Bartosz Pacuła. High-end. Dlaczego potrzebujemy doskonałości

Życie w duchu high-endu zachęca nas do szacunku wobec świata i oszczędności, dzięki czemu rzeczy, które w innych okolicznościach moglibyśmy bezrefleksyjnie uznać za śmieci, zyskują w naszych oczach na wartości.

Publikacja: 17.03.2023 17:00

Bartosz Pacuła. High-end. Dlaczego potrzebujemy doskonałości

Foto: materiały prasowe

Globalna pandemia i lockdowny. Wojna w Ukrainie. Galopująca inflacja. Sporo problemów nagromadziło nam się w ostatnich latach. A są to tylko najświeższe przeciwności, którymi obrzuca nas los. Dodajmy do tego trudne do przewidzenia skutki globalnego ocieplenia, konsekwentne pogłębianie nierówności ekonomicznych oraz zmianę światowego układu sił (przeniesienie ciężaru z obszaru atlantyckiego nad Pacyfik), by uzyskać pełen obraz rzeczywistości, w której przyszło nam żyć.

Rozumiem doskonale, że pomysł napisania książki o drogich i wyrafinowanych przedmiotach czy usługach w tak wymagającym momencie, szczególnie pod względem ekonomicznym, może wzbudzić konsternację, a nawet niezadowolenie. Jednak, jak konsekwentnie staram się od początku niniejszej książki pokazać, sprowadzenie topowych wyrobów i usług tylko do kwestii finansowych jest nie tyle niedopatrzeniem, ile poważnym błędem. Poświęcenie uwagi i czasu przedsięwzięciom mającym na celu osiągnięcie doskonałości pozwala bowiem odpowiedzieć na wiele z kłopotów, które trapią współczesny świat. Nie jest to cudowne panaceum, kamień filozoficzny, który wszystko, z czym się zetknie, zamienia w złoto, ale propozycja spojrzenia na nasz świat z innej, niecodziennej, jak się wydaje, perspektywy.

Ujmowanie opisywanego fenomenu w takich ramach, to znaczy jako odpowiedzi na zagadnienia tak zróżnicowane jak ekologia, równouprawnienie czy współczesny rynek pracy, mogą brzmieć kuriozalnie, szczególnie – jeśli mogę się pokusić o takie przypuszczenie – dla osób, którym tematyka ta nie jest obca. Przygotowując butelkę niszowych perfum, projektując ultralekką ramę rowerową czy trudząc się nad komplikacjami zegarkowymi, mało kto myśli, że w ten sposób pomaga naprawiać świat. A jednak w mocy high-endu rozumianego dwójnasób – jako pojedyncze przedsięwzięcie oraz jako idea – leży możliwość udzielenia zdecydowanej odpowiedzi na trapiące nas, ludzi współczesnych, pytania.

Jak poradzić sobie z pogarszającym się stanem środowiska? Kupować rzeczy wysokiej klasy. W jaki sposób docenić pracę kobiet? Sięgać po wysokojakościowe wyroby. Gdzie szukać dla siebie miejsca w życiu zawodowym, jeśli nie w smak są nam korporacyjne praktyki? Tam, gdzie pogoń za perfekcją odgrywa główną rolę. Ujmując rzecz krótko: docenić high-end.

Czytaj więcej

Robert Górski & Mariusz Cieślik: Donald Kloss i Zbigniew Glock

Less waste w jednej lekcji

Jason Hickel w książce „Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat” przytacza następujące dane:

„Przeciętny mieszkaniec Indii spożywa 4 kilogramy mięsa na rok, Kenijczyk – 17 kilogramów, mieszkaniec Stanów Zjednoczonych – aż 120 kilogramów. Amerykanin konsumuje więc w ciągu roku więcej mięsa niż trzydziestu Hindusów. Albo popatrzmy na plastik – inne poważne zagrożenie dla środowiska. Na Bliskim Wschodzie i w Afryce przeciętna osoba zużywa 16 kilogramów plastiku rocznie. To niemało. Ale w Europie Zachodniej – dziewięciokrotnie więcej: 136 kilogramów na osobę rocznie. Tę samą prawidłowość widać, jeśli się spojrzy na ślad materiałowy.

Kraje o niskim dochodzie zużywają tylko około 2 ton surowców rocznie na osobę. […] Z kolei kraje o wysokim dochodzie zużywają wielokrotnie więcej: średnio około 28 ton rocznie na osobę”.

W podobne tony uderzają Hans Rosling, Anna Rosling Rönnlund oraz Ola Rosling, autorzy bestsellerowego „Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą”. Przytaczają historię przemówienia ministra środowiska pewnego europejskiego kraju, które zostało wygłoszone w styczniu 2007 roku w ramach Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Urzędnik ten w dość obcesowy sposób starał się opatrzyć metką trucicieli planety, Chiny oraz Indie, dwa ogromne i niebywale ludne kraje, w których żyje trudna do wyobrażenia liczba niemal 3 miliardów ludzi. „Według prognoz to Chiny, Indie i inne rozwijające się kraje zwiększające emisję dwutlenku węgla w ogromnym tempie – ogłosił – doprowadzą do poważnych zmian klimatycznych”. Nie minęło wiele czasu, zanim jego wypowiedź została sprostowana przez indyjskiego eksperta: „To wy, najzamożniejsze państwa, wpakowaliście nas w tę trudną sytuację. Od ponad 100 lat spalacie coraz większe ilości węgla i ropy. To wy sprawiliście, że znajdujemy się na krawędzi zmian klimatycznych”.

To fakt. Chociaż ze względu na rozmiar i liczbę obywateli kraje rozwijające się (oprócz Państwa Środka i Indii warto wspomnieć innych wschodzących gigantów: Brazylię, Indonezję czy Nigerię) mają wielki i stale zwiększający się wpływ na globalną kondycję środowiska, to nie one, lecz kraje o wysokim dochodzie (na czele ze Stanami Zjednoczonym, Kanadą i Europą Zachodnią) wciąż pozostają naczelnymi niszczycielami per capita. Nieustanna, niekończąca się konsumpcja, która pociąga za sobą znaczne zużycie surowców i prowadzi do degradacji środowiska, jest domeną tak zwanej globalnej Północy.

Chęć szybkiego zysku

Zajrzyjmy na chwilę do galerii handlowej. Niemal wszystkie rzeczy, które tam znajdziemy, są niskiej jakości i po zakupie da się ich używać najwyżej kilka tygodni. Na przykład ubrania. Wiele już powiedziano i napisano o fast fashion i szkodliwym wpływie, jaki wywiera na środowisko. T-shirty, dżinsy, botki i sukienki, których wytworzenie pochłania niezliczoną liczbę roboczogodzin (najczęściej w formie na wpół kolonialnego wyzysku pracowników z krajów rozwijających się) i surowców (w tym tego, bez którego życie po prostu nie mogłoby istnieć – wody), a które prezentują się w miarę porządnie do pierwszego prania – tym właśnie są ubrania produkowane krótkowzrocznie, szybko, z myślą o „tu i teraz”. Znamy to z autopsji.

Podobnie jest z kiepskiej klasy sprzętem RTV i AGD, który niezależnie od naszych wysiłków działa sprawnie tylko przez pierwszych kilka lat od zakupu. Tak zwane zaplanowane starzenie się produktów to jeden z największych absurdów współczesnego świata. Zasada funkcjonowania tego zjawiska jest bardzo prosta: producenci wypuszczają na rynek wyroby, które mają z góry założoną datę funkcjonalności. Kiedy przychodzi czas, nasze słuchawki, pralka czy trymer zaczynają szwankować, chociaż nie ma ku temu żadnych „prawdziwych” powodów. Jedynym jest chęć zysku firmy, która liczy na to, że taki wybrakowany produkt wyrzucimy i kupimy nowy.

Co gorsza, ze względu na to, że koszt nabycia „nówki sztuki” okazuje się niewiele wyższy od ceny naprawy posiadanego już przedmiotu, klienci rzadko kiedy podejmują walkę o przedłużenie żywota produktu. Warto to jeszcze raz podkreślić: nic nie stoi na przeszkodzie, by nabywane przez nas maszyny i gadżety działały dłużej, niż to się dzieje obecnie. Wiele dekad temu opanowaliśmy ich produkcję na odpowiednio wysokim poziomie, by móc teraz wypuszczać na rynek rzeczy, które w sprzyjających okolicznościach powinniśmy móc przekazać swoim dzieciom. Chęć szybkiego zysku jest jednak zbyt wielka. Uwagę na to zwrócił już w połowie lat 70. XX wieku Erich Fromm w książce „Mieć czy być?”: „Dzisiaj wartością stała się konsumpcja, nie zaś zachowanie w dobrym stanie, kupuje się po to, by zaraz wyrzucić”.

Dotyczy to nie tylko przedmiotów codziennego użytku, lecz także produktów, o których zwykliśmy myśleć w kategorii luksusu. Cytowany już Jason Hickel zwraca uwagę na sposób operowania firmy Apple, producenta przystojnie wycenionych iPhone’ów:

„Strategia wzrostu tej korporacji opiera się na potrójnej taktyce: po kilku latach użytkowania urządzenie działa tak wolno, że staje się bezużyteczne, naprawa jest albo niemożliwa, albo zaporowo kosztowna, jednocześnie zaś kampanie reklamowe przekonują użytkowników, że ich produkty już i tak są przestarzałe”.

Sytuacja jest, ujmując to delikatnie, daleka od pożądanej, ale chyba wszyscy pogodziliśmy się z tym stanem rzeczy, uznając go za jedyny możliwy. To błąd. High-endowe przedmioty z samej definicji nie mogą być tworzone w taki sposób, to jest z zaplanowanym uprzednio (krótkim) cyklem żywotności. Każdy producent wysokiej jakości wyrobów dąży do tego, by cieszyły się życiem możliwie długim i spokojnym. Przedłużone trwanie wysokogatunkowego przedmiotu wpisane jest w jego istotę, bez niego nie ma z high-endem nic wspólnego.

Czytaj więcej

Co łączy polskich artystów różnych pokoleń

High-end w pełnej krasie

Za przykład nich posłuży fotel, który nabyłem w trakcie pisania niniejszej książki. Cóż to jest za mebel! Wykonany z pokrytego bejcą drewna bukowego, obity wysokiej jakości tkaniną z kolekcji Glasgow portugalskiej firmy Elastron, zabezpieczony hydrofobowo – high-end w pełnej krasie. W trakcie zakupów zadałem pytanie o to, ile fotel ten przetrwa. Odpowiedź była budująca: fotel ma być pełnowartościowy nawet po mojej śmierci. Do śmierci zostało mi (mam nadzieję!) jeszcze kilkadziesiąt lat, jest to więc wcale niezły wynik. Mogłem, rzecz jasna, zdecydować się na inne siedzisko. Wybrać się do znanego i popularnego sklepu, w którym wydałbym znacznie mniej. Pewnie byłoby to mniejsze obciążenie dla mojego portfela, ale już nie dla środowiska. Wytworzenie wysokojakościowego mebla pochłonie podobną ilość surowców co produkcja kiepskiego. Ten pierwszy nabędziemy jednak tylko raz, drugi będziemy musieli regularnie wymieniać, gdyż strategia wzrostu jego producenta opiera się na skracaniu cyklu życia towarów.

Innym, być może jeszcze poważniejszym dowodem na wyższość dzieła rąk ludzkich nad produkowanymi masowo wyrobami, których długość życia ogranicza się co najwyżej do paru dni, są długopisy. Wszyscy chociaż raz mieliśmy w rękach taki przybór do pisania: z pozoru piękny, skąpany w blasku dizajnerskich logotypów światowych marek, a jednak bezużyteczny. O ile w ogóle działał, starczał na kilka, góra kilkanaście dni. Korporacje zamawiają tego typu gadżety na potęgę – bo dlaczego nie? Koszt wyprodukowania niskiej klasy długopisu nie przekracza kilkudziesięciu groszy, a im więcej sztuk zamówimy, tym cena będzie niższa. Niewielkim nakładem można posłać logo w świat, zadbać, by ludzie nie zapomnieli o firmie i jej deklarowanych wartościach. Dla nas, odbiorców takiej (krypto)reklamy, to z pozoru fajna sprawa. Każdy z nas sporządza notatki, przynajmniej od czasu do czasu, a narzędzi do tego stale nam brakuje. Nie zauważamy oczywistego paradoksu tej sytuacji: przyborów do pisania nie ma, ponieważ otaczają nas te najgorsze.

Tymczasem wcale tak nie musi być. Półki w specjalistycznych sklepach wypełnione są długopisami, piórami czy ołówkami, które – chociaż wyraźnie droższe od kiepskiej konkurencji – są opcją znacznie przyjaźniejszą dla Matki Ziemi. Ja sam najchętniej sięgam po wyroby szwajcarskiej marki Caran d’Ache, na czele z ikonicznym modelem 849. Według zapewnień producenta (które pozostaje mi tylko potwierdzić) oferowany przez niego wkład Goliath starcza na zapisanie aż 600 stron A4. Czy potrafcie sobie wyobrazić wyprodukowany po kosztach korpodługopis, który zapisałby 10 procent tej wartości?

Ograniczona perspektywa

Patrząc na skończony przedmiot, nie jesteśmy w stanie dostrzec, ile pracy, energii, surowców zostało wykorzystanych do jego produkcji. Smętnie wiszący na wieszaku sweter nie wygląda jak wielkie zagrożenie dla naszej planety. Tymczasem to właśnie ciągłe wytwarzanie tego typu rzeczy jednorazowego użytku stanowi najbardziej fundamentalny problem. Jeszcze raz wróćmy do „Mniej znaczy lepiej…”:

„Pomyślmy o całej tej energii, jakiej potrzeba, aby wydobyć, przetworzyć i przetransportować wszystko, co światowa gospodarka przerabia każdego roku. Wydobycie surowców z ziemi wymaga energii, podobnie jak zasilenie fabryk, które te surowce zamieniają w produkty finalne. Energii wymaga również pakowanie tych produktów i wysyłanie ich w świat ciężarówkami, pociągami czy samolotami, budowa magazynów i placówek sprzedaży detalicznej, a także przetwarzanie odpadów, kiedy zużyty produkt trafi do kosza”.

High-end jest ekologiczny, ponieważ zapobiega tak lekkomyślnemu marnotrawstwu. W istocie stanowi kwintesencję ruchu less waste. Pochwałę takiego podejścia znajdziemy w wydanej w 1946 roku książce „Ekonomia w jednej lekcji” Henry’ego Hazlitta, która do dziś pozostaje jedną z najważniejszych pozycji na półce każdego apologety wolnego rynku. Jej siłą są przejrzysta struktura i relatywnie proste, zdroworozsądkowe przykłady, którymi autor dowodzi swoich tez. W jednym z nich rozważa następującą sytuację. Chuligan ciska cegłę w szklaną witrynę sklepową, niszcząc ją. Na miejsce aktu wandalizmu przybywa grupa ludzi, którzy stwierdzają, że w zasadzie dobrze się stało: stara szyba już istniała, a nowa da porządny zarobek szklarzowi. To jednak ograniczona perspektywa, pisze Hazlitt. Szklarz co prawda wzbogaci się o kilka dolarowych banknotów, ale przez to właściciel sklepu nie będzie mógł sobie kupić garnituru; znajdujący się całkowicie poza równaniem krawiec nie zarobi pieniędzy, a sklepikarz zamiast szyby i garnituru będzie musiał się zadowolić tylko jednym przedmiotem. Te „dobrodziejstwa zniszczenia”, jak to ujmuje Hazlitt, to nic innego jak mylne zakładanie, że zaplanowane starzenie się produktów pozytywnie wpływa na naszą gospodarkę. Ekonomista zdawał sobie z tego sprawę już w roku 1946, ale my, jak się wydaje, lekcji tej nie odrobiliśmy.

Brak konieczności ciągłego wymieniania rzeczy na nowe, inwestowanie w trwałe dobra, zmniejszenie zużycia surowców – brzmi to całkiem dobrze dla kogoś, kto stara się dbać o ekologię, prawda? Decydując się na wyroby dobrego gatunku, wyświadczamy środowisku przysługę jeszcze z jednego powodu: na przedmioty tej klasy bardzo często (choć, chciałbym przestrzec, nie jest to wyryte w kamieniu kosmiczne prawo, a raczej dająca się zauważyć tendencja) składają się materiały, które nie wywierają negatywnego wpływu na stan środowiska.

Czytaj więcej

Śmierć Mikołaja F. i banalność zła

Nie tylko islandzkie wzorce

Znakomitym przykładem mariażu wyborowego surowca i dbałości o środowisko jest produkowana w Islandii sól marki Saltverk. Według deklaracji firmy sposób pozyskiwania produktu bazuje na pochodzącej z XVII wieku metodzie, w której pierwszorzędną rolę odgrywa energia geotermalna. Jak to działa?

Słoną wodę (na marginesie: wyjątkowo czystą, co wpływa, rzecz jasna, na szlachetność produktu) z fiordów transportuje się do znajdującego się na wybrzeżu budynku, gdzie trafia do zamkniętych basenów. W każdym z nich umieszczony zostaje grzejnik napędzany przez przepływającą wodą geotermalną. Po podgrzaniu słona woda paruje, pozostawiając na dnie ekologiczną sól wysokiej jakości. Warto dodać, że energia geotermalna wykorzystywana jest nie tylko bezpośrednio przy pozyskiwaniu soli, ale w zasadzie w każdej dziedzinie: ogrzewa biura czy znajdujące się nieopodal manufaktury domy. „Szczypta Islandii” (hasło ze strony internetowej Saltverk) jest wyjątkowo zielona.

Za inny przykład (co ciekawe, również z Islandii) ekologicznie pozyskiwanego wybornego materiału może posłużyć przywołany w pierwszym rozdziale puch edredonowy. W ramach szybkiego przypomnienia: surowiec ten podbiera się dziko żyjącym ptakom z ich gniazd. Nie ma tu miejsca na przemysłowe, wątpliwe pod względem moralnym skubanie ptactwa – puch edredonowy jest zostawiony przez samo zwierzę i tylko takiego używa się przy produkcji wyśmienitych kołder czy kurtek. Nie można przy tym bezmyślnie wypchać torby czy plecaka całym znaleźnym puchem, ten spełnia bowiem ważną funkcję w procesie rozmnażania edredonów. Z tego względu człowiek powinien tylko „poczęstować się” surowcem, skorzystać z niego, ale w rozsądnych ilościach. Każde niezrównoważone ekologicznie zachowanie może doprowadzić do trudnych do przewidzenia skutków.

Tego typu podejście nie jest oczywiście ograniczone do Islandii, jego przykłady znajdziemy bodajże na całym świecie, także w Polsce. Właśnie u nas, w kraju nad Wisłą, funkcjonuje marka przygotowująca wysokiej klasy produkty z segmentu kobiecej higieny intymnej: Your Kaya. Podczas prac nad niniejszym rozdziałem miałem okazję przeprowadzić wywiad z założycielami firmy, podczas którego Kaja Rybicka-Gut oraz Marek Gut zwrócili moją uwagę na złożoność ekologicznego podejścia do produkowanych przez siebie rzeczy.

By przygotować wysokogatunkowe podpaski, olejki intymne czy kubki menstruacyjne, trzeba zadbać zarówno o skład produktu oraz eliminację plastiku z opakowań (to pozornie oczywiste, ale wiele firm, nawet tych pozycjonujących się w wyższym segmencie cenowym, nie jest w stanie temu sprostać), jak i o ekologiczną edukację klientów i klientek, zwracać ich uwagę na konsekwencje podejmowanych przez nich wyborów, szczególnie w kontekście globalnego Południa, które ponosi lwią część kosztów naszych decyzji. W tym aspekcie oznacza to, że podążanie za wysoką jakością powinno stanowić inspirację – i dla producentów, i dla użytkowników – by naprawdę dobrze poznać skład produktu, zaznajomić się z wpływem, jaki wywiera na środowisko.

O ile trudniej pozbyć się nam czegoś, jeśli jesteśmy do tego emocjonalnie przywiązani. Życie w duchu high-endu opiera się na takich właśnie podstawach: zachęca nas do szacunku wobec świata i oszczędności, dzięki czemu rzeczy, które w innych okolicznościach moglibyśmy bezrefleksyjnie uznać za śmieci, zyskują w naszych oczach na wartości.

Fragment książki Bartosza Pacuły „High-end. Dlaczego potrzebujemy doskonałości”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Globalna pandemia i lockdowny. Wojna w Ukrainie. Galopująca inflacja. Sporo problemów nagromadziło nam się w ostatnich latach. A są to tylko najświeższe przeciwności, którymi obrzuca nas los. Dodajmy do tego trudne do przewidzenia skutki globalnego ocieplenia, konsekwentne pogłębianie nierówności ekonomicznych oraz zmianę światowego układu sił (przeniesienie ciężaru z obszaru atlantyckiego nad Pacyfik), by uzyskać pełen obraz rzeczywistości, w której przyszło nam żyć.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS