Politycy mają puste szuflady z pomysłami

Wybory ideowe, światopoglądowe, cywilizacyjne są istotniejsze niż ekonomiczne, które bywają nieoczywiste, poddające się kompromisom. Muszą jednak istnieć granice ekonomicznej ignorancji, których politycy nie powinni przekraczać.

Publikacja: 16.12.2022 17:00

Zaprzysiężenie Adama Glapińskiego na drugą kadencję na stanowisku prezesa Narodowego Banku Polskiego

Zaprzysiężenie Adama Glapińskiego na drugą kadencję na stanowisku prezesa Narodowego Banku Polskiego, Warszawa, 22 czerwca 2022 r.

Foto: Andrzej Hulimka/Forum

Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński obwieścił Polakom, żeby nie przejmowali się gospodarką. Nie jest źle, a jeśli ktoś sądzi inaczej, niech się uspokoi, głaszcząc psa lub kota.

Te zdania były częścią większej całości. Prezes polemizował z medialnymi informacjami o drożyźnie. Powoływał się na własne doświadczenia z targu. Niemniej zgodnie z logiką medialnego szumu ten fragmencik stał się oddzielną, żywo komentowaną całością.

Czy prezes NBP istotnie wierzy w to, że Polaków bez wątpienia zmagających się z wysokimi cenami uspokoją tego typu dowcipy? Na miejscu PR-owców obozu rządzącego byłbym przerażony jego strumieniami świadomości idącymi na konto tegoż obozu. To gorzej niż zbrodnia, to błąd. Glapiński może być dla PiS gwoździem do trumny. Nie tym nawet, co robi, ale tym, co mówi. Taka jest logika medialnej demokracji.

Czytaj więcej

Ziobro i PiS. Rozwód się nie opłaca

Pustka programowa przeciw dowcipom

Dużo mniej komentarzy w mediach wywołały inne słowa. Oto Małgorzata Kidawa-Błońska, znacząca polityczka Platformy Obywatelskiej, przez chwilę jej kandydatka na prezydenta, została spytana w radiowej rozmowie przez Bogdana Rymanowskiego, kiedy jej ugrupowanie przedstawi swój program antyinflacyjny. – Kiedy będziemy rządzić – odpowiedziała w pierwszym odruchu. Potem próbowała złagodzić jednoznaczne wrażenie, mówiąc, że o tym, jak zwalczać inflację, PO mówi nieustannie.

Prawdziwe było to pierwsze zdanie. Co do drugiego, antyinflacyjnym programem Donalda Tuska jest głównie wyprowadzenie Glapińskiego z jego gabinetu. Poza tym politycy PO krytykują prezesa NBP, że źle prognozuje i za późno zabrał się za podnoszenie stóp procentowych, ale co dokładnie trzeba by zrobić dalej, sami nie mówią. Związani z nimi ekonomiści (desygnowani przez Senat) lansują w Radzie Polityki Pieniężnej jeszcze twardszą politykę monetarną (czyli wyższe stopy). Za to Platforma lansuje przy okazji każdego sporu wyższe wydatki. Czasami ma to postać dodatkowej porcji benzyny dolanej do ognia – jak wtedy, gdy jej odpowiedzią na inflację miały być podwyżki płac dla budżetówki.

Skądinąd sama inflacja jest przedstawiana jako apokalipsa, produkowana jedynie przez nieudolność NBP i rządu. Nie ma w tej opowieści ani skutków pandemii, ani polityki podbijania cen paliw przez Rosję, ani tak specyficznego czynnika jak choćby napływ do Polski masy dodatkowych konsumentów, ukraińskich uchodźców, podbijających popyt.

Rozbudzanie lęków wśród wyborców jest niby wilczym prawem opozycji. Ale gdy wiąże się to z pustką w sferze własnych recept, trudniej się na to godzić. Wygląda na to, że sygnały konieczności prowadzenia bardziej „balcerowiczowskiej” polityki są odruchem jądra tego obozu, ale nie chce on zrezygnować z socjalnej i ekonomicznej demagogii. Rząd odpowiada z kolei sugestią, że nie decyduje się na utwardzanie polityki monetarnej, bo chce utrzymać choć minimalny wzrost gospodarczy i poziom zatrudnienia. Czasem ciekawe uwagi padają ze strony Lewicy, jak wtedy gdy Adrian Zandberg wspominał o zgubnej roli monopolizacji różnych polskich rynków. Ale to się słabo przebija, a ludzi Platformy nie interesuje.

Kluczowe decyzje polityczne

Spory toczą się tak naprawdę przeważnie na poziomie technicznym. Czasem dotyczą spraw, w których opozycja ma rację, choć skuteczniejsze są tu w swoistej kontroli media. Dobrym przykładem jest ewentualne przywrócenie VAT, wymuszone podobno przez Komisję Europejską. Okazuje się, że niekoniecznie musi wrócić do poziomu 23 procent. Czy rząd został przyłapany na błędzie, czy próbował wybrnąć ze sprzeczności – niedomykający się budżet kontra konieczność stosowania różnych recept antyinflacyjnych?

Wojny o ekonomię kończą się najczęściej wojnami o politykę. Dobrego przykładu dostarcza tu ustawiczna szamotanina wokół pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Opozycja nieustannie o nich przypomina jako o kluczu do dobrobytu Polski. Twierdzenie, że pomogą one w walce z inflacją, to czyste szamaństwo. Ale niewątpliwie mogą one być istotne w perspektywie domykania budżetu i rozmaitych przedsięwzięć modernizacyjnych – choćby ogłoszonego właśnie przez rząd programu rozwoju dróg krajowych. Kluczem są jednak decyzje polityczne dotyczące tak zwanych kamieni milowych, szczególnie tych związanych z sądownictwem. Poparcia odmawia Solidarna Polska, otwarte jest pytanie, jak kształt kolejnych ustaw oceni sama Komisja Europejska, wyraźnie szukająca bata na Polskę. Ale to także dylemat dla opozycji.

Zwłaszcza liderzy PSL i Lewicy deklarują, że poprą „sensowne rozwiązania” wychodzące naprzeciw oczekiwaniom unijnych urzędników. Ale na przykład Waldemar Kuczyński, guru opozycji totalnej, przestrzega na swoim blogu, aby opozycja w uzyskaniu KPO nie pomagała. Bo Kaczyński dostanie te pieniądze i wygra kolejne wybory. Jest w tym logika, choć jest to logika dwóch „d”: demagogii i destrukcji. Rząd skądinąd ma kłopot w sformułowaniu sensownych przepisów prawnych dających nam KPO. Ale opozycja może łatwo ulec logice polaryzacji. Nie mamy tu jakiegokolwiek sporu merytorycznego, a polityczną grę.

Czytaj więcej

Teatr jako scena ideologiczno-politycznej młócki

Igrzyska zamiast chleba

Wypowiedź Glapińskiego o głaskaniu psa i kota, choć powoływał się na ceny chleba, można odczytywać w ten sposób: zajmujmy się mniej gospodarką i zajmujmy nią mniej elektorat. Skądinąd obóz Kaczyńskiego ma solidne powody, aby tak rozumować. Jego dużą zasługą jest uszczelnienie systemu podatkowego. Jeszcze dziś Morawiecki powołuje się na to, apelując, by nie bać się wydatków. Ale gołym okiem widać, że czas wielkich transferów socjalnych się kończy.

W tej sytuacji rządzącym pozostają igrzyska. I zdaje się, że są one szykowane – w postaci tak zwanej komisji weryfikacyjnej. Ma nas czekać dochodzenie, na ile Donald Tusk i inni politycy opozycji szkodzili bezpieczeństwu państwa. Już nawet nie tylko energetycznemu, skoro premier Morawiecki opowiada o redukowaniu sił zbrojnych na wschodniej granicy za czasów Platformy. Opozycyjne media alarmują, że chce się pozbawić lidera Platformy praw politycznych, bo komisja ma mieć takie uprawnienia.

Nie twierdzę, że zamiar fundowania w kampanii wielkiego widowiska to jedyny motyw organizowania tej komisji. To przecież odpowiedź na oskarżenia, jakie „Newsweek” pospołu z Tuskiem kierowali pod adresem rządzących, o rzekome linki prowadzące do Rosji. Te oskarżenia wciąż zresztą wracają, ostatnio za sprawą domniemanego rosyjskiego szpiega, który zasiadał w komisji likwidującej WSI. Ale wyłania się z tego wizja zdominowania kampanii przez polityczne gry. Używając metafory Marka Migalskiego z czasów, kiedy ten politolog miał coś istotnego do powiedzenia o polityce, Polacy mają głosować bardziej różańcami (lub może bardziej pistoletami) niż portfelami.

Czy taki zamiar wypali? Trudno nie zauważyć, że na jego zrealizowanie jest niezwykle mało czasu. Wcześniejsze tego typu komisje, łącznie z poprzednią „weryfikacyjną” badającą patologie reprywatyzacji, pracowały wiele miesięcy. Na dokładkę, skoro rzecz ma dotyczyć newralgicznych tematów związanych z bezpieczeństwem, to powinna ona pracować w przynajmniej częściowym utajnieniu. Wreszcie zaś trudno nie podejrzewać, że temat wzajemnych oskarżeń o prorosyjskość już dziś Polakom się przejada.

Polityka oparta na wystrzałach, fajerwerkach z internetu ma tę wadę, że łatwo opinię publiczną znudzić. Trzeba jej zapewniać wciąż coś nowego. Wtedy argument: wy tu się kłócicie, a Polacy coraz bardziej biedują, może przemówić podwójnie. Nawet jeśli dziś powszechnym narzekaniom na drożyznę towarzyszą tłumy zakupowiczów w sklepach w ostatnią niedzielę handlową.

Jeśli tematy ekonomiczne będą w tej kampanii dominować, to w postaci kontry na czystą politykę. Już dziś widać, że nie będą to starcia odmiennych wizji społeczno-ekonomicznych. Hasło Billa Clintona „Gospodarka, głupcze!”, które w Polsce nobliwa Unia Wolności tłumaczyła w latach 90. jako „po pierwsze gospodarka”, będzie jednym wielkim ciągiem sztuczek i manipulacji.

Balcerowicz nie wróci

Po pierwsze dlatego, że scena przesunęła się w lewo. Możliwe, że ekonomistów związanych z PO ciągnie w kierunku Balcerowiczowskich kuracji. Ale paniczny strach przed PiS z jego obietnicami i tym, jak potrafił rozbudzić godnościowe odruchy mniej zamożnych, nie pozwoli o tym otwarcie mówić w kampanii. Możliwe, że nie pozwoli też modyfikować tej polityki po wyborach – główne transfery zostaną zapewne zachowane.

Opozycja miałaby szansę zaoferować pewne korekty. Większe inwestycje w edukację, służbę zdrowia czy infrastrukturę w miejsce mechanicznego rozdawnictwa. Tyle że nie wiadomo, czy będą na to pieniądze, nawet jeśli Unia otworzy hojniej wspólną kasę dla Polski. No i lęk przed odbieraniem Polakom czegokolwiek może być silniejszy niż presja na najlepsze choćby pomysły. Nawet jeśli ci Polacy nie okażą wdzięczności Kaczyńskiemu, ich łaska może na pstrym koniu jeździć także w stosunku do kolejnej ekipy rządowej.

Ekipy, która może być mniej jednorodna niż obecna władza. Czytam, że Lewica obiecała młodszym generacjom hojny program wspierania budowy mieszkań. Jak wiadomo, PiS to się nie udało pomimo szczerych chęci. Ale pomijając to, że te zapowiedzi pełne są dziur i niewiadomych, jest to oferta tylko jednego z ewentualnych koalicjantów.

W tej sytuacji z największą pasją ludzie Lewicy mówią dziś o wyprowadzaniu religii ze szkół, wypowiadaniu konkordatu czy sądowym karaniu mowy nienawiści. W ideologii robić najłatwiej, najłatwiej też pozyskiwać do tego sojuszników. Wiedzą to zresztą i Kaczyński, i Tusk. Oni także, choć czasem pokłócą się o inflację, o tym gardłują najchętniej.

Czytaj więcej

Wojna w Ukrainie. Politycy w pułapce kultury targowania

O przyszłości i ignorancji

Jest oczywiście inna okoliczność, która trochę polskich polityków usprawiedliwia. Ekonomia nie jest nauką do końca ścisłą, a liczba niewiadomych i zmiennych leżących poza Polską tylko się powiększa. Wszyscy po trosze improwizują. Trudniej formułuje się w takich warunkach długofalowe, wieloletnie wizje. Ale ciężej też przygotowuje się środki doraźne. Bo nie wiadomo, czemu trzeba będzie stawiać czoła za dwa miesiące.

Rozumiem to i szukam tu usprawiedliwień. Poniekąd dla całej polskiej sceny politycznej, choć jest pytanie, na ile w takich warunkach usprawiedliwiony jest skrajny radykalizm diagnoz opozycji. Niemniej zastanawiam się nad takim oto scenariuszem, że inflacja zmienia się naprawdę w stagflację. Że przychodzi się mierzyć z recesją będącą następstwem wysokich cen. Że będą rosnąć i one, i stopa bezrobocia, dzisiaj wciąż stosunkowo niska (na poziomie 3 proc.) – pisze o tym niebezpieczeństwie w „Plusie Minusie” Piotr Arak.

Nie mam dowodów, mam jedynie podejrzenia podyktowane obserwacją polskich polityków, ich myślenia o gospodarce i sferze społecznej. Podejrzewam, że szuflady i obecnie rządzących, i opozycji okażą się puste. Te opozycyjne są szczególnie ważne, gdy się myśli o hipotetycznej zmianie u steru władzy. Tusk, jeśli go komisja weryfikacyjna nie skrzywdzi, może za kilka miesięcy zdawać egzamin, który dziś dotyka Morawieckiego i Kaczyńskiego.

Posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, kolejno z Nowoczesnej, Wiosny, a dziś Lewicy, przyznała się niedawno w Radiu RMF u Roberta Mazurka do kompletnej ekonomicznej ignorancji. Nie tylko nie wie, co zrobić z podatkami, ale nie zna podatkowych stawek obowiązujących w dzisiejszej Polsce. Bo jej to „nie interesuje”. Mam wrażenie, że w demokracjach typu brytyjskiej czy amerykańskiej taka deklaracja znaczącego czy nawet kompletnie nieważnego parlamentarzysty byłaby niemożliwa. Wszak uczestniczy on w decyzjach dotyczących finansów.

Ale jest to tylko symptom, pokłosie szerszej choroby. Uznaję wielką wagę wyborów ideowych, światopoglądowych, cywilizacyjnych. W perspektywie wieloletniej są one może istotniejsze niż te dotyczące ekonomii i finansów. Wybory ekonomiczne z natury rzeczy bywają nieoczywiste, eklektyczne, poddające się kompromisom.

Ale zarazem w kraju, gdzie możliwa jest niewiedza posłanki Scheuring-Wielgus, także partyjne przywództwo czy kandydaci na ministrów mogą przekraczać granice ignorancji. W obliczu potężnego, światowego kryzysu uderzającego w Polskę nie byłaby to dobra wiadomość.

Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński obwieścił Polakom, żeby nie przejmowali się gospodarką. Nie jest źle, a jeśli ktoś sądzi inaczej, niech się uspokoi, głaszcząc psa lub kota.

Te zdania były częścią większej całości. Prezes polemizował z medialnymi informacjami o drożyźnie. Powoływał się na własne doświadczenia z targu. Niemniej zgodnie z logiką medialnego szumu ten fragmencik stał się oddzielną, żywo komentowaną całością.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi