Andrzej Mencwel. Z Karkonoszy, czyli zewsząd

Opisując młodość spędzoną w Jeleniej Górze, Andrzej Mencwel stara się „nie popadać w poniżenie ani w zadufanie”. W „Stronie ojca” rozprawia się z przeszłością i nie oszczędza w pierwszym rzędzie siebie samego.

Publikacja: 27.01.2023 17:00

Praca nad książką miała być dla Andrzeja Mencwela „uwalnianiem samego siebie z infantylizmu”

Praca nad książką miała być dla Andrzeja Mencwela „uwalnianiem samego siebie z infantylizmu”

Foto: Adam Lach/Forum

Strona ojca” to pierwsza z trzech części tzw. powieści z życia Andrzeja Mencwela, historyka literatury i kulturoznawcy, profesora Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnego znawcy życia i twórczości Stanisława Brzozowskiego, autora takich książek jak: „Etos lewicy”, „Wyobraźnia antropologiczna”, „Przedwiośnie czy potop”. Najnowsza „Strona ojca” to jednak nie praca naukowa, lecz literacka. To proza powieściowa tyle tylko, że nie fikcyjna, ale oparta na faktach z życia autora, konkretnie na wydarzeniach z jego dzieciństwa i młodości. Będzie jednak w błędzie ten, kto pomyśli, że w tej oto książce Mencwel wybrał się w sentymentalną podróż do przeszłości. Nic z tego, autor raz i drugi zaznacza, akcentuje i przypomina, że nie są to wcale „sentymentalne wspomnienia”, wręcz przeciwnie: „ja tym pisaniem nadal usiłuję siebie zaleczyć”.

Andrzej Mencwel urodził się w 1940 w Tarnobrzegu, dokąd jego rodzice wraz z dwiema córkami po wybuchu wojny zostali rzuceni z Rawicza. Jego matka zmarła przy porodzie syna. Ojciec ożenił się ponownie. Chłopiec wychowywał się w dużej mierze dzięki starszym siostrom. Po wojnie rodzina przeniosła się do Jeleniej Góry, czyli – jak to się mówiło w czasach PRL-u – na Ziemie Odzyskane, innymi słowy na Dolny Śląsk lub może lepiej w Karkonosze. W Jeleniej Górze Andrzej chodził do szkoły podstawowej i do liceum, a stamtąd wyjechał do Warszawy na studia polonistyczne. O Warszawie w tej książce jednak niewiele. A na pewno dużo mniej niż w poprzedniej, chyba nie docenionej tak, jak na to zasługiwała, czyli w „Toaście na progu” z 2017 r.

Czytaj więcej

Uwierzyłem Gierkowi, jak Boga kocham

Domniemany portret matki

W eseistycznej formie Mencwel rekonstruuje świat Jeleniej Góry zaraz po zakończeniu wojny – to z jednej strony, natomiast z drugiej – rekonstruuje historię rodziny z tytułowej strony ojca (w tomie drugim zamierza opowiedzieć historię rodzinną ze strony matki, w trzecim zaś własną i osobistą podróż „w swoją stronę”). Tym samym jest to rzecz o przeszłości, o tym, co się stało i się nie odstanie, a co jednak trzeba sobie opowiedzieć i przepowiedzieć, aby zrozumieć siebie samego, pojąć nie tylko to, skąd się wziąłem, ale i kim się stałem; i na dodatek jeszcze: jak się stawałem tym, kim jestem teraz. Aby to się dokonało, pisarz pilnuje, by nie popaść we wspomniany sentymentalizm, będący zawsze funkcją czułostkowości i infantylności. Wręcz przeciwnie, praca nad tekstem miała być dla niego „uwalnianiem samego siebie z infantylizmu”.

Oczywiście, znajdziemy tutaj przekonujące portrety ojca, babki i dziadka, ciotek, wreszcie sióstr, a także domniemany portret matki. Domniemany, bo spisany nie z własnej pamięci, lecz z pamięci czy raczej ze wspomnień innych. Co więcej, znajdziemy tu fascynujący, bo wielostronny opis miasta i jego okolic, opis historyczny i geograficzny, a przecież także polityczny i kulturalny. Jelenia Góra to w świadomości i wyobraźni autora miasto realne, a jednak mityczne. Im bardziej jednak mityczne, tak jak wraz z upływem czasu mityczne wydaje się być nasze dzieciństwo, tym bardziej Mencwel stara się o jego realny wymiar, konkretny i zracjonalizowany. Pisząc o przeszłości Jeleniej Góry, pisze też o jej współczesności, do Jeleniej Góry wracał bowiem w ciągu swojego życia nieustannie. Najczęściej – niestety – z powodu pogrzebów kumpli z tamtych wcale nie „sielskich anielskich” czasów, z którymi to kolegami przez całe życie utrzymywał jak najlepsze relacje; właśnie przyjacielskie, a nie zawodowe.

Opisując dzieciństwo, można popaść albo w kompleks niższości, albo wyższości, pewnie dlatego pisarz napomina siebie, aby „nie popadać w poniżenie ani w zadufanie, lecz być zwyczajnie sobą”. Z intelektualną precyzją, bez emocjonalnej nadmierności opowiada o samotności dziecka, samotności chłopca, wreszcie młodzieńca, który systematycznie zdobywa sobie prawo głosu, prawo do siebie samego. Do tamtych zamierzchłych czasów wraca, aby „odnaleźć siebie w sobie”. Stąd drobiazgowy opis mieszkania w Jeleniej Górze, stąd portrety kolegów z podwórka i szkoły, stąd opisy ulic, które zmieniały wraz z dziejowymi przemianami nazwy. Stąd rekonstrukcja i dekonstrukcja tego świata. Najpierw trzeba go odtworzyć z okruchów pamięci i niepamięci, złożyć w całość, a potem rozłożyć na części, na czynniki pierwsze, zobaczyć, z czego ów świat się składa, jak poszczególne części do siebie przystają lub nie przystają, a mimo to tworzą całość.

Niezależnie od tego, jak ten bilans wypadł, Andrzej Mencwel powiada: „jestem stamtąd”, ale także jestem „prawie zewsząd”, od tego bowiem gdzie się żyło w dzieciństwie i młodości, nie ma ucieczki. Aby zrozumieć siebie, to, kim się jest dzisiaj i jaką drogą się przeszło, aby być dzisiaj tym, a nie innym, trzeba zrozumieć własną, jak najbardziej osobistą i prywatną przeszłość. Nie byłby zatem sobą, a więc naukowcem analizującym procesy historyczne i literackie, a także postawy – twórcze i naukowe – wobec tych procesów, gdyby koniec końców nie zastrzegł, iż tego rodzaju badania są w pewnym sensie dwuznaczne. A więc niezbyt miarodajne, gdyż: „każde opiera się na jakichś przemilczeniach lub przekłamaniach”.

Wiarygodność wzmocniona

W tę osobistą historię autor wplótł szereg zgoła eseistycznych rozważań na temat tego, co budziło jego namiętności poznawcze w dzieciństwie i do czego wracał wielokrotnie jako osobowość egzystencjalnie i zawodowo ukształtowana. A zatem najpierw do opowieści dla dzieci „Max und Moritz” Wilhelma Buscha, do postaci i twórczości laureata literackiej Nagrody Nobla z roku 1912 Gerharta Hauptmanna, który żył i tworzył nieopodal Jeleniej Góry, bo w Agnetendorf przemianowanym potem na Jagniątkowo, wreszcie do malarstwa Adolfa Dresslera, zwanego „pierwszym malarzem Karkonoszy”, i jeszcze do rzeźbiarstwa Josefa Thoraka, którego rzeźba „Hannele” stała w ogrodzie Wiesentein, należącym do Hauptmanna, a po wojnie przeniesiona już jako „Hanusia” na teren miejskiego basenu. Tym samym Mencwel z wielkim wyczuciem opowiada o tym, co było i jest na tych terenach niemieckie, a co polskie, co protestanckie, a co katolickie. Równocześnie opowiada o mitach dzieciństwa, rozpalających wyobraźnię młodego człowieka do czerwoności: o skokach narciarskich w Karpaczu i pojedynku Stanisława Marusarza z Janem Kulą, o zwycięstwie etapowym podczas kolarskiego wyścigu Tour de Pologne Bolesława Napierały, wreszcie o lekturze „Robinsona Crusoe” Daniela Defoe’a czy zachłannie przeglądanego podówczas „Geograficznego atlasu świata” Eugeniusza Romera.

