Indonezyjski cud Joko Widodo

Indonezji udaje się to, co nie powiodło się wielu rozwijającym się państwom świata. Kraj przeszedł suchą stopą przez pandemiczny kryzys i stabilnie się rozwija. Wciąż jednak drzemią tam demony przeszłości.

Publikacja: 27.01.2023 17:00

Twarzą indonezyjskiego gospodarczego cudu jest prezydent Joko Widodo (z lewej). Pomimo ponad ośmiu l

Twarzą indonezyjskiego gospodarczego cudu jest prezydent Joko Widodo (z lewej). Pomimo ponad ośmiu lat rządów wciąż cieszy się wysokim zaufaniem obywateli. Zaczyna też błyszczeć na międzynarodowych salonach. W listopadzie 2022 r. był gospodarzem szczytu G20 na Bali, na którym zjawili się m.in. prezydent USA Joe Biden i szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen

Foto: Liesa Johannssen-Koppitz/Bloomberg/Getty Images

Na czym polega tajemnica ekonomicznego sukcesu Indonezji? – dopytywała dziennikarka szacownego „Financial Times” w trakcie redakcyjnego podcastu swoją koleżankę, korespondentkę w Azji Południowo-Wschodniej, Mercedes Ruehl. „Odpowiedź to w zasadzie jedno słowo: Jokowi” – odparła Ruehl. To pseudonim Joko Widodo, prezydenta Indonezji, który podobną odpowiedź sam chętnie sufluje swoim rozmówcom. Zbliżający się powoli do końca drugiej kadencji prezydent zafundował swoim rodakom od zwycięstwa wyborczego w 2014 r. wyjątkowo stabilny okres – stały rozwój gospodarczy, stosunkowo niską inflację, relatywnie stabilną indonezyjską rupię oraz wysoki poziom eksportu. Widodo zaczyna też coraz śmielej pojawiać się na światowych salonach, m.in. jako gospodarz niedawnego szczytu G20. Dżakarcie od niemal dekady udaje się utrzymać wysoki i stabilny wzrost gospodarczy na poziomie ok. 5 proc. PKB.

Czytaj więcej

Fender mustang jak złoto. Gitara elektryczna jeszcze nie umarła

To wszystko nie oznacza jednak, że prześladujące ten ponad 270-milionowy, rozrzucony na 17 tysiącach wysp kraj demony przeszły do historii. Nierozliczone pozostają zarówno zbrodnie reżimu generała Suharto (1965–1998), jak i te popełnione podczas pacyfikowania separatystycznych rebelii w niektórych regionach archipelagu. W kraju z największą na świecie liczbą muzułmanów (jakieś 87 proc. populacji) prawdopodobnie wciąż wegetują w ukryciu komórki dżihadystowskiej międzynarodówki. Miliony mieszkańców wciąż żyją w biedzie, narażone na konsekwencje zmian klimatycznych i kataklizmów naturalnych oraz problemy służby zdrowia i systemu edukacji. W polityce zagranicznej Dżakarta wcześniej czy później będzie musiała zapewne dokonać wyboru między wspieraniem Pekinu, wraz z jego regionalnymi ambicjami, albo konsolidującej się powoli osi państw zaniepokojonych coraz silniejszą „wilczą polityką” Xi Jinpinga.

W Dżakarcie dominuje jednak ostrożny optymizm. – Nie możemy wybierać sobie wyzwań, z jakimi chcielibyśmy się mierzyć, ale możemy wzmacniać naszą gotowość, by dać sobie z nimi radę – zapewniała minister finansów Sri Mulyani Indrawati dziennikarzy indonezyjskiej agencji prasowej Antara News. Na jej krótkiej liście najważniejszych zagrożeń dla gospodarki była rosnąca na całym globie inflacja, groźba recesji czy hamowanie odbudowy gospodarczej po pandemii Covid-19.

Jak prognozuje szef banku centralnego Perry Warjiyo, w 2023 r. indonezyjska gospodarka ma urosnąć w granicach między 4,5 a 5,3 proc., czyli podobnie jak w zakończonym właśnie 2022 r. Przy czym większość polityków z ekipy Joko Widodo zakłada, że wskaźnik będzie bliższy tej wyższej wartości. Inwestycje zagraniczne wciąż napływają silnym strumieniem. Spektakularnym przykładem mogą być, podobno bliskie finału, negocjacje na temat usytuowania w kraju nowej fabryki samochodów Tesla.

Popyt na indonezyjskie hity eksportowe (w tym węgiel, nikiel czy olej palmowy) utrzymuje się wciąż na wysokim poziomie. A turyści zaczęli powracać po pandemicznym załamaniu się tego sektora. Według oficjalnych danych w 2021 r. archipelag odwiedziło zaledwie kilkudziesięciu turystów, podczas gdy w 2019 r. było to rekordowe 6,28 mln osób. W 2023 r. agencje turystyczne spodziewają się najazdu gości ze świata na poziomie sprzed pandemii: od 3,5 do 7 mln ludzi.

Indonezyjska rupia może jest warta grosze – czy ściślej, tysięczne grosza – ale ubiegłoroczne zawirowania zniosła wyjątkowo dobrze. Oficjalnie inflacja wynosi 5,5 proc., ale Warjiyo zapowiada, że w tym roku ograniczy ją do 3 proc., a w 2024 r. do 2,5 proc. Przyjęty margines błędu to 1 pkt proc., a skok cen w 2022 r. to przede wszystkim konsekwencja wzrostu cen surowców oraz żywności – w obu przypadkach są to bardzo dalekie echa wojny w Ukrainie.

Indrawati, w tekście publikowanym przez ekonomiczne media na Zachodzie, przekonuje, że „indonezyjski cud gospodarczy” wynika zarówno z przyjęcia w swoim czasie dyscypliny finansowej na wzór zachodni, jak i z porzucenia jej w odpowiednim momencie. „Na mocy prawa przyjętego w 2003 r. Indonezja ograniczyła roczny deficyt finansów publicznych do 3 proc. PKB oraz wielkość długu publicznego do 60 proc. PKB, stosując tu kryteria identyczne jak w unijnym pakcie stabilności i wzrostu z 1997 r.” – przypomina szefowa indonezyjskiego resortu finansów. Poluzowanie wydatkowego gorsetu nastąpiło wraz z pandemią.

Człowiek pełen sprzeczności

W samym centrum tych osiągnięć jest Joko Widodo. Jak na kogoś pozostającego u władzy dekadę, polityk cieszący się wyjątkową popularnością. Z ostatnich badań opinii społecznej wynika, że ufa mu aż 76 proc. ankietowanych. Kto wie, być może jest największym politycznym fenomenem wśród azjatyckich przywódców. Niezwiązany z elitami dawnego reżimu, politycznymi klanami i armią, syn cieśli z niewielkiego miasteczka Solo, położonego w środku najludniejszej z wysp Indonezji – Jawy – który najpierw rozbudował rodzinny warsztat do poziomu zakładu przemysłowego, a po upadku Suharto został burmistrzem rodzinnego miasteczka. W 2012 r. zwyciężył w wyborach na gubernatora Dżakarty, po czym – po dwóch latach – zasiadł w fotelu prezydenta kraju.

„We wczesnych latach indonezyjskiego eksperymentu z demokracją Jokowi pokazał, jak robić politykę w nowy sposób: słuchając ludzi, naprawiając zdewastowane bazary, budując nowe domy dla mieszkańców slumsów i dając niezwykle rzadki przykład przywództwa bez korupcji” – pisze dawny korespondent „Financial Times” w Indonezji Ben Bland w biografii Widodo. „Ma niezrównany instynkt polityczny i był w stanie elektryzować kampanie wyborcze bez wypowiadania zbyt wielu słów. Jego rywale musieli wykładać grube koperty z gotówką, by – bez powodzenia zresztą – próbować mu dorównać” – dodaje reporter.

Jakikolwiek aspekt poczynań Widodo analizować, natrafia się na sprzeczności. W oficjalnych kontaktach Jokowi wydaje się być powściągliwy: jego wystąpienia na wiecach są stosunkowo lakoniczne, jego dyskusje z innymi politykami często sprowadzają się do wymiany kilku – za to konkretnych – zdań, na pytania dziennikarzy polityk odpowiada najczęściej jednym zdaniem. A jednocześnie mowa o człowieku, który po zwycięstwie w wyborach prezydenckich w 2014 r. na kilka godzin wyszedł z pałacu prezydenckiego, by bawić się z kilkudziesięciotysięcznym tłumem zwolenników na ulicach Dżakarty, chadza na koncerty heavy metalowe (i ma gitarę z podpisami swoich idoli z zespołu Metallica) i skraca dystans, zalecając rozmówcom, by mówili mu „Jokowi”.

Niewątpliwie lubi polityczne ryzyko. Nie może być inaczej, skoro wkrótce po tym, gdy wrócił do pałacu prezydenckiego po celebrowaniu zwycięstwa, postanowił uderzyć rodaków po kieszeni: zlikwidował subsydia na paliwo, jakimi kupowali sobie popularność jego poprzednicy. Subsydia te – w połączeniu z rygorystyczną dyscypliną finansową, o której wspomina Indrawati – w olbrzymim stopniu paraliżowały kolejne roczne budżety kraju, ale były też ważnym narzędziem utrzymywania spokoju. Likwidując je, Widodo wykonał ruch hazardzisty. Stracił na nim jakieś 10 proc. poparcia w sondażach, ale, jak się okazało, przejściowo. Decyzję podjął bowiem, gdy ceny paliw były wyjątkowo niskie.

Szczęście towarzyszyło mu też w wielu innych sprawach. Palący problem zwalczania terroryzmu po części rozwiązał się sam: wraz ze słabnącymi wpływami Al-Kaidy i dżihadystowskiej międzynarodówki. Ekipie Jokowiego nie towarzyszą też wielkie skandale i gromkie oskarżenia. Osłabły też wpływy światka przestępczego, narkobiznesu i przemytników. A sam Widodo zaczął być dostrzegany jako lider światowego formatu. Z drugiej strony Bland przekonuje w swojej książce, opublikowanej w 2020 r., że rodacy zaczynają wykazywać pewne rozczarowanie przywódcą. Idąc po władzę, Jokowi obiecywał, że w 2045 r. Indonezja będzie należeć do grona krajów rozwiniętych. A więc znajdzie się na tym choćby poziomie, co Korea Południowa lub Japonia. A do tego jeszcze długa droga. Obiecywał, że gospodarka będzie rozwijać się w tempie 7 proc. rocznie – w dobrych latach jego prezydentury udało się dobić do poziomu 5 proc. W pandemii było to 1,7–1,9 proc.

Jokowi chciał liberalizować i otwierać gospodarkę, ale utknął w impasie, zawierając polityczne kompromisy ze zwolennikami protekcjonizmu. Wspominał o tolerancji religijnej, ale wielokrotnie ustępował miejscowym konserwatywnym, sunnickim liderom religijnym. Uruchomił plan przeniesienia stolicy państwa w głąb wyspy Borneo do Nusantary (tzw. projekt IKN), co ma kosztować państwową kasę 32,4 mld dolarów i odciążyć 10-milionową Dżakartę, zatłoczoną i zadymioną, a przede wszystkim podtapianą przez podnoszące się za sprawą zmian klimatycznych wody. Ale potencjalne korzyści z tej przeprowadzki są mgliste i odległe.

„W czasie swojej drugiej kadencji Jokowi wsiąkł głęboko w elitarystyczną politykę. Osłabił kompetencje popularnej wśród rodaków agencji antykorupcyjnej. Porzucił to mikrozarządzanie, którym kiedyś zjednywał serca, na rzecz wydawanych odgórnie decyzji. Gardził opiniami ekspertów, okazywał nieufność wobec koncepcji społeczeństwa obywatelskiego, z coraz większym trudem był w stanie formułować spójne strategie polityczne” – wylicza Bland. „Gdy zaczęła się pandemia, nie potrafił stawić czoła wyzwaniu: początkowo ukrywał informacje o jej skali przed społeczeństwem, przekonując, że nie chce siać paniki. Ale gdy rosła liczba ofiar, zaczął się miotać między podejmowaniem koniecznych środków zaradczych a dowodzeniem, że nie ma się czym martwić” – dodaje.

Być może to stopniowo pojawiające się rozczarowanie liderem, który rozsnuwał tak obiecujące wizje, sprawia, że Jokowi zaczyna uciekać w politykę międzynarodową i historyczną. W obu przypadkach to dosyć ryzykowne zagranie.

Czytaj więcej

Kosowo. Kopacze bitcoina wypędzeni z raju

Spacer po historycznym polu minowym

Z jasnym umysłem i szczerym sercem jako głowa państwa przyznaję, że wielokrotnie w Indonezji doszło do wielkich naruszeń praw człowieka” – oświadczył w połowie stycznia Widodo podczas oficjalnej konferencji prasowej. „Bardzo mocno żałuję, że do tego doszło. Ofiary powinny odzyskać swoje prawa w sprawiedliwy i mądry sposób, bez odrzucania rozwiązań sądowych. Z całego serca zapewniam, że to się już nie wydarzy” – dodawał. Należałoby tu przede wszystkim przypomnieć kampanię przemocy wymierzoną w prawdziwych i wyimaginowanych zwolenników komunizmu w drugiej połowie lat 60., pacyfikację antyreżimowych protestów przeciw dyktaturze Suharto w latach 90. czy brutalną rozprawę z separatyzmami na Papui i w prowincji Aceh.

Wystąpienie Widodo można by też potraktować jako mapowanie politycznego pola minowego, przez które Indonezja jeszcze nie do końca przebrnęła. Dekadę temu dobitnie pokazał to film dokumentalny „Sceny zbrodni”, w którym dawni podwładni Suharto opowiadali, jak zabijali ludzi podejrzanych o komunizm. Z dumą i bez ogródek odtwarzali zachowanie swoich ofiar przed śmiercią oraz przebieg egzekucji.

Oprawcy – podobnie zresztą jak cała elita reżimu Suharto – przetrwali jego upadek bez większych problemów, często zachowując swoje wcześniejsze wpływy i dochody. Była to prawdopodobnie cena za stosunkowo pokojowe oddanie władzy. Klan obalonego przez Suharto pierwszego prezydenta – Sukarno – powstrzymał się przed zemstą, zwłaszcza w latach prezydentury Megawati Sukarnoputri, jednej z córek twórcy indonezyjskiej niepodległości (2001–2004). Rządzący przed Widodo prezydent Susilo Bambang Yudhoyono sam wywodził się z generalicji i raczej nie podejmował radykalnych, a tym bardziej ryzykownych decyzji.

Być może Widodo liczy dziś, że historyczne rozliczenia pozwolą mu zapunktować przy malejącym ryzyku wywołania politycznej awantury. W końcu niemała część negatywnych bohaterów wydarzeń sprzed wielu dekad już zmarła, a ich potomkowie mogli stracić część wpływów. Poza tym atak na wciąż stosunkowo popularnego prezydenta może być trudny.

Ale to dosyć ryzykowne założenie. Polityka w 270-milionowym państwie, będącym mozaiką grup etnicznych i religijnych, może szybko przekształcić się w brutalną rozprawę z przeciwnikami. Najlepszym tego przykładem wybory na gubernatora Dżakarty, które odbyły się w 2017 r. Zmierzyli się w nich wówczas m.in. walczący o reelekcję Basuki Tjahaja Purnama, znany jako Ahok, syn byłego prezydenta Agus Yudhoyono, oraz były minister edukacji Anies Baswedan. Ahok do pewnego stopnia był podobnym autsajderem, jak Widodo – chrześcijańskim politykiem o chińskich korzeniach, który wbrew wszystkim snuł fantazje o prezydenturze.

Batalia o Dżakartę szybko zrobiła się paskudna. Na ambitnego polityka zwaliła się kampania – zwykle oszczerczych – oskarżeń, podsycana przez liczące tysiące osób armie trolli. Ostatecznie muzułmańscy radykałowie oskarżyli Ahoka o bluźnierstwo – na podstawie zmanipulowanego filmu z jednego z wieców, jaki pojawił się w internecie. Mimo że wiedza o tym, kto i w jakim celu zmanipulował nagranie była tajemnicą poliszynela, prokuratura zażądała dla polityka roku więzienia. Sędziowie zaś wyszli przed szereg i wlepili mu dwa lata, co zaskoczyło nawet prokuratorów.

Ahok wyszedł na wolność na początku 2019 r. i na otarcie łez dostał od Widoko stanowisko audytora państwowego koncernu energetycznego. Jego historia jest jednak dla wielu Indonezyjczyków dowodem, że państwem wciąż rządzą zakulisowe układy, mobilizujące siły w obliczu „zewnętrznego” zagrożenia.

Podskórny radykalizm

Ta sama historia może być też dowodem fiaska obietnic Widodo, że rozprawi się z radykalnym islamem. Zmilitaryzowani dżihadyści pojawili się na archipelagu gdzieś u progu lat 80., a w 1993 r. sformowali najbardziej znaną z grup – Dżema’a Islamijja. Rozsławił ją krwawy zamach na Bali w 2002 r. – atak, którego sprawcy wciąż są wyłapywani (rzekomego organizatora aresztowano dopiero w 2020 r.). Ale ugrupowanie stosowało przemoc jeszcze przez kilka lat „po Bali”. W sumie przez ostatnie 20 lat za kraty miało trafić niemal 900 bojowników Dżema’a Islamijja.

W połowie poprzedniej dekady przez archipelag przetoczyła się druga fala islamizmu – tym razem pod postacią młodszych o pokolenie zwolenników Państwa Islamskiego, które wówczas rządziło pograniczem Syrii i Iraku oraz duszami dżihadystowskiej międzynarodówki. A dwa lata temu okazało się, że niedobitki Dżema’a Islamijji próbują wrócić do życia politycznego – tym razem pod postacią partii politycznej: Partai Dakwah Rakyat Indonesia (luźno przetłumaczmy jako Indonezyjska Ludowa Partia Uleczenia).

Nawet jeśli Widodo może się pochwalić sukcesami w zwalczaniu organizacji terrorystycznych, to znacznie gorzej idzie mu walka z radykalizmem w ogóle. Choć sam mógłby z powodzeniem uchodzić za liberała, to wobec radykalnego kleru muzułmańskiego przyjmuje ustępliwą postawę, a przez kraj przetacza się podskórna konserwatywna rewolucja. Od kilku lat mnożą się alarmistyczne informacje o lokalnych samosądach – na parach żyjących bez ślubu, osobach sięgających po alkohol, uczestniczących w hazardzie, na homoseksualistach i transseksualistach oraz wszystkich innych, którzy są na bakier z konserwatywnym kanonem.

O szczęściu mogą mówić młode pary z Aceh oblewane fekaliami przez sąsiadów. W tej autonomicznej części Sumatry obowiązuje prawo szariatu. Jest to część porozumienia pokojowego, które zażegnało separatystyczną rebelię w tym zakątku archipelagu. Można więc tam doczekać się zarówno kary wymierzonej batem, jak i anonimowego podpalenia gospodarstwa.

Te wszystkie wewnętrzne niestabilności zeszły jednak w ostatnich latach na drugi plan. Niewątpliwie za sprawą sukcesów gospodarczych. Zwykle bowiem wszystkie różnice etniczne, religijne czy światopoglądowe bledną, gdy koniunktura sprzyja swobodnemu bogaceniu się. Wracają dopiero wraz z kryzysami gospodarczymi. I tu tkwi tajemnica sukcesu Indonezji oraz jej przywódcy: dekada stabilności sprawiła, że archipelag zaczął stopniowo zasypywać podziały i zapominać o winach poprzednich pokoleń. Dla uzyskania trwałych efektów potrzebnych byłoby jednak kilka podobnych dekad, a do tego potrzebni są odpowiedzialni następcy obecnego prezydenta.

Na czym polega tajemnica ekonomicznego sukcesu Indonezji? – dopytywała dziennikarka szacownego „Financial Times” w trakcie redakcyjnego podcastu swoją koleżankę, korespondentkę w Azji Południowo-Wschodniej, Mercedes Ruehl. „Odpowiedź to w zasadzie jedno słowo: Jokowi” – odparła Ruehl. To pseudonim Joko Widodo, prezydenta Indonezji, który podobną odpowiedź sam chętnie sufluje swoim rozmówcom. Zbliżający się powoli do końca drugiej kadencji prezydent zafundował swoim rodakom od zwycięstwa wyborczego w 2014 r. wyjątkowo stabilny okres – stały rozwój gospodarczy, stosunkowo niską inflację, relatywnie stabilną indonezyjską rupię oraz wysoki poziom eksportu. Widodo zaczyna też coraz śmielej pojawiać się na światowych salonach, m.in. jako gospodarz niedawnego szczytu G20. Dżakarcie od niemal dekady udaje się utrzymać wysoki i stabilny wzrost gospodarczy na poziomie ok. 5 proc. PKB.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi