Co naprawdę szykuje nam zielony mainstream. Niech Trzaskowski i Tusk o tym opowiedzą

W sporach pisowskiego rządu z UE liberalno-lewicowa opozycja stoi z definicji po stronie Unii. Ale czy jeśli będziecie rządzić Polską, to uznacie, że jedyną drogą jest marsz ku wszechwładnemu unijnemu państwu? Takie pytania o przyszłość powinny być istotą nadchodzącej kampanii. Te dotyczące ekologii zdają się być kluczowe.

Publikacja: 10.03.2023 10:00

Rafał Trzaskowski

Rafał Trzaskowski

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Autor tego tekstu nie jest klimatologiem, zajmuje się polityką, dyplomacją i historią myśli politycznej” – napisał o sobie przed tygodniem w „Plusie Minusie” Michał Kuź. Zupełnie to samo mogę napisać o sobie ja. Jego tekst otwierał blok poświęcony ofensywie ekologizmu. „Nie jest więc moim zamiarem polemizowanie z naukowo dowiedzionym faktem istnienia zmian klimatycznych oraz z wpływem na nie ludzkiej działalności. Polityczne i społeczne skutki walki z tymi zmianami poprzez proste ograniczanie konsumpcji są jednak nader problematyczne” – napisał na podsumowanie swoich spostrzeżeń doktor Kuź. Autor wskazał na paradoks: ekolodzy w obecnej „klimatycznej” postaci stają się ruchem ultrakonserwatywnym. Wymarzony przez nich powrót do natury jest naznaczony utopią jakiegoś globalnego cofnięcia historycznego zegara. Człowiek ma być w ich ujęciu kimś kompletnie innym niż do tej pory. Podzielam tę charakterystykę.

Nie jest klimatologiem także Michał Szułdrzyński, który w tym samym bloku wytknął polskiej prawicy sięgnięcie po radykalny antyekologizm jako dogodny temat toczącej się już kampanii. Myślę, że całą naszą trójkę łączy przekonanie, iż problem zmian klimatycznych jako zjawiska wymagającego przeciwdziałania jest realny. Podobnie zresztą jak inne tematy podnoszone przez ekologów, choćby konieczność zahamowania nadmiernej eksploatacji naszej planety. Zarazem jesteśmy świadkami dopiero rodzącej się debaty, w której padają propozycje i zapowiedzi stawiane wciąż mocno na oślep. W ostateczności obowiązek ich weryfikacji przechodzi z rąk ekspertów w ręce polityków. To jest ich zadanie. I warto się przyglądać, jak będą się z tego wywiązywać.

Czytaj więcej

Polski katolicyzm jak w oblężonej twierdzy

Czy każą jeść robaki?

Reaguję jednak na zarzut, że polska prawica się tą tematyką jedynie bawi dla celów politycznych. Temat gwałtownie się zaostrzył po przypomnieniu (jednak przez „Dziennik Gazetę Prawną”, a nie przez medium choćby bliskie prawicy) raportu organizacji C40 Cities, o której wcześniej wielu Polaków zapewne nie słyszało. To struktura zrzeszająca grupę światowych metropolii, m.in. Londyn, Berlin, a także Warszawę.

W owym raporcie sprzed czterech lat eksperci zajmujący się miastem gromko przestrzegli przed emisją gazów zagrażających klimatowi. Receptą ma być radykalne zmniejszenie konsumpcji. Ludzie powinni jeść ich zdaniem zaledwie 16 kg mięsa rocznie (obecnie jemy średnio 70 kg), kupować po osiem sztuk ubrań i latać samolotem tylko co dwa lata, co oznaczałoby ograniczenie zagranicznych wakacji. To tylko niektóre z przykładów proponowanych restrykcji. Przy czym mają one swoje wersje radykalne, jak choćby całkowitą rezygnację z produkowania i konsumowania mięsa.

Wystarczyło kilka godzin, aby politycy i komentatorzy prawicy zaczęli używać tego raportu jako paliwa do politycznych pytań kierowanych zwłaszcza do Rafała Trzaskowskiego, którego można z tą organizacją wiązać. Politycy Solidarnej Polski i Konfederacji mają w sferze polemik z ekologami mocny dorobek, PiS był do tej pory bardziej oględny. Wszak to jego rząd przystał na bardzo radykalne kuracje związane m.in. z odchodzeniem od węgla, a zapisane w unijnym pakiecie aktów prawnych Fit for 55. To jego rząd przeforsował podatek cukrowy będący częścią swoistej inżynierii zdrowotnej. Skoro jednak w raporcie dla miast można było wyczytać zapowiedzi swoistego racjonowania mięsa, ubrań czy zagranicznych podróży, trudno im było nie skorzystać z takiej gratki.

To z kolei obrodziło falą zaprzeczeń. Trzaskowski ogłosił, że to wszystko jest manipulacją, bo raport stanowił przecież tylko pakiet zaleceń, wyłącznie rad eksperckich. Istotnie, w podsumowaniu zapisano: „Ostatecznie to ludzie decydują, jaki rodzaj żywności jedzą i jakie robią zakupy, aby uniknąć marnowania żywności w gospodarstwach domowych. To także każda jednostka indywidualnie decyduje, ile nowych ubrań kupić. Lub czy chce posiadać własny samochód oraz ile lotów wykona”. Podobny był ton specjalistów, mocno besztających prawicowe igraszki. Choćby Jakuba Wiecha próbującego do tej pory radzić konserwatystom, aby się pogodzili z klimatycznymi i energetycznymi zmianami. Tym razem zganił polityków prawej strony jako nieodpowiedzialnych demagogów.

Co ja na to? Bez wątpienia inwencja polskich polityków (ale nie tylko tych spod znaku obozu rządowego), aby korzystać z dowolnego tematu czy skojarzenia, jakie podsuwa życie społeczne i medialne, jest nieograniczona. Czy – przykładowo – prezes Orlenu Daniel Obajtek jest naprawdę „oligarchą Putina”, czy to jedynie Donald Tusk doszukał się dogodnego ciągu przyczynowo-skutkowego, aby taką fikcję stworzyć? Ludzie Jarosława Kaczyńskiego postępują tak samo. Kto bardziej?

Sondażowania Social Changes informuje, że 86 proc. Polaków odrzuca pomysły organizacji miast. W związku z tą przytłaczającą większością czyż nie nasuwa się pokusa, aby tymi pomysłami obciążyć czołowego polityka opozycji. Robi się to kosztem uproszczeń, a czasem zwykłej nieprawdy. Wiadomości TVP dzień w dzień informują widzów, że Unia Europejska i Rafał Trzaskowski „każą nam jeść robaki”. Cała rzecz opiera się na zbitce skojarzeń. Prawdą jest, że Unia dopuściła do obrotu jakieś produkty zawierające białko z owadów, ale to w istocie za mało, żeby opowiadać o fundowaniu wszystkim owadziej diety. Notabene sprzecznej z zasadami weganizmu.

Zadaniem poważnych komentatorów powinno być zatem przypominanie, jak wygląda rzeczywistość i czym różni się od histerycznych memów. Czy to jednak wystarczy, aby orzec, że temat stosunku do rozmaitych ekologicznych pomysłów i utopii nie powinien się w ogóle w polskiej polityce pojawić?

Rewia uników opozycji

Uderzyło mnie, w jaki sposób Rafał Trzaskowski dystansuje się od raportu C40 Cities. Bo przecież opowieści o tym, że Warszawa nie zamierza wprowadzać kartek na mięso, to tyleż oczywistość, co unik. Całkiem niedawno ten sam prezydent Warszawy chwalił się na Campusie Polska Przyszłości: „Razem z C40, z organizacją, która jest najbardziej ambitna, jeżeli chodzi o walkę z ociepleniem klimatycznym, mamy dokładny plan, jak do tego dojść. Jak będziemy rządzić, będzie szybciej”.

W tej sytuacji warto tego polityka spytać, za którą wersją propozycji się opowiada. Czy za tą najbardziej radykalną, przewidującą choćby całkowitą eliminację produkcji mięsa? Jeszcze ważniejsze jest pytanie o środki i metody realizowania tych celów. Bo czy pisze się takie raporty tylko po to, żeby perswadować ludziom? Co jednak jeśli perswazja nie pomoże, a ludzie nadal będą jedli za dużo mięsa i za często latali samolotami? Czy nie pojawi się wówczas pokusa przymusu? Przecież już dziś się pojawia.

Rozmaite międzynarodowe organizacje już zachęcają państwa do wpływania, choćby podatkami, na rynek. Producenci i konsumenci mięsa mają być w swoisty sposób karani. Nie dostajemy przy tym precyzyjnych informacji, do jakiego stopnia akurat produkcja mięsa powiększa tzw. ślad węglowy. Tym bardziej że na zdrowy rozum powiększa go każda bardziej zaawansowana działalność gospodarcza człowieka.

Nie słyszę też opinii ekspertów od zdrowia, czy pełen albo częściowy weganizm nie pozbawi nas składników ważnych dla naszego organizmu. To pytanie nasuwa mi się mocniej, kiedy słyszę, że eliminować z diety trzeba również nabiał. Czy teraz szklanka mleka dla każdego dziecka przestanie być dobrodziejstwem, a stanie się przekleństwem?

Ludzie, którzy gotowi są do stosowania przymusu, w tym także administracyjnego, już w przestrzeni publicznej są obecni. Choćby europosłanka Sylwia Spurek wzywa do tego od dawna, przy czym w jej wydaniu argumenty dotyczące klimatu nakładają się na skrajnie utopijną wersję ochrony zwierząt. Skrajnie utopijna choćby dlatego, że zakładana przez nią pełna eliminacja hodowli zwierząt musiałaby w praktyce prowadzić do zniknięcia całych gatunków hodowlanych. Po co ludzie mieliby trzymać przy swoich domach świnie? Oglądałem niedawno rozmowę Roberta Mazurka przepytującego w Radiu RMF dyrektora programowego Greenpeace Polska Pawła Szypulskiego. Ten ekolog dobrodusznie wykładał zamiar pozbawienia Polaków mięsa, nabiału czy prywatnych aut drogą zwykłego prawnego przymusu. Jego słodki głos przywodził na myśl skrajnych despotów nakazujących ludziom, co mają jeść i jak żyć – dla ich dobra.

Radykalny margines? Ale ja chciałbym usłyszeć opinię, że uznają to za margines, tych polityków, którzy sięgnęli po tematykę ekologiczną, bo jest modna, zapewnia poklask na Zachodzie i daje wrażenie, że jest się nowoczesnym. Jak wy sobie tę nowoczesność, wraz z konkretami, ze szczegółami, wyobrażacie? Co jest granicą nie do przekroczenia?

Podejrzewam, że Rafał Trzaskowski tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia, jak ma wyglądać droga do wymarzonego bardziej ekologicznego społeczeństwa. Owszem, planuje zamknąć centrum Warszawy dla starszych aut, ale co ma być dalej – najprawdopodobniej nie wie. Czy mamy prawo go o to pytać, czy może jest na to za wcześnie? Tylko kiedy będzie właściwy czas?

Czytaj więcej

PiS na wybory. Co wymyślą tłuste koty

Pokusa przymusu już jest

Zapytam inaczej: kiedy może się okazać, że na protesty jest za późno, bo decyzje zostały już podjęte, gdzieś na wysokim, najlepiej globalnym szczeblu? Gdzie próżno marzyć o autentycznej, obywatelskiej debacie, bo ona tam po prostu nie dotrze, a kierunki będą przedstawiane jako bezwzględna konieczność, skoro tak uważa ten czy inny ekspert. Niewiele w tym będzie litery – a tym bardziej ducha – demokracji.

Przedsmak tego już zresztą mieliśmy. Oto Parlament Europejski chce zakazać sprzedawania nowych aut ze spalinowymi silnikami od roku 2035. Przegłosowano to wcale nie w atmosferze powszechnego konsensusu, właściwie dość przypadkowo, stosunkiem głosów: 340 do 279. To oznaczało, że nie przekonano bardzo wielu europosłów, a więc i obywateli. A przecież postawienie na auta elektryczne obciążone jest rozlicznymi niewiadomymi, nawet i ekologicznymi. W imię tych niewiadomych chciano pozbawić Czechy przemysłu dającego im 10 proc. PKB. Czy to nie jest skok w nieznane? Do basenu na główkę?

Rzecz cała kończy się groteską: postanowienia PE musi jeszcze zatwierdzić Rada Europejska, ale Niemcy (!) już organizują koalicję państw, żeby tę decyzję zawetować – w imię interesów swojego przemysłu. Podobno mogą liczyć na Włochy i Francję. Wielki dylemat dla euroentuzjastów. Kto tu ma rację? Doraźna koalicja „postępowych” głosów w europarlamencie czy państwa uchodzące za wzorzec z Sevres europejskości?

Taki finał rodzi nadzieję, że nie będzie tak łatwo wcielać w życie rozmaite utopie. Bo wciąż jeszcze liczą się różnorodne interesy. Jednocześnie ten eksperyment z zakazem produkcji aut spalinowych pokazuje, że przestrogi przed quasi-policyjną reglamentacją – choćby jako mglistą perspektywą – nie są wydumane. Nawet jeśli wyśmieje takie przestrogi 100 polskich intelektualistów, którzy bardzo chcą być europejscy i nowocześni.

Po co to prawicy?

Michał Szułdrzyński twierdzi, że pisowska prawica idzie na wojnę z ekologami, bo odczuwa tożsamościowy kryzys. Ja akurat nie mam takiego wrażenia. Polscy konserwatyści są dziś uwikłani w tyle sporów kulturowych, że wystarczyłoby im ich na kilka tożsamości. Ta pisowska jest na dokładkę egalitarna i prospołeczna. Podobnie jak – w teorii – tożsamość ekologów, którzy mają nadzieję na świat wolniejszego rozwoju i mniejszych materialnych aspiracji. Tyle że dla przeciętnego Polaka takie blokowanie aspiracji może albo wręcz musi stanowić źródło lęków. To jakby zderzenie dwóch konkurujących ze sobą rodzajów konserwatyzmu.

Tożsamość konfederacka jest z kolei przede wszystkim wolnorynkowa. Obie jednak – konfederacka i pisowska – mogą traktować obronę przed utopiami jako emanację zdrowego rozsądku pojmowanego z perspektywy zwykłego człowieka.

Może się to łączyć, i często łączy się, z groteskową przesadą, negowaniem naukowych ustaleń, pozowaniem w internecie na twardzieli pożerających mięcho. To rodzaj folkloru. Ale jakkolwiek by on śmieszył czy drażnił, ja nadal chciałbym poznać racje, poglądy i realne zapowiedzi drugiej strony. Chciałbym, aby Rafał Trzaskowski z Donaldem Tuskiem opowiedzieli, jak widzą świat, Europę, Polskę za kilkadziesiąt lat. Po jednej stronie mamy może i alarmistyczną przesadę. Ale po drugiej same uniki. Oczywiście tak naprawdę obie strony nie mówią nam, co jest ich zdaniem konieczne, a co możliwe. Zwracam jednak uwagę, że politycy obecnej opozycji mają dziś sporo szans na przejęcie władzy w Polsce po jesiennych wyborach. I ci politycy są też bliżsi w poglądach zachodniemu mainstreamowi. To więc oni powinni wiedzieć, co tak naprawdę szykują nam światowi i europejscy mędrcy. Również w takich, dość precyzyjnych ramach można postrzegać obecną propagandową wojnę wokół ekologii.

Czytaj więcej

Krzyk 6. Czemu oglądanie horrorów jest oczyszczające

Inne pytania o przyszłość

Nie jest to jedyny temat związany z przyszłością, który podrzuciłbym politykom. Oto polska prawica doszła dwukrotnie do władzy, podważając sens przesunięcia wieku emerytalnego. Dziś w zasadzie panuje wokół tego w Polsce konsensus. Opozycja chyba też nie będzie tego chętnie ruszać. Skądinąd we Francji spór o to zaowocował potężnymi zamieszkami.

Rozumiem opór przeciw zmuszaniu ludzi do pracy bez końca. Czy jednak wiemy cokolwiek o perspektywie systemu emerytalnego (i szerzej finansowego) w kontekście zmian demograficznych? Kto będzie dźwigał na swoich barkach utrzymanie coraz liczniejszej grupy emerytów? Coraz mniej liczni młodzi ludzie?

Inne pytanie zadałbym w pierwszym rzędzie opozycji – po raz któryś zresztą. Oto Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wtrącił się swoim wyrokiem w sposób funkcjonowania polskich lasów państwowych, obdarzając ekologów dodatkowymi uprawnieniami. Nie przesądzam, kto ma w tej sprawie merytorycznie rację. Ale to kolejna sytuacja, kiedy sądownictwo europejskie reguluje nam sprawy ściśle krajowe.

Leśnictwo z pewnością nie jest kompetencją Unii. Oczywiście TSUE wskazuje na ogólnikowe zapisy traktatów będące zwykłymi deklaracjami. W oparciu o nie europejscy sędziowie (a także Komisja Europejska) wtrącać się może we wszystko. Wchodziliśmy do Unii, która wyraźnie rozdzielała to, co należy do państwa narodowego, a co do struktury ponadnarodowej. Nawet w państwie federalnym te rzeczy są w konstytucjach rozróżnione – landy i stany mają zagwarantowane swoje autonomiczne przestrzenie kompetencji. Tymczasem struktury unijne zaczynają być omnipotentne.

Co wy na to, panowie z opozycji? W sporach pisowskiego rządu z Unią jesteście z definicji po stronie Unii. Ale czy akceptujecie samą zasadę? Czy unijnym strukturom powinno być wolno wszystko? Czy jeśli będziecie rządzić Polską, to uznacie, że jedyną drogą jest marsz ku wszechwładnemu unijnemu państwu? Które jeśli nam czegoś nie reguluje, to tylko dlatego, że nie ma czasu i wolnych mocy przerobowych?

Takie pytania o przyszłość powinny być istotą obecnej kampanii i polityki. Przy tym te dotyczące ekologicznej oferty zdają się być kluczowe. Zawiera ona bowiem koncepcję zupełnie nowego człowieka, który z jednej strony rezygnuje z aksjomatu cywilizacyjnego rozwoju (można pytać, czy da się to pogodzić z wolnym rynkiem). Z drugiej strony, ma on poddać wiele sfer swojej wolności w imię nowych zagrożeń. Nie zamierzam tych zagrożeń negować, ale należałoby je przynajmniej precyzyjniej opisać i zdefiniować.

Dyskutuje się w Europie Zachodniej na pewne tematy wciąż w duchu wolnościowym. Na przykład, czy obywatel powinien mieć dostęp do narkotyków. Ale jeśli tak, to czy nie ma w tym paradoksu – ten sam obywatel będzie miał ograniczoną wolność wyboru jedzenia, ubrania czy rozrywki? Widzę w tym dziwny, choć zapewne rozłożony w czasie dysonans, jeśli nie kakofonię.

Za wcześnie o tym mówić – powtarzają także polscy liberałowie i lewicowcy. A ja przywołam raz jeszcze pewien literacki przykład, sekwencję z groteskowej powieści Douglasa Adamsa „Autostopem przez galaktykę” (przerobionej potem na film). Biurokratyczne stwory, Dogonowie, postanowili zniszczyć całą planetę Ziemię. Oburzonemu bohaterowi tłumaczą, że przecież zawczasu powiadomili ludzkość, zawieszając stosowny komunikat na kartce w pewnym wnętrzu. Kto chciał, ten zauważył.

Demokracja to przede wszystkim rozmowa. Kto odmawia rozmowy, kto nie chce odpowiadać na pytania, kto utajnia własną ofertę, ten nie jest w pełni demokratą. Tym bardziej nie jest nim ten, który tak naprawdę nie ma żadnej oferty, a tylko płynie z prądem, czekając na wytyczne innych.

Autor tego tekstu nie jest klimatologiem, zajmuje się polityką, dyplomacją i historią myśli politycznej” – napisał o sobie przed tygodniem w „Plusie Minusie” Michał Kuź. Zupełnie to samo mogę napisać o sobie ja. Jego tekst otwierał blok poświęcony ofensywie ekologizmu. „Nie jest więc moim zamiarem polemizowanie z naukowo dowiedzionym faktem istnienia zmian klimatycznych oraz z wpływem na nie ludzkiej działalności. Polityczne i społeczne skutki walki z tymi zmianami poprzez proste ograniczanie konsumpcji są jednak nader problematyczne” – napisał na podsumowanie swoich spostrzeżeń doktor Kuź. Autor wskazał na paradoks: ekolodzy w obecnej „klimatycznej” postaci stają się ruchem ultrakonserwatywnym. Wymarzony przez nich powrót do natury jest naznaczony utopią jakiegoś globalnego cofnięcia historycznego zegara. Człowiek ma być w ich ujęciu kimś kompletnie innym niż do tej pory. Podzielam tę charakterystykę.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi