Irena Lasota: W Ukrainu by było dobrze

Wydawało mi się kiedyś, że najpiękniejszym umeblowaniem mieszkania są książki.

Publikacja: 07.04.2023 17:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Książki powinny mieć też solidne półki, żeby nie uginały się pod ciężarem. Najtańsze półki, które kupowaliśmy po przyjeździe do Ameryki, wyginały się, ale można je było raz do roku odwrócić wypukliną do góry, by po roku znów je odwrócić. Z czasem Ikea zaczęła produkować solidniejsze półki, ale zbiegło się to z ekscesami wydawniczymi w Polsce: książki wspierane przez fundusze, zwłaszcza rządowe, stawały się coraz cięższe, miały okładki wykładane czymś w rodzaju ołowianych kartonów i im więcej miały stron, tym większe były na nich marginesy i grubszy był papier. Najgorszy pod tym względem był chyba IPN.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Mój kłopot z Zygmuntem Baumanem

Ludzie z mojego pokolenia kochali książki i nawet gdy dobrze im się powodziło i mogli kupować ładne czy eleganckie meble – książki były wciąż centralnym umeblowaniem; nikt się ich nie wstydził i nie stawiał w korytarzu czy kącie. Oczywiście do umeblowania dla książek wchodziły też lampy, stojące i nocne, oraz wygodne fotele. Dzieci moich przyjaciół już nie wielbią książek tak jak my, a ich wnuki okazują czasem skrępowanie, że ktoś chce im podarować książkę. Wiem, że świat idzie naprzód, wszystko się zmienia. Co do moich kotów, to zabezpieczyłam im przyszłość, ale co z moimi książkami? Już dziesięć lat temu zorientowałam się, że biblioteki, nawet uniwersyteckie, nie chcą przyjmować książek, ani jako zbiory, ani jako pojedyncze egzemplarze. Przeciwnie, mam w swojej kolekcji książki znalezione z pieczątką bibliotek, które wyrzuciły je na makulaturę. Między innymi miałam znalezione na ulicy dwa tomy – ósmy i dziewiąty – dzieł Woltera z 1758 roku, czyli wydanych jeszcze za życia autora. Mam już tylko dziewiąty – ósmy podarowałam w 1999 roku znajomemu bibliotekarzowi z Groznego, który opowiadał mi ze łzami, jak jego biblioteka spłonęła na jego oczach w 1995 roku. Pomyślałam, że taki stary Wolter może przynieść szczęście odnawiającym się zbiorom, które magazynowano w jakimś schowku na zbombardowanym stadionie. 9 maja 2004 miałam mieszane uczucia: właśnie usłyszałam, że Akhmad Kadyrow (ojciec Ramzana) wyleciał w powietrze, ale zamach miał miejsce na świeżo odbudowanym stadionie i do dziś nie wiem, czy dynamit (a zatem i zwłoki) zmieszany był ze stronicami książki głosiciela wolności.

Ludzie z mojego pokolenia kochali książki i nawet gdy dobrze im się powodziło i mogli kupować ładne czy eleganckie meble – książki były wciąż centralnym umeblowaniem; nikt się ich nie wstydził i nie stawiał w korytarzu czy kącie. 

Postanowiłam właśnie, że tom dziewiąty Woltera pojedzie do Ukrainy. Dałam niedawno na Facebooku krótką notatkę, że „redukuję swoją bibliotekę domową i mam do oddania kilkanaście numerów Kultury (1949–1967) i kilkanaście tomów książek Instytutu Literackiego”. Dostałam bardzo dużo komentarzy, jedni byli gotowi zaadoptować moje książki, inni ubolewali, że nie ma już komu oddawać książek. Ale wśród komentarzy było zdanie Liubow K.: „W Ukrainu by było dobrze”. Natychmiastowe olśnienie i zatem odpisałam: „chętnie poślę na Ukrainę, proszę o adres jakiejś biblioteki, która by chciała. Na Ukrainę mogę posłać też angielskojęzyczne książki sowietologiczne. Choć najlepsze wysłałam ponad dziesięć lat temu do Biblioteki Gasprynskiego w Bachczyseraju (na Krymie). Przyszły Ruskie.... Trzeba i to im odebrać”.

Kilka minut później i miałam od pani profesor Oli Hnatiuk informację (z adresem), że „Biblioteka Akademii Kijowsko-Mohylańskiej (w Kijowie) ma najbogatszą w Ukrainie kolekcję polskiej literatury i humanistyki wydanej w ostatnim 30-leciu, choć dalece nie pełną. Brakuje też wcześniejszych wydań, w szczególności podziemnych i emigracyjnych”. Postanowiłam więc wysłać nadające się do tego książki do Kijowa i wezwać moich znajomych, by robili to samo.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Polacy i przaśny kompleks niższości

Może istnieje już w Polsce fundacja pomocy bibliotekom ukraińskim, ale jeśli jej jeszcze nie ma, to – z daleka i po nieudanych (udane też były) doświadczeniach z fundacjami w Polsce – myślę, że należałoby ją powołać, choć jeszcze lepiej, żeby bez fundacji, instytutów czy organizacji wysyłać książki we wszystkich językach do Ukrainy. Naukowe – do uczelni, zwykłe – do szkół i zwykłych bibliotek. Broń, sprzęt medyczny, generatory, komputery – to wszystko jest bardzo potrzebne, ale zawsze się wzruszam, gdy ktoś chce książki, zwłaszcza w ciężkich czasach. Jak w Czeczenii. Jak w Ukrainie.

Książki powinny mieć też solidne półki, żeby nie uginały się pod ciężarem. Najtańsze półki, które kupowaliśmy po przyjeździe do Ameryki, wyginały się, ale można je było raz do roku odwrócić wypukliną do góry, by po roku znów je odwrócić. Z czasem Ikea zaczęła produkować solidniejsze półki, ale zbiegło się to z ekscesami wydawniczymi w Polsce: książki wspierane przez fundusze, zwłaszcza rządowe, stawały się coraz cięższe, miały okładki wykładane czymś w rodzaju ołowianych kartonów i im więcej miały stron, tym większe były na nich marginesy i grubszy był papier. Najgorszy pod tym względem był chyba IPN.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi