Ziobro i PiS. Rozwód się nie opłaca

Obstawiam, że PiS dotrwa do wyborów z Solidarną Polską i z samym Zbigniewem Ziobrą w rządzie.

Publikacja: 09.12.2022 17:00

Jarosław Kaczyński zaczął bronić Mateusza Morawieckiego przed atakami Zbigniewa Ziobry, ale jego rel

Jarosław Kaczyński zaczął bronić Mateusza Morawieckiego przed atakami Zbigniewa Ziobry, ale jego relacje z ministrem sprawiedliwości pozostają poprawne (na zdjęciu antyrządowa demonstracja Agrounii w Warszawie, luty 2022 r.)

Foto: Adam Chełstowski/Forum

Mam wrażenie, jakbym streszczał kolejny odcinek niekończącego się serialu. Możemy do woli ogłaszać, że wojna między Zbigniewem Ziobrą i jego silniejszym koalicjantem wchodzi w decydującą fazę. Ale ile już takich faz było? 10? A może 20? Zwłaszcza od roku 2019, kiedy po kolejnych wyborach parlamentarnych Solidarna Polska całkiem otwarcie zasmakowała w graniu rolą języczka u wagi.

Sam Ziobro nie umie się zdecydować, jak kolejny punkt krytyczny opisywać. W ostatnim tygodniu w rozmowie z tygodnikiem „Sieci” ogłosił, że gdyby nie groźba objęcia władzy przez Donalda Tuska, drogi jego partii i PiS pewnie by się już rozeszły. Ale za to w wywiadzie dla RMF FM twierdził, że jego relacje z PiS są poprawne, problemem jest tylko konflikt z premierem Mateuszem Morawieckim. Skądinąd szefa rządu atakuje co kilka dni.

Czytaj więcej

Dramatyczny konflikt w Dramatycznym

Groteska wzajemnego karania

Mamy całą sekwencję zdarzeń, które można by opisywać jako czystą polityczną groteskę. No bo jak zrozumieć sytuację, kiedy to tak czuła na punkcie zachowania większości partia rządząca dopuszcza do odrzucenia własnego projektu ustawy – o notariacie – tylko dlatego, że stoi za nim minister sprawiedliwości? Na twarze czołowych polityków PiS wypełzały przed kamerami szerokie uśmiechy, kiedy opowiadali, jak to ich parlamentarzyści zapomnieli głosować, bo oglądali mecz, nawet nie polskiej reprezentacji. Wśród kilkunastu nieobecnych był także premier.

Ten odwet, jeśli założyć, że funkcjonowanie notariatu wymagało udoskonalenia, wyglądał żałośnie, bo to przecież porażka całego rządu. Ale najwyraźniej w tym jednym przypadku PiS i opozycja odczuwały jednakową satysfakcję. O to, czy partie opozycyjne miały przekonujące argumenty, żeby zagłosować jak jeden mąż przeciw temu projektowi, już nawet nie pytam. Taką mamy politykę.

Pomniejsze incydenty, typu odebrania części kompetencji wiceministrowi klimatu z Solidarnej Polski Jackowi Ozdobie, można sobie darować. Choć przecież to część szerszej rozgrywki, jako że polityka klimatyczna to jedna z kości niezgody między partią Ziobry i rządem. Najciekawsze jest co innego. Wszystko to rozgrywa się tuż przed zasadniczą próbą sił. Krucha rządowa większość szykuje się do głosowania w obronie Ziobry przy okazji wniosku opozycji o wotum nieufności wobec niego. Dopiero co Paweł Kukiz sugerował, że ministra można by się pozbyć, tak jak pozbyto się ustawy o notariacie. Ot, kilku posłów PiS nie przyjdzie na głosowanie…

Wizje wzajemnych odwetów stają się coraz bardziej apokaliptyczne. Media opozycyjne od kilku dni sugerują, że właśnie teraz prokuratura przedwcześnie wypuściła opinie zagranicznych biegłych, z których miałoby wynikać, że w Smoleńsku prezydencki tupolew nie został zniszczony przez wybuch. Ma to wynikać z natury obrażeń ofiar. Miałby to być cios w serce już nie pisowskiej polityki, a samego prezesa Kaczyńskiego, który kilka razy sugerował, że wierzy w wybuch.

Czy istotnie Ziobro posunął się do takiego ryzyka? Kilka razy podejrzewano jego prokuratorów, że uderzają przeciekami w ważne postaci obozu. Przy okazji afery GetBacku – w samego premiera Morawieckiego. Z drugiej strony nie sposób w tej historii precyzyjnie wskazać, które terminy do wysyłania takich wiadomości byłyby optymalne. Mamy wszak czas kampanii, która potrwa kilkanaście miesięcy.

Ważne jednak, że powstaje wrażenie gry wszelkimi instrumentami. Dla porządku warto przypomnieć, że Ziobro nigdy nie był szczególnie „smoleński”, w czasach bolesnych starć o ten temat opuścił prezesa i jego partię. Prokuratura też nie paliła się do udziału w uzasadnianiu wersji zamachowej. Skądinąd można się zdumiewać, dlaczego ta sprawa trwa już tyle lat. Od dojścia PiS do władzy minęło siedem.

Widmo rządu mniejszościowego

Premier Morawiecki, dopiero co traktowany jako kozioł ofiarny, któremu Kaczyński pozwoli zgrać się zimą i którego pozbędzie się w przyszłym roku, jest bardziej ostrożny w starciach z Ziobrą niż minister sprawiedliwości w atakach na niego. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że prezes zaczął znowu swojego szefa rządu bronić. Być może nie ze wszystkich sił, być może na pokaz. Ale jednak.

Metody Morawieckiego, niby schodzącego z linii strzału, są bardziej wyrafinowane. Faktem jest jednak, że jego spotkanie z parlamentarnym zespołem do spraw energii odnawialnej, zdominowanym przez ludowców, miało wywołać wrażenie, że PiS ma alternatywne wyjście. Rzecz o tyle istotna, że właśnie głosami PiS i PSL, a bez wsparcia Solidarnej Polski, może być przegłosowana ustawa wiatrakowa. O tym się tam mówiło. To z jednej strony symbol innego niż Ziobrowe podejścia do kwestii energetycznych. Z drugiej zaś, ta ustawa to jeden z kamieni milowych.

Jak sądzę, tę demonstrację uzgodnił premier z samym prezesem Kaczyńskim. Czyżby więc nowe otwarcie w walce o Krajowy Plan Odbudowy? Z perspektywą odprawienia ministra, który nie ukrywa, że w zabiegach o KPO pomagać nie zamierza?

Pojawiły się już na marginesie spekulacje dalej idące. A może nowa koalicja PiS z częścią opozycji? Albo przynajmniej rząd mniejszościowy, który będzie szukał poparcia dla konkretnych projektów wśród takich partii jak PSL? Czy to jest do osiągnięcia już teraz, przy okazji odwoływania Ziobry? Czy dopiero po uchwaleniu na początku następnego roku budżetu?

Takie rozwiązanie można sobie próbować wyobrazić. Utrata większości jest w polskim parlamencie pojęciem względnym. Żeby odwołać Mateusza Morawieckiego, trzeba nie tylko głosować przeciw niemu, ale wyłonić konkurencyjny rząd, w porozumieniu z Donaldem Tuskiem i jego sojusznikami.

Ziobro na taką operację pójść nie może, bo oznaczałoby to jego śmierć polityczną na wiek wieków. Wątpliwe zresztą, aby zdolna do takiego manewru była nawet Konfederacja, zwłaszcza teraz, kiedy relacja z Unią Europejską, w domyśle zakres polskiej suwerenności, jest jednym z fundamentalnych tematów polskiej polityki.

Na dokładkę opozycja wcale nie spieszy się do wcześniejszego przejmowania władzy. Przynajmniej sam Tusk chce, aby ten układ zgrał się do końca. Pchanie się do sterów w momencie największych kłopotów, na które nie ma się żadnych sensownych recept poza wyprowadzaniem z gabinetu prezesa NBP i jeszcze większymi podwyżkami w apogeum inflacji, byłoby nonsensem. To akurat Tusk wie. Stał się toksyczny, monotematyczny, ale nie oszalał.

Wypełnienie kilku kamieni milowych, jakaś korekta systemu sądowego plus ustawa wiatrakowa pozwalałyby się wykazać staraniami o europejskie fundusze. Na Ziobrę można by zwalić winę za to, że dzieje się to z tak wielkimi opóźnieniami, dopiero teraz.

Czytaj więcej

Teatr jako scena ideologiczno-politycznej młócki

O autodestrukcyjnych scenariuszach

Tak można by spokojnie spekulować, gdyby polska polityka była oparta na normalnych regułach kalkulacji. Ale przecież wiemy, że nie jest. Dlatego oceniam prawdopodobieństwo takiego scenariusza za bliskie zeru. No chyba że sam Ziobro podjąłby strategiczną decyzję i poszedł swoją drogą, co wydaje się mało prawdopodobne.

Oddzielny start w wyborach to byłby tylko akt autodestrukcyjnej zemsty. Odebrać Kaczyńskiemu ze 2 proc., ale samemu polec? Alians z Konfederacją? Ta formacja błąka się gdzieś na granicy pięcioprocentowego progu pozwalającego wejść do Sejmu. Wcale nie skorzystała na zaniepokojeniu części Polaków konfliktem z Rosją i zbliżeniem z Ukrainą. Na dokładkę sama Konfederacja to zlepek grupek, które niekoniecznie pogodzą się w obliczu kolejnych wyborów. W każdym razie dziś nie ma takiej gwarancji.

Zarazem polska polityka przez ostatnie kilkanaście lat opierała się na micie skuteczności w kolejnych głosowaniach parlamentarnych. Zupełnie inaczej jest w krajach anglosaskich. Tam porażka w parlamencie bynajmniej nie dyskwalifikuje rządzących. Zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie Kongres może być innej barwy niż prezydent, a legislatorzy są przywiązani do swojej niezależności. Ani Donald Trump, ani przez pierwsze dwa lata Joseph Biden nie zrealizowali znacznej części swoich priorytetów ustawodawczych. Nikt tego nie uważa za tragedię.

W Polsce jest inaczej. Możliwe, że dziś ludowcy łudzą polityków PiS, że mogą im pomóc w jednym czy drugim teście głosowania. Mało prawdopodobne, by to zrobili. Jeszcze mniej, aby w tej roli wytrwali dłużej niż kilka tygodni. Skwapliwość, z jaką cała opozycja odrzuca dziś takie ustawy, jak ta o notariacie, nie zniknęłaby wraz z pozbyciem się Ziobry. Ten rząd miałby kłopot z przeforsowaniem czegokolwiek.

Tu, oczywiście, można się zabawić w adwokata diabła i poszukać kontrargumentów. Odpowiedzieć pytaniem, czy ten rząd ma jeszcze dużo pomysłów do zrealizowania. Zwłaszcza takich celów, które wymagają ustaw. Nie słychać o nich.

Z pomysłów quasi-rewolucyjnych musi zrezygnować z powodu oporu Brukseli. Dziś nikt już nie wierzy w przepychanie prawa pozwalającego przykładowo na czystki w sądach (tak zwane spłaszczanie sądowej struktury). Może więc jednak warto by zaryzykować nowe otwarcie? Za ewentualne porażki w drobniejszych sprawach obwiniając negatywną większość. Pokazując, jak to wszyscy od Czarzastego po Ziobrę sprzysięgli się w ostatniej chwili. Choćby blokując ostatnie transfery socjalne.

Można jednak wątpić w skuteczność takiej pedagogiki. A przede wszystkim w warunkach totalnej blokowości polskiej polityki miejsca na jakąkolwiek grę wizerunkową, na nowe otwarcia, na zwroty w kierunku innych segmentów elektoratu jest bardzo mało. Ten rząd, nawet jeśli nie ma dziś żadnych narzędzi pozwalających przeprowadzać rewolucyjne zmiany, jest skazany na zachowanie resztek rewolucyjnego tonu. To go łączy z Ziobrą pomimo realnych różnic: programowych i taktycznych.

Po drugiej stronie nie ma partnerów. PSL nie chce iść do wyborów na wspólnych listach z PO i lewicą, ale jest zakładnikiem logiki „demokratycznego frontu”, w ramach którego walczy się z wcielonym złem. Miałby głosować wspólnie z PiS, kiedy ten zamierza grillować Waldemara Pawlaka w komisji weryfikacyjnej demaskującej politykę energetyczną poprzedniej koalicji? Także w sprawach europejskich ludowcy oferują w sprawach europejskich ludowcy oferują Polsce dostosowanie się nie tylko do konkretnych warunków Brukseli: bardziej sensownych lub mniej. Gdyby chodziło tylko o poprawianie kolejnych wersji tak zwanej sądowej reformy, możliwe byłyby może jakieś rozmowy i kompromisy. Ale PSL, tym bardziej zaś inne odłamy opozycji, pogodził się de facto ze zmianami w duchu federalizacji Europy. Kaczyński nawet teraz uważa to jednak za kapitulację.

Bój ostatni kontra kluczenie

Jego spór z Ziobrą jest realny. Minister sprawiedliwości ma rację w rozmaitych obserwacjach. Istotnie Komisja Europejska przypiera dziś Polskę do muru nie w imię jakichś abstrakcyjnych prawnych standardów, a w imię politycznej nadziei na zmianę w Polsce rządu. Wypełnianie jednego warunku pociąga za sobą stawianie następnych.

Ziobro może i demonizuje poszczególne etapy tej gry z Unią. Zżyma się na mechanizm warunkowości jako na kapitulację, chociaż dziś nie dostajemy pieniędzy z KPO bez użycia tego środka. Ale co do ogólnej charakterystyki starcia ma sporo racji.

Tyle że jego koncepcja oporu przeciw niemal całej polityce unijnej musiałaby prowadzić do polexitu. Przykładowo Solidarna Polska ma trochę racji, wskazując na luki i nawet absurdy polityki energetycznej UE, ale nie odpowiada na pytanie, czy Polska może jako jedyna się do niej nie stosować. Taktyka permanentnych wet, zalecana przez skądinąd dawny unijny autorytet Jacka Saryusza-Wolskiego, prowadziłaby donikąd. Zwłaszcza że jak przypomina premier, przestrzeni dla takich wet jest coraz mniej.

Kaczyński z kolei nieustannie się waha. Łudzi się, że da się proces federalizacji spowolnić, z rozmaitych konieczności wykręcić, pewne starcia odroczyć. Robi to wrażenie kluczenia (zwłaszcza że niedawno sam zapowiadał ostateczne starcie z Unią). Jego współpracownicy nazywają te zwody „elastycznością”. Dziś pokładają nadzieję w przewlekłych negocjacjach nowego ministra ds. europejskich Szymona Szynkowskiego vel Sęka czy nawet samego premiera w brukselskich kuluarach. Mają nadzieję, że Brukseli będzie zależało na wizerunkowym przedstawianiu KPO jako projektu w całości zrealizowanego.

W moim przekonaniu to w dużej mierze iluzje. Pojawienie się zapowiedzi szantażowania Polski wszystkimi unijnymi funduszami przy użyciu bardzo ogólnych zapisów traktatów wskazuje raczej na perspektywę przegranej. Choć naturalnie można grać na czas, licząc, że i Bruksela nie zrealizuje wszystkich gróźb, a samych Polaków brak unijnych pieniędzy nie wystraszy do końca.

PiS tej rozgrywki jednak raczej nie wygra. Można było liczyć na kompromitacje unijnych elit w innych sferach, choćby w następstwie kuriozalnych błędów w relacjach z Rosją, trudno jednak powiedzieć, na ile polscy wyborcy wiążą te kwestie z suwerennościową polityką. W tej sytuacji spór Ziobry z Morawieckim jest dziś bardziej starciem o satysfakcję niż o cokolwiek innego. Ziobro proponuje moralnie wzniosły, ale prowadzący nie wiadomo dokąd bój ostatni. Kaczyński z Morawieckim – zmianę boju ostatniego w mało czytelne, choć wykrwawiające rządzących potyczki.

Dlatego ludzie Morawieckiego i Kaczyńskiego wciąż się łudzą, że porozumienie z Ziobrą jest możliwe. Spotkania prezesa PiS z krnąbnym wychowankiem są częste. Ich relacje wciąż na tyle poprawne, że Rubikon nie został przekroczony.

Osaczenie polskiej prawicy w unijnych pułapkach opisuję bez satysfakcji. Niektóre przedmioty starcia zostały przez Kaczyńskiego wybrane błędnie, z nieprowadzącą donikąd awanturą o naprawę sądów na czele. Za to jego obawę przed budowaniem europejskiego superpaństwa uważam za opartą na realnych podstawach, nawet jeśli wyrażaną czasem w obsesyjny sposób, jak w przypadku permanentnej krucjaty antyniemieckiej.

Politycy opozycji nie proponują w miejsce tej obawy niczego, poza mechanicznym wypełnianiem woli Brukseli. Nie tylko w sprawie tzw. praworządności, ale, niestety, we wszystkich innych sferach, łącznie z polityką zagraniczną. A ja nie chciałbym, aby to była polityka prowadzona w duchu prezydenta Macrona i kanclerza Scholza.

Obstawiam, że PiS dotrwa do wyborów z Solidarną Polską i z samym Ziobrą w rządzie. Coraz głośniej słychać, że wielu działaczy PiS nie widzi lidera SP na listach wyborczych, a jego ludzi, jak Janusza Kowalskiego czy Jacka Ozdobę chcieliby utopić w łyżce wody. Tyle że kampania wzmocni dwubiegową polaryzację, więc i te pogróżki mogą się nie sprawdzić.

Czytaj więcej

Wojna w Ukrainie. Politycy w pułapce kultury targowania

Mam wrażenie, jakbym streszczał kolejny odcinek niekończącego się serialu. Możemy do woli ogłaszać, że wojna między Zbigniewem Ziobrą i jego silniejszym koalicjantem wchodzi w decydującą fazę. Ale ile już takich faz było? 10? A może 20? Zwłaszcza od roku 2019, kiedy po kolejnych wyborach parlamentarnych Solidarna Polska całkiem otwarcie zasmakowała w graniu rolą języczka u wagi.

Sam Ziobro nie umie się zdecydować, jak kolejny punkt krytyczny opisywać. W ostatnim tygodniu w rozmowie z tygodnikiem „Sieci” ogłosił, że gdyby nie groźba objęcia władzy przez Donalda Tuska, drogi jego partii i PiS pewnie by się już rozeszły. Ale za to w wywiadzie dla RMF FM twierdził, że jego relacje z PiS są poprawne, problemem jest tylko konflikt z premierem Mateuszem Morawieckim. Skądinąd szefa rządu atakuje co kilka dni.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi