Kosowo. Kopacze bitcoina wypędzeni z raju

W dobie kryzysu energetycznego prądożerność kryptowalut zaczyna tworzyć zagrożenie dla dobrostanu państw. A one nie puszczą tego płazem.

Publikacja: 21.01.2022 17:00

Przed kantorem w stołecznej Prisztinie (10 stycznia 2022 r.). Kryptowalutowy raj już się w Kosowie s

Przed kantorem w stołecznej Prisztinie (10 stycznia 2022 r.). Kryptowalutowy raj już się w Kosowie skończył

Foto: PAP/EPA

Nie płacimy tu za prąd, więc czemu nie kopać – wzruszał ramionami w rozmowie z reporterami Radia Wolna Europa Dragan, mieszkaniec Północnej Mitrovicy w Kosowie, który z wytwarzania bitcoinów i innych alternatywnych walut uczynił źródło swoich dochodów. – Inwestujesz od 3 do 4 tys. euro i bez wielkiego trudu wyciągasz 300 euro miesięcznie – przeliczał. A te szacunki dotyczyły skromnych, początkujących „górników". Dragan wyciągał nawet 2 tys. euro miesięcznie.

Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. W Kosowie skończyło się w pierwszych dniach po Nowym Roku, kiedy władze w Prisztinie wydały kategoryczny zakaz kopania kryptowalut. Żeby nikt nie miał wątpliwości, że obostrzenia nie pozostaną wyłącznie na papierze, policjanci w ciągu ostatniego tygodnia zorganizowali wiele rajdów i przeszukań w rozmaitych obiektach na terenie tego niewielkiego bałkańskiego kraju – a w szczególności w jego północnej części, zamieszkanej głównie przez Serbów. Tam wytwarzanie kryptowalut było najpopularniejsze, bo mieszkańcy czterech północnych jednostek administracyjnych byli zwolnieni z opłat za energię elektryczną.

Górnicy działają jednak na terenie całego kraju. Ze statystyk, jakie przedstawiła w środę miejscowa policja, wynika, że skonfiskowano dotychczas 430 „górniczych" zestawów urządzeń. – Zużywały miesięcznie tyle elektryczności, ile 500 domów, o wartości pomiędzy 60 a 120 tys. euro – wyliczał minister finansów Hekuran Murati. – Nie możemy pozwolić na takie nielegalne wzbogacanie się nielicznych kosztem wszystkich podatników – dorzucał.

Czytaj więcej

Facebook. Nowa nazwa, stare grzechy

Boom nie tylko u Serbów

Liczby podawane przez władze w Prisztinie rosną z każdą godziną. I trudno się dziwić: mała bałkańska republika kilkanaście miesięcy temu stała się ziemią obiecaną kopaczy kryptowalut. Jak poprzedniego lata opisywali reporterzy Balkan Investigative Reporting Network, wokół procederu wyrosły nowe rynki, rozkwitł choćby wynajem pomieszczeń, od piwnic i garaży po znacznie większe magazyny. Kopalnie powstawały nawet w odległych górskich wioskach, których mieszkańców dałoby się policzyć na palcach. Liczący sobie niespełna 1,9 mln ludności kraj zajmuje dziś 57. pozycję w rankingu bankomatów wypłacających kryptowaluty.

Kopacze w tym czasie zżymali się, że płacą za wykorzystany prąd więcej, niż zarabiają na swoim urobku. Ale w Prisztinie mówiono, że gdyby podsumować całą darmową energię, z której skorzystała kryptowalutowa branża, rachunek sięgnąłby 40 mln euro. Rząd najwyraźniej tolerował ten proceder: nie chciano zapewne rozjuszyć ani Serbów z północnych obwodów, z którymi relacje pozostają napięte od końca wojny w 1999 r., ani albańskich mieszkańców reszty kraju, którzy również korzystali z kryptowalutowego boomu.

Wszystko do czasu: wraz z nadejściem zimy zaczęły się mnożyć awarie sieci. W połowie grudnia zdarzały się noce, podczas których system był w stanie wyprodukować niespełna 400 megawatów energii przy nawet trzykrotnie wyższym zapotrzebowaniu. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia padł jeden z kluczowych bloków węglowych w największej elektrowni kraju, a jednocześnie skokowo wzrosły ceny gazu i innych surowców energetycznych – w ślad za cenowym rajdem, który wstrząsnął całą Europą. W ciągu kilkunastu godzin załamał się zatem także import energii z sąsiednich postjugosłowiańskich republik. W akcie desperacji Prisztina ogłosiła 29 grudnia stan wyjątkowy i środki specjalne: m.in. dwugodzinne przerwy w dostawach energii dla właściwie wszystkich mieszkańców kraju. Wkrótce potem zaczęto mówić o tym, ile energii kosztują kraj kryptowaluty.

Eldorado w krainie niestabilności

Moja opinia o zakazie jest prosta: właściwa decyzja we właściwym czasie – mówi „Plusowi Minusowi" Vebi Kosumi, prawnik ze specjalizującej się w Bałkanach Zachodnich brytyjskiej firmy doradczej Alb & Kos. – Właśnie wróciłem z Kosowa i kiedy tam byłem, cały kraj był pogrążony w ciemnościach. Zakaz jest związany z tym, że kopacze nie płacą ani rachunków za prąd, ani podatków za sprowadzony do kraju sprzęt. „Górnictwo" kryptowalut szkodzi środowisku poprzez wielkie zużycie energii – wylicza.

– To poważny kryzys, nie przelewki – dodaje w rozmowie z „Plusem Minusem" Isilda Mara, ekspertka The Vienna Institute for International Economic Studies, specjalizująca się w zagadnieniach związanych z kosowską gospodarką. Według niej nie można jednak wszystkiego zrzucić na kryptowalutową branżę. – Kryzys energetyczny w Kosowie jest z pewnością napędzany zarówno czynnikami zewnętrznymi, jak i wewnętrznymi. Te pierwsze to, oczywiście, zwyżki cen surowców i wytwarzania energii, które w połączeniu z sezonem zimowym zmuszają Kosowo do importowania energii po coraz wyższych cenach. Ale wewnętrzne czynniki odgrywają tu równie znaczącą rolę. Produkcja energii spoczywa tam na barkach elektrowni węglowych, które i tak tylko częściowo zaspokajają zapotrzebowanie, a na dodatek są stare i wymagają wielkich inwestycji – tłumaczy.

Jak podkreśla Mara, od czasu interwencji NATO w dawnej zbuntowanej prowincji Jugosławii nie sformułowano praktycznie żadnej długofalowej strategii energetycznej dla kraju, choć Kosowo dysponuje znacznymi zasobami węgla brunatnego. Nie zmieniła nic również ogłoszona w 2008 r. niepodległość, a sformowany wiosną 2021 roku gabinet Albina Kurtiego całkowicie porzucił plan wybudowania kolejnej elektrowni, Kosova e Re. – Kosowo już dziś płaci stosunkowo dużą cenę za uzależnianie się od raczej szkodliwych dla środowiska źródeł energii – dodaje ekspertka. Zauważa, że „gospodarka jest tam w olbrzymiej mierze uzależniona od importu". – Kryzys energetyczny tylko to pogłębi, zarówno gdy chodzi o import energii, jak i dóbr konsumpcyjnych. Globalny wzrost cen surowców dotknie też oczywiście krajowej produkcji, bo podniesie lokalnemu biznesowi koszty działania, a przerwy w dostawach energii ograniczać będą produkcję. W efekcie biznes stanie przed kolejnymi wyzwaniami, które negatywnie odbiją się na procesach inwestycyjnych i zatrudnieniu, zwłaszcza w tych firmach, które produkują na eksport – wskazuje Mara.

Cóż, nie ukrywajmy jednak, że takich przedsiębiorstw jest w tym zakątku Bałkanów stosunkowo niewiele. Zgodnie ze statystykami wartość kosowskiego eksportu odpowiada zaledwie 13,4 proc. wartości importu. Aż 12 proc. PKB tego państewka to transfery od diaspory rozsianej po całym świecie, a zwłaszcza Europie – a niemałą część gospodarki stanowi obsługa tej diaspory podczas jej letnich, wakacyjnych podróży do ojczystego kraju. W ciągu ostatnich lat skończono wreszcie budowę dwóch autostrad – jednej łączącej republikę z Albanią i drugiej do Północnej Macedonii – ale biada tym, którzy zjadą z tych nowoczesnych szlaków na lokalne boczne drogi. Mogą skończyć na szutrowym klepisku, na mapach widniejącym jako wygodna jednopasmówka albo w sezonie zimowym w zaspach powyżej osi.

Bezrobocie, przynajmniej to ujęte w oficjalnych statystykach, sięgało w Kosowie w 2020 r. prawie 26 proc., średnia pensja dobija do 460–470 euro miesięcznie, a pensja minimalna to 130 euro.

Wskaźnik rozwoju gospodarczego przekraczał ponad 4 proc. w 2019 r., by skurczyć się o podobną wartość w 2020 r. i – zapewne – znowu wzrosnąć w minionym roku. Bank Światowy prognozuje, że w 2022 r. osiągnie podobny poziom (4,1 proc.), choć analitycy tej instytucji już raz obniżyli swoje tegoroczne prognozy dla Kosowa. „Istnieje tam olbrzymia nieformalna sfera gospodarcza, która nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w oficjalnych danych, co szczególnie dotyczy sektora rolniczego" – podsumowywał też Departament Handlu USA w swojej lapidarnej charakterystyce kosowskiej gospodarki.

Szkopuł w tym, że z powyższych danych bezdyskusyjnie wynika jedno: Kosowo przez 20 lat nie stworzyło warunków, które pozwalałyby tu budować „bałkańską Szwajcarię", jaka marzyła się bojownikom Armii Wyzwolenia Kosowa przed ponad dwiema dekadami. Dane banku centralnego w Prisztinie zdają się to potwierdzać: analitycy instytucji szacują wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w 2020 r. na ok. 341 mln euro, z czego najwięcej wyłożyli Niemcy (67 mln euro). Amerykanie dorzucili z kolei do tej puli 30 mln euro. Niewątpliwie problemy z zaopatrzeniem w energię elektryczną zagranicznych inwestorów nie zachęcą.

Eksperci dostrzegają jednak pozytywy: liberalny system gospodarczy, młodą i tanią siłę roboczą, powszechną znajomość języków obcych, bliskość rynków szacowanych w sumie na 28 mln potencjalnych konsumentów. Amerykanom podoba się hasło kolejnych rządów w Prisztinie: „Kosowo to najbardziej proamerykański kraj na świecie". – Wszystkie regulacje prawne obowiązujące w Kosowie bazują na prawie europejskim, a konstytucja wprost mówi: w przypadku konfliktu między prawem lokalnym a konwencjami międzynarodowymi te drugie mają pierwszeństwo – zastrzega Kosumi.

– Rzymu nie zbudowano w jeden dzień. Podobnie na kształtowanie państwowości, rządów prawa, stabilności gospodarczej i zrównoważonego rozwoju potrzeba czasu – sekunduje mu Mara. – Chociaż tempo tych procesów w Kosowie jest wolne, a kraj rozwija się poniżej swojego potencjału. Polityczna niestabilność odbija się na gospodarce, a jej słabe wyniki potęgują polityczną niestabilność. Od czasu uniezależnienia się od Jugosławii, kraj jest zdany na pomoc międzynarodową, transfery od diaspory oraz dominację sektora publicznego – przyznaje ekspertka.

Na tym tle łatwiej zrozumieć, co działo się w tym zakątku Bałkanów przez ostatnie dwa czy trzy lata: odkrycie przez Kosowarów możliwości, jakie dają kryptowaluty, pozwoliło nieco obniżyć poziom społecznej frustracji, a rząd przymknął oko na wykorzystywanie do tego celu darmowego prądu, akceptując jakiś rodzaj nieformalnego transferu społecznego. Z końcem 2021 roku koszty procederu przekroczyły jednak dalece potencjalne korzyści, uderzając w przestarzały system energetyczny – a zatem pośrednio we wszystkich współobywateli. I nawet jeżeli blackouty są konsekwencją wieloletnich zaniedbań w kosowskiej energetyce, a kopacze – kozłami ofiarnymi, to pewne jest jedno: dobre czasy dla bałkańskich miłośników bitcoina właśnie dobiegły końca.

– Nie byłbym zaskoczony, gdyby inne kraje zaczęły zabraniać kopania walut – uważa Vebi Kosumi. – Myślę, że w gruncie rzeczy są dwie opcje: albo zakazać kryptowalut w skali globalnej, albo w takiej samej skali je zaakceptować i zastąpić nimi waluty narodowe – dodaje prowokująco. I jeżeli pierwsze z rozwiązań wydaje się być niezbyt prawdopodobne, to drugie jest całkowicie wykluczone.

Czytaj więcej

Afganistan współczesnych talibów. Mniej ortodoksji, więcej mułłów

Uciec, ale dokąd?

Niemal 100 tys. zł – tyle na wartości stracił bitcoin w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. W listopadzie jego cena dobiła niemalże do 268 tys. zł za jednostkę, w tym tygodniu oscylowała nieco powyżej 170 tys. zł. Na poświęconych kryptowalutom profilach w mediach społecznościowych czy w portalu z ogłoszeniami zaczęły się pojawiać kolejne „kombajny" wydobywcze. Na jednym z popularnych serwisów można dziś wybierać spośród kilkuset ogłoszeń o „koparkach", z których najpotężniejsze urządzenie kosztuje, bagatela, 0,5 mln zł. Ten proces nie zaczął się jednak wraz ze skokiem cen energii u progu sezonu grzewczego. Rynek zachwiał się już latem ubiegłego roku, gdy – praktycznie z dnia na dzień – wydobywania bitcoinów i innych kryptowalut zabroniły Chiny.

Władze w Pekinie od dawna borykały się ze skłonnością rodaków do hazardu. Przejawiała się ona w udziale we wszystkich modach inwestycyjnych na rodzimym rynku: od nadmuchiwania bańki na rynku nieruchomości, która pozostawiła po sobie miasta-widma, wypełnione apartamentowcami na wynajem, aż po korzystanie z rozmaitego rodzaju paragiełdowych ofert pomnażania oszczędności. Ilekroć większa grupa inwestorów traciła środki na takich nieudanych przedsięwzięciach, ich gniew i frustrację musiał – łagodnie lub brutalnie – uśmierzać rząd. W przypadku kryptowalut na ryzyko związane z pojawieniem się wielomilionowej rzeszy bankrutów nałożyły się też czynniki polityczne: dla komunistycznego reżimu sytuacja, w której do obiegu trafiają środki płatnicze niepodlegające centralnej kontroli, jest nie do zaakceptowania. W ostatnich miesiącach coraz częściej mówi się za to o oficjalnej chińskiej kryptowalucie.

Finalne ciosy Chińczycy wymierzyli latem. Gdy prześledzić statystyki produkcji bitcoina gromadzone przez statista.com, zauważymy, że jeszcze w maju 2021 r. w Państwie Środka kopano niemal 71 proc. nowych jednostek. W czerwcu udział Chin w zestawieniu spadł do 41 proc., w lipcu wartość wyniosła już 0 proc. Ostatecznie bank centralny ChRL zamknął temat 24 września, zakazując jakichkolwiek transakcji z użyciem kryptowalut.

Już w czerwcu wielu chińskich kopaczy zaczęło dzwonić po hotelach i pensjonatach w Kazachstanie, rezerwując pokoje. W ciągu kilku tygodni, jak wyliczył „Financial Times", do Azji Centralnej przywieziono z Chin 87 849 zestawów do kopania walut. W rankingach statista.com Kazachstan błyskawicznie przeskakuje na drugą pozycję na świecie (po USA) z udziałem w „górniczym" rynku, przewyższającym nawet 20 proc. Po czym, zaledwie po kilku miesiącach od rejterady zza Wielkiego Muru, kraj popada najpierw w kłopoty z zaopatrzeniem w energię (przerwy w dostawach analogiczne do tych, jakie nękały Kosowarów), następnie w połowie października zapowiada radykalną redukcję wolumenu energii, z którego mogliby korzystać kopacze, a potem osuwa się w polityczny chaos, skutkujący m.in. odcięciem mieszkańców od internetu.

Ta sama historia może dotyczyć kolejnych istotnych dla kopaczy azylów. Do marca zamknięte mają być wszystkie autoryzowane kopalnie w Iranie: władze w Teheranie chętnie zaangażowały się w branżę kryptowalutową, gdy administracja Donalda Trumpa zerwała porozumienie atomowe i ponownie obłożyła Iran sankcjami. Teraz okazuje się, że dla tamtejszego systemu energetycznego wydobywanie bitcoinów jest zbyt twardym orzechem do zgryzienia – blackouty wywołane nadmiernym obciążeniem sieci przydarzały się Irańczykom nawet latem.

W Rosji (trzeci po USA i Kazachstanie rynek wydobywczy) politycy są generalnie po stronie kopaczy, ale tylko w systemie autoryzowanym, opodatkowanym i kontrolowanym przez państwo. „Nielegalnym" miłośnikom bitcoina może grozić nawet więzienie. Rosyjscy urzędnicy zostali obłożeni zakazem posiadania i obracania kryptowalutami, a prezydent Władimir Putin – jeśli już zabiera głos w tej sprawie – łączy bitcoina z działalnością kryminalną.

Lista krajów, które już wcześniej zakazały kryptowalut lub znacząco ograniczyły możliwości posługiwania się nimi, jest jednak znacznie dłuższa. Są na niej takie, które uprzedziły Chiny i Kosowo – np. Algieria (2018), Boliwia (2014), Indonezja (2018), Macedonia (2014), Nepal (2017). Kolumbijczycy zakazali rodzimym instytucjom finansowym obsługi transakcji kryptowalutowych. Inaczej zrobili Turcy i Wietnamczycy: pierwsi zakazali płatności za dobra i usługi przy pomocy BTC i jemu podobnych, drudzy uznali po prostu, że kryptowaluty nie są środkiem płatniczym. W Iraku stosowne oświadczenie – powszechnie lekceważone – wydał bank centralny. Egipcjanie żądają, by osoby lub firmy handlujące alternatywnymi walutami posiadały licencję banku centralnego, a egipscy duchowni wydali werdykt, w którym uznają cyfrowe waluty za haram, czyli coś zabronionego dla muzułmanów.

Na węglu pod wiatr

Jak widać, paradoksalnie, wiele obecnych albo potencjalnych azylów dla kopaczy odnosi się wrogo do cyfrowych quasi-pieniędzy, co finalnie odbija się na bieżących notowaniach bitcoina i pokrewnych mu „coinów". Jednak gwoździem do trumny mogą się okazać – jak w Kosowie – rachunki za prąd.

160 000 000 000 000 000 000 – tyle wyliczeń co sekundę musi wykonać dziś koparka pracująca nad wydobywaniem bitcoina. Wraz z każdą kolejną wykopaną jednostką ta liczba będzie się zwiększać i będą to działania wykonywane tylko po to, by algorytm tworzący kolejne bitcoiny wciąż się kręcił. „Zużywamy dziś wiele energii, by po prostu dokonywać tych kompletnie bezużytecznych kalkulacji" – opowiadał niedawno stacji BBC Alex de Vries, założyciel portalu Digiconomist. „W olbrzymiej mierze proces ten napędzają paliwa kopalne. To pięta achillesowa całego systemu. Gdybyśmy mieli przyjąć bitcoina jako globalną walutę rezerwową, musielibyśmy podwoić na jego potrzeby całą globalną produkcję energii" – oceniał.

Już dziś zresztą ilość energii potrzebnej do kopania – wyłącznie bitcoinów – porównywana jest ze zużyciem w krajach, takich jak Holandia czy Argentyna. Produkowane przy tej okazji emisje dwutlenku węgla dorównują poziomowi zanieczyszczeń dużej zachodniej metropolii, jak Hamburg czy Las Vegas. Cambridge Centre for Alternative Finance wyliczyło, że do 2020 r. ilość zużywanej energii nie przekraczała jeszcze 200 TWh, ale już w ubiegłym wystrzeliła najprawdopodobniej do poziomu blisko 450 TWh. A to ostrożne rachunki, obłożone zastrzeżeniami, że są niedoszacowane i realne zużycie na tym rynku może być znacznie wyższe.

Ten skok zużycia ma trzy konsekwencje. Pierwsza to potencjalne wykształcenie się nowych rodzajów coinów – „zielonych" i „brunatnych". Te pierwsze byłyby kopane w instalacjach korzystających z odnawialnych źródeł energii i zapewne zyskałyby większą popularność od tradycyjnie kopanych „brunatnych" wśród co bardziej wyrafinowanych inwestorów, jak choćby Elon Musk, który na ekologiczne skutki wytwarzania kryptowalut zaczął w końcu zwracać uwagę. Drugi skutek jest jednak taki, że w okresie wysokich cen, rosnącego zapotrzebowania na energię i coraz większych obaw rządów o stabilność systemów energetycznych bitcoiny i ich odpowiedniki mogą coraz częściej stawać w obliczu reglamentowania energii na potrzeby branży oraz prób podporządkowania lokalnych rynków władzom danego kraju.

Trzecim efektem obecnego status quo będą po prostu horrendalne rachunki za prąd, których kopacze nie będą w stanie zrekompensować sprzedażą wykopanych cyfrowych pieniędzy. I choć bitcoin przetrwał już niejeden wizerunkowy czy technologiczny kryzys – tego zbiegu wielu niekorzystnych okoliczności może nie przetrwać.

Czytaj więcej

Kto naprawdę włada Kubą po Raúlu Castro

Nie płacimy tu za prąd, więc czemu nie kopać – wzruszał ramionami w rozmowie z reporterami Radia Wolna Europa Dragan, mieszkaniec Północnej Mitrovicy w Kosowie, który z wytwarzania bitcoinów i innych alternatywnych walut uczynił źródło swoich dochodów. – Inwestujesz od 3 do 4 tys. euro i bez wielkiego trudu wyciągasz 300 euro miesięcznie – przeliczał. A te szacunki dotyczyły skromnych, początkujących „górników". Dragan wyciągał nawet 2 tys. euro miesięcznie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi