Mity są i będą wiecznie żywe. Człowiek potrzebuje wciąż na nowo opowieści o tym, jak dobro zwycięża, a zło jest karane. Mitologiczna opowieść o walce dobra ze złem, światła z ciemnością, moralności z głęboką niemoralnością jest istotnym elementem budowania naszej tożsamości. I choć czasy się zmieniają, myślenie o tym, co jest dobre, a co złe, podlega ewolucji, to akurat ta cecha naszej natury nie podlega zmianie. A świetnym tego przykładem jest znakomity amerykański film „Jednym głosem” Marii Schrader.
Czytaj więcej
To nie Jan Paweł II, ale dawny przywódca endecji Roman Dmowski kształtuje u nas myślenie katolików i znaczącej części prawicy. Ze szkodą dla społeczeństwa i dla samej religii.
Opowiada o dziennikarskim śledztwie, które doprowadziło do ujawnienia skandalicznych i przestępczych działań wpływowego producenta filmowego Harveya Weinsteina. Mamy więc w tym filmie dwie dynamiczne dziennikarki, które z pasją poświęcają się ujawnieniu prawdy o tej straszliwej sprawie. Mamy wielką redakcję, której szefostwo wcale nie szuka sposobów na zwiększenie czytelnictwa i wyników (w to akurat nie wierzę), ale szlachetnie chce walczyć z wypaczeniami naszych czasów, angażować się ideowo. Współczesnych „siedmiu samurajów”, którzy bronią świat przed złem. To nie jest zarzut – ten film nie jest miejscem, by pokazywać skomplikowane relacje wewnątrz mediów, czy by zadawać pytania o ich intencje. To nie o nich jest ta opowieść, ale o zdeterminowanych, dobrych ludziach, którzy chcą zatrzymać zło.
I choć czasy się zmieniają, myślenie o tym, co jest dobre, a co złe, podlega ewolucji, to akurat ta cecha naszej natury nie podlega zmianie. A świetnym tego przykładem jest znakomity amerykański film „Jednym głosem” Marii Schrader.
Film, który oglądałem w niemal pustym kinie (zawsze fascynuje mnie, że najlepsze filmy tłumów nie przyciągają) był oszczędny, realistyczny, bogaty w emocje. Większość scen rozgrywa się między dwoma, trzema osobami. To rozmowy telefoniczne, docieranie do skrzywdzonych. Ich twarze czasem mówią więcej niż słowa. Bohaterowie są po prostu dobrzy, głównej, negatywnej postaci w zasadzie na ekranie nie ma, a jego poplecznicy są słabymi ludźmi, którzy w dość brzydki sposób ujawniają, co naprawdę myślą. Ale i oni nie budzą wielkiej wrogości, raczej obrzydzenie czy niekiedy współczucie. Nie znamy ich jednak, nie poznajemy intencji, nie jesteśmy w stanie zapoznać się z tym, jak sami sobie tłumaczyli sobie swoje wybory. Ta oszczędność wcale nie sprawia, że nie chce się filmu oglądać. 130 minut wbija w fotel, szczególnie, gdy zna się mechanizmy wykorzystania zależnych dorosłych. Tym bardziej że reżyserka ukazała długofalowe skutki przestępstwa. Oba te elementy są, być może, najważniejszymi aspektami filmu, bowiem mogą one uświadomić widzom, na czym polega wykorzystanie ludzi i dlaczego często wcale nie chodzi o seks, a o zademonstrowanie władzy.