Prezydent Joe Biden wygłosił właśnie coroczne orędzie o stanie państwa. Konstytucja amerykańska, rzeczowa i pragmatyczna, poświęcająca więcej uwagi rozdzielaniu władzy, wspomina tylko, że prezydent (władza wykonawcza) powinien co jakiś czas złożyć raport Kongresowi (władzy ustawodawczej) o stanie, w którym znajduje się państwo. Przez pierwsze 100 lat raport był raportem, często krótką analizą budżetu, oceną poprzedniego roku i planami na przyszłość.
Czytaj więcej
Jeśli Polska otrzymała tzw. ziemie zachodnie jako kompensację za terytoria włączone do Związku Sowieckiego, to niech Rosja wypłaci Polsce odszkodowanie choćby za mienie zrabowane na tych poniemieckich ziemiach.
Oczywiście, jak i wiele innych mechanizmów politycznych, wzorem dla Ameryki, która właśnie wywalczyła sobie niepodległość od Anglii – była mowa tronowa króla brytyjskiego otwierającego posiedzenie parlamentu. Pierwszych dwóch prezydentów USA poszło (czy podjechało powozem) do Kongresu wygłosić swoje przemówienie, ale trzeci z nich zwrócił uwagę, że przypomina to za bardzo monarchię, i wysłał po prostu pisemny raport. Tradycja ta trwała ponad sto lat, aż do prezydentury Woodrow Wilsona, który lubił i umiał przemawiać publicznie. W 1947 r. przemówienie Harry Trumana było transmitowane przez telewizję i z raportu zaczęło stawać się orędziem, a z czasem także jednym z największych przedstawień politycznych w Waszyngtonie. Dziennikarzy coraz bardziej interesowały drugorzędne szczegóły niż samo orędzie, którego główne punkty wychodzą z Białego Domu wcześniej i w którym zazwyczaj nie ma niespodzianek. Najciekawsze okazują się być oklaski: ile razy, czy na stojąco, czy na siedząco, czy klaszcze się wedle linii politycznych, czy bywają momenty, gdy siedzący za prezydentem spiker Izby Reprezentantów i wiceprezydent klaszczą, uśmiechają się czy też marszczą brwi i dają jakieś znaki swoim ludziom.
Kiedyś było wiadomo, że najbardziej lubią klaskanie bolszewicy. Sołżenicyn opisywał przerażające spotkanie, gdy sala i prezydium oklaskiwały Stalina tak długo i energicznie, że nagle się okazało, że nie wiadomo, jak przerwać. Pierwszy, który opuści ręce, może przecież zostać rozstrzelany. Z czasem entuzjazm do oklasków przeniósł się do USA, gdzie klaszcze się w teatrze, operze, często niezależnie od poziomu wykonania. Czytałam przekonujące studium, że im więcej człowiek zapłacił za bilet, tym ma większą skłonność do klaskania i entuzjazmu. Rzeczywiście, zapłacić 400 dolarów za „Traviatę” i uważać, że tenor był słaby – to jakby wyrzucać pieniądze przez okno.