Jack London. Idol Orwella i Harrisona Forda

Zbierająca teraz nagrody ekranizacja „Martina Edena" dowodzi, że wieści o literackiej śmierci Jacka Londona, protoplasty egzystencjalizmu, okazały się przedwczesne. Film trafił do sieci, będzie w kinach.

Publikacja: 01.01.2021 18:00

„Martin Eden” w reżyserii Pietro Marcello. Luca Marinelli (w roli tytułowej) oraz Jessica Cressy

„Martin Eden” w reżyserii Pietro Marcello. Luca Marinelli (w roli tytułowej) oraz Jessica Cressy

Foto: materiały prasowe

Jack London (1876–1916) żył krótko, a jednak tym życiorysem pisarza, który był gazeciarzem, reporterem, marynarzem, kłusownikiem, poszukiwaczem złota i opisał m.in. wojnę rosyjsko-japońską oraz domową w Meksyku, można obdzielić co najmniej kilka biografii. Nic dziwnego, że życie pełne tajemnic – a zagadkowa była także przedwczesna śmierć – wciąż rozpala wyobraźnię twórców.

Zdaniem wielu najlepszą opowieścią Londona było jego własne życie, z kolei najbliższy autobiografii był w „Martinie Edenie" napisanym w 1909 roku. Nic więc dziwnego, że sięgnął po nią włoski reżyser Pietro Marcello. Zmienił czas i miejsce akcji. Przeniósł ją w drugą połowę XX wieku, ze Stanów Zjednoczonych do Europy. Mimo zmian temat pozostaje uniwersalny. Najbardziej fascynuje wciąż żywa i aktualna opowieść o wielkim sukcesie pisarza i wewnętrznym wypaleniu jako cenie sławy. Dowodem na to są liczne nagrody. Na festiwalu w Wenecji Luca Marinelli jako Martin Eden został uznany za najlepszego aktora. Nagrodą David di Donatello Włoska Akademia Filmowa uhonorowała najlepszy scenariusz adaptowany. Na Europejskim Festiwalu Filmowym w Sewilli ekranizacja zdobyła nagrodę za najlepszy film, a na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Gandawie – nagrodę specjalną jury dla najlepszego reżysera. Znaczenie mają też cztery nominacje do Europejskich Nagród Filmowych.

Po obejrzeniu filmu wraca nieuchronne pytanie, będące od dekad kluczem do biografii pisarza, czy popełnił samobójstwo w ślad za bohaterem swojej powieści – jak Martin Eden. Ten mit mocno się utrwalił, powtarzało go wielu biografów, choć okoliczności śmierci różnią się oczywiście. Eden rzucił się w morskie fale, London przedawkował morfinę. Jednak przyczyny tragicznego finału u szczytu kariery pisarza i jego bohatera wydają się podobne.

W chwili śmierci Jack London, w wieku zaledwie 40 lat, był już literackim gigantem, autorem 50 książek, w tym 19 powieści i licznych opowiadań, publikacji z dziedziny literatury faktu, a także 500 artykułów i esejów. Zarówno on, jak i jego bohater Martin Eden wyrwali się z biedy, osiągnęli sukces tytaniczną pracą i siłą woli, w którą wierzył niezachwianie, inspirując się Nietzschem.

Igranie ze śmiercią Jacka Londona doczekało się wielu opracowań. Jako pierwszy o jego śmierci, która miała być samobójstwem, pisał Irving Stone w biografii „Żeglarz na koniu" w 1938 roku: „Jack przemilczał fakt, że w pewnych okresach życia ogarniała go depresja psychiczna, że świadomość nieślubnego pochodzenia, która mu nie wadziła, gdy dobrze się czuł, w chwilach przygnębienia zatruwała myśli Jacka i wpędzała go w melancholię; zataił też, że często pił, chcąc zalać tego niezwykle żywotnego robaka. Dokładał największych starań, aby nikt się nie dowiedział o nawiedzającej go okresowo depresji. Ataki zdarzały się zbyt rzadko, nie więcej niż pięć lub sześć razy w roku, aby popadł w stan maniakalnej depresji, właściwej niemal każdemu artyście, a jednak, gdy nadeszła chwila załamania, przeklinał własne pisarstwo, socjalizm, ranczo, przyjaciół, materialistyczną filozofię i z zapałem bronił prawa człowieka do samobójstwa".

Według relacji Stone'a feralnej nocy z 21 na 22 listopada 1916 roku Jack London sięgnął po śmiertelną dawkę morfiny. Wezwani rano lekarze próbowali go jeszcze ratować, ale bezskutecznie. Choć podejrzewali samobójstwo, na prośbę żony Charmian napisali w akcie zgonu, że zmarł w wyniku nagłego ataku ciężkiej choroby nerek.

Inny biograf Earle Labor, autor książki „Jack London: An American Life" wydanej w 2015 roku, całkowicie krytycznie pisał o wersji zakładającej świadome samobójstwo pisarza, zarzucając Irvingowi Stone'owi kłamstwo. Earle Labor twierdzi, że London sięgnął wprawdzie po morfinę, jednak po to, by uśmierzyć ból, bo nękała go niewydolność nerek, a prawdopodobnie i inne choroby, których nabawił się w trakcie tropikalnych podróży.

Dawka morfiny, zdaniem biografa, nie była jednak tak silna, by mogła zabić Londona. Labor przekonuje, że bezpośrednią przyczyną śmierci była nie morfina, ale udar i niewydolność serca.

Dodaje też, że intencje samobójcze podważa list, jaki London napisał ostatniej nocy do córek z pierwszego małżeństwa, w którym obiecywał zabrać je następnego tygodnia na piknik i żeglarską wycieczkę. Za wersją Labora może również przemawiać fakt, że London na krótko przed śmiercią miał wciąż nowe literackie plany, o czym świadczą jego zapiski. Myślał o kolejnej powieści i ddwóch autobiografiach. Pierwsza, nosząca tytuł „Żeglarz na koniu", miała opowiadać o życiu pełnym przygód, druga zaś – „Mroczna otchłań seksu" – miała być inspirowana lekturą Freuda i Junga.

Syn Wilka

Z perspektywy historii literatury ważniejsza od dociekań na temat rzekomego samobójstwa wydaje się teza postawiona przez Alexa Kershawa, autora biografii „Jack London. Życie bez wytchnienia". Zauważył w niej rzecz następującą: „Opisując duchowy upadek Martina Edena, Jack stworzył pierwszą amerykańska powieść egzystencjalną, historię wyobcowania człowieka ze społeczeństwa, z jego korzeni, z siebie samego. »Martin Eden« wybiegł bardzo daleko w przyszłość, wyprzedzając Camusa i Sartre'a z ich poszukiwaniem sensu istnienia w świecie bez Boga".

Jacka Londona gnał nienasycony głód wrażeń, a swoją życiową drogę nazywał „ścieżką przygody". Jako 15-latek musiał zarabiać na życie, pracując w fabryce. Gdy takiej pracy miał dosyć, kupił za pożyczone pieniądze rybacki szkuner i przystał do grupy piratów ostrygowych w Zatoce San Francisco. Nie była to zabawa dzieciaków, tylko nielegalne połowy pod osłoną nocy. Podwójnie niebezpieczne – ścigane przez policję i zagrożone brutalną konkurencją, więc w końcu uznał, że lepiej zamienić piractwo na pracę po stronie prawa – w patrolu chwytającym morskich kłusowników.

Już jako 17-latek zaciągnął się na szkuner „Sophie Sutherland" i razem z jego załogą przez osiem miesięcy polował na foki na Pacyfiku, co wykorzystał m.in. w „Wilku morskim". Po powrocie do Stanów znów trafił do fabryki, a jednocześnie zaczął próbować swych sił literackich, by w 1893 roku zdobyć nagrodę jednej z gazet w rodzimym San Francisco za opowiadanie „Tajfun u brzegów Japonii". Nie minęło wiele czasu, a dołączył do armii bezrobotnych maszerujących na Waszyngton, potem stał się włóczęgą, podróżującym po Stanach w wagonach towarowych. Gdy obrał sobie malowniczy cel – wodospad Niagara, został aresztowany i skazany za włóczęgostwo na 30 dni więzienia.

Musiał tam doświadczyć strasznych przeżyć, skoro po opuszczeniu więzienia w 1894 r. podjął decyzję, że uzupełni wykształcenie i zostanie pisarzem. W przyspieszonym tempie ukończył gimnazjum i zdał na Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley. Niestety, jego opowiadań, którymi zasypywał redakcje, nikt nie chciał drukować. Znów znalazł się bez środków do życia.

Miał 21 lat, gdy Amerykę ogarnęła gorączka złota. Po odkryciu złóż na Alasce sto tysięcy ludzi ruszyło na szlak. Jack był wśród nich. 80-dniowa wyprawa na północ Kanady i do Jukonu nad rzekę Klondike była śmiertelnie niebezpieczna. W śniegu i mrozie prowadziła przez morze, przełęcz Chilkof i rzekę w skalistym kanionie – do obozu górniczego Dawson. London stawił czoła wyzwaniom, ale jak zapisał: „Nigdy nie wycisnąłem choćby centa z jakiejkolwiek działki, którą tam się zainteresowałem. Jednak dzięki tej wyprawie potem już zawsze potrafiłem wypłukiwać z siebie życie niczym złoto". To, co przeżył i zobaczył, otworzyło drogę pisarza do światowej kariery, stało się kanwą książek, m.in. „Odysei Północy" (1899) i „Syna Wilka" (1900). Tytuł drugiego zbioru opowiadań zaczerpnął od Indian z Alaski, którzy Synem Wilka nazywali białego człowieka.

Od tamtego czasu Jack London rzucił się w wir pisania i wymagał od siebie, by napisać przynajmniej tysiąc słów dziennie. Również dzięki temu w wieku ledwie 28 lat był najpopularniejszym pisarzem w Ameryce z dorobkiem dziesięciu wydanych książek. To m.in. „Zew krwi", „Córka śniegów", „Dzieci mrozu" i najlepiej się sprzedający „Wilk morski".

To był czas, kiedy źródłem wiedzy o świecie były książki, ale i gazety. Był wymarzonym kandydatem na korespondenta. Słynna American Press Association (APA) zaproponowała Londonowi napisanie cyklu reportaży z Afryki. Zgodził się bez namysłu. Ale gdy miał już bilet do Londynu, APA wyjazd odwołała. On z wyprawy nie zrezygnował. Zmienił tylko cel. Dotarł do Londynu, by w przebraniu włóczęgi poznać życie w slumsach londyńskiego East Endu. Po siedmiu tygodniach napisał wstrząsającą reportażową książkę „Ludzie z otchłani" (1903). Dziś uważana jest za prekursorską. Dała początek nowemu gatunkowi dziennikarstwa, którego innym osiągnięciem jest „Na dnie w Paryżu i Londynie" George'a Orwella. To on powiedział o Londonie: „Jak niewielu pisarzy był poszukiwaczem przygód i człowiekiem czynu. Doskonałość jego opowiadań została prawie zapomniana".

W 1904 roku niespokojny duch rzucił go na pola wojny między Rosją i Japonią – został korespondentem wojennym Williama Randolpha Hearsta, jednego z największych magnatów prasowych w historii, uważanego za pierwowzór bohatera „Obywatela Kane'a" Orsona Wellesa. Gdy podążał na linię fontu w Korei, został aresztowany i zwolniony pod warunkiem natychmiastowego opuszczenia Dalekiego Wschodu. Wstawił się za nim prezydent Ameryki Theodore Roosevelt.

Jack i kobiety

Dzięki magnetycznemu urokowi miał też opinię donżuana. Kobiety nie potrafiły mu się oprzeć, a on chętnie korzystał z licznych erotycznych okazji. Zdarzały się jednak w jego życiu również miłości platoniczne. Obiektem pierwszej stała sie Mabel Applegarth, którą poznał na studiach w Berkeley. To ona stała się pierwowzorem Ruth w „Martinie Edenie". Książka przynosi też wytłumaczenie zerwania, a do przyjaciela London pisał, że, niestety, pomylił złudną chwilę z wiecznością. Tłumaczył mu: „Była czysta, uczciwa, autentyczna, szczera, wszystko, co chcesz. Ale okazała się mała. Zalety niczego jej nie dały. Dokonania? Nie miała żadnych. Jej kultura była powierzchowną plamą, a jej najgłębsza głębia – rozśpiewaną płycizną. Rozumiesz. Czy mogę to wyjaśnić lepiej? Przebudziłem się...".

Potem literacka przygoda połączyła go z Anną Strunsky, córką rosyjskich emigrantów,. Wspólnie napisali książkę „Listy Kempton i Wace'a". Anna wcieliła się w idealistkę Kempton, a Jack w Wace'a młodego profesora ekonomii. W książce dzielili się też poglądami na miłość i małżeństwo. London pisał: „Z biologicznego punktu widzenia małżeństwo jest instytucją niezbędną dla utrzymania gatunku. Miłość romantyczna to szalbierstwo, przez które człowiek niepotrzebnie i bez odrobiny sensu zakłócił naturalny porządek rzeczy". Jednak do Anny żywił autentyczne uczucie, choć był już wtedy żonaty, Anna miała zasady, więc skończyło się na literackiej przyjaźni. Jack ożenił się w 1900 r. z Bessie (Elisabeth) Mac Madern, pochodzącą z burżuazyjnej rodziny swoją korepetytorką z czasu, gdy przygotowywał się do studiów. Nie kochał jej, o czym otwarcie jej powiedział, gdy brali ślub. Urodziły im się dwie córki: Joan i Bess.

Zaledwie trzy lata później, w 1903 roku, Jack zakochał się szaleńczo w Charmian Kittredge, „cudownej i niemoralnej, kipiącej życiem aż po brzegi" redaktorce „Overland Monthly". Pisał: „nie wiem, czy usłyszę od ciebie, że przyjdziesz dziś na noc, ale wiem, że to jest nieuniknione". Pięć lat starsza Charmian miała wysportowaną sylwetkę i temperament. Była kobietą niezależną, nie miała nic przeciwko wolnej miłości, więc wkrótce rozpoczął się gorący romans. Dwa lata później London wziął rozwód z Bessie i ożenił z Charmian. Nowy związek trwał 11 lat – do śmierci Jacka.

Charmian była kochanką, żoną, sekretarką, a przede wszystkim nieodłącznym kompanem Jacka. Jeździła konno, pływała i towarzyszyła mu w szaleńczych morskich wyprawach. Jedną z największych miała być podróż dookoła świata na pokładzie „Snarku", jachtu, który London wybudował za ciężkie pieniądze. Było z nim mnóstwo problemów, wymagał nieustannych napraw. Mimo to udało się popłynąć w rejs na przełomie 1907 i 1908 roku przez Morza Południowe – na Hawaje, Markizy i Wyspy Salomona do Australii. To na „Snarku" London napisał m.in. „Martina Edena", a Charmian prowadziła dziennik ujawniający, że i ona miała predyspozycje literackie.

Rejs łączył się z wieloma niebezpiecznymi przygodami. Oboje walczyli z huraganami i burzami, odwiedzili kolonię trędowatych, odważyli się nawet przybić do wysp zamieszkanych przez dzikie plemiona. Dopiero gdy Jacka zmogła ciężka choroba tropikalna, zdecydowali się wrócić do Stanów. London skupił wtedy całą energię na zakupie „Pięknego Rancza" w Glen Ellen w Dolinie Sonoma w Kalifornii, prowadzeniu farmy i budowie domu, który nazwał Domem Wilka. Książki, które wydał, przyniosły mu ponad milion dolarów. Spełniał swoje marzenia, stał się celebrytą. Liczył też na zyski z ekranizacji książek. Dochody czerpał z tłumaczeń na wiele języków i... reklam. Mimo to pieniędzy było ciągle za mało. Wspierał rodzinę, znajomych i nieznajomych, brał więc kolejne zaliczki od wydawców i pisał bez wytchnienia.

W 1913 roku wymarzony Dom Wilka był prawie na ukończeniu, gdy strawił go pożar, prawdopodobnie w wyniku samozapłonu szmat pozostawionych przez robotników. Z tej klęski Jack London jeszcze się podniósł. Zajął się pracą i wyruszył do Meksyku, by relacjonować tamtejszą rewolucję bo zawsze uważął się za socjalistę. Do jednego ze swych czytelników napisał: „Martin Eden zginął, bo był indywidualistą, ja żyję, ponieważ jestem socjalistą i mam poczucie więzi społecznej".

Tym bardziej zaskoczył wszystkich, gdy w 1916 roku wystąpił z partii socjalistycznej. Zwolennicy samobójczej wersji śmierci pisarza mogą interpretować to jako przejaw rozczarowania.

Prochy Jacka Londona spoczęły na wzgórzu w Glen Ellen pod wulkanicznym głazem z ruin Domu Wilka, a obecna ekranizacja „Martina Edena" może być początkiem renesansu popularności pisarza. W sieci natomiast można też oglądać familijny „Zew krwi" z Harrisonem Fordem.

Jack London (1876–1916) żył krótko, a jednak tym życiorysem pisarza, który był gazeciarzem, reporterem, marynarzem, kłusownikiem, poszukiwaczem złota i opisał m.in. wojnę rosyjsko-japońską oraz domową w Meksyku, można obdzielić co najmniej kilka biografii. Nic dziwnego, że życie pełne tajemnic – a zagadkowa była także przedwczesna śmierć – wciąż rozpala wyobraźnię twórców.

Zdaniem wielu najlepszą opowieścią Londona było jego własne życie, z kolei najbliższy autobiografii był w „Martinie Edenie" napisanym w 1909 roku. Nic więc dziwnego, że sięgnął po nią włoski reżyser Pietro Marcello. Zmienił czas i miejsce akcji. Przeniósł ją w drugą połowę XX wieku, ze Stanów Zjednoczonych do Europy. Mimo zmian temat pozostaje uniwersalny. Najbardziej fascynuje wciąż żywa i aktualna opowieść o wielkim sukcesie pisarza i wewnętrznym wypaleniu jako cenie sławy. Dowodem na to są liczne nagrody. Na festiwalu w Wenecji Luca Marinelli jako Martin Eden został uznany za najlepszego aktora. Nagrodą David di Donatello Włoska Akademia Filmowa uhonorowała najlepszy scenariusz adaptowany. Na Europejskim Festiwalu Filmowym w Sewilli ekranizacja zdobyła nagrodę za najlepszy film, a na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Gandawie – nagrodę specjalną jury dla najlepszego reżysera. Znaczenie mają też cztery nominacje do Europejskich Nagród Filmowych.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi