Przytrafiło się to Tamarze i pokrzywdzona jest podwójnie. Bo po pierwsze, w wyborach prezydenckich zagłosowała właściwie, no przecież prawicy nie poprze, prawda? Progenitura postępowa przyjęła to z uznaniem. A za co się córeczka obraziła? Za Senat. Wyobrażacie sobie państwo, Senat?! Wszystko było, jak należy, bo i parlamentarne, i lokalne, i prezydenckie, tylko raz na kobietę Tamara zagłosowała, a ta z niewłaściwej partii się okazała być. Nie pomogło przekonywanie, że bardzo oddana, że działaczka, no i wcale nie jest konserwatywna, taka lajtowa w zasadzie, ale nic to. Ponad rok się córka nie odzywała. A dlaczego Tamara jest pokrzywdzona podwójnie? Otóż na jej męża, Pawła, córki się nie obraziły, choć ten jest prawicowym zakapiorem. Cóż, widocznie ojcowi wolno więcej, przyznacie państwo, to niesprawiedliwe.
Czytaj więcej
Po prostu prorok, nie wieszcz. W jednym wszak Norwid miał rację: „Klaskaniem mając obrzękłe prawice / Znudzony pieśnią, lud wołał o czyny”. A właściwie nie wołał, lecz wciąż woła, i z tym cały problem.
Paweł, a właściwie Paul – bo to wszystko w Ameryce się dzieje – jest strażakiem w Maine, na północy Stanów, ale nie takim zwykłym sikawkowym, lecz wykształconym, dowódcą. Tamara, właściwie Tamy, pracuje jako nauczycielka niepełnosprawnych. Mieszkają sobie nad jeziorem, dobrze im tam bardzo i nawet o politykę się nie kłócą. Paul, twardy facet, który do wszystkiego doszedł własną ciężką pracą, na przekór wszystkim głosuje na Trumpa. On, bostończyk z pochodzenia! A Boston, musicie to państwo wiedzieć, to takie amerykańskie Miasteczko Wilanów, tam się zasadniczo republikanów nie wybiera.
Paulowi to nie przeszkadza, tym bardziej że sam nie jest konserwatywnym hardcorowcem, Tamy w najmniejszym stopniu nie czuje się dotknięta politycznymi sympatiami męża, zwłaszcza że sama jest nieco rozdarta. Co prawda głosowała na Bidena, lecz do Senatu właśnie na Susan Collins, formalnie republikankę, ale taką bardziej lajtową. No i nie czuje się dobrze ani w jednym, ani w drugim obozie, zupełnie jak mąż. Oboje są udanym małżeństwem od lat i przesympatycznymi ludźmi spotkanymi przy winie w Montalcino. Przypadliśmy sobie do gustu, a gdy zeszło na politykę (oni zaczęli!), to i podobieństw przybyło, bo to nie tylko rodzice mojej osoby są politycznie poróżnieni, ale i moja osoba dramatycznie nie ma na kogo głosować. Zupełnie jak oni w Maine.