PiS na wybory. Co wymyślą tłuste koty

Gdy pytalem ludzi PiS, co dalej? – padały różne odpowiedzi. Najciekawsza dotyczyła potrzeby odzyskania elektoratu kobiecego. Kluczem do niego jest postawienie tematów dotychczas odkładanych – edukacji i służby zdrowia.

Publikacja: 10.02.2023 17:00

Premier Mateusz Morawiecki najpewniej pozostanie na stanowisku do wyborów. Słychać, że Jarosław Kacz

Premier Mateusz Morawiecki najpewniej pozostanie na stanowisku do wyborów. Słychać, że Jarosław Kaczyński docenia to, jak Morawiecki poradził sobie z problemem węglowym, oraz jego strategię w kwestii KPO

Foto: Jacek Szydłowski/Forum

Opozycja zajmuje się głównie sobą i konkretnych sukcesów nie widać. A jednak pojawiają się po jej stronie raz po raz przejawy przedziwnego triumfalizmu. Ostatnio chociażby tekst na łamach „Krytyki Politycznej” zapowiadający delegalizację Prawa i Sprawiedliwości po jego ewentualnym pokonaniu w wyborach i represje wobec jego polityków. Pomijając absurdalność tej wizji, to oznaka dzielenia skóry na niedźwiedziu. Niedźwiedziu – dodajmy – który wciąż żywy przechadza się po zagrodzie.

A co dzieje się po stronie obecnej władzy? Słychać tam głośny oddech ulgi. Zima z towarzyszącym jej kataklizmem energetycznym miała zabić partię rządzącą. Tak się nie stało. Węgiel zdołano do Polski sprowadzić, mrozy nie są duże. Fakt, wciąż borykamy się z drożyzną w sklepach, ale za parę miesięcy i ta fala może zacząć opadać.

W efekcie tego wyniki sondażowe jawią się jako zabetonowane, raz nieco lepsze dla danej partii, raz nieco gorsze. Zjednoczona Prawica błąka się w okolicach 35 proc. Ostatnio po odjęciu niezdecydowanych miała 38 proc. Koalicja Obywatelska nie osiągnęła zamierzonego sondażowego efektu psychologicznego, który mógł nastąpić, gdyby największy blok opozycji przegonił choćby na moment rządzących i zajął pierwsze miejsce.

Czytaj więcej

Dlaczego opozycja ma kłopoty sama ze sobą?

Dylemat prezydenta Dudy

Mówi ważny polityk PiS: – Obawiałem się dwóch efektów, wrażenia związanego z dostępem do paliw w zimie oraz porażki związanej z Krajowym Planem Odbudowy. W obu przypadkach do katastrofy nie doszło.

Na te słowa zareagowałem częściowym zdziwieniem. Scenariusz pożądany przez opozycję z niedoborami węgla faktycznie się nie spełnił, ale z finansowaniem KPO to właściwie nic jeszcze nie wiadomo. Przede wszystkim niejasne są losy ustawy o Sądzie Najwyższym, która ma być kluczem do odblokowania unijnych funduszów. Teraz, po odrzuceniu poprawek Senatu, wszystko w rękach prezydenta. Możliwe, że krytyczny wobec rozszerzonego testu bezstronności sędziów Andrzej Duda zdecyduje się na weto. Będzie wtedy oskarżany o rolę hamulcowego i sklei to go politycznie z PiS-em. Liderzy opozycji zaczną bowiem przedstawiać całą sytuację jako ustawkę między PiS a głową państwa.

A jeśli nawet prezydent ustawy nie zawetuje, to może też ją podpisać i odesłać do Trybunału Konstytucyjnego. W takim przypadku wątpliwe, aby Komisja Europejska uznała, że ważny kamień milowy został spełniony. Nowe prawo będzie przecież zagrożone. Jednocześnie nawet bezkolizyjne przyjęcie tej ustawy nie gwarantuje automatycznego przekazania nam pieniędzy. Wciąż ślimaczy się również spór o ustawę wiatrakową. Możliwe też, że KE zgodnie z sugestiami opozycji uzna, iż nowe prawo nie wystarczy, aby uznać, że praworządność w sferze wymiaru sprawiedliwości została w Polsce przywrócona. W ostateczności decyzje Komisji i tak mają naturę polityczną. A czy nie chodzi o to, aby pomóc w zwycięstwie wyborczym Donaldowi Tuskowi?

Mój rozmówca uważa jednak, że Komisja Europejska zainteresowana utrwaleniem takich wspólnotowych przedsięwzięć jak KPO może pieniądze odblokować, bo nie chce wywoływać wrażenia fiaska tego wspólnotowego eksperymentu. To paradoks, że tendencje centralizacyjne w Unii miałyby doraźnie pomóc partii, która wobec takich mechanizmów jest co najmniej sceptyczna.

Ale też wspomniany polityk prawicy objaśnia, że dla rządu Mateusza Morawieckiego kluczowe było przekonanie do siebie rynków finansowych. Brak podjęcia rozmów z Brukselą podnosił rentowność polskich obligacji i groził trudnościami budżetowymi. Dziś to zagrożenie zostało chyba zażegnane. Rząd może rozpocząć choćby wielkie przedsięwzięcia zbrojeniowe, które byłyby w innym wypadku zagrożone.

Mam jednak duże wątpliwości co do takich objaśnień. Zarówno opozycja, jak i od pewnego momentu sama strona rządowa wywindowały symboliczny temat pieniędzy z KPO na główny wątek czy może wręcz test skuteczności polskiego państwa. Jeśli się więc nie uda zdobyć tych pieniędzy, wrzawa będzie okropna. Skądinąd pojawiają się zapowiedzi blokowania przez Unię Europejską innych środków z rozmaitych powodów (np. domniemanej dyskryminacji środowiska LGBT) oraz pojawia się perspektywa wniosków składanych do Trybunału Sprawiedliwości UE w następstwie różnych sporów prawnych. Rząd PiS ma być tym, któremu nie daje się wytchnienia z dziesiątków, jeśli nie setek powodów.

Niemniej gdy chodzi o KPO, premier Morawiecki dba dziś głównie o to, aby odpowiedzialność nie spadła na głowę jego i Zjednoczonej Prawicy. Z tego powodu kluczowe może tu być stanowisko Andrzeja Dudy. Nie zazdroszczę prezydentowi tego dylematu.

Podatki od zbiórek i pieniądze dla swoich

Mimo wszystko trudno się oprzeć wrażeniu, że rząd dostał chwilę wytchnienia. W szczególności premier. Dopiero co niechętna mu frakcja w PiS (także w rządzie) naciskała na jego wymianę. Sam Jarosław Kaczyński sugerował w wywiadach, że pozostawia go na stanowisku warunkowo. Można było odnieść wrażenie, że Morawiecki jest pozostawiony jako kozioł ofiarny i że zostanie zmuszony do odejścia na progu zasadniczej kampanii wyborczej wiosną, może latem.

Dziś słychać, że wymuszono zgodę między nim i wicepremierem Jackiem Sasinem. Prezes PiS docenia, że Morawiecki poradził sobie z problemem węglowym, a także jego strategię w kwestii KPO. Dlatego jeśli nie dojdzie do jakiegoś innego kataklizmu, szef rządu zostanie na stanowisku do jesiennych wyborów.

Czy rządowe centrum radzi sobie w obecnej sytuacji? Wciąż przecież mamy do czynienia z wpadkami – nie wszystkie obciążają osobiście Morawieckiego. Przemysław Czarnek został wymyślony przez Kaczyńskiego jako odpowiedź na prawicowy radykalizm Solidarnej Polski. Minister edukacji i nauki uwikłał rząd i PiS w aferę z przyznaniem sporych sum konserwatywnym fundacjom i NGS-om – między innymi na zakup okazałych siedzib. Te dotacje są dziś bronione konwencjonalnie i do pewnego stopnia zgodnie z doświadczeniami ludzi prawicy. – Kiedyś dostawali jedni, teraz dostają inni – zdążyli ogłosić taką maksymę wszyscy politycy prawicy łącznie z prezydentem i premierem. I to jest prawda. Platforma też dawała „swoim”, a nie tym drugim. Ale nie dawała aż tak wysokich sum, na dodatek podmiotom wykreowanym w ostatniej chwili i niespełniającym warunków konkursu. Można powiedzieć, że Czarnek wyrównuje dysproporcje z dużym naddatkiem.

Tyle że to spór chyba odległy od emocji zwykłych Polaków, nawet jeśli przypomina się im, że to wszystko opłacane jest z ich podatków. Prawda, pominięto organizacje chcące pomagać niepełnosprawnym czy wspierać wiejskie szkoły, a które wnioskowały o mniejsze sumy. Ale czy przeciętny wyborca śledzi z zapartym tchem to starcie? Nie robi tego m.in. z powodu skrajnej polaryzacji, zgodnie z którą każdy przemawia już tylko do swoich. Nawet niezdecydowani wyborcy średnio się tym emocjonują, bo w dziedzinie wzajemnych oskarżeń przekroczono już wszystkie rekordy.

Prędzej już poruszyć opinię społeczną mógł absurdalny pomysł opodatkowania zbiórek publicznych. Każdy Polak styka się z takimi zbiórkami, choćby na chore dzieci. Ma rację Jan Śpiewak, mówiąc, że popularność zrzutek jest świadectwem słabości państwowej polityki społecznej. No to teraz urzędnicy Ministerstwa Finansów do tej słabości zamierzali dorzucić haracz na obywateli pomagających innym. Premier jednak szybko się od pomysłu odciął i ukręcił nieuchwalonym przepisom łeb. Czy to znaczy, że ktoś chciał temu rządowi wrzucić kukułcze jajo w przededniu wyborów? A może był to skutek urzędniczego chaosu podobnego do tego, który obciążył Polski Ład? Nadgorliwość w uszczelnianiu systemu podatkowego?

Wycofano się też z przepisów mających ulżyć osobom płacącym niebotyczne sumy za sądowe przeprosiny – tutaj akurat kontekst pomagania Jarosławowi Kaczyńskiemu w jego procesie z Radosławem Sikorskim był zbyt oczywisty. Warto na marginesie zwrócić uwagę, że obecna koalicja rządząca, podobnie zresztą jak poprzednia, nie zrobiła nic z art. 212 kodeksu karnego pozwalającym karać nie tylko finansowo dziennikarzy i inne osoby korzystające z wolności słowa.

Czytaj więcej

PiS nie do wymazania

Stop rewolucjom do wyborów

Możliwe, że rząd coraz częściej będzie się cofał lub schodził z linii strzału. Nawet tak groteskowo, jak zrobił to w przypadku cofania podwyżek biletów kolejowych. Takie jest prawo kampanii wyborczej. Ona zresztą na moment zamarła, także z powodu zdrowia prezesa Kaczyńskiego, który przerwał objazd Polski. Ale za chwilę powróci, zapewne ze zdwojoną siłą.

Co pozostanie w rękach rządzących poza możliwością korygowania własnych błędów i nadgorliwości? Z pewnością trudniej o nowe inicjatywy socjalne, choć pewnie będziemy mieli do czynienia z punktowym rozdawnictwem – nie zawsze bezsensownym, jak w przypadku zaopatrywania uczniów w laptopy.

Mamy do czynienia z definitywnym zamknięciem rewolucji politycznych co najmniej do wyborów. Można dyskutować, czy ustawa o Sądzie Najwyższym przyniesie pieniądze z KPO Polsce czy nie przyniesie. Ale na pewno obóz władzy musi się rozstać z myślą o przebudowie sądownictwa w logice kolejnych projektów ministra Zbigniewa Ziobry. Nie będzie też spłaszczenia sądowych struktur, więc nie będzie też personalnej czystki wymierzonej w niewygodnych sędziów. Nie sądzę także, aby próbowano majstrować po raz trzeci przy systemie kontroli nad szkołami poprzez lex Czarnek. Sondaż CBOS nie pozostawił wątpliwości: Polacy odrzucają prawo kuratora do niewpuszczania na szkolny teren organizacji (stosunkiem 75 proc. przeciw, 14 proc. za). Tak uważa nawet większość elektoratu PiS. Prezydent Duda ze swoim wetem okazał się tu akurat wyrazicielem społecznego konsensusu.

Co zatem pozostaje Zjednoczonej Prawicy? Mamy do czynienia z dwoma ambitnymi przedsięwzięciami na sam finał kadencji. Pierwszym jest rozbudowa i modernizacja armii przeprowadzana pod presją wojny za miedzą – chyba bez większych wpadek i skandali – przez Mariusza Błaszczaka.

Drugą zaproponował minister kultury i wicepremier Piotr Gliński – to Agencja Rewitalizacji Dziedzictwa zbierająca w jednej instytucji rozmaite obowiązki w zakresie odbudowy, odnawiania i wykorzystywania zabytków. Ma się to łączyć z dużymi wydatkami, ale premier Morawiecki pomimo budżetowych wątpliwości skłania się ku temu pomysłowi. To by oznaczało zbudowanie jednej z niewielu trwałych nowych instytucji, która pozostałaby po tym rządzie. Kłopot jedynie w tym, że choć w sondażach widać poparcie Polaków dla takiej inicjatywy, to z pewnością nie porwie ona serc i umysłów mas przed wyborami. Aczkolwiek jest potrzebna i zgodna z konserwatywną myślą spoglądania ku przeszłości.

Chcąc porywać ludzi, rząd musi przypomnieć wyborcom obdarzonym krótką pamięcią i jeszcze mniejszą wdzięcznością o swoich dawniejszych przedsięwzięciach. To zamierza robić wiosną, kiedy kampania rozkręci się już na dużą skalę. Będzie też musiał przełknąć gorzkie pigułki. Choćby pytania opozycji o zupełnie nierozkręcony program mieszkaniowy.

Na razie ani doradcy Kaczyńskiego, ani ludzie Morawieckiego nie wiedzą, co zapowiadać na następną kadencję. Czy tę lukę zdołają wypełnić jakimiś atrakcyjnymi i ważnymi ideami? Jakie społeczno-ekonomiczne zapowiedzi można składać w obliczu gigantycznego wojennego kryzysu? Czy ktoś jeszcze wierzy w polityczną rewolucję, skoro tę wycinkową, dotyczącą sądownictwa, byli w stanie zablokować eurokraci? Pozostają zapowiedzi zachowania tego co jest: poza takimi socjalnymi innowacjami jak 500+, chodzi tu np. o odrzucenie akcesu do strefy euro. To jednak, pomijając już meritum, brzmi zachowawczo i może nie wystarczyć.

Pozyskać kobiety

Gdy pytałem ludzi PiS, co dalej? – padały różne odpowiedzi. Najciekawsza dotyczyła wypełnienia luki wyraźnie widocznej przez te dwie kadencje. – Musimy odzyskać elektorat kobiecy. Kluczem do niego jest postawienie tematów do tej pory przez nas odłożonych, takich jak edukacja i służba zdrowia – powiedział mi jeden z polityków rządzącej formacji. I rozwinął tę myśl, nawiązując do niedawnych zdarzeń: – Pandemia pokazała słabość publicznych placówek zdrowotnych. Ale też rodzice mieli sposobność, przy okazji zdalnej nauki ich dzieci, zapoznać się za słabościami polskiej szkoły.

To byłaby jakaś recepta na brak nowych pomysłów w kampanii. Choć warto mieć świadomość, że polska służba zdrowia okazała się łamigłówką, wobec której poddawały się wszystkie kolejne ekipy. PiS proponował kiedyś zmianę, która miała polegać na tym, by zamiast obecnego systemu finansowania szpitali i przychodni z ubezpieczeń przeznaczać na nie pieniądze wprost z budżetu. Ale zrezygnował z tego, bo bał się organizacyjnej gmatwaniny. Zarazem powstawało pytanie, czy od mieszania łyżeczką herbaty stanie się ona słodsza. Bo pytanie o służbę zdrowia będzie zawsze pytaniem o gotowość ponoszenia nowych wydatków, czyli o finansowe priorytety.

Co do szkolnictwa, to po przeprowadzeniu reformy minister Anny Zalewskiej, którą da się intelektualnie obronić, nastąpiło zatrzymanie się PiS. Wspomniany już sondaż CBOS pokazujący, jak Polacy oceniają polską edukację, ujawnia wciąż pewien potencjał zaufania do jej instytucji. Więcej jest odpowiedzi pozytywnych niż negatywnych – przy każdym rodzaju szkół. Ale opinia o polskiej szkole w wymiarze ostatnich lat wciąż się pogarsza. Po części zapewne w następstwie czysto ideologicznych starć na jej terenie.

Możliwe, że najprostszą odpowiedzią na to byłoby zastąpienie Przemysława Czarnka kimś mniej kontrowersyjnym na stanowisku ministra. Ale PiS raczej się na to nie zdecyduje – taka decyzja wyglądałaby jak ideowa kapitulacja.

Zarazem zarzuty, iż szkoła nie przygotowuje młodych ludzi do życia, które wprost w tym sondażu padły, warto byłoby przynajmniej sprawdzić. Przy okazji strajku szkolnego w roku 2019 rząd zaczął straszyć nauczycieli iście balcerowiczowskim podejściem do obciążeń godzinowych i płac. A ja bym zmienił optykę. Minister Czarnek zapowiada odsyłanie nauczycieli na wcześniejsze emerytury w związku z niżem demograficznym. Uczniów jest w szkołach faktycznie coraz mniej. Ale może warto byłoby skorzystać z tych okoliczności? Zmniejszyć liczebność klas, stworzyć bardziej komfortowe warunki nauki? To jeden z ewentualnych kierunków zmian, jakie można by sobie wyobrazić.

Czytaj więcej

Ziobro i PiS. Rozwód się nie opłaca

Program czy przekupstwo?

Właśnie, wyobrazić. Wojna o rozmiary dotacji dla konserwatywnych think tanków nasuwa jeszcze jedną myśl. W latach 2014–2015 organizacje niewspierane z budżetu odegrały pewną rolę w sformułowaniu programu PiS na zwycięstwo („Polska Wielki Projekt” chociażby). Dziś są oliwione budżetową kasą, a jednak ma się wrażenie dreptania w miejscu. Ferment na intelektualnym zapleczu PiS ustał. Mamy do czynienia ze zjawiskiem tak zwanych tłustych kotów. Jeśli to się nie zmieni, porażka wyborcza będzie czymś naturalnym. Nawet jeśli jeszcze większą role odegra tu inflacja, pokłosie wojny Putina z Ukrainą czy inne przypadki, na które ten rząd nie ma wpływu.

Po stronie rządzących wciąż największe nadzieje budzi zajęcie hipotetycznego pierwszego miejsca w wyborach i pozyskanie kilku posłów „drugiej strony”. – Jeśli zdobędziemy 220 mandatów, będziemy rządzić. Znajdziemy takich ludzi jak posłowie Zbigniew Ajchler i Łukasz Mejza – tłumaczy mi poseł PiS.

Do większości sejmowej potrzeba bowiem 231 głosów. Nowy Ajchler (ów poseł był wybrany w 2019 r. z listy KO) i nowy Mejza (wybrany z listy PSL) mogą się znaleźć albo i nie. W ostatnich tygodniach systemy partyjne domykają się coraz mocniej. Na każdego posła z opozycji będzie wywierany gigantyczny nacisk ze strony rodzimego środowiska. Dlatego może lepiej byłoby uzbroić się w program, a nie ufać korupcyjnemu podkupywaniu posłów? Będzie jak będzie, ale takie podejście to już zalążek porażki.

Opozycja zajmuje się głównie sobą i konkretnych sukcesów nie widać. A jednak pojawiają się po jej stronie raz po raz przejawy przedziwnego triumfalizmu. Ostatnio chociażby tekst na łamach „Krytyki Politycznej” zapowiadający delegalizację Prawa i Sprawiedliwości po jego ewentualnym pokonaniu w wyborach i represje wobec jego polityków. Pomijając absurdalność tej wizji, to oznaka dzielenia skóry na niedźwiedziu. Niedźwiedziu – dodajmy – który wciąż żywy przechadza się po zagrodzie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi