Wizyta prezydenta Bidena w Polsce została już omówiona, pochwalona, skrytykowana i wyśmiana w pierwszych dniach po wizycie. Zaraz potem omówiono, pochwalono, skrytykowano i wyśmiano komentarze o tej wizycie. I ja mam ochotę dodać swoje trzy grosze, może tylko z innej perspektywy i z daleka.
Fascynująca była rzeczywiście debata czy może burza dotycząca zdjęć z prezydentem USA różnych polityków, obecnych, byłych i in spe. Jest to o tyle zrozumiałe, że najpotężniejsze dzisiaj narzędzie polityki na świecie to Twitter, który służy do zamieszczania zdjęć ściskających sobie ręce najczęściej facetów w garniturach i w krawatach, czyli polityków. Kobiety też się zdarzają, ale one także przybierają pozy, jakby były w garniturach.
Czytaj więcej
Wizyta prezydenta Bidena w Polsce daje rządowi w Polsce niezwykłą okazję do odcięcia się od polityki Węgier.
Na podstawie tych zdjęć można wysnuwać wnioski, kto jest od kogo ważniejszy albo co najmniej kto się uważa za mniej ważnego od kogoś innego. Przedstawiciel Nauru przy ONZ na przykład będzie wychodził z siebie, żeby zamieścić swoje zdjęcie z panią Aminą Mohammed, wiceprzewodniczącą Zgromadzenia Ogólnego ONZ, podczas gdy ona może takie zdjęcie zignorować na rzecz zdjęcia z pierwszym sekretarzem komunistycznej partii Xi Jinpingiem, który z kolei może chcieć publikować swoje zdjęcie z Łukaszenką, żeby dokuczyć Putinowi, który by najchętniej miał zdjęcie ze Stalinem.
Fetysz zdjęć bratnich uścisków z czasów komunistycznych może nie utrzymałby się w Polsce, gdyby nie mit założycielski III Rzeczypospolitej. Może nie wszyscy się do tego przyznają, ale w głębi duszy wiedzą, że komunizm padł w Polsce – wcześniej niż gdziekolwiek indziej – głównie za sprawą zdjęć wszystkich kandydatów OKP (taka ówczesna Solidarność) z przewodniczącym związku elektrykiem Lechem Wałęsą. Mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem, bo tylko jeden z kandydatów się nie sfotografował i mimo to nie tylko wygrał, ale został później prezydentem RP. Mowa oczywiście o Lechu Kaczyńskim.