Nowojorska wyspa hiszpańskiej sztuki

Pod skromną nazwą Towarzystwo Hiszpańskie kryje się jedna z najbardziej niezwykłych, a jednocześnie nadal mało znanych nowojorskich instytucji. Opowiada o korzeniach i kulturze społeczności, bez której coraz trudniej wytłumaczyć współczesną Amerykę.

Publikacja: 12.05.2023 17:00

Portret „Czarnej księżnej” Goi, jak i inne arcydzieła ze zbiorów Hispanic Society, bardzo rzadko opu

Portret „Czarnej księżnej” Goi, jak i inne arcydzieła ze zbiorów Hispanic Society, bardzo rzadko opuszczał Nowy Jork. Dlatego tak wielkim wydarzeniem była niedawna wystawa w londyńskiej Royal Academy

Foto: Guy Bell/Shutterstock/Rex Features/East News

W 1797 roku Francisco Goya namalował Maríę Cayetana de Silva, 13. księżnę Alba. Portretowana miała 35 lat. Należała do najbardziej wpływowych arystokratycznych rodzin Hiszpanii. Po ślubie z José Álvarezem de Toledo, markizem Villafranca, stali się też najbogatszą parą w kraju. Oboje wspierali Goyę. Ich relacje, zwłaszcza między malarzem a księżną Alba, wykraczały poza zwyczajowe między artystą a jego mecenasami. Do dziś trwają domysły, co do ich charakteru, a portret z 1797 roku dostarcza kolejnych poszlak.

Został namalowany w rodzinnej rezydencji księżnej w Andaluzji. Zamieszkała tam po śmierci męża. Księżna na obrazie jest w żałobie. Ubrana w czarną suknię, z mantylą zarzuconą na głowę i ramiona. To strój uznawany za ludowy (także za narodowy), ale w tle można dojrzeć jedną z jej posiadłości. Na dłoni ma dwa pierścienie. Jeden z wygrawerowanym słowem „Alba”, drugi z „Goya”. Dłonią wskazuje na wyryte na ziemi „solo Goya”. Owo tajemnicze wyznanie – „tylko Goya” – do dziś skłania do rozmaitych przypuszczeń: w filmie Carlosa Saury to księżna Alba pozuje do słynnej „Mai nagiej” i „Mai ubranej”.

Czytaj więcej

Polskie filmy sprzedają różne wersje przeszłości

Kolekcje pozłacanego wieku

Portret księżnej w czerni pozostał w rękach artysty do jego śmierci. Potem zmieniał właścicieli. Wreszcie w 1906 roku nabył go Archer M. Huntington i przekazał do zbiorów Hispanic Society w Nowym Jorku. Obecnie uznawany jest za jeden z najsłynniejszych obrazów w dziejach malarstwa. A zbiory założonego w 1904 roku towarzystwa to największa kolekcja sztuki hiszpańskiej i latynoskiej poza Półwyspem Iberyjskim. Słynnej nie tylko z dzieł Goi, ale też czołowych tamtejszych artystów od Luisa de Moralesa i El Greca, poprzez Diega Velázqueza i Francisca de Zurbarána po tworzącego na przełomie XIX i XX wieku Joaquina Sorollę. Przez lata bardzo rzadko opuszczały one Nowy Jork – dlatego też wielkim wydarzeniem była niedawna wystawa dzieł z kolekcji Hispanic Society w londyńskiej Royal Academy.

Założone w 1904 roku przez Archera M. Huntingtona towarzystwo do dziś mieści się w historycznym gmachu. W jego zbiorach znajduje się ponad 750 tys. dzieł sztuki, manuskryptów i druków. A założenie Hispanic Society ściśle wiązało się z przemianami politycznymi, społecznymi oraz kulturowymi zachodzącymi w Stanach Zjednoczonych w drugiej połowie XIX i w pierwszych dekadach XX wieku. W tym czasie powstawały pierwsze wielkie kolekcje sztuki tworzone przez wielkich przedsiębiorców ery „pozłacanego wieku”, masowej imigracji i gwałtownego rozwoju przemysłu, takich jak John Pierpont Morgan (1837–1913), finansista i bankier, twórca JP Morgan and Co., czy Henry O. Havemeyer (1847–1907), potentat cukrowniczy, właściciel Sugar Refining Company. A także późniejsze, jak Samuela Henry’ego Kressa (1863–1955), założyciela sieci sklepów SH Kress & Co.

Handlarz wszech czasów

Był to też czas tworzenia – wzorem Europy – muzeów. W 1870 roku powołano nowojorskie Metropolitan Museum of Art oraz Museum of Fine Arts w Bostonie. Sześć lat później Philadelphia Museum of Art, a w 1879 roku Art Institute w Chicago. Tworzyły się podstawy kulturalnej potęgi Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie kształtował się odmienny od europejskiego i do dziś obowiązujący model funkcjonowania instytucji kultury oparty przede wszystkim na środkach prywatnych.

„Ilekroć w dzisiejszych czasach wystawia się na sprzedaż kolekcję sztuki, można założyć, że zostanie ona nabyta przez Amerykanina; jeśli wybuchnie bójka na aukcji lub u handlarza dziełami sztuki o cenne dzieło sztuki, możesz być pewien, że Amerykanin ucieknie z łupami”, z goryczą zauważał w artykule opublikowanym w 1902 roku na łamach „Kunst und Künstler” Wilhelm von Bode, wybitny niemiecki historyk sztuki, uważany za współtwórcę nowoczesnego muzealnictwa.

Zdumiewać mogła nie tylko klasa nabywanych dzieł, ale też skala zakupów. W 1911 roku na łamach „Puck Magazine” opublikowano karykaturę przedstawiającą Johna Pierponta Morgana trzymającego wielki magnes w kształcie „$”, który przyciąga z Europy niezliczone obrazy, rzeźby, dzieła sztuki zdobniczej, historyczną broń i cenne manuskrypty. Podobnie działali inni, np. fundacja założona przez Samuela H. Kressa posiadała ponad 770 dzieł dawnych mistrzów!

Obiekty z tych wielkich kolekcji zasilały zbiory nowo powstałych muzeów, m.in. John Pierpont Morgan wspierał Metropolitan Museum of Art. Tam też trafiały zakupione przez Henry’ego O. Havemeyera i jego żonę Louisine. Posiadane przez amerykańskich potentatów zasoby finansowe pozwalały im nabywać obiekty niezwykłej klasy, nie tylko poszczególne obrazy czy rzeźby, ale nawet całe fragmenty budynków.

W tworzeniu kolekcji Amerykanie współpracowali z ówczesnymi wybitnymi marszandami i historykami sztuki, w tym Brytyjczykiem Josephem Duveenem, najbardziej spektakularnym handlarzem wszech czasów. Lista jego klientów była imponująca. Widniały na niej najbogatsze w tym czasie w USA osoby, m.in. Henry Clay Frick, Samuel H. Kress, Andrew Mellon, J.P. Morgan czy John D. Rockefeller. Niejednokrotnie dostarczał im arcydzieła, ale też od samego początku „czuł, że jego misja edukacyjna jest dwojaka – uczyć amerykańskich milionerów kolekcjonerów, czym są wielkie dzieła sztuki, i uczyć ich, że tylko dzięki niemu mogą je zdobyć. Ustalenie tego sine qua non wymagało sporej odwagi i dużych nakładów finansowych” – pisał S.N. Behrman na łamach „New Yorkera” po śmierci marszanda.

Termin „pozłacany wiek” ukuł Mark Twain w 1873 roku, by w ironiczny sposób opisać styl życia bogatych elit, ostro kontrastujący z problemami jego czasów, zwłaszcza z ubóstwem znacznej części społeczeństwa. Za wspaniałą fasadą kryła się ponura rzeczywistość. A dzieła dawnych mistrzów lub uznanych europejskich artystów służyły do budowy społecznego prestiżu. Rezydencje miały świadczyć o bogactwie właścicieli, zatem, jak podkreślała Patrick Lenaghan w publikacji towarzyszącej wystawie w Royal Academy, musieli udekorować je w taki sposób, by „mogły przypominać pałace, które widzieli za granicą”.

Czytaj więcej

Ukraina. Wojna o przyszłość Europy

Dla edukacji i przyjemności

Pojawiły się jednak osoby, dla których nabywanie dzieł sztuki miało służyć nie tylko prywatnym celom. Jedną z nich była Isabella Stewart Gardner (1840–1924) wywodząca się z zamożnej, osiadłej od XVII wieku w Ameryce rodziny. Nie tylko była jedną z pierwszych kolekcjonerek w Stanach Zjednoczonych sztuki wczesnego renesansu – w zakupach doradzał jej wybitny historyk sztuki Bernard Berenson, który współtworzył obowiązujący do dziś gust i kanon sztuki dawnej – był m.in. popularyzatorem twórczości Piera della Francesca.

Isabella Stewart Gardner postanowiła stworzyć przestrzeń dla publicznej ekspozycji swoich zbiorów – po śmierci męża w 1898 roku zaczęła wznosić w Bostonie gmach wzorowany na renesansowych pałacach Wenecji. To w nim wyeksponowano zebrane przez nią dzieła m.in. Botticellego, Tycjana, Rembrandta i Vermeera, ale także meble, tkaniny i przykłady rzemiosła artystycznego. Powstała przemyślana ekspozycja. Muzeum imienia fundatorki otwarto 1 stycznia 1903 roku i jak sama podkreśliła, miało działać „dla edukacji i przyjemności publiczności na zawsze”. Co więcej Gardner była zainteresowana twórczością współczesnych jej artystów, zarówno amerykańskich – Johna Singera Sargenta i Jamesa McNeilla Whistlera, jak i francuskich nowatorów, jak Edgar Degas i Eduard Manet. W ogóle amerykańscy kolekcjonerzy walnie przyczynili się do uznania impresjonistów i ich następców. Co więcej, to dzięki nim Monet czy Renoir stali się częścią mainstreamu sztuki i do dziś są ulubionymi twórcami publiczności za oceanem.

Impresjonizm jest bliski amerykańskiemu duchowi – tłumaczył ten sukces amerykański pisarz Edmund White. „Ponieważ był […] szybkim zapisem wrażeń złapanych w locie”. Impresjoniści odrzucili „historię na rzecz doskonałego teraz. Europejczycy mogą pozostawać wiernymi historii malarstwa, ale Amerykanie mieli za mało historii, aby się o nią martwić. Chcieli odnaleźć dokładny kształt konkretnej chwili”.

Dalekowzroczny pan Archer

Jednak dla Archera M. Huntingtona (1870–1955) przeszłość była ważna. Wywodził się z tego samego środowiska, co większość ówczesnych kolekcjonerów sztuki. Jego matka Arabella Duval Huntington (1850–1924) uchodziła za najbogatszą kobietę „pozłacanej ery”. Poślubiła Collisa P. Huntingtona (1821–1900), amerykańskiego potentata kolejowego. Po jego śmierci wyszła za mąż za jego siostrzeńca Henry’ego E. Huntingtona (1850–1927), także magnata kolejowego, założyciela The Huntington Library w kalifornijskim San Marino, także ze wspaniałymi zbiorami sztuki.

Archer M. Huntington był zafascynowany Hiszpanią. Zainteresował się nią podczas podróży po Europie w 1882 i 1887 roku, m.in. w Luwrze oglądał hiszpańskie malarstwo. Postanowił poznać jej kulturę i język. Kiedy w końcu uznał, że jest gotowy, zaczął intensywnie podróżować po Hiszpanii. Pierwszy raz w 1892 roku. Wrócił tam po czterech latach i ponownie w 1898 roku. Na poważnie zajął się też studiami latynoamerykańskimi. Wreszcie postanowił stworzyć nową instytucję.

Ufundowanie przez niego Hispanic Society było częścią trendu panującego w całym kraju tworzenia przez elity finansowe instytucji poświęconych kulturze, edukacji czy nauce, ale też pionierskim eksperymentem. W 1891 roku zanotował w swym „Dzienniku”, że umieszczenie swego nazwiska na budynku jest fałszywą bramą do sławy. Nie wykuł zatem nazwiska na fasadzie gmachu, ale też powołana przez niego instytucja nie ograniczała się do zbierania i eksponowania obrazów, rzeźb i innych obiektów historycznych. Miała być centrum badań oraz studiów naukowych. Otwarcie Hispanic Society miało wreszcie znaczenie polityczne, o czym nie zawsze się pamięta.

Minęło zaledwie kilka lat od zakończenia wojny amerykańsko-hiszpańskiej z 1898 roku. W jej wyniku Stany Zjednoczone uzyskały Filipiny, Portoryko i Guam, a Kuba znalazła się w amerykańskiej strefie wpływów. Hiszpania jako potęga kolonialna odchodziła w przeszłość, ale wojna zmieniła także Stany. Nie tylko odchodziły od izolacjonizmu, który dominował w ich polityce od czasów uzyskania niepodległości, ale stawały się imperialnym mocarstwem. Konflikt z Hiszpanią – która od czasów wielkich odkryć zdominowała większości Ameryki Południowej i Północnej – zdawał się nieunikniony. W XIX wieku kolejne obszary, znajdujące się niegdyś pod jej kontrolą, przyłączano do terytoriów Stanów Zjednoczonych, a wojna w 1898 roku była ostatnim tego aktem. Towarzyszył jej wzrost nastrojów antyhiszpańskich w Stanach Zjednoczonych, podsycany przez ówczesne media, zwłaszcza należące do największych magnatów prasowych Williama Randolpha Hearsta, wydawcy „New York Morning Journal”, oraz Josepha Pulitzera i jego nowojorskiego dziennika „The World”.

Inicjatywa Huntingtona szła pod prąd opinii publicznej. Wykazał się też on dalekowzrocznością – dostrzegł, że poznawanie kultury latynoskiej może być ważne społecznie, bo stanowi ważną część także amerykańskiej historii.

Czytaj więcej

Rasistowskie marzenie o białej Rodezji

Uwaga na kolonie

Od otwarcia swoich drzwi dla zwiedzających w 1908 roku Hispanic Society jest najważniejszą poza Półwyspem Iberyjskim instytucją poświęconą dziedzictwu Hiszpanii, a także Portugalii. Jednocześnie, od samego początku pokazuje jej skomplikowanie oraz różnorodność, kulturową i religijną. Dziś daje możliwość zobaczenia, jak przez cztery tysiąclecia, pod wpływami od celtyckich po rzymskie, a potem chrześcijaństwa, islamu, a także judaizmu była kształtowana kultura tej części Europy. Jest to możliwe dzięki połączeniu w jednych zbiorach zarówno wybitnych dzieł sztuki, rzemiosła artystycznego, ale też dokumentów historycznych, książek etc. W zbiorach nowojorskiej instytucji są zarówno dzieła pochodzące z czasów antycznych, panowania islamu na znacznej części półwyspu, jak i „złotego wieku” pod rządami Habsburgów.

Jednak tym, co najbardziej wyróżnia Hispanic Society, jest zwrócenie uwagi na kulturę tworzoną w koloniach, przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej. Na twórczość, która powstała w wyniku zdarzenia różnych kultur i tradycji. Przede wszystkim lokalnych, mających swe źródła w epoce przedkolonialnej. Owszem, niektórzy artyści europejscy wyemigrowali. Inni, jak Francisco de Zurbarán, eksportowali tam swoje dzieła. Jednak większość obiektów powstała w lokalnych warsztatach i dobrze odzwierciedla gust i upodobania mieszkańców Meksyku czy Peru. Były to obrazy i rzeźby, ale przede wszystkim wyroby złotnicze, meble czy tkaniny.

Od dłuższego czasu trwają dyskusje, w jaki sposób zapewnić obecność w kanonie sztuki twórczości powstającej poza wielkimi centrami, tworzonej przez przedstawicieli mniejszości czy grup marginalizowanych. Częścią tej dyskusji jest też problem dziedzictwa kolonialnego, dziejów przemocy i wyzysku, ale też kultury powstającej na tych terenach.

Nowojorska instytucja daje unikalną możliwość zobaczenia dziedzictwa metropolii i powstających na podbitych terenach. Nieodseparowanych od siebie, jak to ma miejsce np. w przypadku Prado i Museo de América w Madrycie. Są tu zarówno obrazy nadwornych malarzy Velázqueza i Goi, jak i XVII-wiecznego Sebastiána Lópeza de Arteagi, urodzonego w Sewilli, a tworzącego w mieście Meksyk, niezwykłe naczynia z czarnej glinki z realistycznymi przedstawieniami zwierząt powstające w meksykańskim Tonalá czy przedmioty wytwarzane przez rdzennych mieszkańców w Jezuickiej Misji w Chiquitos w Boliwii.

Jest wreszcie jeszcze jeden fenomen, który dokumentują zbiory Hispanic Society. Po podboju Ameryki powstał ważny szlak handlowy na Pacyfiku między Acapulco w zachodnim Meksyku i Manilą na Filipinach, które także stały się częścią hiszpańskiego imperium. Tą droga sprowadzono towary z Chin i Japonii do Meksyku: ceramikę, jedwab czy wyroby z kości słoniowej. Następnie wysyłano je do Hiszpanii, ale część tego importu pozostawała w Ameryce i stała się kolejnym źródłem inspiracji dla lokalnych twórców.

Słońce i mrok

W 1908 roku po hiszpańskiej potędze kolonialnej pozostały przede wszystkim wspomnienia. Większość krajów Ameryki Południowej i Środkowej uzyskała niepodległość w pierwszych dekadach XIX wieku. Pod władaniem Madrytu pozostały jedynie nieliczne kolonie w Afryce. Hiszpania musiała wymyślić siebie na nowo. W Londynie Archer M. Huntington zobaczył obrazy Joaquína Sorolli. W Paryżu widział dzieła Ignacia Zuloagi. Obu uznawano za najwybitniejszych współczesnych hiszpańskich malarzy. I prezentowali dwa różne spojrzenia na własny kraj.

Huntington postanowił pokazać ich prace w Nowym Jorku. Widział bowiem w nich uosobienie prawdziwej Hiszpanii: szczęśliwej i słonecznej u Sorolli oraz mroczniejszej i obciążonej własnym dziedzictwem u Zuloagi. Przy czym był otwarty na powstającą aktualnie twórczość, jednak podkreślał „nie jest naszą intencją pokazywanie sztuki współczesnej na wystawach. To, moim zdaniem, jest zadanie handlarza [sztuką], a nie muzeum”. Interesowało go to, czego przez nią można dowiedzieć się o współczesnej Hiszpanii.

Wystawę zorganizowano w 1909 roku. Odniosła ogromny sukces. Huntington postanowił pójść dalej. U Joaquína Sorolli zamówił cykl obrazów „Wizja Hiszpanii”. W latach 1911–1919 powstało 14 monumentalnych płócien przedstawiających ludy, stroje i tradycje różnych regionów. Opowiadają one o Hiszpanii, która musiała na nowo – odwołując się do własnych, lokalnych tradycji – zdefiniować tożsamość jako europejskiego, postimperialnego państwa.

Dla cyklu Sorolli wybudowano specjalną galerię. Otwarto ją w 1926, trzy lata po śmierci artysty. Jej powstanie było sygnałem, że Hispanic Society jest miejscem, które nie odwraca się od przemian politycznych czy społecznych. Dziś, w czasach wzrostu napięć między Północą a globalnym Południem, którego częścią są kraje Ameryki Południowej i Środkowej, jeszcze lepiej widać, jak bardzo potrzebne są miejsca, które pozwalają zrozumieć kultury, kraje i społeczności mówiące po hiszpańsku i portugalsku.

W samych Stanach Zjednoczonych wzrasta znaczenie społeczności latynoamerykańskiej i jej kultury. Bez niej coraz trudniej wytłumaczyć współczesną Amerykę. Być może Archer M. Huntington nie zdawał sobie sprawy, jak dużą wykazał się odwagą i wyobraźnią, tworząc instytucję, której nie chciał dawać własnego imienia.

W 1797 roku Francisco Goya namalował Maríę Cayetana de Silva, 13. księżnę Alba. Portretowana miała 35 lat. Należała do najbardziej wpływowych arystokratycznych rodzin Hiszpanii. Po ślubie z José Álvarezem de Toledo, markizem Villafranca, stali się też najbogatszą parą w kraju. Oboje wspierali Goyę. Ich relacje, zwłaszcza między malarzem a księżną Alba, wykraczały poza zwyczajowe między artystą a jego mecenasami. Do dziś trwają domysły, co do ich charakteru, a portret z 1797 roku dostarcza kolejnych poszlak.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem