Filmowa popkultura wciąż wybiera tematykę historyczną, choć wiele razy ogłaszano znużenie nią. I wciąż jest ona przestrzenią permanentnej kontrowersji, chwilami wręcz ideowych bitew.
Konserwatywni recenzenci i widzowie nie mogą się odnaleźć w tak zwanym kinie pedagogiki wstydu. Można tu wskazać kilka głośnych tytułów, choć tak naprawdę nie jest ich aż tak dużo, jak by wynikało z prawicowych jeremiad. Kino częściej szuka, choćby z powodów komercyjnych, kompromisu z różnymi grupami widzów.
Czytaj więcej
Jest wiele powodów, dla których szanse opozycji na skok poparcia na wsi są nieduże. Wieś jest bliższa prawicy kulturowo, to ona silnie korzysta na transferach socjalnych rządu. Opozycja ma jej niewiele do zaoferowania.
Między wstydem a megalomanią
Symbolem tej nieco wzbierającej fali był ostatni film Wojciecha Smarzowskiego „Wesele”, w którym nie tylko Polacy z lat wojny zostali sprowadzeni do roli krwiożerczej antyżydowskiej dziczy, ale twórcy przyjęli założenie trwałości polskiej odpowiedzialności, także w następnych pokoleniach. W efekcie zainteresowany historią „wyklętych” współczesny chłopak okazuje się amatorem napaści na domy Ukraińców. Ten akurat wątek zyskał smaczną puentę w postaci zachowań dzisiejszych Polaków wobec ukraińskich uchodźców wojennych.
Zarazem po prawej stronie mamy kipiącą potrzebę oburzania się ponad potrzebę. Bardzo przyzwoity film Krzysztofa Łukaszewicza „Orlęta. Grodno ’39”, skądinąd pierwszy o agresji sowieckiej na Polskę w roku 1939, został przez niektórych prawicowych komentatorów okrzyknięty jako nieledwie antypolski. Wystarczyło, że bohaterem Łukaszewicz zrobił żydowskiego gimnazjalistę broniącego wbrew komunistycznemu bratu, a wraz z polskimi kolegami, Grodna przed Sowietami. Ale wcześniej doznającego narodowych uprzedzeń. Próbowałem tłumaczyć, że to film o sile polskości (skądinąd taki przypadek miał miejsce). Na próżno. Emocje są zbyt mocne. Rozmaite fortece pobudowane są trwale.