Kto naprawdę włada Kubą po Raúlu Castro

Koniec ery rewolucji – podsumowują media na Zachodzie przejście Raúla Castro na emeryturę. Ale to myląca interpretacja. Żar rewolucji wygasł dawno temu, za to rządy familii Castro wcale się nie kończą.

Publikacja: 30.04.2021 18:00

„Jeśli któregoś dnia szaleni mordercy położyliby kres życiu naszego Fidela, niech znają człowieka, k

„Jeśli któregoś dnia szaleni mordercy położyliby kres życiu naszego Fidela, niech znają człowieka, który poniesie dalej sztandar, gdyż Raúl to Fidel pomnożony przez dwa” – miał wspominać Albert Bayo, weteran hiszpańskiej wojny domowej. Ale po dojściu do władzy Raul Castro nie okazał się bardziej bezwzględny od brata

Foto: Ariel LEY/ACN/AFP

Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widziała ten kraj w tak złym stanie – opowiada reporterowi dziennika „Financial Times" Anaida Gonzalez, emerytowana wykładowczyni pielęgniarstwa z prowincji Camaguey, w sercu Kuby. – To kraj hodowców bydła, ale nie znajdziesz w nim mleka, masła, jogurtu czy mięsa. Ludzie są bardzo krytyczni wobec tej sytuacji, przejęci tym i pandemią – dodaje. Dość rzec, że w ubiegłym roku kubańska gospodarka skurczyła się o, bagatela, 11 proc.

Krótko po tej rozmowie w Hawanie rozpoczął się kilkudniowy spektakl przekazania władzy. 89-letni Raúl Castro, brat legendarnego Fidela, 18 kwietnia scedował stanowisko pierwszego sekretarza kubańskiej partii komunistycznej na dotychczasowego prezydenta – młodszego o niemal trzy dekady Miguela Díaza-Canela. Symbolicznie: pierwszego przywódcę wyspy urodzonego po rewolucji braci Castro. Były obrady, entuzjastyczne podsumowania 13 lat rządów Raúla, wyciągnięte w górę ramiona i obietnice nowego otwarcia.

– On zawsze będzie obecny, będzie wiedzieć, co się dzieje, dodając energii, dzieląc się pomysłami i refleksjami na rzecz sprawy rewolucji poprzez rady, wskazówki oraz alarmowanie w obliczu błędów lub niedoborów – mówił o swym poprzedniku Díaz-Canel.

Być może była to również próba spacyfikowania potencjalnych przeciwników w łonie partii. Díaz-Canel bowiem będzie musiał uporać się nie tylko z przeciwnościami gospodarczymi, ale też z całym pokoleniem dawnych towarzyszy braci Castro, ich krewnymi rozsianymi po rozmaitych częściach systemu władzy oraz adwersarzami, którzy chcieliby albo cofnąć kraj do czasów Fidela, albo wręcz przeciwnie – gwałtownie przeć do przodu i zerwać z ustalonymi przez 60 lat tradycjami politycznymi.

Kalkulator ze stali

On zawsze miał swoje zdanie" – opisywał brata w kilkusetstronicowym wywiadzie-rzece „My Life" (Moje życie) Fidel Castro. „Zawsze był lewicowy, ale to ja poznałem go z ideami marksizmu-leninizmu. I to, co zgodnie z tymi ideami zrobił, to wstąpienie do młodzieżówki Partii Komunistycznej" – dodawał.

O ironio, Raúl przechodzi do historii wyłącznie jako cień swojego brata. W gruncie rzeczy żaden z ekspertów zajmujących się historią i współczesnością Kuby nie pokusił się o napisanie jego biografii. Może wystarczająco często Raul był wspominany jako beniaminek, może uznawano go jedynie za figuranta, może był to element przemyślanej taktyki sprowadzającej się do pozostawania w cieniu. Niewątpliwie Fidel próbował dzielić się charyzmą i legendą z młodszym bratem. W przytoczonej wyżej autobiograficznej rozmowie z Ignacio Ramonetem wielokrotnie wspomina swojego brata: jako dziecko, które wcześnie wziął pod swoją opiekę młodego radykała (który nie był jednak radykalniejszy od samego Fidela, choć ten też nigdy nie wstąpił formalnie do partii komunistycznej), lidera obdarzonego własnym autorytetem i charyzmą.

Serge Raffy, francuski pisarz i biograf Fidela, wytyka Raúlowi plotki o jego pochodzeniu i wykształceniu, jakie krążyły wśród rewolucjonistów. „Według niektórych miałby być owocem potajemnego związku Liny (matki braci Castro) z oficerem Gwardii Rolnej pochodzenia chińskiego" – napomyka w biografii kubańskiego brodacza. Szkoła, do której wysłano Raúla, miała przypominać poprawczak. Nigdy też nie otarł się o edukację religijną, jak miało to miejsce w przypadku Fidela, który uczył się w placówce prowadzonej przez jezuitów. Nie ma też wątpliwości, że Fidel przez całe życie traktował swojego młodszego o pięć lat brata z czułością. Trudno się dziwić: tuż przed obaleniem reżimu Fulgencio Batisty Raúl staje się najbliższym współpracownikiem Fidela. „Jego wpływ jest coraz silniejszy i w gruncie rzeczy jest jedyną osobą, do której Fidel ma całkowite zaufanie" – pisze Raffy. Ale też lider nadchodzącej rewolucji zdaje sobie sprawę, że jego brat może w oczach towarzyszy broni być obciążeniem. „W Meksyku widywał się regularnie z niejakim Nikołajem Leonowem, agentem KGB, który w tamtym czasie był dyplomatą w ambasadzie radzieckiej. (...) Przyjaźń Raúla z Leonowem pozostała tajemnicą, gdyż Fidel zażądał, aby brat postępował dyskretnie podczas spotkań z agentem rosyjskiego wywiadu i starał się nie rzucać w oczy Amerykanom. Dziwne, że CIA nie interesowała się zbytnio dzielnym braciszkiem, uważając go być może za zwykły klon starszego brata" – notuje. Po wielu latach to Leonow napisze jedyną książkę o Raúlu, bardziej wspomnienia ze znajomości niż biografię.

Ów klon pełnił w duecie rolę złego policjanta. Historycy z lubością przytaczają sytuacje, w których jego radykalizm wychodził na jaw – np. Raffy przywołuje sceny z quasi-procesu jednego z niesubordynowanych bojowników niedoszłej jeszcze rewolucji. W procesie tym Raul domaga się kary śmierci dla podsądnego, a na wahania sędziów (w tym brata) reaguje wściekłością. „Fidel jest troszeczkę bardziej ugodowy, Raúl natomiast jest z hartowanej stali. Fidela łatwiej wzruszyć, Raúl jest bezwzględny jak kalkulator" – miał wspominać Albert Bayo, weteran hiszpańskiej wojny domowej, który pomagał szkolić oddział Castro. „Jeśli któregoś dnia szaleni mordercy położyliby kres życiu naszego Fidela, niech znają człowieka, który poniesie dalej sztandar, gdyż Raúl to Fidel pomnożony przez dwa".

Raul jednak, jak już wspomnieliśmy, pozostał w cieniu. Praktycznie nieobecny na muralach, które zalewają kruszejące mury budynków na wyspie. Rzadko wspominany przez oficjalną propagandę, wysyłany na te wydarzenia, w których starszemu bratu nie chce się uczestniczyć. „Były planowane również zamachy na życie Raúla" – dodawał mu znaczenia Fidel. „Jeżeli coś by mi się jutro przydarzyło, nie mam najmniejszych wątpliwości, że Zgromadzenie Narodowe obrałoby go za nowego przywódcę".

Namaszczenie dokonało się w 2006 r., gdy Fidel był już pewien, że nie będzie w stanie utrzymać w ręku wszystkich nitek władzy. Przez dwa lata utrzymywano jeszcze iluzję, że przekazanie władzy ma charakter tymczasowy, a zmęczony El Comandante sprawuje mimo wszystko władzę i nadzór nad administracją brata. W 2008 r. jednak Raúl został formalnie wybrany na prezydenta.

Stępione pazury

Z uwagi na przeszłość młodszego Castro prognozy dla Kuby sprzed 13 lat przewidywały gwałtowny zwrot w stronę zamordyzmu. W najlepszym przypadku zapowiadano realizację modelu chińskiego: liberalizacja gospodarki połączona z brutalną pacyfikacją oponentów. W czarnym scenariuszu wyspa miała stać się karaibską Koreą Północną. Nie ziściła się żadna z tych wizji.

Z politycznego punktu widzenia można by rzec, że nie zmieniło się wiele. W 2008 i 2013 r. parlament wybierał Raúla na prezydenta – przy czym za drugim razem zapowiedział on, że wraz z końcem drugiej kadencji ustąpi ze stanowiska. Tak rzeczywiście się stało, choć limit dwóch kadencji na stanowisku ma raczej symboliczne znaczenie. Najważniejszym stanowiskiem w kubańskim systemie jest to zajmowane przez pierwszego sekretarza Partii Komunistycznej, a to młodszy Castro zachował jeszcze na kolejne trzy lata. Trudno jednak odmówić mu konsekwencji: przekazywanie władzy między poszczególnymi politykami, a właściwie nawet generacjami polityków, odbyło się zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami i bez większych kontrowersji.

Niewątpliwie pazury reżimu nie są już tak ostre jak niegdyś. Ostatni wyrok śmierci na Kubie wykonano w 2003 r., po dojściu Raúla do władzy pięć lat później około 30 oczekujących na egzekucję skazańców doczekało się złagodzenia wyroków. W tym samym czasie władze w Hawanie spacyfikowały jednak Varela Project – czyli grupę dysydentów i obrońców praw człowieka, którzy próbowali oddolnie forsować pomysł na referendum liberalizujące życie polityczne na wyspie – a następnie przeczekały ruch Kobiet w Bieli, czyli żon aresztowanych oponentów reżimu, które zbierały się regularnie, by demonstrować poparcie dla swoich bliskich i domagać się ich uwolnienia. Choć najważniejszy adwersarz reżimu Castro – Osvaldo Paya, laureat przyznawanej przez Parlament Europejski Nagrody Sacharowa – zginął w 2012 r. w dziwnym wypadku samochodowym, to jednak występowanie przeciw reżimowi nie musi dziś oznaczać igrania ze śmiercią.

Zmienia się też charakter opozycji. „Jakiekolwiek zmiany polityczne zajdą na Kubie, będą elementem procesu, a nie wydarzenia" – przewidują Harlan Abrahams i Arturo Lopez-Levy, autorzy książki „Raul Castro and the New Cuba. A Close-Up View of Change" (Raul Castro i nowa Kuba. Spojrzenie z bliska na zmiany). „Zaczną się oddolnie, będą populistycznej natury" – dodają. Zastrzegają jednocześnie, że eksperci gubią się w ocenach kubańskiej opozycji. Jedni uważają ją za małą, rozproszoną i podzieloną. Inni z kolei są zdania, że jest silniejsza niż prodemokratyczne ruchy w Europie Wschodniej w latach 80.

Można też powiedzieć, że wymyka się po prostu kryteriom stosowanym do opisu ruchów opozycyjnych w państwach autorytarnych. I to również jest „zasługą" Raúla – to jego bowiem decyzją, wkrótce po objęciu władzy w 2008 r., otwarto rynek dla produktów w czasach Fidela zabronionych: jak choćby komputerów, odtwarzaczy DVD czy mikrofalówek. Oczywiście liczyły się przede wszystkim te pierwsze. W ciągu dekady na wyspie rozkwitła blogosfera – czego najlepszym przykładem była jeszcze kilka lat temu blogerka Yoani Sánchez z jej stroną Generación Y, a dziś działania Movimento San Isidro (MSI, Ruchu św. Izydora).

Ruch ten narodził się w 2018 r. w odpowiedzi na próby cenzurowania sieci i stanowi dziś jedną z najważniejszych (a przede wszystkim zorganizowanych) sił opozycyjnych. Tworzą go artyści, dziennikarze i inne wolne duchy, których bazą jest uboga, ale i mająca artystyczny charakter dzielnica San Isidro w Hawanie. Kolejne happeningi MSI, interwencje bezpieki i protesty przeciw reżimowi trafiają do sieci, błyskawicznie oglądane są przez tysiące kubańskich użytkowników mediów społecznościowych. O ironio, konsekwencja i rozproszenie Ruchu sprawiają, że przedstawiciele władzy zaczynają wychodzić do demonstrantów, by rozmawiać, a nie pałować.

Daleko do Chin

Ostatecznie jednak tak opozycjoniści, jak i reżim mają ten sam problem: jak związać koniec z końcem. Raúl jeszcze jako rzekomo tymczasowy przywódca luzował krępujące gospodarkę więzy. W 2008 r. pozwolono rolnikom dzierżawić państwowe grunty pod uprawy i hodowlę, podniesiono płace w niektórych sektorach gospodarki i usunięto utrudnienia w korzystaniu z telefonów komórkowych.

Wstrząs przyszedł dwa lata później. – Nasze państwo nie może i nie powinno utrzymywać przedsiębiorstw, jednostek produkcyjnych, usług i sektorów budżetowych, które mają nadmuchane płace i przynoszą straty gospodarce – ogłosili wówczas szefowie państwowej federacji pracowniczej, zapowiadając jednocześnie olbrzymie redukcje zatrudnienia w budżetówce. – Zwiększy się i rozszerzy wachlarz opcji zatrudnienia poza sektorem publicznym, m.in. co do dzierżawy ziemi, współpracy i samozatrudnienia, co pozwoli wchłonąć w następnych latach setki tysięcy pracowników – twierdziła federacja. Na bruku miało wylądować 500 tys. pracowników budżetówki, a jeśli to nie przyniosłoby gospodarce ulgi – drugie tyle.

Dla państwa, w którym oficjalne bezrobocie od lat nie przekraczało granicy błędu statystycznego, a jednocześnie 85 proc. wszystkich zatrudnionych pracowało w budżetówce, było to coś na kształt trzęsienia ziemi. W budżetówce nie zarabiało się dużo (zwykle też nie pracowało się dużo): przeciętna płaca wahała się w granicach 20 dol. miesięcznie. Nie lepiej było w symbolicznym sektorze prywatnym – przedsiębiorcy zatrudniali zwykle własną rodzinę. Jedyną dostępną formą działalności były drobne usługi: rodzinne restauracje, fryzjerstwo, niewielkie warsztaty.

W ślad za tymi redukcjami rok później Hawana ogłosiła plan 300 reform, które miały napędzić sektor prywatny, ograniczać wydatki państwa, położyć podwaliny pod reformę rolną i zachęcić zagraniczny kapitał do inwestowania na wyspie. Program uznawano wówczas za największe reformy w kubańskiej gospodarce od lat 60. Amerykański think tank Brookings określał zmiany mianem New Cuban Economy – Nowa Kubańska Gospodarka. Jeżeli można wskazywać realny koniec rewolucji, to nastąpił on właśnie wtedy. W ciągu kilkunastu kolejnych miesięcy spod państwowej kurateli uwolniono niemal 200 grup zawodowych – autonomię uzyskali głównie wykonawcy prostych prac: taksówkarze, robotnicy budowlani, ogrodnicy.

Do dziś lista zawodów niekontrolowanych już przez państwo obejmuje 1800 stanowisk. W portowym Mariel, kilkadziesiąt kilometrów od Hawany, wegetuje specjalna strefa ekonomiczna. Od 1 stycznia 2021 r. zniknęło też „transferowe peso" (CUC), czyli efemeryczna alternatywna waluta, sztywno związana z kursem dolara. Używano jej od 1994 r. w rozliczeniach w turystyce i handlu zagranicznym, przeciętny Kubańczyk miał dostęp wyłącznie do „zwykłego" peso, wartego oczywiście ledwie ułamek tego „transferowego", co tylko potęgowało schizofreniczny obraz miejscowej gospodarki.

Zmiany przypieczętowuje nowelizacja konstytucji zatwierdzona jeszcze w 2019 r. W nowej ustawie zasadniczej wzmocniona została własność prywatna oraz poszerzono sferę wolnego rynku, choć przy jednoczesnej twardej deklaracji o socjalistycznym charakterze państwa.

Efekty tych wszystkich zabiegów są raczej umiarkowane. Dane Banku Światowego urywają się na 2018 r., kiedy to wzrost gospodarczy wyniósł na wyspie 2,2 proc. (jak wspomnieliśmy, w ubiegłym roku gospodarka była już na minusie), a PKB w przeliczeniu na głowę mieszkańca sięgało 8822 dol. Oficjalne bezrobocie wynosiło 2,6 proc. Mimo licznych prób porównywania kubańskiej liberalizacji do reform Deng Xiaopinga w Chinach o dynamicznym rozwoju trudno tu mówić. W 2018 r. liczba wszystkich bezpośrednich inwestycji zagranicznych na wyspie ledwie przebiła 500.

Ludzie w cieniu

Dziś wszystko w rękach człowieka, który długo unikał wychodzenia z cienia – gdyż tak można by nazwać sukcesora Raúla. W olbrzymiej większości analiz powstających przed 2018 r., kiedy to Miguel Díaz-Canel zajął miejsce Raúla w fotelu prezydenta Kuby, jego nazwisko nieledwie miga w zestawieniu rozmaitych notabli młodej generacji komunistów. Jeden z rozmówców Abrahamsa i Lopeza-Levy'ego określa go jako działacza „z drugiego rzędu partii lub ze struktur lokalnych".

Rzeczywiście, dzisiejszy przywódca Kuby przez kilka dekad był związany ze swoim rodzinnym Santa Clara i stanem Villa Clara. Do partii ten barczysty, wyższy od Raúla o głowę mężczyzna wstąpił jako 20-latek i przez dekadę mozolnie piął się w szeregach partyjnej młodzieżówki. W tym samym czasie Villa Clara i stolica stanu stały się najweselszymi barakami w obozie (jak w czasach komunizmu nazywano Polskę) – przykładowo, to w Santa Clara mogły grać koncerty lokalne grupy rockowe, źle widziane w innych miastach i regionach wyspy. W rodzinnym mieście prezydenta rozkwitło też centrum kulturalne El Mejunje, znane jako azyl dla twórców LGBT. Właściciel tego klubu otwarcie opowiadał po latach, że nie byłoby klubu, gdyby nie osobiste poparcie Díaza-Canela.

To nie była jednak błyskawiczna kariera. Nowy przywódca Kuby do ścisłych władz partii przebił się dopiero po czterdziestce, dostrzeżony jeszcze przez Fidela, choć doceniony już przez Raúla. W 2009 r. został ministrem szkolnictwa wyższego, a w kolejnej kadencji młodszego Castro – już wiceprezydentem. Ale i wówczas w rankingach sukcesorów obu braci był stosunkowo nisko: w kolejce do władzy już dawno uformował się długi rząd działaczy-weteranów z pokolenia pierwszych rewolucjonistów, a i wśród młodych wilków było wielu polityków obdarzonych – wydawałoby się – większą charyzmą. – Żaden ważniak – miał określać go Raúl. I był to komplement.

Jeśli ta naturalność i skromność przyciągnęła starego rewolucjonistę, to może się okazać wadą w konfrontacji z partyjnym establishmentem oraz familią Castro. Najpotężniejszym przedstawicielem tej drugiej wydaje się być były zięć Raúla, „ojciec jego wnuków" – jak kąśliwie podkreślają kubańscy emigranci – generał Luis López Callejas. Stoi na czele kontrolowanego przez wojskowych olbrzymiego holdingu Gaesa, który bezpośrednio i pośrednio kontroluje 75 proc. gospodarki, m.in. sektory: turystyczny, budowlany, logistyczny i finansowy.

Kolejnym potencjalnym rywalem jest syn Raúla, dziś w randze pułkownika – Alejandro Castro Espín. Ten z kolei, jak zgodnie twierdzą eksperci, kontroluje służby wywiadowcze na wyspie, ma niezłe i bezpośrednie kontakty z dawnymi sojusznikami Hawany, na Kremlu i w Pekinie, a na dodatek kierował po kubańskiej stronie negocjacjami z Waszyngtonem, które doprowadziły do ocieplenia relacji z USA w okresie prezydentury Baracka Obamy. 56-letni dziś Alejandro nie zdobył jednak nominacji do Zgromadzenia Narodowego, co formalnie blokuje mu drogę do najwyższych urzędów w państwie. Ale historia pełna jest przykładów szefów bezpieki, którzy swobodnie kierowali państwami zza pleców oficjalnych przywódców – zatem i wpływy syna Raúla mogą sięgać znacznie dalej niż jego formalna pozycja w systemie.

W tle są też córki Raúla, jak choćby Mariela – od wielu lat kierująca Kubańskim Narodowym Centrum Edukacji Seksualnej. Ona akurat uchodzi jednak za największą buntowniczkę w rodzinie. „Pierestrojkę mi do domu przyniosła!" – miał narzekać Raúl jeszcze w latach 90., co jednak nie zablokowało jej kariery w wymienionych wyżej instytucjach.

„Członkowie rodziny Castro i grupa lojalistów, jak José Machado Ventura czy Ramiro Valdés, oraz inni wojskowi, których nazwisk Ameryka nigdy nie słyszała, są dziś realnymi władcami Kuby" – podsumowywał na łamach „The Wall Street Journal" Marcell Felipe, założyciel organizacji Democratic and Economic Alternatives for Cuba. Według niego na żadne zmiany na wyspie nie ma szans – nawet stworzony przez Raúla układ sukcesorów może zniknąć pod naporem wojskowych elit, które wcześniej czy później mogą chcieć przejąć stery kraju z rąk lojalistów Castro. „Na razie polityczne zmiany na Kubie nie nastąpią, wyspa maszeruje w rytm wystukiwany przez ród Castro. Wolne wybory i rządy prawa mogą nastąpić dopiero, gdy zlikwidowana zostanie wojskowa dyktatura" – kwituje komentator. A to może się okazać jeszcze trudniejsze niż wyciągnięcie gospodarki z dołka. 

Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widziała ten kraj w tak złym stanie – opowiada reporterowi dziennika „Financial Times" Anaida Gonzalez, emerytowana wykładowczyni pielęgniarstwa z prowincji Camaguey, w sercu Kuby. – To kraj hodowców bydła, ale nie znajdziesz w nim mleka, masła, jogurtu czy mięsa. Ludzie są bardzo krytyczni wobec tej sytuacji, przejęci tym i pandemią – dodaje. Dość rzec, że w ubiegłym roku kubańska gospodarka skurczyła się o, bagatela, 11 proc.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi