Żadnej zemsty. Żadnych tajemnic – takie są dotychczasowe zapowiedzi nowych władców Afganistanu. To element swoistej drugiej ofensywy talibów – tym razem wizerunkowej. Już na pierwszej konferencji prasowej, jaką zdobywcy zorganizowali w Kabulu, twarz odsłonił ich rzecznik. Na kolejnych mieli się pokazywać wszyscy najważniejsi liderzy ruchu. Nie ulega wątpliwości, że ta niespotykana wcześniej otwartość ma przekonać świat, iż nie ma się czego obawiać.
Czy rzeczywiście? Pod tym względem można mieć co najmniej mieszane uczucia. Po kilkudziesięciu godzinach głębokiego szoku, jakiego doznał Kabul, gdy mający bronić rządu żołnierze praktycznie rozpierzchli się bez śladu, do miasta wracało życie: ponownie otwierano sklepy i małe lokale gastronomiczne. Kobiety, które zareagowały na nową rzeczywistość zarówno przerażeniem, jak i buńczucznymi zapowiedziami niesubordynacji, na razie nie wychodzą na ulice. Muzycy sami niszczą instrumenty, bibliofile redukują księgozbiory. Poza stolicą słyszy się o tym, że bojownicy – jak przed laty – zaczepiają i karzą osoby zakładające zachodnie ubrania czy słuchające zachodniej muzyki.
W ciągu kilku ostatnich dni do ojczyzny wrócili zapewne wszyscy czołowi przywódcy rebelii. Nie wszyscy wierzą w ich dobre intencje – za granicę uciekli prezydent Aszraf Ghani, weteran afgańskich wojen i nieformalny lider uzbeckiej społeczności Abdul Raszid Dostum (talibowie wrzucili do internetu filmy z jego kapiącej złotem i ozdobnymi stiukami rezydencji) czy Atta Mohammad Noor, były gubernator prowincji Balch.
Na miejscu są jednak inni notable i liderzy z ostatnich lat. Były, namaszczony przez Amerykanów, prezydent Hamid Karzaj znalazł się w kilkuosobowej radzie mającej zapewnić pokojowe przekazanie władzy w ręce talibów. Oprócz niego znajdziemy w niej również Abdullaha Abdullaha, jednego z niegdysiejszych liderów – przeważnie tadżyckiego – Sojuszu Północnego, który rywalizował z Ghanim o stanowisko prezydenta. Abdullah był też jednym z najbliższych współpracowników legendarnego „Lwa Pandższiru", czyli Ahmada Szaha Masuda, bohatera wojny z Armią Czerwoną (zginął na dwa dni przed atakami 11 września w zamachu przeprowadzonym przez Al-Kaidę, najwyraźniej na zlecenie ówczesnych liderów talibskich). W procesie tranzycji odnalazł się słynący z radykalizmu i niegdyś kordialnych relacji z talibami Gulbuddin Hekmatiar, kolejny weteran czasów radzieckiej inwazji pod Hindukuszem. Nie jest znany los kolejnego legendarnego mudżahedina, nazywanego „Lwem Heratu" Ismaila Khana. Talibowie pojmali go w poprzedni weekend, ale od tamtej pory nie ujawnili, co się z nim dzieje i jakie mają wobec niego plany.
Wygląda jednak na to, że nawet jeśli wbrew swoim deklaracjom bojownicy zdecydują się utopić kraj we krwi swoich wrogów, reszta świata będzie się temu dosyć biernie przyglądać. Drastyczne sceny z kabulskiego lotniska, gdzie tysiące uciekinierów oblegały odlatujące maszyny, wymagały reakcji, ale ograniczyła się ona do werbalnych ostrzeżeń i lamentów. Kolejne okrucieństwa reżimu będą już miały miejsce przy znacznie mniejszej widowni. Tym ważniejsze jest, by wiedzieć, czego w gruncie rzeczy należy się spodziewać po talibach z ich przywódcą Haibatullahem Akhundzadą na czele.