Irena Lasota: Dlaczego minister Czarnek przypomina Gomułkę

Znałam wielu Sprawiedliwych i członków ich rodzin i nikt z nich nie uważał, że odkupił choćby jednego łajdaka.

Publikacja: 28.04.2023 17:00

Irena Lasota: Dlaczego minister Czarnek przypomina Gomułkę

Foto: Fotorzepa/ Jakub Czermiński

Człowiek marznie w Warszawie, choć powinno już, pod koniec kwietnia, być cieplej. Czyta, że w południowej Hiszpanii jest goręcej niż nawet w sierpniu. Czy warszawiakowi staje się od tego cieplej? 4 stopnie tu i 30 stopni w Sewilli daje średnią 17 stopni – ale z tego nic dla nikogo nie wynika. Takie banalne myśli przyszły mi do głowy przy okazji corocznych potyczek związanych z tak zwanym tematem polsko-żydowskim.

Obiecuję sobie zazwyczaj, że nie będę dorzucała swoich trzech groszy, zwłaszcza że wszystko już zostało wielokrotnie powiedziane. Zastanowiła mnie jednak deklaracja ministra szkolnictwa: „nie będę finansował na większą skalę instytutu, który utrzymuje ludzi, którzy obrażają Polaków”. Uderza najpierw liczba pojedyncza – „ja nie będę”, potem zwrot – „utrzymuje ludzi”, tak jakby ministra Czarnka utrzymywał inny podatnik niż ten, z którego podatków dostaje pensję w PAN prof. Barbara Engelking, doktor habilitowany.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Putin rozumie asymetrię między demokracją a tyranią

Zwrot o obrażaniu Polaków cofa nas do przemówień Władysława Gomułki z lat 60. ubiegłego wieku i do polsko-izraelskich sporów z 2018 roku, i brzmi śmiesznie w ustach ministra, który jest ministrem nie tylko edukacji, którą w Polsce każdy rozumie po swojemu, ale też nauki, która z samej swojej definicji różni się od wiedzy potocznej i innych gatunków wiedzy ludzkiej. „Skandal i bezczelność nieprawdopodobna tej pani” nie jest stwierdzeniem dającym się udowodnić na gruncie nauki, ale pohukiwaniem Gnoma z Opery Janusza Szpotańskiego. W podobnym tonie co minister Czarnek wyraża się o prof. Barbarze Engelking, Gomułka wyrażał się o kardynale Stefanie Wyszyńskim. Epitety i groźby.

„Skandal i bezczelność nieprawdopodobna tej pani” nie jest stwierdzeniem dającym się udowodnić na gruncie nauki, ale pohukiwaniem Gnoma z Opery Janusza Szpotańskiego. W podobnym tonie co minister Czarnek wyraża się o prof. Barbarze Engelking, Gomułka wyrażał się o kardynale Stefanie Wyszyńskim. 

Istnieje co najmniej symbolicznie, ale za to we wszystkich religiach monoteistycznych, pojęcie wagi grzechów. Mamy nadzieję, że na tej wadze nasze dobre postępki mogą równoważyć nasze złe czyny. Ale czy te wagi, jeżeli już są, to są czysto indywidualne, czy mogą być grupowe? Czy dzieci mogą na wagę grzechów rodziców położyć swoje dobre uczynki? A czy zbiorowości mogą mieć wspólną wagę grzechów?

W przypadku Polaków i Żydów sprawa staje się perwersyjnie superciekawa. Czy na ogólnopolską wagę grzechów można położyć z jednej strony ludzi, którzy w czasie okupacji ratowali i pomagali Żydom, a z drugiej szmalcowników i nikczemników? Jeśli tak, to jak to liczyć? Jeden za jednego? Znałam wielu Sprawiedliwych i członków ich rodzin i nikt z nich nie uważał, że odkupił choćby jednego łajdaka. Oni się nimi w najlepszym wypadku brzydzili.

Agronom inżynier Wojciech Zatwarnicki udostępnił w czasie wojny swoją farmę na Czerniakowie ponad 150 bojownikom żydowskim, z których większość walczyła potem w powstaniu w getcie. Pisał o tym Jakub Karpiński w prawie niezauważonym artykule „Farma chalucowa” w „Plusie Minusie” z listopada 2001 r. Jakub nie wspomniał, że Zatwarnicki był jego dziadkiem ze strony mamy, ani tego, że z opublikowaniem artykułu czekał, aż przeminie potyczka związana z 60. rocznicą mordu w Jedwabnem. Nie chciał, żeby honory dziadka spadły na niego, ale też nie chciał, by ratowani przez dziadka Polaka Żydzi w jakiś sposób równoważyli innych Żydów – zabitych przez innych Polaków.

Czytaj więcej

Irena Lasota: W Ukrainu by było dobrze

Przemówienie Czarnka obiegło już media anglojęzyczne i moja znajoma, niewciągnięta w europejskie wojny plemienne, poprosiła, bym jej wyjaśniła, o co chodzi. Poczułam się bezradna, aż nagle: Eureka! Pokazałam jej na YouTubie „Miejsce urodzenia” – film Pawła Łozińskiego z 1992 roku o powrocie pisarza Henryka Grynberga do rodzinnej wsi, aby poznać losy brata i ojca, których ostatni raz widział w 1942 roku. Wieś znajduje się niecałe 70 km od Warszawy. W tym filmie jest właściwie wszystko. Tak jak i w książkach Henryka Grynberga. Są dobrzy ludzie, obojętni ludzie, kłamcy i mordercy. I wszyscy mówią o strachu, głównie przed sąsiadami. Minister Czarnek powiedział o Engelking „ta pani nie rozumie tego, co się działo w czasie II wojny światowej w Polsce”. Tego rzeczywiście nie można zrozumieć. Nikt tego nie rozumie, nawet minister. To można opisać, udokumentować, można składać kwiaty, płakać i przypominać.

A Henryk Grynberg mieszka koło Waszyngtonu i chyba dawno go już nikt nie prosił o głos w polsko-żydowskim dialogu.

Człowiek marznie w Warszawie, choć powinno już, pod koniec kwietnia, być cieplej. Czyta, że w południowej Hiszpanii jest goręcej niż nawet w sierpniu. Czy warszawiakowi staje się od tego cieplej? 4 stopnie tu i 30 stopni w Sewilli daje średnią 17 stopni – ale z tego nic dla nikogo nie wynika. Takie banalne myśli przyszły mi do głowy przy okazji corocznych potyczek związanych z tak zwanym tematem polsko-żydowskim.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi