Irena Lasota: Polska powinna odciąć się od Orbana

Wizyta prezydenta Bidena w Polsce daje rządowi w Polsce niezwykłą okazję do odcięcia się od polityki Węgier.

Publikacja: 17.02.2023 17:00

Irena Lasota: Polska powinna odciąć się od Orbana

Foto: AFP

Zbliża się pierwsza rocznica napaści Rosji na Ukrainę. Czyżby? Wedle niektórych, i mnie w tym gronie, jest to pierwsza rocznica kolejnego, najkrwawszego do tej pory, etapu wojny, która zaczęła się dziewięć lat temu. Dokładnie w drugiej połowie lutego 2014 roku Rosja napadła na Krym, wedle swojego starego schematu: rozpracować teren, zidentyfikować wrogów, strategicznie umiejscowić swoich ludzi, przejąć newralgiczne centra polityczne i wojskowe, spuścić ze smyczy swoich agentów na całym świecie, żeby z jednej strony minimizowali wagę całej operacji, a z drugiej przygotowywali (cywilizowany) świat do tego, co miało nastąpić: złamania wszelkich umów i norm międzynarodowych poprzez aneksję terytorium innego kraju.

Czytaj więcej

Irena Lasota: O czym nie powiedział Biden

Operacja udała się doskonale. Sankcje nałożone na Rosję były minimalne, z dawna zapowiadane, więc można się było do nich przygotować. Rosja nie zwlekała i przeprowadziła „referendum” (takie jak w wielu krajach okupowanych przez Związek Sowiecki w czasie II wojny światowej) i Krym okazał się być częścią Federacji Rosyjskiej.

Uwidocznił się przy tej okazji stary paradoks: chociaż (cywilizowany) świat nie uznał oficjalnie przyłączenia Krymu do Rosji, to nieoficjalnie traktował go już jak nienaruszalne terytorium Rosji. Przekonałam się o tym w 2014 roku i w następnych latach w Waszyngtonie, gdy próbowaliśmy dostać granty od agend rządowych (prywatne fundacje od ogłoszonego końca zimnej wojny nie interesowały się już tym rejonem) na popieranie tak zwanego społeczeństwa obywatelskiego, czyli w tym wypadku ludzi, którzy nie pogodzili się z rosyjską okupacją Krymu. Wśród nich najliczniejsi i najlepiej zorganizowani byli Tatarzy krymscy, którzy byli gotowi natychmiast po okupacji organizować zbieranie informacji o represjach, uaktywnić komitety obrony praw człowieka i prowadzić niezależne szkolnictwo.

Ci sami ludzie – to nie jest przenośnia, wśród nich byli starzy znajomi – którzy pomagali kiedyś Solidarności, opozycji na Białorusi czy na Kubie, byli przerażeni na myśl, że kwestionowaliby suwerenność terytorialną Federacji Rosyjskiej. Mogli dawać (umiarkowanie niewielkie) granty na działalność w Kijowie, Chersoniu czy Lwowie, ale nie w Bachczysaraju lub Symferopolu – czy niej daj Panie – w Sewastopolu znanym w Rosji pod ksywką „port rosyjskiej dumy”.

Ci sami ludzie – to nie jest przenośnia, wśród nich byli starzy znajomi – którzy pomagali kiedyś Solidarności, opozycji na Białorusi czy na Kubie, byli przerażeni na myśl, że kwestionowaliby suwerenność terytorialną Federacji Rosyjskiej. 

Krymskie zwycięstwo przyniosło Putinowi nadzwyczajną popularność w Rosji i zachęciło go do czegoś, co kiedyś by się nazywało „awanturą donbaską”. Tu wmieszało się dla odmiany OBWE (kolejna bezsensowna organizacja międzynarodowa, gdzie Rosja ma prawo weta) i zawarto umowy zwane Mińsk I, Mińsk II, protokoły mińskie, powstał format normandzki. Wszystkie one mówiły o zawieszeniu ognia, o monitoringu, weryfikacji, bezpieczeństwie i wszystkich innych badziewiach zawartych już w innym porozumieniu mińskim – tym sprzed 31 lat, dotyczącym wojny w Górskim Karabachu, która ciągle trwa. Mimo że Rosja kontroluje tam sytuację, OBWE ciągle ma aktywną Grupę Mińską dotyczącą Kaukazu.

Z porozumień mińskich dotyczących Ukrainy pierwszy wycofał się Putin. Wszystkie te grupy, protokoły i umowy najbardziej przydawały się prezydentowi Białorusi Łukaszence, który gościł wszystkie delegacje międzynarodowe i miał nadzieję na zawsze i wszędzie kojarzyć się z procesem pokojowym. Chyba wszystkim przestał się z tym kojarzyć – poza Viktorem Orbánem, którego otwarcie prorosyjski minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó właśnie odbył pielgrzymkę do Mińska, mówiąc coś o kanałach komunikacji i miłości do pokoju.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Padnie? Nie padnie?

Wizyta prezydenta Bidena w Polsce i związane z tym spotkania międzynarodowe, które przyciągną powszechną uwagę, dają rządowi w Polsce niezwykłą okazję do odcięcia się od polityki Węgier i od samego Viktora Orbána. Wiemy, że Polak, Węgier i tak dalej, ale Polska nie utrzyma obrazu najlepszego przyjaciela Ukrainy, jeśli prezydent lub premier będą się radośnie ściskać z największym orędownikiem Putina i Rosji w Unii Europejskiej. Mogą go co najmniej trzymać na dystans, bo nie można się chyba spodziewać zdjęcia, na którym prezydent Duda gniewnie wymachuje palcem na premiera Orbána.

Zbliża się pierwsza rocznica napaści Rosji na Ukrainę. Czyżby? Wedle niektórych, i mnie w tym gronie, jest to pierwsza rocznica kolejnego, najkrwawszego do tej pory, etapu wojny, która zaczęła się dziewięć lat temu. Dokładnie w drugiej połowie lutego 2014 roku Rosja napadła na Krym, wedle swojego starego schematu: rozpracować teren, zidentyfikować wrogów, strategicznie umiejscowić swoich ludzi, przejąć newralgiczne centra polityczne i wojskowe, spuścić ze smyczy swoich agentów na całym świecie, żeby z jednej strony minimizowali wagę całej operacji, a z drugiej przygotowywali (cywilizowany) świat do tego, co miało nastąpić: złamania wszelkich umów i norm międzynarodowych poprzez aneksję terytorium innego kraju.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS