Od czasu tego pierwszego, wydanego na gorąco, więc zapewne najbardziej szczerego, komunikatu policji pani Joanna zdążyła nagadać wystarczająco dużo głupot, żeby partia rządząca mogła się przestać przejmować oskarżeniami o nadużycie władzy, a po przyłączeniu się do protestów samej Marty Lempart ze Strajku Kobiet, niezawodnej w odstraszaniu normalsów od każdej sprawy, w imię której maszeruje, mamy już w zasadzie pewność, że temat skandalicznego zachowania policji właśnie spada z medialno-politycznej agendy. A szkoda, bo sam problem jest wystarczająco poważny, żeby o nim rozmawiać w oderwaniu od niesmacznych kreacji pani Joanny, a nawet osobistego stosunku do aborcji.

Czytaj więcej

Kataryna: PiS i bajki o pracy i pokorze

Nie bez powodu przecież policja szybko zmieniła swoje pierwotne oświadczenie i w kolejnym wypiera się, że zabór laptopa i telefonu miał jakiś związek ze ściganiem nielegalnej aborcji, utrzymując, że chodziło wyłącznie o zdrowie i życie samej pani Joanny. Zostawmy zatem szczegóły relacji pani Joanny, których nie jesteśmy w stanie zweryfikować, i zastanówmy się, co mówi o państwie i prawie sam komunikat policji oraz to, co na własne oczy widzieliśmy na nagraniu ze szpitala. Jeśli policja zabiera telefon i laptop pacjentce, która nie popełniła żadnego przestępstwa, to w jakim państwie żyjemy? Jeśli ktoś się jeszcze waha z odpowiedzią, powinien ten komunikat policji czytać w szerszym kontekście.

Nie bez powodu przecież policja szybko zmieniła swoje pierwotne oświadczenie i w kolejnym wypiera się, że zabór laptopa i telefonu miał jakiś związek ze ściganiem nielegalnej aborcji, utrzymując, że chodziło wyłącznie o zdrowie i życie samej pani Joanny.

W styczniu Centralne Biuro Antykorupcyjne zrobiło nalot na gabinet ginekologiczny szczecińskiej ginekolożki, zabierając dokumentację medyczną jej pacjentek z ostatnich 30 lat. Po pół roku – na tak długo służba antykorupcyjna odebrała pacjentkom możliwość leczenia się u swojej lekarki – sąd co prawda nakazał zwrot zarekwirowanej bezprawnie dokumentacji medycznej, ale służby miały wystarczająco dużo czasu, żeby sobie wszystko przejrzeć. I zapewne znalazły tam także dane pacjentek, które przyznały się swojej lekarce do aborcji, a ona to odnotowała w ich kartach. Czy to ma oznaczać, że teraz do każdej z nich może wejść policja i zażądać wydania laptopa i telefonu, bo – cytując krakowską policję – „istnieje podejrzenie popełnienia przestępstwa w postaci udzielania kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży poprzez środki pochodzące z nielegalnego źródła, zachodziła konieczność zabezpieczenia urządzeń, których kobieta używała do finalizowania transakcji zakupu tych środków”? Niezależnie od osobistego stosunku do dopuszczalności aborcji nikt nie powinien się na to godzić.