Podatki od zbiórek i pieniądze dla swoich
Mimo wszystko trudno się oprzeć wrażeniu, że rząd dostał chwilę wytchnienia. W szczególności premier. Dopiero co niechętna mu frakcja w PiS (także w rządzie) naciskała na jego wymianę. Sam Jarosław Kaczyński sugerował w wywiadach, że pozostawia go na stanowisku warunkowo. Można było odnieść wrażenie, że Morawiecki jest pozostawiony jako kozioł ofiarny i że zostanie zmuszony do odejścia na progu zasadniczej kampanii wyborczej wiosną, może latem.
Dziś słychać, że wymuszono zgodę między nim i wicepremierem Jackiem Sasinem. Prezes PiS docenia, że Morawiecki poradził sobie z problemem węglowym, a także jego strategię w kwestii KPO. Dlatego jeśli nie dojdzie do jakiegoś innego kataklizmu, szef rządu zostanie na stanowisku do jesiennych wyborów.
Czy rządowe centrum radzi sobie w obecnej sytuacji? Wciąż przecież mamy do czynienia z wpadkami – nie wszystkie obciążają osobiście Morawieckiego. Przemysław Czarnek został wymyślony przez Kaczyńskiego jako odpowiedź na prawicowy radykalizm Solidarnej Polski. Minister edukacji i nauki uwikłał rząd i PiS w aferę z przyznaniem sporych sum konserwatywnym fundacjom i NGS-om – między innymi na zakup okazałych siedzib. Te dotacje są dziś bronione konwencjonalnie i do pewnego stopnia zgodnie z doświadczeniami ludzi prawicy. – Kiedyś dostawali jedni, teraz dostają inni – zdążyli ogłosić taką maksymę wszyscy politycy prawicy łącznie z prezydentem i premierem. I to jest prawda. Platforma też dawała „swoim”, a nie tym drugim. Ale nie dawała aż tak wysokich sum, na dodatek podmiotom wykreowanym w ostatniej chwili i niespełniającym warunków konkursu. Można powiedzieć, że Czarnek wyrównuje dysproporcje z dużym naddatkiem.
Tyle że to spór chyba odległy od emocji zwykłych Polaków, nawet jeśli przypomina się im, że to wszystko opłacane jest z ich podatków. Prawda, pominięto organizacje chcące pomagać niepełnosprawnym czy wspierać wiejskie szkoły, a które wnioskowały o mniejsze sumy. Ale czy przeciętny wyborca śledzi z zapartym tchem to starcie? Nie robi tego m.in. z powodu skrajnej polaryzacji, zgodnie z którą każdy przemawia już tylko do swoich. Nawet niezdecydowani wyborcy średnio się tym emocjonują, bo w dziedzinie wzajemnych oskarżeń przekroczono już wszystkie rekordy.
Prędzej już poruszyć opinię społeczną mógł absurdalny pomysł opodatkowania zbiórek publicznych. Każdy Polak styka się z takimi zbiórkami, choćby na chore dzieci. Ma rację Jan Śpiewak, mówiąc, że popularność zrzutek jest świadectwem słabości państwowej polityki społecznej. No to teraz urzędnicy Ministerstwa Finansów do tej słabości zamierzali dorzucić haracz na obywateli pomagających innym. Premier jednak szybko się od pomysłu odciął i ukręcił nieuchwalonym przepisom łeb. Czy to znaczy, że ktoś chciał temu rządowi wrzucić kukułcze jajo w przededniu wyborów? A może był to skutek urzędniczego chaosu podobnego do tego, który obciążył Polski Ład? Nadgorliwość w uszczelnianiu systemu podatkowego?
Wycofano się też z przepisów mających ulżyć osobom płacącym niebotyczne sumy za sądowe przeprosiny – tutaj akurat kontekst pomagania Jarosławowi Kaczyńskiemu w jego procesie z Radosławem Sikorskim był zbyt oczywisty. Warto na marginesie zwrócić uwagę, że obecna koalicja rządząca, podobnie zresztą jak poprzednia, nie zrobiła nic z art. 212 kodeksu karnego pozwalającym karać nie tylko finansowo dziennikarzy i inne osoby korzystające z wolności słowa.