Wiarygodność tej opowieści gwarantuje autor nie tylko swoim dorobkiem naukowym i literackim, ale także przyjętą postawą narracyjną, wskutek której rozprawiając się – bywa, że dosadnie – z czasem przeszłym, nie oszczędza w pierwszym rzędzie siebie samego. Analizując nazizm i komunizm, faszyzm i bolszewizm, interpretując mity rządzące historią Polski XX wieku, jednocześnie analizuje własne wyobrażenia o świecie, które zaszczepione zostały mu w dzieciństwie właśnie i jakie wyniósł z domu. Tę wiarygodność wzmacnia ikonografia książki, czyli zamieszczone w niej reprodukcje rodzinnych fotografii i dokumentów, reprodukcje obrazów i rękopisów, co sprawiło, że od lektury „W stronę ojca” nie mogłem się oderwać, tak jak przed laty nie chciałem ani na moment oderwać się od lektury – równie bogato ilustrowanych – opowieści niemieckiego pisarza W.G. Sebalda.

Czytaj więcej

Indonezyjski cud Joko Widodo

Fragment – słowo klucz

W końcowej części książki Andrzej Mencwel – wzorem Franza Kafki – pisze list do ojca, w którym nazywa po imieniu skomplikowane relacje miedzy synem a ojcem, jednak nie przypisując prawa do jednej jedynej racji. Wyznaje zresztą: „moja historia rodzinna jest nieuchronnie fragmentaryczna”; tym samym skazani jesteśmy na poznanie częściowe, poznanie całościowe nigdy nie będzie nam dane. Fragment to słowo klucz do późnej twórczości Tadeusza Różewicza, autora zbioru wierszy „Zawsze fragment” z 1996. Mottem książki „Strona ojca” jest fragment wiersza Różewicza „Mur”, a mottem jej ostatniego rozdziału cytat z wiersza „Ojciec”. W trakcie peregrynacji po Kotlinie Jeleniogórskiej nie mógł Andrzej Mencwel nie wybrać się do Karpacza, aby stanąć przed grobem poety na cmentarzu ewangelickim przy świątyni Wang. Do jego poezji „ciągle dojrzewam”, konstatuje, i tę konfesję dedykuję tym, którzy są przekonani, że o wszystkim wiedzą wszystko.

Strona ojca” to pierwsza z trzech części tzw. powieści z życia Andrzeja Mencwela, historyka literatury i kulturoznawcy, profesora Uniwersytetu Warszawskiego, wybitnego znawcy życia i twórczości Stanisława Brzozowskiego, autora takich książek jak: „Etos lewicy”, „Wyobraźnia antropologiczna”, „Przedwiośnie czy potop”. Najnowsza „Strona ojca” to jednak nie praca naukowa, lecz literacka. To proza powieściowa tyle tylko, że nie fikcyjna, ale oparta na faktach z życia autora, konkretnie na wydarzeniach z jego dzieciństwa i młodości. Będzie jednak w błędzie ten, kto pomyśli, że w tej oto książce Mencwel wybrał się w sentymentalną podróż do przeszłości. Nic z tego, autor raz i drugi zaznacza, akcentuje i przypomina, że nie są to wcale „sentymentalne wspomnienia”, wręcz przeciwnie: „ja tym pisaniem nadal usiłuję siebie zaleczyć”.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi