Za droga religia” – alarmowała wielkim tytułem na pierwszej stronie tuż przed świętami Bożego Narodzenia „Gazeta Wyborcza”. Dziennik dwa dni z rzędu bombardował czytelników dramatycznymi wieściami: samorządy nie chcą finansować szkolnej katechezy. Podobne opinie pojawiają się w debacie publicznej.
Czasem podstawą są uchwały lub wnioski o ich wprowadzenie przez rady miejskie (np. w Częstochowie), a czasem inicjatywy rozmaitych organizacji. Uderzające są argumenty. Czasem to tylko cytowane przez „Wyborczą” narzekania samorządowych urzędników na wysokość szkolnej subwencji (pewnie ogólnie słuszne). A czasem, zwłaszcza w przypadku progresywnych stowarzyszeń, ataki ideologiczne zmierzające do wypchnięcia religii poza nawias życia publicznego.
Czytaj więcej
Zawirowania wokół kolejnej ustawy o Sądzie Najwyższym mogą przesądzić o kierunku historii Polski. Stawką są nie tylko pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy, ale też przyszłoroczne wybory, a nawet status Polski w Unii Europejskiej.
Katecheza jako kłopot
Mówi się niekiedy o tym, że katecheci powinni uczyć bezpłatnie. Innym razem, że są wręcz szkodliwi. Stowarzyszenie Dziewuchy Dziewuchom z Łodzi narzeka, że szkolna katecheza propaguje takie poglądy, jak grzeszność związków niesakramentalnych czy antykoncepcji. Co wpędza dzieci i młodzież, której rodzice te zasady naruszają, w ciężkie stresy.
Religia jest zbędna, a w każdym razie jej nauczanie dzieci i młodzieży jest destrukcyjne, skoro kłóci się ze stylem życia znacznej części społeczeństwa – tak brzmi stojąca za tym teza. Przeoczona zostaje tu ważna informacja, że to ci rodzice, których katecheza ma dotyczyć, decydują, czy ich dziecko ma tego słuchać, czy też nie. To wynika z konstytucyjnego prawa rodzin do wychowania najmłodszych pokoleń.