Były prezydent Bronisław Komorowski oznajmił na antenie RMF FM, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powinien siąść do rokowań z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. „Rozumiem, że prezydent Zełenski pręży mięśnie i już się dostosowuje do tego, że prawdopodobnie Putin tę wojnę przegra. Ale jeszcze nie należy dzielić skóry na niedźwiedziu. Niedźwiedź jeszcze żyw i hasa w lesie” – oznajmił Komorowski. Ta wypowiedź dziwnie słabo została nagłośniona przez media dawnego liberalnego mainstreamu. Gdyby to powiedział któryś z polityków obozu rządzącego, wrzawa trwałaby tam tygodniami. Podobnie niewiele miejsca zajęły rozważania na temat wyskoku byłego szefa MSZ Radosława Sikorskiego. Swoim dowcipem na Twitterze rzucił posądzenie na Amerykanów, którzy mieliby rzekomo zaatakować rurociąg Nord Stream. Nie znamy motywacji tego ponoć poważnego polityka. Wiemy za to, że na jego głos powoływali się rosyjscy dyplomaci w ONZ, a w szerszym sensie propaganda Kremla.
Skądinąd prawicowa prasa przypomniała o jeszcze przedwojennych, mocno dwuznacznych wypowiedziach Sikorskiego. W maju 2016 r. zachęcał na przykład Ukrainę do rezygnacji z Donbasu.
W debacie publicznej pojawiły się ciekawe podsumowania takich postaw. Bloger Zbigniew Szczęsny przedstawił postawę Komorowskiego jako kwintesencję podejścia okrągłostołowych elit do polityki. Mają być one podporządkowane swoistej „kulturze targów”, która doprowadziła w przeszłości do historycznego kompromisu części dawnych ludzi Solidarności z postkomunistami, zgody na podzielenie się z nimi wpływami gospodarczymi, na patologiczne układy biznesowe itd.
Myślę, że „kultura targów” bywa realną rzeczywistością często także w wielu zwykłych demokracjach, nieobciążonych garbem postkomunizmu. I nie potrzeba do jej ujawnienia się doświadczeń Okrągłego Stołu. Opisuję we właśnie wydanym piątym tomie politycznej historii USA w wieku XX, jak Franklin Delano Roosevelt wierzył, że dogada się ze Stalinem, zupełnie tak samo jak targował się w samej Ameryce z demokratycznymi, a czasem i republikańskimi senatorami.
Takie podejście przejawiało i przejawia wielu polityków, których umownie można opisać jako liberalnych. Jeśli dziś Angela Merkel domaga się nadal (wypowiedź sprzed kilku dni) „uwzględnienia interesu Rosji”, to demonstruje właśnie takie postrzeganie polityki. Do niedawna to samo mówił Emmanuel Macron, podręcznikowy przykład takiego myślenia, dziś chyba nieco zmieszany potężniejącą falą rosyjskich okrucieństw.