjskim okrętem ma jednak, paradoksalnie, także potencjał pozytywny. W końcu nic tak nie jednoczy jak strach. Sauron nie widział, że pragnąc władzy i siejąc waśnie w Śródziemiu, ostatecznie je zjednoczy; podobnie Putin nie przewidział, że chcąc rozbić NATO i Unię Europejską, może je zjednoczyć. Do głosu we Francji i w Niemczech dojdą bowiem nowe pokolenia; poza tym sytuacja Rosji w kolejnych latach będzie stawać się coraz trudniejsza, a jej wpływ na Zachód będzie słabnąć: nawet w przypadku osiągnięcia przewagi nad Ukrainą najbardziej prawdopodobne scenariusze przyszłości dla Rosji wyglądają na trudne.

Załóżmy najpierw, że będzie ona toczyć wojnę, ale nie będzie osiągać swoich celów – wtedy izolacja międzynarodowa będzie trwać, a totalitaryzm w Rosji przybierze coraz bardziej „północnokoreańskie” i groteskowe formy. Kraj będzie słabnąć, choć Moskwa i tak będzie mogła otrąbić propagandowy sukces na użytek wewnętrzny; ludzie będą myśleli, że wojna jest wygrana niezależnie od faktów. A teraz załóżmy, że Rosjanie cele zrealizują, odrywając część Ukrainy – strach w krajach sąsiednich ogromnie wzrośnie, a izolacja się zwiększy. Wtedy zwycięstwo okaże się pyrrusowe, bo efektem będzie trwałe uznanie surowców energetycznych z Rosji za niepewne oraz przeorientowanie łańcuchów dostaw. W obu scenariuszach izolowana Rosja będzie zwiększać technologiczną i cywilizacyjną zależność od Chin, które zatrzasnęły nad Moskwą uścisk i właśnie przygotowują się do żucia.

Macron polubi Trójmorze?

Inne regiony świata wyniosą z tego lekcję. Aby Europa nie została kiedyś podobnie przeżuta, Unia będzie zwiększać swoją strategiczną autonomię. Projekt autonomii, który promują politycy szczególnie we Francji i w Niemczech po naciskach Donalda Trumpa na większe wydatki militarne w UE, nabiera wiatru w żagle ze względu na niestabilność geopolityczną. Wojna w Ukrainie przesądziła wręcz, że autonomia będzie stałym dążeniem europejskiej polityki w tej dekadzie. Żaden bowiem region pozaeuropejski, niezależnie ile zapewnień płynie od lobbystów, polityków i dyplomatów, nie może dziś być uznany za stuprocentowo bezpieczny, pewny i skazany na pokój.

„Otwarta autonomia strategiczna” UE, jak definiują dokumenty unijne, ma spowodować, że w przypadku przyszłych kryzysów machina europejskiej cywilizacji będzie mogła działać w sposób niezaburzony. Niestety, nie wiadomo jednak, co ostatecznie ma być autonomiczne. Niektórzy, jak prezydent Francji Emmanuel Macron, chcieliby niezależności w dużym stopniu militarnej, tworzącej alternatywę m.in. dla NATO. Inni, jak Niemcy, woleliby w pierwszej kolejności stawiać na niezależność surowcową i przemysłową. Jest w tym sens. Jak zauważa Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego, połowa wszystkich mikroprocesorów na świecie – w tym prawie wszystkie najbardziej zaawansowane modele – pochodzi dziś z Tajwanu. Ich niedobór wynikający ze wzrostu popytu po pandemii boleśnie odczuło wiele branż europejskiego przemysłu, w tym przemysł samochodowy w Niemczech. W przyszłości, np. w przypadku przerwania łańcucha dostaw z Tajwanu, Europa mogłaby pogrążyć się w kryzysie blokującym postęp technologiczny całego kontynentu.

Podobne mogą być skutki rosyjskiej inwazji na Ukrainę – dostawy surowców rzadkich z rejonów wojny (Rosja, Ukraina, Białoruś) mogą się długofalowo załamać. Nie wspominajmy już o dostawach z Afryki, którymi może zachwiać np. szantaż zbożowy Rosji lub inne osobliwe pomysły światowych dyktatorów.

Autonomia strategiczna ma poprawić odporność UE na te kryzysy poprzez zwiększenie możliwości wydobywczych, produkcyjnych i przetwórczych w Europie. Co ważne, dla realizacji tych celów idealny jest niedoinwestowany technologicznie, przemysłowo i logistycznie rejon Trójmorza. Wykorzystanie potencjału w tym regionie UE – ludzi, fabryk, kompetencji – jest wręcz konieczne, jeśli Europa marzy o osiągnięciu większej cywilizacyjnej autonomii. Promotorzy samej inicjatywy Trójmorza zresztą nie marnują czasu i budują transgraniczne sieci wpływu – w czerwcu w Lublinie do sieci ekonomicznej stowarzyszonej z Trójmorzem dołączyły regiony Ukrainy: obwody tarnopolski i lwowski. Także w czerwcu, podczas szczytu Trójmorza w Rydze, USA zapowiedziały większe zaangażowanie w inicjatywę. To najwyraźniej chichot losu, że Francja, od wielu lat sekująca inicjatywy Europy Środkowo-Wschodniej skierowane dalej na wschód (Partnerstwo Wschodnie, dywersyfikacja energetyczna, a teraz pomoc Ukrainie), dziś potrzebuje tych regionów, aby forsować autonomię strategiczną. W tym kontekście rodzi się też szansa na nowe otwarcie współpracy na linii Francja–Polska.

Porwanie Europy

Do nowych osi współpracy potrzebna jest jednak pokora. Prawnik Krzysztof Wojczal w książce prognostycznej „Trzecia dekada” twierdzi, że dla globalnych potęg nastaje obecnie jej czas. Pokora, przeciwwaga pychy, jest cnotą, a kto ją odkryje, może wiele ugrać. Pokora USA wobec globalnych wyzwań każe szukać nowego, ale równie mocnego formatu współpracy z Europą. Pokora każe Chinom trwać w pokoju mimo – zdawałoby się – atrakcyjnych okienek strategicznych do wojny. Z kolei brak pokory wepchnął Rosję w wojnę prowadzącą na trudne trajektorie przyszłości. Ten sam brak pokory utrudnia Niemcom i Francji dostrzeżenie fatalnego błędu, jakim jest poleganie na Kremlu i niszczenie idei Zachodu.

Zachód, aby nie zostać przeżutym przez siły historii, musi zaś dziś pozostać pokornie zjednoczony. Jak pokazuje Indeks Mocy Państw, który współtworzyłem, nie istnieje na świecie tandem, który mógłby wygenerować potęgę większą niż Europa oraz USA działające razem.

Stawka jest wielka, bo historia mówi: „sprawdzam”: Rosjanie od początku wojny porwali z Ukrainy ponad 200 tys. dzieci i wywieźli w głąb stepów – na zatracenie, na handel ludźmi, na handel narządami, na udrękę, na rusyfikację, na śmierć. Moskwa całkiem dosłownie porywa Europę, a w przyszłości podniesie rękę też na dzieci polskie, fińskie, czeskie i niemieckie. W końcu, jak wierzy Putin, Rosja nie kończy się nigdzie. Taka postawa Kremla już teraz rujnuje marzenie niemieckiego filozofa Immanuela Kanta o pokoju na kontynencie. Kant w eseju „Do wiecznego pokoju”, napisanym około trzeciego rozbioru Polski (1795), przestrzegał, że Europa będzie mogła trwać w pokoju tylko i wyłącznie wtedy, gdy będzie w stanie zagwarantować, że żadne państwo nie będzie mogło być przejęte przez inne. Bez tych gwarancji zjednoczona Europa, twierdzi Kant, upadnie.

Jest jednak nadzieja! Zgodnie z (meta)fizyką dziejów zderzenie cywilizacji zachodniej z rosyjską wyzwoliło wielką energię – co wzmaga wrzenie wewnątrz samego Zachodu. Paradoksalnie, może to być historyczna szansa. W temperaturze wrzenia mogą się bowiem zadziać unikalne przemiany fazowe praktycznie niemożliwe w innych, stabilnych warunkach. Dzięki wyzwolonej energii wrzenia Zachód ma dziś możliwość wygrania zderzenia – jeśli zachowa pokorę i przejdzie błyskawiczny kurs geopolitycznej jedności. Jedyną alternatywą dla tego kursu jest inny kurs – przyśpieszony kurs padania na kolana.

Grzegorz Lewicki

Futurolog, specjalista od stosunków międzynarodowych. Doktor filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, absolwent m.in. London School of Economics i Maastricht University. Doradza korporacjom i sektorowi publicznemu

Brak pokory utrudnia Niemcom i Francji dostrzeżenie fatalnego błędu, jakim jest niszczenie idei Zach

Brak pokory utrudnia Niemcom i Francji dostrzeżenie fatalnego błędu, jakim jest niszczenie idei Zachodu. Jest jednak nadzieja! (na zdjęciu Emmanuel Macron i Olaf Scholz w Berlinie 9 maja 2022 r.)

Tobias SCHWARZ/AFP

To tajemnica poliszynela, że w dwóch najbardziej wpływowych stolicach Europy ustalono nieformalny zakaz używania słowa „Zachód” przez dyplomatów. Dlaczego? Bo „Zachód”, czyli „cywilizacja zachodnia”, to wspólnota transatlantycka, łącząca z konieczności USA oraz Europę. I cóż w tym złego? – można spytać. Dla Polaków jedność transatlantycka zawsze była i wciąż jest bardzo piękna: Zachód zawsze był przedmiotem naszej materialnej i duchowej aspiracji, a jego jedność pozostaje gwarantem bezpieczeństwa i długofalowym celem większości naszych elit. Jednak dla przywódców za sterami Niemiec i Francji Zachód jest dziś raczej brzemieniem niż marzeniem – dlatego w zasadzie można by się go z naszych głów i serc pozbyć.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi