Książki powinny mieć też solidne półki, żeby nie uginały się pod ciężarem. Najtańsze półki, które kupowaliśmy po przyjeździe do Ameryki, wyginały się, ale można je było raz do roku odwrócić wypukliną do góry, by po roku znów je odwrócić. Z czasem Ikea zaczęła produkować solidniejsze półki, ale zbiegło się to z ekscesami wydawniczymi w Polsce: książki wspierane przez fundusze, zwłaszcza rządowe, stawały się coraz cięższe, miały okładki wykładane czymś w rodzaju ołowianych kartonów i im więcej miały stron, tym większe były na nich marginesy i grubszy był papier. Najgorszy pod tym względem był chyba IPN.
Czytaj więcej
Zaraz po wyjeździe z Polski Bauman zaczął, jak mówiła propaganda komunistyczna, odcinać kupony od swojego losu.
Ludzie z mojego pokolenia kochali książki i nawet gdy dobrze im się powodziło i mogli kupować ładne czy eleganckie meble – książki były wciąż centralnym umeblowaniem; nikt się ich nie wstydził i nie stawiał w korytarzu czy kącie. Oczywiście do umeblowania dla książek wchodziły też lampy, stojące i nocne, oraz wygodne fotele. Dzieci moich przyjaciół już nie wielbią książek tak jak my, a ich wnuki okazują czasem skrępowanie, że ktoś chce im podarować książkę. Wiem, że świat idzie naprzód, wszystko się zmienia. Co do moich kotów, to zabezpieczyłam im przyszłość, ale co z moimi książkami? Już dziesięć lat temu zorientowałam się, że biblioteki, nawet uniwersyteckie, nie chcą przyjmować książek, ani jako zbiory, ani jako pojedyncze egzemplarze. Przeciwnie, mam w swojej kolekcji książki znalezione z pieczątką bibliotek, które wyrzuciły je na makulaturę. Między innymi miałam znalezione na ulicy dwa tomy – ósmy i dziewiąty – dzieł Woltera z 1758 roku, czyli wydanych jeszcze za życia autora. Mam już tylko dziewiąty – ósmy podarowałam w 1999 roku znajomemu bibliotekarzowi z Groznego, który opowiadał mi ze łzami, jak jego biblioteka spłonęła na jego oczach w 1995 roku. Pomyślałam, że taki stary Wolter może przynieść szczęście odnawiającym się zbiorom, które magazynowano w jakimś schowku na zbombardowanym stadionie. 9 maja 2004 miałam mieszane uczucia: właśnie usłyszałam, że Akhmad Kadyrow (ojciec Ramzana) wyleciał w powietrze, ale zamach miał miejsce na świeżo odbudowanym stadionie i do dziś nie wiem, czy dynamit (a zatem i zwłoki) zmieszany był ze stronicami książki głosiciela wolności.
Ludzie z mojego pokolenia kochali książki i nawet gdy dobrze im się powodziło i mogli kupować ładne czy eleganckie meble – książki były wciąż centralnym umeblowaniem; nikt się ich nie wstydził i nie stawiał w korytarzu czy kącie.
Postanowiłam właśnie, że tom dziewiąty Woltera pojedzie do Ukrainy. Dałam niedawno na Facebooku krótką notatkę, że „redukuję swoją bibliotekę domową i mam do oddania kilkanaście numerów Kultury (1949–1967) i kilkanaście tomów książek Instytutu Literackiego”. Dostałam bardzo dużo komentarzy, jedni byli gotowi zaadoptować moje książki, inni ubolewali, że nie ma już komu oddawać książek. Ale wśród komentarzy było zdanie Liubow K.: „W Ukrainu by było dobrze”. Natychmiastowe olśnienie i zatem odpisałam: „chętnie poślę na Ukrainę, proszę o adres jakiejś biblioteki, która by chciała. Na Ukrainę mogę posłać też angielskojęzyczne książki sowietologiczne. Choć najlepsze wysłałam ponad dziesięć lat temu do Biblioteki Gasprynskiego w Bachczyseraju (na Krymie). Przyszły Ruskie.... Trzeba i to im odebrać”.