Dlaczego opozycja ma kłopoty sama ze sobą?

Dzisiejsza opozycja to jeden Tusk, dwójmyślenie, kilka awantur i zero wspólnego programu.

Publikacja: 20.01.2023 10:00

Piątek, 13 stycznia. Sejm zagłosował właśnie za przyjęciem ustawy o Sądzie Najwyższym. W opozycji za

Piątek, 13 stycznia. Sejm zagłosował właśnie za przyjęciem ustawy o Sądzie Najwyższym. W opozycji zacznie się za chwilę atak na ugrupowanie Szymona Hołowni, który wybrał kurs na antypisowski radykalizm i wyłamał się ze wspólnego frontu w tej sprawie

Foto: Jacek Szydłowski/Forum

Fala pouczeń wobec Szymona Hołowni ze strony pozostałych partii opozycyjnych nacechowana jest autentycznie złą emocją. Pojawiła się wtedy, gdy jego posłowie zagłosowali 13 stycznia przeciw ustawie o Sądzie Najwyższym, czyli tak naprawdę przeciw kompromisowi z Unią Europejską, który ma odblokować środki z Krajowego Planu Odbudowy. Padają złośliwości o „polityku w krótkich spodenkach”, powtarza się jak na komendę uwagi o jego małym doświadczeniu itd.

Powody wściekłości są realne, skoro liderzy czterech partii liberalnej i lewicowej opozycji umówili się wcześniej, że zajmą wspólne stanowisko w tej sprawie. Hołownia dał swoim nielicznym parlamentarzystom sygnał, aby spróbowali jednak licytacji na radykalizm. Dodajmy: ewidentnie wbrew zdrowemu rozsądkowi. Stanowisko Donalda Tuska to żadna kapitulacja, tym razem jego analiza jest pewnie prawidłowa. Obalenie tej ustawy przez opozycję, która sama uczyniła z pieniędzy na KPO niemal fundament toczącej się już kampanii (Polska bez nich ma się zawalić), mogło być nieczytelne dla znacznej części elektoratu opozycji. Tyle że tym razem to Hołownia celuje w pozyskanie tych, którzy rozumują kategoriami totalnej walki i przekonania, że „czym gorzej, tym lepiej”.

Czy to rozumna taktyka w momencie, kiedy na co dzień trudno jest przebić toksyczną wojowniczością Tuska, a Hołownia był odbierany jako nowa jakość, przychodząca nieco z boku biegunów polaryzacji? Trudno to ocenić, zapewne nie znajdą się na to jednoznaczne i czytelne badania, tak jak ciężko było znaleźć niezbite dowody na potępienie PSL i Lewicy za poparcie kiedyś samego KPO (wtedy wbrew Platformie). Warto tylko zwrócić uwagę, że w takie licytacje lider Polski 2050 już wchodził, choć pewnie nie w tak spektakularnych kwestiach. Można by zaryzykować twierdzenie, że wszystkie partie opozycji uczestniczą w tym nieustającym konkursie na antypisowskość, choć z różnym stopniem determinacji.

Czytaj więcej

Lekcje religii, lekcja wolności

Płonące rowy

Tytułem anegdoty można dodać domniemania co do przyczyn decyzji lidera Polski 2050. Hołownia był obrażony na Tuska za odmowę odrębnego spotkania tuż przed głosowaniem. Wcześniej politycy PO rozsiewali zaś w sejmowych kuluarach plotki, że po wyborach przynajmniej niektórzy parlamentarzyści Hołowni będą gotowi wejść w alianse z PiS, a nie z opozycją. Więc lider nowej partii postanowił się wykazać pryncypialnością większą niż inni po opozycyjnej stronie.

Wiąże się to ze scenariuszem powtarzanym z upodobaniem przez samych polityków PiS. Twierdzą, że nawet jeśli nie zdobędą 231 mandatów w następnym Sejmie, nie stracą władzy. Prezydent powierzy misję sformowania rządu liderowi najsilniejszej partii, czyli Jarosławowi Kaczyńskiemu. Drogę do uzyskania większości mają utorować prawicy wyłomy w szeregach opozycji. Podobno dogadani są już poszczególni politycy.

Nie wierzę w powodzenie tego scenariusza. Możliwe, że PiS doczołga się do władzy dzięki też skądinąd niełatwej koalicji z Konfederacją. O ile ta dostanie odpowiednią liczbę mandatów, co wcale nie jest pewne. Co się jednak tyczy tak zwanych partii demokratycznych, rowy polaryzacyjne są głębokie i na dokładkę płoną żywym ogniem.

Przypominam, że już w latach 2005–2007 plotki o wyłomach w PO lub o pozyskaniu PSL (co pozwoliłoby nie zapraszać do wspólnego rządzenia Andrzeja Leppera i Romana Giertycha) zupełnie się nie sprawdziły. Emocje i logika partyjnych maszynerii były za mocne. Teraz dochodzą coraz silniejsze związki łączące polską politykę z europejską i o wiele większa niż wtedy presja rozmaitych środowisk, wywierana także na poszczególnych parlamentarzystów.

Po stronie obecnego obozu rządowego te fantasmagorie służą większej integracji i większej nadziei swoich ludzi. Ale pozostają fantasmagoriami. Czy ktoś w nie wierzy naprawdę? Wątpliwe, żeby wierzył Kaczyński, no chyba że ktoś go wprowadza w błąd.

Dlaczego z kolei mogą w to wierzyć przynajmniej niektórzy politycy opozycji? Bo bycie po jej stronie to dziś nie pragmatyczny wybór polityczny, lecz akces do polityki pełnej patetycznych gestów i jałowej moralistyki. Przy czym – dodajmy – Hołownia kieruje się tą logiką także, choćby dokonując takiego wyboru, jak ten z głosowaniem przeciw ustawie o Sądzie Najwyższym.

Po stronie opozycyjnej dzieje się dziś to, co przed rokiem 2015 działo się często z obecnym obozem władzy. Radykalizm diagnoz i metod staje się jedynym zrozumiałym językiem uprawiania polityki. Niekoniecznie wśród szerokich mas wyborców, ale wśród tych najbardziej aktywnych śledzących polityczne blogi i zaludniających spotkania z pewnością. Nieprzypadkowo Tusk uznał za stosowne zaraz po głosowaniu w Sejmie pospieszyć do swojego matecznika na Pomorzu na spotkanie z młodymi zwolennikami Platformy Obywatelskiej. Tłumaczył im się z tego, że wyjątkowo pomógł w czymś rządowi. Tłumaczył przy użyciu wyłącznie cynicznych, odwołujących się do zręcznej taktyki motywów. Pojęcie dobra wspólnego całkiem z tego języka wyparowało.

Erozja mitu jednej listy

Wróciły natychmiast spekulacje o tym, że rozbrat w sprawie tego głosowania to kolejny sygnał niezdolności opozycji do wystawienia jednej listy. Nie do końca trafne, jako że to tylko rozbieżność w sferze taktyki. I zarazem o tyle trafne, że pustka programowa opozycji czyni takie burze w szklance wody bardziej bolesnymi i definitywnymi.

Skądinąd ostatnie lata przyniosły aż nadto dowodów na to, że formuła jednej listy to jedynie mit, a wezwanie do niej to rytuał ożywiający ludzi widzących całą polską politykę jako antypisowską krucjatę. Skoro jesteśmy tymi dobrymi (w starciu ze smoliście czarnym złem), musimy być zjednoczeni.

Ćwiczyliśmy ten spór kilka miesięcy temu, kiedy Ipsos na zlecenie OKO.press ogłosił, że jedna lista opozycji może liczyć na 50 proc. poparcia. Ludzie spod znaku hashtagu SilniRazem natychmiast przerobili to na polityczne żądanie. Zaraz potem pojawił się drobiazgowy, o wiele dokładniejszy sondaż pracowni United Surveys. Wynikało z niego że wspólna lista całej opozycji to recepta na zwycięstwo PiS – może samodzielne, a może po porozumieniu koalicyjnym z Konfederacją, a optymalnym scenariuszem byłyby dwie opozycyjne listy.

