Krzyk 6. Czemu oglądanie horrorów jest oczyszczające

Dziś strach ma wymiar globalny przez media społecznościowe. To co dzieje się podczas wojen w różnych zakątkach świata, jest na bieżąco pokazywane na TikToku czy Twitterze. Każda wojna jest blisko i jest namacalna. Wszystko jest tu i teraz.

Publikacja: 03.03.2023 17:00

W szóstej odsłonie „Krzyku” morderczy Ghostface grasuje w Nowym Jorku, a nie jak dotychczas w małym

W szóstej odsłonie „Krzyku” morderczy Ghostface grasuje w Nowym Jorku, a nie jak dotychczas w małym Woodsboro

Foto: Materialy prasowe

Zaczynali od internetowych pranków i amatorskich horrorów wrzucanych na YouTube’a, gdy ten serwis dopiero rozwijał skrzydła. Byli prekursorami tej platformy, zanim pojawili się profesjonalni streamerzy. Ich filmik „Roommate Alien Prank Goes Bad” z 2008 r. ma do tej pory 34 mln wyświetleń. W 2012 r. nakręcili swój pierwszy pełnometrażowy horror „V/H/S” (2012) i pokazali go na festiwalu Sundance, gdzie rozpoczęła się kariera takich filmowców, jak Quentin Tarantino, Steven Soderbergh i wielu innych czołowych dziś hollywoodzkich reżyserów. Sukces skromnego horroru spowodował, że szybko upomniało się o nich duże studio 20th Century Fox, dla którego nakręcili „Diabelskie nasienie” (2014), a potem „Zabawę w pochowanego” (2019). Następnie filmowy kolektyw z Los Angeles – Tyler Gillett, Matt Bettinelli-Olpin i Chad Villelli, zwany również Radio Silence – niespodziewanie dostał do rąk jedną z najważniejszych serii w historii amerykańskiego slashera – „Krzyk”, stworzony w latach 90. przez Wesa Cravena. Ich piąta odsłona „Krzyku” z 2022 r. była wielkim komercyjnym sukcesem (140 mln dolarów przychodu) i dostała w większości pozytywne recenzje krytyków.

W wywiadzie dla „Plusa Minusa” reżyserzy Tyler Gillett, Matt Bettinelli- Olpin oraz producent Chad Villella opowiadają o „Krzyku 6”, który 10 marca wchodzi do kin na całym świecie, w tym w Polsce.

Plus Minus: Wasz zeszłoroczny „Krzyk” był hołdem złożonym Wesowi Cravenowi. Udało wam się zachować ducha jego filmów i pożenić go z własnym, autorskim stylem. Teraz przenosicie akcję filmu z miasteczka wymyślonego przez Cravena do Nowego Jorku. To rewolucyjna zmiana. Czy to oznacza, że nowy „Krzyk” jest już w pełni waszym filmem?

Tyler Gillett: W pewnym stopniu tak jest. Piąta część „Krzyku” była zbiorem najlepszych motywów z filmów Wesa Cravena. Tamten film miał być przejściem od jego świata do nowego otwarcia. Nie oznacza to, że zupełnie pozbawiliśmy „Krzyk 6” elementów, które Wes stworzył. To przecież jest niemożliwe w przypadku kogoś, kto wymyślił tak wyrazistą postać jak Ghostface. „Krzyk 6” jest natomiast surowszy niż poprzednie części serii. Staraliśmy się w poprzednim filmie zostawić jak najwięcej naszych odcisków palców, ale wiedzieliśmy też, że fani serii, do których sami zresztą od zawsze należymy, nie wybaczą nam zerwania z duchem Cravena. Po sukcesie piątego „Krzyku” uznaliśmy, że dostaliśmy pozwolenie od fanów serii do zrobienia czegoś zupełnie własnego.

Matt Bettinelli-Olpin: „Krzyk 6” ma wszystkie składniki poprzednich filmów Cravena, ale wymieszaliśmy je po swojemu. Poprzedni film był jednocześnie sequelem i remakiem, czyli requelem, co też ironicznie ograliśmy w dialogach bohaterów „Krzyku”. Teraz wychodzimy z tamtego świata w każdym wymiarze. Wychodzimy z niego narracyjnie i geograficznie. Przeniesienie akcji do Nowego Jorku dało nam nowe możliwości, jakich nie było w małej mieścinie takiej jak Woodsboro.

Nowy Jork jest miastem magicznym, mistycznym i bardzo filmowym. W gatunku, jakim jest horror, kojarzy się z postacią diabła z „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego czy „Adwokata diabła” Taylora Hackforda. Niewiele jest slasherów rozgrywających się na Manhattanie, choć Jason w ósmej części „Piątku 13-go” również podbijał to miejsce. Nie było to udane przeniesienie.

MBO: Zapewniamy, że u nas będzie to udany transfer! (śmiech) Zgadzam się, że Nowy Jork jest magicznym i mistycznym miejscem. To coś więcej niż metropolia i dlatego mogliśmy puścić wodze wyobraźni, tworząc przestrzeń dla Ghostface’a w zupełnie nowym miejscu, które nie było w serii nigdy eksploatowane. To jest też o tyle istotne dla nas, że jako miłośnicy kina akcji lat 90. możemy pobawić się na ekranie miastem, które jest nieodłączne dla tego gatunku. Nowy Jork ma swój niepowtarzalny klimat, co otwiera nam wiele nowych furtek. Myślę, że widzowie będą zaskoczeni tym, co przygotowaliśmy.

Zmiana miejsca akcji to niejedyne zerwanie z filmami Cravena. Po uśmierceniu szeryfa Deweya (David Arquette) w poprzednim filmie, z udziału w „Krzyku 6” zrezygnowała Neve Campbell. Poszło o kwestie finansowe. Nie boicie się, że brak głównej bohaterki poprzednich filmów odbije się na „Krzyku”?

Chad Villella: Jasne, że się tego obawiamy, ale wierzymy w to, że publiczność zaakceptuje tę zmianę. My również byliśmy wielkimi fanami Neve w roli Sidney Prescott. Pokazaliśmy to w poprzednim filmie. Jej postać została ciekawie rozwinięta. Paradoksalnie jej brak w „Krzyku 6” również pozwolił nam na kreatywne zmiany, których by nie było, gdyby Sidney była nadal w centrum uniwersum „Krzyku”. Dostaliśmy klucze do drzwi jednej z najwspanialszych serii w historii amerykańskiego horroru. Jesteśmy tego świadomi i wiemy, że musimy traktować tę serię szczególnie. My mamy takie samo podejście do niej jak jej fani. Też nimi jesteśmy i nie wyobrażamy sobie bycia odpowiedzialnymi za zepsucie dzieła Wesa. Zrobiliśmy więc wszystko, by brak w obsadzie tak ważnej postaci nie wpłynął na odbiór fabuły. Bardzo ciekawy jest też rozwój postaci granych przez Jennę Ortegę, Jasmin Savoy Brown czy Masona Goodinga, które przeżyły masakrę w poprzednim filmie. Młodzi bohaterowie dojrzeli i nabrali głębi. Nie zapominajmy też, że w świecie „Krzyku” nadal jest Gale Riley, grana niezmiennie od 1996 roku przez Courtney Cox.

Czytaj więcej

Bucza i leopardy. Kim jesteście, Rosjanie i Niemcy

TG: Paradoksalnie to właśnie nieobecność Sidney wpłynęła na to, że musieliśmy głębiej pogrzebać w uniwersum „Krzyku” i znaleźć sposób na jeszcze ciekawsze rozegranie relacji między młodymi bohaterami. Chcemy, by to oni stali się ikoniczni, jak bohaterowie, którzy są twarzami serii od 1996 r. Chcemy, by „Krzyk” w drugiej dekadzie XXI wieku nie stracił swojej pierwotnej magii oraz siły, ale by jednocześnie była ona atrakcyjna dla widza, który urodził się po premierze filmów Cravena. Zapewniam jednak, że duch Sidney w naszym nowym filmie się unosi. Ona zawsze będzie częścią tej serii i drzwi dla Neve Campbell nie są zamknięte.

Otwarte pozostaje też pytanie, czy metapoziom, jaki Craven i scenarzysta Kevin Williamson zaproponowali w oryginalnym filmie, nadal działa na widownię. Przecież od premiery „Krzyku” minęło ponad ćwierć wieku. Całe pokolenie zostało wychowane na horrorach kręconych już w tym duchu. Z autocytatami i autoparodystycznymi wycieczkami.

CV: Craven i Williamson zrobili coś absolutnie przełomowego. To przemawiało do publiki wychowanej na horrorach lat 70. Jak przełożyć to na widzów już ukształtowanych przez eklektyczny i postmodernistyczny slasher? Mamy nadzieję, że widzowie zobaczą, że udało nam się to w „Krzyku 6”. Rozciągnęliśmy poziom meta i go dopasowaliśmy do wrażliwości dzisiejszego widza, ale cały czas mieliśmy w głowie, by nie stracić fanów Wesa, który, nie oszukujmy się, jest w DNA „Krzyku”. Ta seria jest samoświadomą celebracją horroru, a ten gatunek jest nieustannie popularny wśród młodej widowni. Nie chcę psuć widzom niespodzianki, ale naprawdę przenieśliśmy poziom meta w ciekawe rejony.

MBO: Świat się ciągle zmienia, więc i bawienie się gatunkiem, jakim jest horror, musiał przejść transformację. „Krzyk” zmienił cały slasher ostatniego ćwierćwiecza, więc powtarzanie tego samego, co zrobiliśmy w poprzedniej części, nie miałoby najmniejszego sensu. „Krzyk” zawsze też odbijał światło wydarzeń, które miały miejsce na świecie podczas jego premiery. W „Krzyku 5” pokazaliśmy zmieniające się społeczeństwo, ale też wpisaliśmy historię Ghosface’a w czasy mediów społecznościowych. Telefon jest jednym z kultowych i ikonicznych elementów tej serii. Craven ostatni swój „Krzyk” nakręcił w 2011 r., dotykając już tematu streamingu w sieci, który dopiero się zaczynał. Akcja tamtego filmu rozgrywała się w erze sprzed eksplozji takich mediów społecznościowych jak TikTok, więc również w tym wymiarze jest dla nas pole do zabawy.

Amerykański horror w latach 70. wpisywał się w strach społeczeństwa przed niepewnością jutra. Przegrana w Wietnamie, Watergate, inflacja, brak benzyny na stacjach. Połączyłem się z wami na Zoomie z Polski, obok której toczy się bestialska wojna w Ukrainie. Ceny benzyny są ogromne. Inflacja wielka. Widmo wojny nuklearnej wisi w powietrzu. Do tego pandemia, z której dopiero wyszliśmy. To znów dobry czas dla horroru?

TG: Rok 2022 był jednym z najlepszych okresów na tworzenie horrorów. Nie przez przypadek pojawiło się tak wiele filmów z tego gatunku z podprogowym przekazem i oryginalnym spojrzeniem na ważne kwestie społeczne czy polityczne. Zgadzam się, że jest wiele podobieństw między latami 70. i teraźniejszością. Mam nadzieje, że przyczynią się one do powstania nowej fali w horrorze. Czy takiej, jaką stworzyli Craven, John Carpenter, Tobe Hooper czy Sam Raimi? Możliwe. Zeszłoroczne horrory nie były częścią jednego trendu, ale odniosły sukces właśnie dlatego, że dotykały w drapieżny sposób społecznych problemów. Jordan Peele i jego „Nie!” jest tego najlepszym przykładem. Horror jest najlepszy, gdy jest wywrotowy i mówi w szatach kina grozy coś, czego boją się powiedzieć twórcy innych filmów. Komercyjny sukces piątego „Krzyku” pokazuje, że publika wciąż chce takiego kina.

CV: Dziś strach ma wymiar globalny przez media społecznościowe. To co dzieje się podczas wojen, w rożnych zakątkach świata jest na bieżąco pokazywane na TikToku czy Twitterze. Każda wojna jest blisko i jest namacalna. Nie ma już jakiegoś tam „dalekiego kraju”, gdzie toczy się wojna, która nas w USA nie dotyczy. Wszystko jest tu i teraz. Oglądanie horrorów ma wymiar oczyszczający. Pozwala rozładować strach. Gdy oglądasz horror w kinie, to na dodatek przeżywasz ten strach z innymi ludźmi w ciemnej sali, będącej jednak bezpieczną przestrzenią. Seans horroru staje się katharsis, jakiego potrzebujemy w przerażających czasach.

MBO: Nie będę robił spoilerów, bo kto wie, może Ghostface tym razem wygra? Niemniej jednak katharsis, o którym mówi Chad, może być też doświadczeniem widza po seansie „Krzyku 6”. Śmierć każdego kolejnego mordercy w masce ducha miała moc oczyszczającą, bo ginął ktoś będący emanacją wszystkich lęków z filmowych slasherów.

Czytaj więcej

Jack London. Idol Orwella i Harrisona Forda

Ginął i zabijał w wymyślny oraz bardzo brutalny sposób. Czy obrazowa przemoc z „Krzyku” jeszcze działa? W czasach, gdy coś, co było zarezerwowane dla niszowego kina gore, weszło do tak mainstreamowych produkcji jak „The Walking Dead” trudno chyba jeszcze zaszokować brutalnością.

TG: W takim filmie jak „Krzyk” nie można zapominać o empatii do bohaterów. To wpływa na sposób pokazania przemocy. „Krzyk” nie jest horrorem gore, choć jak przystało na slashera, nie unikamy obrazowego pokazywania krwi i flaków. Chcemy to jednak równoważyć innymi rzeczami. „Krzyk” ma silne elementy komediowe, które rozładowują brutalność. Zgoda, że trudno zaszokować przemocą w czasach, gdy wszystko na ekranie pokazano. To jednak inspiruje nas do kreatywności, co ulepsza nasz film. Zawsze kręcimy najostrzejsze wersje sceny z przemocą. Robimy zbliżenia na krew i eksploatujemy gore. Chcemy mieć możliwość użycia tych scen, gdybyśmy uznali, że tego potrzebujemy. Robimy to jednak z rozmysłem, a nie dla taniego efekciarstwa.

Siłą „Szczęk” Stevena Spielberga jest to, że przez większość filmu nie widzimy rekina. W uznanym przez niektórych za pierwszy slasher w historii kina, czyli w „Psychozie” Alfreda Hitchcocka, nie widać wbijanego noża w scenie pod prysznicem.

MBO: Dokładnie tak. Ukrywanie potwora czy mordercy oraz zła jest bardziej przerażające niż epatowanie nim. Wiedza, jak użyć przemocy i pokazać krew na ekranie, jest narzędziem w arsenale reżysera horroru. Bez dokładnej wiedzy, jak to zrobić, nie można nakręcić dobrego horroru. Craven był w tym mistrzem. My mamy nadzieję, że godnie go zastępujemy, ale też chcemy pokazać, że tym razem opowiadamy bardziej autorskim językiem. „Krzyk 6” jest ostrzejszy i surowszy niż poprzednie filmy. Czy to oznacza, że jest bardziej krwawy? Przekonajcie się sami. Na pewno nie jest to zwykła powtórka z rozrywki.

Zaczynali od internetowych pranków i amatorskich horrorów wrzucanych na YouTube’a, gdy ten serwis dopiero rozwijał skrzydła. Byli prekursorami tej platformy, zanim pojawili się profesjonalni streamerzy. Ich filmik „Roommate Alien Prank Goes Bad” z 2008 r. ma do tej pory 34 mln wyświetleń. W 2012 r. nakręcili swój pierwszy pełnometrażowy horror „V/H/S” (2012) i pokazali go na festiwalu Sundance, gdzie rozpoczęła się kariera takich filmowców, jak Quentin Tarantino, Steven Soderbergh i wielu innych czołowych dziś hollywoodzkich reżyserów. Sukces skromnego horroru spowodował, że szybko upomniało się o nich duże studio 20th Century Fox, dla którego nakręcili „Diabelskie nasienie” (2014), a potem „Zabawę w pochowanego” (2019). Następnie filmowy kolektyw z Los Angeles – Tyler Gillett, Matt Bettinelli-Olpin i Chad Villelli, zwany również Radio Silence – niespodziewanie dostał do rąk jedną z najważniejszych serii w historii amerykańskiego slashera – „Krzyk”, stworzony w latach 90. przez Wesa Cravena. Ich piąta odsłona „Krzyku” z 2022 r. była wielkim komercyjnym sukcesem (140 mln dolarów przychodu) i dostała w większości pozytywne recenzje krytyków.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi