Wojtyła nie był złośliwym mafiosem

Podział, jaki się nam funduje, podważając autorytet Jana Pawła II, jest najbardziej bolesnym w historii III RP. On naprawdę rozrywa wspólnotę.

Publikacja: 17.03.2023 10:00

Wojtyła nie był złośliwym mafiosem

Foto: WOJCIECH BARCZYŃSKI/FORUM

Czytaj więcej

Spór o Jana Pawła II: Co o sprawie pisaliśmy w "Rzeczpospolitej"?

Na Twitterze ktoś wrzucił mały fragment mojego komentarza z Interii. Oceniałem na gorąco spór wokół Karola Wojtyły, było to pisane w kilka godzin po podjęciu przez Sejm uchwały w jego obronie. Te kilka zdań brzmiało tak: „Poza wszystkim jest prawdą, że obalanie pomnika Jana Pawła II nie jest neutralne z punktu widzenia interesu narodowego. Pozbawia się wspólnoty ważnego autorytetu. I dzieli się Polaków w sposób wyjątkowo okrutny”.

Ten kawałeczek wywołał namiętne reakcje. Z najgrubszej rury uderzył dawny polityk Unii Wolności Waldemar Kuczyński. Oto jego komentarz do tych moich kilku zdań: „Napisał bzdurę. To krok od wprowadzenia do kodeksu karnego przestępstwa godzenia w interes narodu przez podważanie autorytetu JPII. To jest myślenie podszyte nazizmem. Jednostka jako zwornik narodu, taki fuhrer tylko z zaświatów”.

Popularny wśród antyprawicowych harcowników internetu „Dziadek Waldek” pogrąża się coraz głębiej w mrokach paranoicznych skojarzeń. I już pewnie z tej ciemności nie wyjrzy. Zarazem podobnie jak inni twitterowicze komentuje kilka wyjętych z kontekstu zdań, może mi więc przypisać dowolny pogląd.

Czytaj więcej

Co naprawdę szykuje nam zielony mainstream. Niech Trzaskowski i Tusk o tym opowiedzą

Lista autorytetów?

Nie jestem zwolennikiem szczególnej prawnej ochrony imienia postaci historycznych. Wystarczy zwykłe, przysługujące każdemu zabezpieczenie przed oszczerstwem i przed zniewagą. Nie postuluję też tworzenia urzędowego kanonu autorytetów, chociaż namiastki takich list przecież powstawały, także z udziałem obozu Waldemara Kuczyńskiego. Komuś budowano pomniki, kogoś uznawano za patrona ulicy. Z pewnością dawny idol Kuczyńskiego Tadeusz Mazowiecki nie miał nic przeciwko obecności Jana Pawła II w narodowym panteonie. I na pewno jego myślenie nie miało nic wspólnego z poszukiwaniem Führera. Skądinąd to, że dziś Kuczyński operuje takim językiem, stanowi przykład jakiegoś upiornego zradykalizowania umysłów polskich polityków czy intelektualistów, i to na stare lata.

Jednocześnie jestem przeciwny przesadnemu braniu jakiejkolwiek postaci na sztandary, zwłaszcza przez samych polityków. Myślę tak nawet w obliczu obecnej kontrowersji. Pomysł małopolskiej kurator Barbary Nowak, aby w każdej szkole wisiał portret Jana Pawła II, to sięgnięcie po obyczaje państwa niedemokratycznego. A przy okazji recepta na obrzydzenie młodym Polakom tej postaci jako namaszczonej przez władzę.

Rzecz w tym, że przez dziesiątki lat Jan Paweł II był jednym z niewielu Polaków uznanych za autorytet spontanicznie i ponad różnymi podziałami. Upamiętnianym niezależnie od zmiany koniunktur i ekip u władzy. Z pewnością po jego śmierci młodsze roczniki nie były już skore obdarzać go takim podziwem i zaufaniem jak starsi. Ale zaledwie w kwietniu 2022 r. autorytetem moralnym nazywało go według CBOS 64 proc. badanych między 18. i 24. rokiem życia (i aż 86 proc. między 55. i 65. rokiem życia). W każdej grupie wiekowej przeważały takie opinie, choć wśród starszych bardziej niż młodszych.

Jedni kierowali się przede wszystkim motywami religijnymi. Inni uznawali Jana Pawła II za kluczową postać z punktu widzenia polskiej wspólnoty narodowej, symbol wyzwalania jej z okowów komunizmu. Jedna i druga racja splatały się ze sobą. Ten zrost był oczywiście charakterystyczny dla konkretnej epoki czy raczej epok.

Dziś jesteśmy świadkami podważania autorytetu papieża, a z drugiej strony zapewne i erozji, po części pokoleniowej, chociaż nie tylko. Wiąże się to z kryzysem autorytetu Kościoła, ale także z pisaniem na nowo w ludzkich głowach naszych dziejów, do pewnego stopnia także z przerywaniem ciągłości, z coraz mniejszym znaczeniem tychże dziejów dla współczesnych postaw. Atak na pamięć Karola Wojtyły, chociaż dotyczy konkretnej i specyficznej tematyki, mógł się pojawić dopiero na takim podglebiu.

Ułomne ustalenia

Czy mam prawo żałować dawnego konsensusu? Odmawia mi tego nie tylko Waldemar Kuczyński. Będę się jednak upierał, że wspólne autorytety umacniają narodową wspólnotę, a są też potrzebne jednostkom. Więc doznajemy dziś straty, nie wiem, czy ostatecznej (ledwie jedna trzecia Polaków skłonna jest dowierzać oskarżeniom), ale na pewno bolesnej.

Ale też moi polemiści z Twittera przeoczyli coś jeszcze. Pisząc o żalu z powodu zadeptywania autorytetu, opatrywałem ten swój żal jednak zasadniczym zastrzeżeniem. Napisałem tak: „Możliwe, że takie uderzenie w Polskę byłoby mimo wszystko konieczne, gdybyśmy stali wobec odkryć przełomowych. Także wówczas odczuwałbym ból i uważałbym, że masa ludzi podpisuje się pod oskarżeniami tylko z nienawiści do Kościoła i jego nauczania. Rzecz w tym jednak, że te ustalenia nie są ani bezsporne ani definitywne”.

Nie odmawiam posłom PiS, PSL czy Konfederacji prawa do obrony dobrego imienia ukochanej postaci, robią to niejako w imieniu swoich wyborców. Napisanie odpowiedniej rezolucji to jednak coś innego niż pomysły wieszania portretów w szkołach czy nadawanie homilii papieskich w TVP. Czasem wyrażanie emocji swoich elektoratów to wręcz obowiązek polityków.

To nie jest zapisywanie Jana Pawła II do jakiejś partii, wszak mamy do czynienia jedynie z reakcją, najpierw ktoś zaatakował, a był to nie tylko Holender Ekke Overbeek, autor książki „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”, czy Maciej Gutowski, twórca TVN-owskiej serii filmów „Bielmo”, ale także politycy Lewicy żądający przed kamerami swoistej delegalizacji Wojtyły, zwalania pomników i zrywania szyldów na ulicach. To oni pierwsi upolitycznili tę debatę.

Trudno też oskarżać wicepremiera Piotra Glińskiego, że w imieniu rządzących rozpętuje wojnę religijną, czy dzieli Polaków. Ta wojna i ten podział trwają od dobrych paru lat. Skądinąd oskarżenia wobec PiS to rytuał pozwalający Platformie Obywatelskiej znaleźć uzasadnienie dla własnego uchylenia się od opinii.

Protest w Sejmie, wyrażony w przyjęciu rezolucji, nabierał właściwej mocy dopiero na tle ułomności dwóch głównych dzieł będących nie beznamiętnymi produktami badaczy, lecz jak najbardziej namiętnymi aktami oskarżenia. Overbeek zbudował całą swoją mowę prokuratorską na spiskowym punkcie wyjścia: Jan Paweł II to produkt kardynała Adama Sapiehy, ten zaś naginał Kościół do własnych seksualnych dewiacji. Zwalniam się z konieczności polemiki z tym założeniem. Zrobił to precyzyjnie Mirosław Czech, dawny poseł Unii Wolności, na łamach „Gazety Wyborczej”. Tę tezę zbudowano na kilku zeznaniach lub raportach księży albo siedzących w więzieniu, albo współpracujących z tamtą władzą. Wobec czasów stalinowskich, kiedy UB naprawdę preparowała rzeczywistość na wzór sowiecki, bezkrytyczne przyjmowanie takich „dowodów” jest absurdalnym błędem poznawczym, któremu ulegli, niestety, nawet niektórzy katoliccy komentatorzy.

Inaczej jest z zarzutami wobec Karola Wojtyły jako arcybiskupa krakowskiego. Politycy PiS operują tu pojęciem: „atakują go na podstawie dokumentów bezpieki”, na co druga strona przypomina choćby przypadek Lecha Wałęsy. Czym innym jest ustalenie na podstawie tych papierów samego faktu czyjejś współpracy (żaden poważny badacz nie kwestionuje, że Wałęsa był tajnym współpracownikiem), czym innym wiarygodność informacji zapisanych w donosach. Zarazem donosy bywają cennym źródłem, jeśli czyta je się krytycznie. Tyle że badacze sceptyczni wobec tez Overbeeka i Gutowskiego, typu Marka Lasoty czy Tomasza Krzyżaka, nie kwestionują zasadniczych faktów. Cztery przypadki księży podejrzewanych o ekscesy seksualne są autentyczne. Niektórzy z nich zostali za to skazani przez peerelowskie sądy.

Czytaj więcej

Bucza i leopardy. Kim jesteście, Rosjanie i Niemcy

Siła kontekstu

Uderzający jest wybiórczy opis każdej z tych historii, kiedy pomija się używanie wobec tych księży kościelnych kar albo traktuje wysłanie jednego z nich do Wiednia jako „schowanie go”, choć nie mamy kompletu danych, poza jednym listem. Ważniejsze jest wszakże co innego. Dla obu autorów nieistotny jest kontekst. Kontekst polskiego Kościoła działającego w warunkach oblężonej twierdzy, kiedy policyjna władza czyhała na każde jego potknięcie. I używała plotek oraz pomówień, także obyczajowych, jako broni. W takich warunkach dążenie do wyciszenia, ukrycia, wydaje się zrozumiałe.

Czy miało ono miejsce kosztem empatii wobec ofiar i ich rodzin? Nie znamy wszystkich ludzkich okoliczności zdarzeń, relacje samych ofiar po tylu latach są ważną, ale jedną z możliwych wersji. Trudno w każdym razie zestawiać te sytuacje ze zdarzeniami wewnątrz zachodnich kościołów, zasobnych i swobodnych w swoich decyzjach. Polskie struktury kościelne poddane były nieustannej presji.

Dochodzą do tego inne konteksty historyczne. Choćby ówczesny brak pełnego zrozumienia, czym jest pedofilia. Rozpatrywano takie skłonności bardziej w kategoriach jednorazowego upadku moralnego niż trwałego uzależnienia. Możliwe, że przeceniano perspektywę poprawy przez pokutę i modlitwę.

Oczywiście, reakcje na te historie są rozmaite. Dla jednych kontekst tłumaczy bardzo wiele. Polecam tu zwłaszcza uwagi metropolity łódzkiego Grzegorza Rysia, dopiero co pasowanego na reprezentanta światłej, otwartej części Episkopatu. Z kolei Roman Graczyk, badacz lustracyjnych historii w środowiskach katolickich, uznał skazę za głęboką, choć taką, która nie powinna przesłaniać wielkości Jana Pawła II. Rozumiem oba podejścia i czuję, że wciąż wiem zbyt mało. Możliwe, że otwarcie archiwów kościelnych jest jakąś receptą.

Sens zwalania pomników

Przeczytałem przez te ostatnie dni wiele komentarzy w takim oto tonie: kontekst historyczny jest nieistotny wobec krzywdy dzieci. Nie powinno się tłumaczyć polskiego Kościoła realiami peerelowskimi, bo w zachodnich kościołach działo się tak samo źle. Jeśli wierzyć statystykom, działo się gorzej. Już choćby dlatego, że polscy księża nie prowadzili szkół czy innych instytucji, miejscem ich podstawowego kontaktu z wiernymi była parafia.

Czy to wystarczy, żeby przedstawiać Kościół katolicki jako mafię służącą zaspokajaniu seksualnych potrzeb drapieżców? W moim przekonaniu to wizja oparta na spiskowym stereotypie. Choć oczywiście trafiamy tu zarazem na ślad słabości, można by rzec systemowej: braku umiejętności reagowania na przypadki patologii. Czy to wystarczy do skazania instytucji?

Bloger Zbigniew Szczęsny zauważył, że gorliwość, z jaką całą kościelną rzeczywistość sprowadza się do tych patologii, przypomina inne przykłady historycznego rewizjonizmu. Na przykład wielu Amerykanów gotowych jest zwalić z pomników ojców założycieli swojego własnego państwa, bo akceptowali niewolnictwo, a czasem sami byli właścicielami niewolników.

Dodałbym inne tego typu klucze: stosunek do Żydów czy do kobiet. Jeśli zabierzemy się konsekwentnie za takie czystki, mamy historię wypłukaną niemal do cna z postaci, którymi warto się chlubić, czy do których myśli będziemy się odwoływać. Czy lepiej zrozumiemy przez to historię? Co najmniej wątpię.

Dlaczego Jan Paweł II

Mnie wyganianie Jana Pawła II z panteonu sprawiło osobisty ból. Sam jestem tym trochę zaskoczony, bo jego nadmierny kult zawsze mnie drażnił. Kiedy był papieżem, nie umiałem sobie zresztą poradzić z własnymi zastrzeżeniami wobec różnych elementów jego postawy i jego myśli. Czasem były to moje pretensje z pozycji, można by rzec, konserwatywnych (całkowite odrzucenie przez niego kary śmierci czy kwestionowanie wojny sprawiedliwej, na przykładzie konfliktu w Iraku). A czasem z pozycji liberalnych, jak trudność z pełnym zaakceptowaniem głoszonej przez niego etyki seksualnej. Miałem też wątpliwości wobec łatwości, z jaką podczas swoich podróży wchodził w przyjazne relacje z rozmaitymi władcami tego świata. Zbierało się tego sporo przez lata.

Zarazem po tych latach pozostały głównie rzeczy dobre. Nie, Jan Paweł II nie obalił komunizmu. Już prędzej można tu przypisać decydującą zasługę amerykańskiemu prezydentowi Ronaldowi Reaganowi, który wyścigiem zbrojeń osłabił efektywność sowieckiego systemu. Ale polski papież był elementem atmosfery, która prawomocność komunizmu osłabiła. I w skali Polski – naprawdę jego pielgrzymka z 1979 r. była wstępem do pokojowej rewolucji Solidarności, i do pewnego stopnia w skali świata.

Warto pamiętać, że w stanie wojennym jego pryncypialne wystąpienia kontrastowały z ugodowymi gestami niektórych polskich hierarchów. W drugiej połowie lat 80. to papież powstrzymywał część polskiego Kościoła przed mocniejszym wejściem w rozmaite kombinacje z władzą. Gdyby te kombinacje stały się faktem, a nie jedynie pokusą, PRL mógł trwać dłużej. Naturalnie nie wiecznie, decydujące były koniunktury międzynarodowe. Ale nowy system będący hybrydą realnego socjalizmu i liberalnego kapitalizmu mógł mieć bardziej odpychającą naturę.

Wybór Wojtyły na papieża w 1978 r. stał się także dla wielu rodzin drogą do lepszego życia, bardziej zgodnego z zasadami. Trudno znaleźć na potwierdzenie tej tezy badania, nie robiono wtedy sondaży. Mogę tylko przywołać osobiste wspomnienia. Dziś opowieści, że jedni ludzie wyrzekali się korupcyjnych pokus, a inni rezygnowali z aborcji, brzmią śmiesznie, zwłaszcza dla młodych. Co ja jednak poradzę, że tak to pamiętam.

Po roku 1989 papież przestrzegał nas przed jednostronnością transformacji. Sam denerwowałem się jego pouczeniami podczas pielgrzymki w 1991 r. na temat źle pojmowanej wolności. Potem to zrozumiałem. Gdy dodać jego encykliki nakierowane na godność człowieka pracy, z wyraźnym przesłaniem prospołecznym, trudno tego dorobku nie docenić. Nawet jeśli widzi się tam też trochę rytualnej kościelnej nowomowy. Choć przecież bardziej nie u niego samego, lecz u jego urzędowych czcicieli.

Czytaj więcej

PiS nie do wymazania

Sezon polowań rozpoczęty

Euroentuzjaści dorzucają jego zasługę w oswojeniu Polaków z marszem ku Unii Europejskiej. Ja wymienię jeszcze coś innego. Przez ostatnie lata pontyfikatu był starym, chorym człowiekiem walczącym z fizycznymi ograniczeniami. Wyśmiewał to Jerzy Urban, pasowany dziś przez część polskiej elity na mędrca. Ja widziałem w tym ofertę zrozumienia, że świat nie może być w całości młody, silny i zdrowy. To świadectwo też staje się dziś coraz mniej zrozumiałe, a szkoda.

Dziś jestem z tymi, którzy są porażeni choćby brutalną formą tej detronizacji. Niektórzy moi internetowi polemiści przekonują, że to tylko kilku harcowników szaleje. Ale ta książka i ten film też są elementem harców. A czy profesora Jana Hartmana z jego wywodami o papieżu jako herszcie bandy pedofilów można uznać za margines? To nie on się tłumaczy z intelektualnego prostactwa, to jego polemiści stoją w cieniu podejrzenia, że rozpętują wojnę. Czy marginalna jest „Krytyka Polityczna”, na której stronie pisze się o „bestii z Wadowic”? A karykatura w mainstreamowej „Polityce”, gdzie Janowi Pawłowi doprawia się rogi? To nadal tylko zjawisko marginalne?

Zaczął się sezon polowania na katolicyzm. Nie ogranicza się to do wojny z polskim papieżem. Może nawet większe zasługi ma tu sędzia Joanna Knobel z Poznania, która nie widzi niczego złego w zakłócaniu mszy świętej przez proaborcyjnych demonstrantów. Od tej chwili prawo jakby mniej chroniło ludzi wierzących, kiedy chcą przeżywać mszę jako świętość. Czy tylko od łaskawości rozpolitykowanych agresorów będzie zależeć, jak często z tego precedensu skorzystają? Dzieje się to pod rządami podobno autorytarnego, narodowo-katolickiego reżimu.

Jaka powinna być odpowiedź środowisk katolickich, to temat na odrębny tekst. Myślę, że poza wszystkim podział, jaki się nam funduje, jest najbardziej bolesnym w historii III RP. On naprawdę rozrywa wspólnotę. Niech każdy z inicjatorów tej kampanii odpowie sam sobie, czy było warto.

Nie znam odpowiedzi na pytanie, kto na tym zyska w najbliższych wyborach. Możliwe, że brutalność języka tych rewizji odrzuci od opozycji jakąś część niepisowskich katolików i ludzi z natury umiarkowanych – przestrzegają przed tym tacy „pragmatycy”, jak Tomasz Lis. Zarazem z pewnością trwa proces redukowania w Polsce katolickich wpływów. Możliwe, że to proces w jednym kierunku, w czym pomaga także mała roztropność Kościoła w walce z własnymi, całkiem już współczesnymi patologiami.

Ojciec z karykatury

Pozostaje dla mnie otwartym pytanie, na ile decyzje i zaniechania z jego czasów, także jego decyzje i zaniechania, przyczyniły się do tego. Myślę tu nie o jego zmaganiach z kilkoma przypadkami, kiedy był biskupem, lecz o jego strategii papieskiej, o świadomości zagrożeń i o przeciwdziałaniu im w skali globalnej. Nie zmienia to wszakże dwóch konkluzji końcowych.

Obsadza się Karola Wojtyłę w roli jakiegoś złowrogiego mafiosa. Widzę cały zalew takich głosów, jakby dziesiątki tysięcy ludzi uznały nagle za stosowne wykrzyczeć swoją utajoną nienawiść. Ile w tym szczerych emocji, a ile kreacji obliczonej na niszczenie Kościoła z jego drażniącymi naukami? Nie umiem ocenić, ale taki obraz to dyktowany ideologią absurd.

To kreowanie wroga, jak w „Roku 1984” George’a Orwella, choć tam robił to całkiem kto inny i wobec kogo innego. Obraz rzeczywisty z tym portretem przeznaczonym do zbiorowego wygrażania ma niewiele wspólnego. Młodzi mają większe prawo do ulegania zbiorowej halucynacji. Ale kiedy wśród wygrażających widzę takich, którzy przy okazji wydają wyrok na kawał własnego życia, trochę się dziwię. Uwaga dotyczy także tych, którzy ograniczają się do bierności i przyzwolenia.

Poza wszystkim – to konkluzja druga – był dla nas ojcem, nawet jeśli ja obserwowałem tę jego ojcowską rolę z pewnego dystansu. Rozumiem, że dziś to zapotrzebowanie na ojcostwo z wolna znika. Warto jednak zauważyć, że miejsce opróżnione przez niego pozostanie puste. Radość z tego powodu wydaje mi się dowodem na małą wyobraźnię. Cieszyć się z pustki? Cóż to za głęboka filozofia?

Na Twitterze ktoś wrzucił mały fragment mojego komentarza z Interii. Oceniałem na gorąco spór wokół Karola Wojtyły, było to pisane w kilka godzin po podjęciu przez Sejm uchwały w jego obronie. Te kilka zdań brzmiało tak: „Poza wszystkim jest prawdą, że obalanie pomnika Jana Pawła II nie jest neutralne z punktu widzenia interesu narodowego. Pozbawia się wspólnoty ważnego autorytetu. I dzieli się Polaków w sposób wyjątkowo okrutny”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi