Przedwyborcza licytacja o względy rolników

Jest wiele powodów, dla których szanse opozycji na skok poparcia na wsi są nieduże. Wieś jest bliższa prawicy kulturowo, to ona silnie korzysta na transferach socjalnych rządu. Opozycja ma jej niewiele do zaoferowania.

Publikacja: 14.04.2023 17:00

Niezadowolenie rolników z powodu zamieszania wokół zboża z Ukrainy doprowadziło do fali protestów. W

Niezadowolenie rolników z powodu zamieszania wokół zboża z Ukrainy doprowadziło do fali protestów. W kwietniu w Szczecinie rolnicy codziennie przejeżdżali ulicami miasta do siedziby Urzędu Wojewódzkiego

Foto: ANDRZEJ SZKOCKI/POLSKA PRESS/east news

Odejście Henryka Kowalczyka z funkcji ministra rolnictwa to miara zaniepokojenia kierownictwa PiS nastrojami rolników. Konkurencja ze strony ukraińskiego zboża, które miało przejeżdżać przez Polskę tranzytem, a „zatrzymało się” w polskich magazynach, stanowiła cios w reputację partii rządzącej.

Kowalczyk obwinia Unię Europejską o utrzymanie bezcłowych obrotów między Ukrainą i Polską. Zdaje się jednak, że Jarosław Kaczyński uznał, iż to resort Kowalczyka sobie nie poradził. Chyba po raz pierwszy odchodzi (choć jednak nie z rządu, bo zostaje wicepremierem) polityk zagrożony opozycyjnym wnioskiem o wotum nieufności. Z reguły bowiem takie wnioski cementowały, choćby chwilowo, ministerialną pozycję.

Czytaj więcej

Teatr Polskiej Klasyki. Misteria na scenie wciąż są możliwe

Prawica traci wieś?

Czy zaplombowanie pociągów ze zbożem przerastało możliwości polskich służb? Czy może ktoś na tym zarobił, także ludzie ze środowisk bliskich obecnej władzy? Trwa szukanie winnych, wskazywanie poszczególnych firm. Rzecz cała przez opozycję jest traktowana w kategoriach afery. Nowy minister Robert Telus proponuje całą gamę środków: od kołatania do Unii o cła i układania się z samą Ukrainą w sprawie wstrzymania niektórych produktów, do monitorowania transportów i wyekspediowania dalej tego zboża, które w Polsce już jest.

Pada jednak gromka konkluzja: PiS zaczyna tracić wieś. Z równoczesnym przypomnieniem, że to kolejne takie zawirowanie po starciu wokół „piątki dla zwierząt”. Ten temat powraca, choćby wraz z odkryciem przez rolnicze organizacje, że minister Telus jako poseł głosował za ustawą prozwierzęcą, która tak rozwścieczyła wieś. Skądinąd inaczej niż Kowalczyk, który kontestował w tamtej sprawie linię partii. Kojarzonemu z frakcją Beaty Szydło i wcześniej popularnemu wśród rolniczych związkowców wicepremierowi to jednak tym razem nie pomogło.

Nie pomogło mu też podpisanie tuż przed dymisją porozumienia z reprezentantami organizacji rolniczych na temat ewentualnych rekompensat za straty polskich producentów. Rolnicy mieli do niego narastające pretensje także o to, że zachęcał ich do niewyzbywania się zbożowych zapasów. Ceny miały nie spadać, a jednak spadły. Kowalczyk bronił się rękami i nogami przed dymisją, ale decyzja Kaczyńskiego była nieodwołalna.

Oczywiście wieś ma inne problemy, uderza w nią drożyzna, szczególnie rosnące ceny paliw rolniczych. W 2019 roku na PiS głosowało 67 proc. rolników i 56 proc. mieszkańców wsi. Dla porównania, w roku 2005, kiedy PiS pierwszy raz sięgnął po władzę, było to 23 proc. Choć rolnictwo wytwarza ledwie 2,5 proc. PKB, mieszkańcy wsi stanowią wciąż 40 proc. obywateli. Tylko część z nich to prawdziwi rolnicy, niemniej to znacząca w sensie wyborczym grupa. Jeden z podstawowych elementów pisowskiego pakietu kontrolnego.

Kaczyński i jego prezenty

Czy jednak faktycznie to prorokowane odwrócenie się wsi od prawicy następuje? W sondażach PiS nawet się lekko umacnia. Spece od społecznych nastrojów twierdzą zarazem, że niezadowolenie rolników nie będzie się manifestowało przerzuceniem głosów na partie opozycyjne. Prędzej już wyborczą absencją. Przy okazji zaś pewnym wzmocnieniem się radykalnych grup typu Agrounia, ale chyba poniżej dawnych sukcesów Samoobrony.

Opozycja bije przy każdej takiej okazji na alarm, a PSL znów próbuje stać się ugrupowaniem przechwytującym rolnicze niezadowolenie. W 2019 roku głosowało na ludowców tylko 12 proc. rolników, mniej nawet niż na Koalicję Obywatelską, silną przede wszystkim na niektórych rolniczych terenach Polski zachodniej, nie tyle z powodu chłopskich interesów, co regionalnych tradycji. Dziś blok Władysława Kosiniaka-Kamysza to przede wszystkim formacja mniejszych miast. Niektórzy politycy PSL zdążali już nawet ogłosić, że nie są przede wszystkim reprezentacją wiejskiego elektoratu, bo prawdziwych rolników jest „za mało”.

Zaledwie w styczniu tygodnik „Polityka” narzekał, że opozycja nie ma oferty dla wsi, za to PiS zaczął tam już wyborcze połowy. Służyć temu miały decyzje bardziej zasadnicze, jak choćby zmiana na korzystniejszą systemu waloryzacji rolniczych emerytur wraz z prawem do pracy na ziemi dla emerytów, a także rozmaite drobne prezenty, choćby hojne wspieranie ochotniczych straży pożarnych, będących wcześniej bastionem PSL. W PiS panuje przekonanie, że bliżej wyborczego lata pojawią się bardziej hojne projekty rozmaitych dodatków i dopłat.

Taktyka drobniejszych wyborczych prezentów jest skądinąd cały czas kontynuowana, ostatnio choćby w postaci dodatków dla najstarszych sołtysów (tu pomysłodawcą była Solidarna Polska). Owszem, Jarosław Kaczyński został zdemaskowany przez swego partyjnego kolegę, zepchniętego na margines byłego ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego, jako autor powiedzonka, że „chłopi są pazerni, więc trzeba im coś dać przed wyborami”. Ale jeśli niektórzy rolnicy mogli się obrazić, to przecież ten sam Kaczyński znalazł czas, aby podczas kilku swoich spotkań z wyborcami stanąć w obronie pracujących na roli mieszkańców wsi, którzy zaczęli przeszkadzać swoim nierolniczym sąsiadom – nocnymi żniwami albo pianiem chowanego w chłopskiej zagrodzie koguta. Takie gesty nagłaśniane przez TVP w wiejskich obejściach się zauważa.

Poza wszystkim wieś jest ważnym beneficjentem głównych socjalnych transferów. Rodziny są tam biedniejsze, częściej mają po kilkoro dzieci, więc na przykład 500+ było dla nich istotniejsze niż dla części mieszkańców miast. Czy ten argument zniknie w obliczu napięć wokół cen zboża? Czy może powróci wraz z coraz bardziej hałaśliwą kampanią? Poza wszystkim wieś jest bliższa prawicy kulturowo. Nie tylko Kościół jest tam wciąż bardziej wpływowy niż w miastach, ale i zapatrywania na takie kwestie, jak choćby awantury opozycji na wschodniej granicy w obronie nielegalnych imigrantów – tradycyjne.

Czytaj więcej

Wojtyła nie był złośliwym mafiosem

Ktoś szykuje rewolucję?

Kaczyński, mówiąc o pazerności chłopów, którym trzeba coś dać, odwołał się do przykro brzmiącego miejskiego stereotypu. Tyle że druga część tego zdania mogła stanowić dla ludzi wsi okoliczność łagodzącą. Poprzednie ekipy niespecjalnie chciały i miały co im dawać. Ośmioletnie współrządy w teorii chłopskiego PSL w latach 2007–2015 nie przyniosły wsi takich socjalnych korzyści, jak pisowskie „rozdawnictwo”.

Przypominają się historyczne, niepolskie analogie. „Cóż, farmerzy nigdy nie mają pieniędzy. Nie sądzę, abyśmy mogli wiele z tym zrobić” – powiedział w roku 1924, a więc prawie 100 lat temu, amerykański prezydent, republikanin Calvin Coolidge do urzędnika zajmującego się pożyczkami dla rolnictwa. Zostało to uznane za przejaw kamiennego serca „miejskiego” prezydenta, który co prawda był synem rolnika, ale ze wschodniego stanu Vermont, gdzie było ono skomercjalizowane, przemysłowe. Przez wiele dekad amerykańska polityka rozbrzmiewała lamentami zachodnich farmerów z powodu cen ich produktów, permanentnie niższych niż ceny artykułów przemysłowych.

Względnie trwałą na to receptę wymyśliła dopiero ekipa demokraty Franklina Delano Roosevelta w roku 1933 w obliczu wielkiego kryzysu. Wprowadziła ona system płacenia farmerom z federalnego budżetu za nieobsiewanie części swoich areałów (co podnosiło ceny), powiązany zresztą z innymi formami ich wspierania. Większość zachodnich farmerów dochowywała do tej pory wierności republikanom, bo byli im bliżsi kulturowo (poparcie dla prohibicji, postulat ograniczenia imigracji). W latach 30. rząd farmerskich dusz przejęła po części Partia Demokratyczna. Nie całkiem trwale, bo obie partie zaczęły się licytować drobnymi korektami systemu wspierania cen. Niemniej była to rewolucja.

W Polsce żadnej takiej rewolucji obecna opozycja mieszkańcom wsi nie oferuje. Pozostają korzyści z wyborczych prezentów połączone z dowartościowywaniem wsi godnościowymi gestami. Nawet takie fenomeny, jak sztandarowa audycja rządowej telewizji publicznej „Rolnik szuka żony”, mają tu znaczenie. Są oczywiście potknięcia skrzętnie wykorzystywane przez opozycję. Nie zawsze zresztą przez całą. Z zasadniczych powodów cywilizacyjnych „piątka dla zwierząt” podobała się nie tylko Kaczyńskiemu, ale i Koalicji Obywatelskiej. Na alarm biło tylko PSL.

Rolnictwo jako bomba z opóźnionym zapłonem

Rewolucję, ale całkiem innego typu, proponują niektórzy eksperci, i to niekoniecznie wrodzy obecnej władzy. Na łamach portalu wpolityce.pl Marek Budzisz, kojarzony przede wszystkim jako komentator spraw międzynarodowych, stwierdził, że zalew zboża ze wschodu zapowiada bardziej trwałe kłopoty polskiego rolnictwa. To rolnictwo ukraińskie, w które inwestują zachodnie firmy, jest częściej wielkotowarowe, produkuje taniej, bije wiele polskich gospodarstw nowoczesnością. I w przyszłości może być jeszcze bardziej konkurencyjne.

Budzisz krytykuje rząd PiS za okopanie się na pozycjach wspierania niewielkich gospodarstw żywionych unijnymi dopłatami, ale też petryfikowanych prawem, które po 2015 roku utrudnia w Polsce obrót ziemią. Miało to chronić wieś przed inwazją „miastowych spekulantów”, ale zdaniem Budzisza wzmocniło model mało efektywny, skazany w razie rozwoju Ukrainy na przegraną konkurencję. Można wprawdzie odpowiedzieć, że owa ekspansja ukraińskiej gospodarki to wobec wojennej niewiadomej czysta hipoteza. Niemniej wykluczyć jej się nie da.

W ujęciu Budzisza obecny kształt polskich gospodarstw to ekonomiczna bomba z opóźnionym zapłonem. Podobnie jak coraz mniej efektywny wobec zmian demograficznych system emerytalny. Powstaje jednak pytanie, czy i na ile ta ekipa może postawić na „obszarników”?

Z jednej strony to obecna, wciąż względnie ludna wieś jest wyborczym zagłębiem dla socjalnej prawicy. Czy opłaca jej się redukować liczebność swoich zwolenników? Z drugiej strony w grę wchodzą i poglądy, wręcz wizje społeczeństwa. W etos PiS wpisana jest ochrona rozmaitych grup ludności przed zbyt gwałtownymi zmianami, przed modernizacją prowadzącą ku rozmaitym niewiadomym. Ochrona dotychczasowego stylu życia. On się zmienia, ale wolniej.

Z trzeciej strony każda radykalniejsza kuracja wymaga przynajmniej pewnego wyciszenia logiki politycznej polaryzacji. PiS próbował przynajmniej negocjować i opóźniać marsz ku likwidacji energetyki opartej na węglu. I dziś to Donald Tusk opowiada na Śląsku, że on by kopalń nie zamykał, jak ekipa Kaczyńskiego i Morawieckiego. Chociaż jako jeden z politycznych liderów Europy to on jest współodpowiedzialny za antywęglową transformację. Czy z przebudową wsi w imię takiej czy innej wizji nie byłoby podobnie, zwłaszcza przed wyborami?

Czytaj więcej

Co naprawdę szykuje nam zielony mainstream. Niech Trzaskowski i Tusk o tym opowiedzą

Myślę, że PiS raczej zachowa wpływy na wsi, możliwe, że zostaną one jedynie nieznacznie zredukowane. O ile nie zdarzy się jeszcze coś dramatyczniejszego niż obecne trudności. A jeśli ktoś odbiera zachowawczy kurs obecnej władzy wobec wsi jako grzech ciężki, to choć skłonny jestem brać takie głosy pod uwagę, pytam, co w zamian? Żadna z pozostałych formacji politycznych nie jest dziś zdolna do zaproponowania niczego konstruktywnego poza reaktywnym żerowaniem na pisowskich błędach i wpadkach. Szuflady wciąż są puste.

Liberalni eksperci Platformy Obywatelskiej około roku 2005 skłonni byli do snucia tak rewolucyjnych wizji, jak likwidacja rolniczych ubezpieczeń społecznych (czyli demonizowanego KRUS). Dziś te środowiska traktują wieś na ogół jako terrę incognitę, do której spraw lepiej się nie wtrącać. Nawet ludowcy, którzy zachowali w wielu wiejskich zakątkach lokalne wpływy, nie mają dla niej całościowego projektu cywilizacyjnego.

Polska wieś rozwija się więc samoistnie dzięki unijnym dopłatom i ogólnej ekspansji polskiej gospodarki. Możliwe, że przy okazji unika rozmaitych skrajności cywilizacyjnych typowych dla transformacji zbyt pośpiesznych, zanadto brutalnych. Czy polskie rolnictwo istotnie padnie w zderzeniu z rolnictwem ukraińskim? Można się pocieszać, że to wciąż jedynie hipoteza. I można też narzekać, że polscy politycy nie myślą w kategoriach innych niż doraźny wyborczy interes. Nie wiedzą, co może się zdarzyć za więcej niż kilka lat.

Odejście Henryka Kowalczyka z funkcji ministra rolnictwa to miara zaniepokojenia kierownictwa PiS nastrojami rolników. Konkurencja ze strony ukraińskiego zboża, które miało przejeżdżać przez Polskę tranzytem, a „zatrzymało się” w polskich magazynach, stanowiła cios w reputację partii rządzącej.

Kowalczyk obwinia Unię Europejską o utrzymanie bezcłowych obrotów między Ukrainą i Polską. Zdaje się jednak, że Jarosław Kaczyński uznał, iż to resort Kowalczyka sobie nie poradził. Chyba po raz pierwszy odchodzi (choć jednak nie z rządu, bo zostaje wicepremierem) polityk zagrożony opozycyjnym wnioskiem o wotum nieufności. Z reguły bowiem takie wnioski cementowały, choćby chwilowo, ministerialną pozycję.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi