Autor tego tekstu nie jest klimatologiem, zajmuje się polityką, dyplomacją i historią myśli politycznej” – napisał o sobie przed tygodniem w „Plusie Minusie” Michał Kuź. Zupełnie to samo mogę napisać o sobie ja. Jego tekst otwierał blok poświęcony ofensywie ekologizmu. „Nie jest więc moim zamiarem polemizowanie z naukowo dowiedzionym faktem istnienia zmian klimatycznych oraz z wpływem na nie ludzkiej działalności. Polityczne i społeczne skutki walki z tymi zmianami poprzez proste ograniczanie konsumpcji są jednak nader problematyczne” – napisał na podsumowanie swoich spostrzeżeń doktor Kuź. Autor wskazał na paradoks: ekolodzy w obecnej „klimatycznej” postaci stają się ruchem ultrakonserwatywnym. Wymarzony przez nich powrót do natury jest naznaczony utopią jakiegoś globalnego cofnięcia historycznego zegara. Człowiek ma być w ich ujęciu kimś kompletnie innym niż do tej pory. Podzielam tę charakterystykę.
Nie jest klimatologiem także Michał Szułdrzyński, który w tym samym bloku wytknął polskiej prawicy sięgnięcie po radykalny antyekologizm jako dogodny temat toczącej się już kampanii. Myślę, że całą naszą trójkę łączy przekonanie, iż problem zmian klimatycznych jako zjawiska wymagającego przeciwdziałania jest realny. Podobnie zresztą jak inne tematy podnoszone przez ekologów, choćby konieczność zahamowania nadmiernej eksploatacji naszej planety. Zarazem jesteśmy świadkami dopiero rodzącej się debaty, w której padają propozycje i zapowiedzi stawiane wciąż mocno na oślep. W ostateczności obowiązek ich weryfikacji przechodzi z rąk ekspertów w ręce polityków. To jest ich zadanie. I warto się przyglądać, jak będą się z tego wywiązywać.
Czytaj więcej
Katolicyzm oparty jest na ciągłości instytucjonalnej. Więc jeśli biskupi, duchowni i świeccy nie chcą ujawniać własnych zaniedbań i zmierzyć się z wyzwaniami, to w istocie podcinają gałąź, na której siedzą. Tego Piotr Zaremba zdaje się nie dostrzegać.
Czy każą jeść robaki?
Reaguję jednak na zarzut, że polska prawica się tą tematyką jedynie bawi dla celów politycznych. Temat gwałtownie się zaostrzył po przypomnieniu (jednak przez „Dziennik Gazetę Prawną”, a nie przez medium choćby bliskie prawicy) raportu organizacji C40 Cities, o której wcześniej wielu Polaków zapewne nie słyszało. To struktura zrzeszająca grupę światowych metropolii, m.in. Londyn, Berlin, a także Warszawę.
W owym raporcie sprzed czterech lat eksperci zajmujący się miastem gromko przestrzegli przed emisją gazów zagrażających klimatowi. Receptą ma być radykalne zmniejszenie konsumpcji. Ludzie powinni jeść ich zdaniem zaledwie 16 kg mięsa rocznie (obecnie jemy średnio 70 kg), kupować po osiem sztuk ubrań i latać samolotem tylko co dwa lata, co oznaczałoby ograniczenie zagranicznych wakacji. To tylko niektóre z przykładów proponowanych restrykcji. Przy czym mają one swoje wersje radykalne, jak choćby całkowitą rezygnację z produkowania i konsumowania mięsa.