Od tego czasu kolejne sondaże przynosiły dowody na różne tezy, ale częściej w duchu diagnozy United Surveys. Chyba wciąż aktualne są uwagi politologów, że skuteczniejszą receptą na dominację PiS jest częściowa przynajmniej depolaryzacja kampanii, tak żeby umiarkowani oponenci obecnie rządzących mogli sobie wybrać optymalne rozwiązanie, niekoniecznie z Tuskiem czy z lewicą w pakiecie.

Skądinąd tamten sondaż Ipsos był narzędziem Tuska w walce o własne bezwzględne przywództwo nad całą opozycją. Tacy ludzie jak Hołownia boją się tego panicznie. Nie chcą podzielić losu Ryszarda Petru, któremu Platforma odebrała partię (skądinąd nawet bez uprzedniej wspólnej listy, i bez Tuska, po prostu przewagą własnych struktur).

Naturalnie, na poziomie scenariuszy szczegółowych wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. Hołownia może i trochę zaczął się godzić z wizją układania się ze zbyt konserwatywnymi z jego perspektywy, a przy tym bardzo partyjnymi ludowcami. Ale Nowa Lewica Włodzimierza Czarzastego, choć podtrzymuje intencję „pójścia razem”, nie chce zostawać sam na sam z Tuskiem. Na razie każda układanka się rozsypuje. Ale najbardziej ta „jednolitofrontowa”.

Czytaj więcej

Politycy mają puste szuflady z pomysłami

Program: zamęt z pustką

Przyznawałem rację tym obserwatorom sceny politycznej, którzy mówili o depolaryzacji jako bardziej korzystnej dla szans opozycji. Ale mam wrażenie, że depolaryzacja jest pozorna. Partiom opozycyjnym pozostaje niewiele czasu na wypracowanie własnych agend. Na ogół koncentrują się na funkcjonalnym odnoszeniu się do agendy PiS. Tu zaś obowiązuje przywoływana wcześniej reguła licytacji.

Owszem, czasem ktoś się wyłamuje, teraz Hołownia w kierunku radykalnym, a niewiele wcześniej lewica i ludowcy, pozwalając przejść w pierwszym czytaniu zmianom w kodeksie wyborczym z ich profrekwencyjnymi rozwiązaniami. Na ogół jednak liderzy opozycji mówią to samo. Czasem ich mantry są bardziej uzasadnione (obawy wobec fuzji Lotosu z Orlenem), a czasem zupełnie groteskowe wobec własnego dorobku. W czasie zawziętego tropienia pisowskiego partyjniactwa w spółkach Skarbu Państwa prezydent Wrocławia Jacek Sutryk dostaje dwa stanowiska w spółkach samorządowych w sąsiednich miastach Dolnego Śląska. Wśród samorządowców Platformy to reguła. „Lekarzu, ulecz się sam”, chciałoby się powiedzieć, nie negując skądinąd, że PiS używa państwowych firm jako narzędzia pomnażania swojej władzy.

Trudno mówić o przyszłym rządowym programie, kiedy poszczególne podmioty wciąż mają z nim kłopot. Lewica próbuje coś oryginalnego tworzyć, żądając, aby uporać się z problemami służby zdrowia, edukacji i infrastruktury, czego PiS zrobić nie zdołał, a na dokładkę podjąć ambitny program wspierania budownictwa mieszkaniowego, na którym Kaczyński z Morawieckim polegli całkowicie. Jej liderzy nie mówią jednak, ani jak to pogodzą z nienaruszalnością transferów socjalnych ostatnich lat, ani jak porwą się na to podczas wojennego kryzysu. Pozostaje pohukiwanie o wyprowadzaniu religii ze szkół, co ma uratować budżet. Zaspokaja to antyklerykalne odruchy dziś większych niż kiedyś grup wyborców, ale w zbawienie w ten sposób finansów publicznych nie wierzą chyba nawet osobiści nieprzyjaciele Pana Boga.

Eksperci Hołowni przygotowali sporo propozycji szczegółowych w wielu sferach. Ale trudno tu mówić o całościowej wizji. Kiedy próbujemy je sobie przypomnieć, pamięć odmawia posłuszeństwa. To samo można powiedzieć przy paru komplementach szczegółowych (pomysły emerytalne) o programie PSL.

Platforma Obywatelska na wszelki wypadek nie wychodzi na razie poza retorykę. Tusk przekonuje, że wystarczy, aby ludzie PiS nie kradli, a Polakom będzie się żyło znowu dobrze. To karykatura retoryki PiS sprzed roku 2015. Tyle że w przededniu kolejnych wyborów ta formacja umiała sformułować kilka spójnych pomysłów. Była przynajmniej namiastka wizji. I w jej następstwie przesunięcie konsensusu w sprawach społeczno-gospodarczych w lewo, o czym pisałem na tych łamach niedawno.

Grabowski, czyli granice nieprzekraczalne

To zabawne, że liberalny ekspert ws. finansów Bogusław Grabowski, były członek Rady Polityki Pieniężnej, chwalił niedawno Tuska za demagogię propozycji ekonomicznych (żądanie 20-proc. podwyżek dla budżetówki w apogeum inflacji). Miałaby to być droga do odsunięcia PiS od władzy i do całkiem odmiennej polityki. Ekspert zrobił popieranemu przez siebie liderowi niedźwiedzią przysługę. Jego cynizm poszedł na konto Platformy. Dziś znacznie trudniej niż przed rokiem 2015 proponować takie dwójmyślenie. Zwłaszcza że PiS do czasu jakąś część swojej agendy jednak wykonywał.

Politycy PO odwdzięczyli się Grabowskiemu odcięciem się od jego własnych pomysłów, kiedy zaczął się nimi dzielić w kolejnych wywiadach. Skądinąd ta fala krytyki jego linii nie jest dla mnie powodem do euforii. Wydaje się, że poglądy stawiające na gospodarność, oszczędność i wolną inicjatywę są tak bardzo passé, że czyni to polską politykę pozbawioną swobody manewru i psuje Polaków. Choć zarazem trudno kibicować tym jego alternatywnym poglądom w całości. Wizja prywatyzacji energetyki w obecnej sytuacji geopolitycznej to na przykład rodzaj szkodliwego ekscentryzmu.

Widać, że opozycja ma ograniczoną zdolność do reorientacji kierunku obranego przez PiS. Demagogia Tuska wcale nie musi być sztuczką ukrytego arcyliberała, choć tak to przedstawia propaganda Zjednoczonej Prawicy. Przeciwnie, w śmiertelnym boju z obecną władzą on jest moim zdaniem zdolny do wszystkiego, łącznie z rozdawnictwem i psuciem finansów publicznych. Także wtedy, kiedy władza dostanie się w jego ręce.

Zarazem to wrażenie nie staje się spójnym programem. Czy liderzy czterech opozycyjnych formacji byliby w stanie napisać go w ostatniej chwili i na dokładkę zachować własną podmiotowość wewnątrz bloku? Niewiele dziś na to wskazuje.

Czytaj więcej

Dramatyczny konflikt w Dramatycznym

Gotowi na bałagan?

Ja zaś powtórzę pytania, które od dawna zadaję opozycji. Po pierwsze, jakie są granice jej kontrrewolucji? Czy Platforma i i jej sojusznicy zamierzają wyrzucić z posad 3 tys. sędziów mianowanych za obecnej władzy? A co z ich wyrokami? Czy to prawda, że Tusk zamierza wyrzucać z posad także urzędników chronionych ustawami, choć zapewne nie będzie miał większości dla obalenia ewentualnych wet prezydenta Dudy? Podobno rozgrywkę z mediami publicznymi traktuje jako swoją osobistą wendetę i twierdzi, że ma na nią recepty. Czy obóz demokratycznej praworządności zacznie od łamania lub obchodzenia prawa? Bo że zafunduje Polsce najbardziej masową czystkę, jaką można sobie wyobrazić, to pewne.

Po drugie, do tej pory dla opozycji kwestia relacji Polski z Unią Europejską była li tylko okazją do zawstydzania rządzących, że przez awantury z Brukselą narażają nas na odcięcie od unijnych funduszy. Nie poznaliśmy jednak w żadnym aspekcie poglądów Tuska ani jego aliantów na tendencje federalistyczne w UE. Ujawnia te zakusy zarówno europejskie sądownictwo, jak i brukselska biurokracja. Co na to ewentualni nowi szefowie polskiego państwa?

W jakich sprawach zamierzają się poddać, a co z niezależności zachować? Zwłaszcza że Polacy owszem Unię popierają, ale nie cielęco. Przykładem jest choćby sceptycyzm większości naszego społeczeństwa wobec wprowadzenia euro. Hołownia zaleca szybka rezygnację z używania własnej waluty jako regulatora ekonomicznych parametrów. Co na to Tusk i jego partia?

Po trzecie wreszcie, jak daleko ta potencjalna nowa koalicja może się posunąć w dziele przebudowy polityki wyznaniowej i dotyczącej obyczajów? Znaczna jej część, w tym momencie już także Tusk, stoi na stanowisku wojny kulturowej, ale chyba nie wszyscy. Nawet Hołowni zdarzają się wypowiedzi nieortodoksyjne wobec tej rewolucji, choćby zamanifestowanie sceptycyzmu wobec jednopłciowych małżeństw (choć nie związków partnerskich). Zarazem punkt trzeci wiąże się z punktem drugim. Właśnie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zażądał od państw członkowskich ochrony tychże homoseksualnych małżeństw. To wprost koliduje z polską konstytucją. Co z tym zrobić?

Nie mam pretensji do liderów opozycji, że nie mają w tych sprawach jednolitych poglądów. Na tym polegają koalicje, że próbuje się osiągać rozmaite kompromisy. Za to mogę mieć pretensje o to, że ci liderzy nie oswajają się z tymi dylematami nawet we własnych partyjnych gremiach. Że odkładają je na później, zastępując kilogramami antyrządowej, a czasem antypaństwowej (problem ochrony granicy z Białorusią) retoryki.

Marek Borowski, dawny ważny polityk SLD, dziś człowiek Platformy, wezwał liderów opozycji, aby wzięli się za ręce i ruszyli w Polskę z jednościowym przekazem. Sądzę, że i bez tego mają wciąż szanse na zwycięstwo w jesiennych wyborach. Trudności PiS otworzyły tę perspektywę jeszcze szerzej. Ckliwe obrazki nie są koniecznie potrzebne, choć konweniują z wizją moralistycznego sprzeciwu wobec rzekomego panującego dziś autorytaryzmu.

Obawy mam przed czymś innym. Przed potężnym bałaganem podczas klecenia składu, a przede wszystkim programu tego rządu. Przed wojną z prezydentem, któremu nowa koalicja będzie próbowała odmówić prawa do sprzeciwu wobec najdrastyczniejszych przedsięwzięć rzekomo naprawczych. I przed następnymi dwoma latami permanentnej wyborczej kampanii – tym razem prezydenckiej. W której, powtórzę, Tusk może się okazać zdolnym do najbardziej fantastycznych inicjatyw rozdawniczych (pewnie miarkowanych względem na relacje z Unią), ale niekoniecznie do spójnych pomysłów na poprawę tego, czego się w Polsce poprawić do dziś nie udało: edukacji, zdrowia, infrastruktury, jakości państwa.

PiS trochę tu napsuł, wielu instytucji, procedur, zwyczajów nie naprawił. Ale to nie znaczy, że nie może być jeszcze gorzej. Przekonajcie mnie, że nie jesteśmy na to „gorzej” skazani. Czekam na to.

Fala pouczeń wobec Szymona Hołowni ze strony pozostałych partii opozycyjnych nacechowana jest autentycznie złą emocją. Pojawiła się wtedy, gdy jego posłowie zagłosowali 13 stycznia przeciw ustawie o Sądzie Najwyższym, czyli tak naprawdę przeciw kompromisowi z Unią Europejską, który ma odblokować środki z Krajowego Planu Odbudowy. Padają złośliwości o „polityku w krótkich spodenkach”, powtarza się jak na komendę uwagi o jego małym doświadczeniu itd.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi